Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

niedziela, 15 grudnia 2013

Po burzy wychodzi słońce

Witaj drogi czytelniku, już tyle miesięcy jesteśmy razem. Mam nadzieje, że ciągle czerpiesz przyjemność z czytania moich słów. Jeżeli tak, to dobrze, bo jest to jedna z kilku rzeczy, które sprawiają mi radość. Na samym wstępie tego tekstu muszę Cię ostrzec, że jest on dość osobisty, nie dotyczący bezpośrednio żadnej z płaszczyzn, które dotąd opisywałem. Jeżeli nie zrazi Cię taki charakter naszej komunikacji, to bardzo się ciesze. Bo będziemy musieli się rozstać do końca roku, a o przyszłej aktywności zadecyduje tylko i wyłącznie moje życie. Za to wszystko z bardzo Cię przepraszam.

Zapewne przeczytasz tego posta w domu, w pracy, na telefonie, tablecie lub komputerze. Będziesz zastanawiał się dlaczego jest ostatni i co się dzieje. Nie martw się, na te pytania próżno szukać odpowiedzi. Choć mógłbym się założyć o skrzynkę piwa, że niejedna z osób czytających moje słowa, które staram się układać w całość z jak największą precyzją, może mieć pewne domysły. Bardzo ciężko jest pisać o sobie, jednak niech mój przykład posłuży za impuls do jakiegokolwiek działania dla każdego, kto dotrze do tego tekstu.

Powinienem zacząć od samego początku. Kiedy byłem dzieciakiem moi rodzice mieli ze mną dużo problemów. Uciekłem z przedszkola przez ogrodzenie, co przyprawiło wszystkich o stan przedzawałowy. Na szczęście dla wszystkich, byłem zaradnym pięciolatkiem i sam wróciłem z placówki, którą postanowiłem opuścić. Bez niczyjej pomocy. Kierowany niezwykłą siłą, która niejednokrotnie ratowała mi zdrowie i życie dotrwałem do teraz i mogę dzielić się swoimi spostrzeżeniami, które jednych denerwują, a innym mogą poprawić humor i zachęcić do refleksji. 

Sam dokładnie nie pamiętam ile razu powinno mnie tu nie być. Najpierw jako dziecko przebywałem w szpitalu z dziećmi chorymi na białaczkę, bo wykryli u mnie jakąś nieznaną dotąd chorobę. Pamiętam ten czas, gdy widziałem jak młodzi ludzie powoli gasną, a ja nie do końca zdawałem sobie z tego sprawy. Bardzo się wtedy bałem. Później też było niebezpiecznie. Ciągle chorowałem, miałem krzywy kręgosłup i nie potrafiłem poradzić sobie z nauką. Lekarz powiedział, że mogę zapomnieć o sporcie. W podstawówce od potrącenia przez samochód uratował mnie tylko refleks kierowcy. W gimnazjum wyskoczyłem z pociągu i nie odniosłem praktycznie żadnych obrażeń. Wtedy także żyłem w dużym stresie przez grupkę uczniów, którzy nie wynieśli z domu szacunku do innych. W liceum było względnie spokojnie, ale za to na studiach wielokrotnie przez własną głupotę byłem na skraju. No może nie zawsze z własnej winy, bo raz, kiedy oddawałem krew przed świętami przyszła do mnie wiadomość, żebym stawił się do Stacji Krwiodawstwa na Saskiej Kępie. Pojechałem tam po nowym roku i dowiedziałem się, że mam wirusowe zapalenie wątroby typu C. Załamałem się psychicznie i nie mogłem znieść myśli, że każdy kolejny dzień mojego życia będzie tak ciężki oraz nieprzewidywalny. Kiedy tak trwałem w zawieszeniu postanowiłem podjąć wszelkie kroki, które opóźnią chorobę. Zmieniłem swoje życie i badałem się regularnie. Po pół roku dostałem od lekarza wiadomość, że wirusa nie ma w moim organizmie a ja jestem zdrowy. Do dzisiaj jestem gotów zmieniać swoje życie za każdym razem, kiedy wiem, że sprawa jest najwyższej wagi.

Wszystko to nauczyło mnie zarówno szanować swoje życie jak i pokładać wielką nadzieję w ludziach, obdarzając ich równocześnie szacunkiem. To prawda, że czasami walczę z wiatrakami i porywam się z motyką na słońce, jednak wierzę, że mogę coś zmienić. Jestem idealistą, który wierzy w to co robi. Chwilami przed lustrem wykrzywiam twarz, ale w odbiciu nikt się nie cieszy. Wstając z rana bywa tak, że mam złe myśli (teraz jakby częściej), ale muszę walczyć. Pamiętaj drogi czytelniku, jeżeli tylko podniesiesz się z łóżka to bądź pewien, że nie ma rzeczy niemożliwych, że świat stoi otworem, a każda napotkana osoba i przeżyta sytuacja jest kopalnią wiedzy. 

W tym momencie muszę napisać coś specjalnie dla Ciebie, coś o błędzie, którego nie można popełnić.

Nie krytykuj ludzi, a staraj się ich zrozumieć. Jednak najważniejszą sprawą jest abyś kochał swoich bliskich, a drugiej połówce okazywał nieskończone uczucie, wiedział, że dzięki twoim słowom będzie bezpieczna i szczęśliwa. Mimo zamętu dnia codziennego, w pracy, w szkole, w domu, niech nie przestaje o Tobie myśleć. Niech nie owładnie cie nałóg dawania reprymend i wynajdywania błędów, miej czas by być a nie być na czas. To dziś takie ważne, choć często o tym zapominamy i gubimy się w gonitwie za rzeczami, które może i są ładne, ale nie zawsze ważne. Nie krytykujmy, nawet nie dlatego, że kogoś nie kochamy, ale przede wszystkim ze względu na fakt, że wymagamy od najbliższych zbyt wiele. Oceniamy ich na miarę własnych lat i doświadczeń, zakładając jeden punkt widzenia. Pomimo tego, że w zachowaniu najbliższych jest tyle dobra, prawdy i delikatności. Serca innych są wielkie tak jak wstające słońce nad górami, a ich radość widoczna jest w małych gestach takich, jak spontaniczny pocałunek na dobranoc, jak życzenie miłego dnia. To takie proste, dlatego nie można o tym zapominać. Często jesteśmy tak pewni lojalności swoich bliskich, że nie przychodzi nam do głowy powiedzieć im, jak bardzo ich cenimy. Pamiętaj drogi czytelniku, bez uznania każdy usycha.

Ostatnio tak bardzo mi tego brakuje, tak mocno trzymam się nadziei. Zakładam teraz maskę cierpliwego wojownika i muszę się uczyć na nowo wytrwałości, bo to jedyna nadzieja i ostatni impuls, który pozwala przenikać. Tyle spraw przestało już zależeć ode mnie, jednak się z tym godzę. Cenię Twoją niezależność i umiejętność oceny, jednak proszę zostań przy mnie i daj mi radość tworzenia, nawet jeżeli będą to rzeczy, z którymi nie zawsze się zgadzasz, w których wielce się różnimy. Nie jestem w niczym lepszy od Ciebie, a sam bardziej Ciebie szanuje niż kogokolwiek innego. Jesteś zapewne studentem, fryzjerką, informatykiem, uczniem, motorniczym, prawnikiem, sprzedajesz różne rzeczy lub je kupujesz, możesz wcale nie pracować, mieć rodzinę lub być samotnikiem. Kimkolwiek jesteś, szanuje Cię najbardziej, bo wytrwale czytasz i dajesz mi powód abym nie przestał. Nawet jeżeli w moim sercu trwa próba, a w głowie myśli nie nadążają za czynami.

Pisałem wiele rzeczy o świętach Bożego Narodzenia, które po raz kolejny zagoszczą w naszym życiu. Wszystkich, którzy poczuli się urażenie lub zniesmaczeni moimi słowami muszę napisać przepraszam. W głębi bardzo lubię ten czas, ale nie znoszę tej całej zakupowo-komercyjnej gorączki, przez którą wiele osób musi pracować w cięższych warunkach, bez możliwości wytchnienia. Tak bardzo mi przykro, że ten czas zamienia się w okazję do robienia pieniędzy. Jedyne czego pragnę na te święta to realizacja nadziei, której tak bardzo się trzymam, uczucia, że to co do tej pory zrobiłem, ma jakikolwiek sens, że nie trafia w próżnie, a ludzie potrafią znaleźć w sobie zwykłe dobro i pokazać innym, że warto się starać. Postaraj się więc i Ty drogi czytelniku, aby w ten czas wyjątkowy dla Ciebie i dla twojej rodziny  wszystko było ułożone, pełne prostych, ale niesamowicie ważnych rzeczy. Spraw, żeby inni czuli się szczęśliwsi. Może to troszkę samolubne, ale ja też chciałbym, aby pewna osoba pokazała mi, że mogę dalej tworzyć, bo tylko ona jest motorem napędowym tej układanki. 

Pragnę jeszcze napisać parę słów w imieniu karpia, który kazał mi je Tobie przekazać, mój drogi czytelniku.

To moje pierwsze Święta. I chyba ostatnie. Zapowiada się miło, sporo znajomych. I nagle bach! Wielkie łopaty, potem wielka ciemność. Upadek boli do teraz. A potem jakieś nowe miejsce. Nie bardzo pamiętam, bo miałem kłopoty z oddychaniem. Na początku było miło, nowi znajomi. Ale potem zabrakło jedzenia. Głoduję. I zrobiło się tak ciasno, że ranimy się o siebie. Niektórzy zasypiają i już się nie budzą . Przed chwilą wielka łapa zabrała mojego kolegę. Czułem jego przerażenie. Nie wiem czy go jeszcze zobaczę. I nie wiem, co będzie ze mną . Tak bardzo, bardzo się boję, to nawet silniejsze niż krwawiące rany. Gdybyśmy nie mieli się już spotkać: wesołych świat.

Karp jest moim bardzo dobrym przyjacielem, a jego sytuacja daje mi wiele do myślenia, uczy mnie empatii i szacunku do wszystkich, którzy żyją. Teraz jednak pada u mnie deszcz, a stalowe niebo nie daje mi zbyt wiele powodów do radości. Wszystko jednak można zmienić, wystarczy tylko i wyłącznie chcieć, spojrzeć w głąb siebie i poczuć innych ludzi. Patrzeć im w oczy. Przytulać kiedy tylko jest okazja. Mówić, że są dla nas najważniejsi. Inaczej rozbijemy się jak porcelana, będziemy w małych kawałeczkach, które po sklejeniu nigdy nie będą takie same.

Na sam koniec tej długiej wiadomości zamieszczam piosenkę mojego mentora i mistrza. Nie jest długa, ale zasługuje na wielokrotne wysłuchanie. 


Dziękuję Ci drogi czytelniku za całą uwagę jaką poświęciłeś na przeczytanie tej wiadomości i wszystkich poprzednich. Nie zapominaj o tym, co Ci powiedziałem, to bardzo ważne. Pozdrowię od Ciebie karpia i jego przyjaciół, daj jednak przykład dobroci każdemu wokół i spraw, abym był z Ciebie dumny. Codziennie i zawsze. To moja ostatnia wiadomość w tym roku i do odwołania. Wesołych Świąt.



środa, 11 grudnia 2013

Lizak od księdza

Tytuł zupełnie bez żadnych podtekstów. Coś w stylu "z (mojego) życia wzięte". Chciałoby się powiedzieć nic nadzwyczajnego, ale od jakiegoś czasu dostrzegam w wielu normalnych sprawach cechy niezwykłe i nieskończenie ciekawe.

W zasadzie dzień jak co dzień. Oczy i dusza wlepione w ekran monitora. Ważne sprawy, staram się być odpowiedzialny, cieszyć się z małych zwycięstw, pić dużo płynów, nie garbić się itd. Nie jestem w stanie powstrzymać się od myśli, które co jakiś czas zalewają moją głowę i nie pozwalają czegoś nie robić. Wiesz, drogi czytelniku, to takie przeciwieństwo paraliżu, to coś więcej niż nadpobudliwość, ciężko mi to nazwać choć myślę, że "nieskończony impuls" mogłoby pasować.

No i robię te swoje ważne rzeczy na komputerze, ale jakoś nie mogę się skupić. Mam w głowię dosłownie wszystko. Myślę o swojej dziewczynie i o tym jak dużo musi pracować, jak bardzo bolą ją plecy i ręce. Myślę o Ukrainę, Koreę Północną i inne kraje. Działania, które muszę podjąć, bo mnie rozsadzi i nie będę mógł się pozbierać. Myślę o moich kolegach i koleżankach, którzy już są w pracy kiedy ja dopiero wstaje, zastanawiam się jak oni się czują, kiedy muszą dojeżdżać i pracować od świtu. Co oni myślą i co czują? Dalej głowę przeszywa milion myśli, z których można by złożyć kolorowy witraż, jednak takie dzieło byłoby całkowicie nieczytelne. To fala zimy, która zalewa moją głowę.

Praca w domu ma swoje plusy i minusy, tak samo jak pisanie tekstów, które dotyczą tylko i wyłącznie autora. W zasadzie każda rzecz ma dwie strony, a tylko fanatycy widzą jedną z nich. Nie chcę być fanatykiem i staram się zrozumieć otaczający mnie świat. Czasami daję się nabrać, bo jestem naiwny, zbyt często ufam ludziom, jednak chyba gorzej byłoby, gdybym nie ufał nikomu. Najgorsza dla osób, które cię otaczają jest mania, a dla nas samych drogi czytelniku, brak uznania i zapomnienie, brak uśmiechów i niedosyt wydarzeń. Jak się siedzi w domu to te ostatnie rzeczy przychodzą dość łatwo.

Po pracy poszedłem do sąsiadek robić ciasteczka. Nie potrafię zbyt dobrze gotować, ale sprawnie posługuje się ostrymi narzędziami i lubię precyzyjną pracę. Wykroiłem kilka czaszek i jakieś dziwne postaci, zresztą nieważne. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że dzisiaj przypada wizyta duszpasterska i będzie "chodził ksiądz". Jak go przyjmowałem wraz z rodzicami lata temu, to pamiętam tą dziwną atmosferę, że przychodził ktoś ważny, mentor w sprawach moralności, osoba, która uświęcała dom, dawała obrazek, robiła wpis do zeszytu od katechezy i brała kopertę. Byłem wtedy bardzo mały.

Po wielu latach wszystko znikło, spowszedniało. Kościół katolicki przestał mi się podobać, w zasadzie tak samo jak wszystkie religie. Jak mieszkałem z rodzicami, ksiądz spytał się czy chodzę do kościoła i się modle, odpowiedź była prosta - nie. Odczułem wtedy jak od duszpasterza biła aura oburzenia, piorunował mnie wzrokiem. Wyszedłem z pomieszczenia i nie dałem mu satysfakcji strofowania mnie przy rodzicach.

Dziś mieszkam sam. Ciągle uważam, że to dość infantylne wierzyć w coś czego się nie widzi i dawać sobą manipulować przez ludzi, którzy powołują się na święte słowa i starożytne księgi. Jednak nie o to chodzi. Kiedy lepiłem te czaszki i dziwne postaci zorientowałem się, że do sąsiadek wszedł ksiądz. Wiele lat zgłębiania się w "tematy wiary", a następnie podważanie jej podstaw nauczyło mnie dystansu do wszelkich religii. Ten ksiądz był jednak inny od tego, którego spotkałem kilka lat temu. My lepiliśmy nasze potwory, a on stał i z nami rozmawiał. Mówiłem, że nie chodzę do Kościoła, powiedziałem też dlaczego (moje sąsiadki też raczej nie bywają w świątyniach), a on słuchał. Rozmawialiśmy dość długo, nie przerywaliśmy sobie, ksiądz nie chciał nas nawracać, nie mówił, że źle czynimy, spłoniemy w piekle itd. Powiedział, że można wpaść i pogadać, kiedy chcemy. To był dobry, spokojny człowiek, który miał pewne doświadczenie w tym co robi i wiedział, że nie wszyscy na ziemi muszą wierzyć w to co on.

Nie rozmawiałem z żadnym księdzem odkąd przestałem się modlić i chodzić do kościoła (dawno temu), mam też swój pogląd zarówno na kościół katolicki jak i religie. Jednak ten człowiek chciał dobrze, rozumiał to, że ja także działam dla ludzi, ale nie pod sztandarem boga, a człowieka. Kiedy skończyliśmy lepić on dał nam po lizaku, pożegnał się i wyszedł.

Po raz kolejny zdałem sobię sprawę, że nie można szufladkować ludzi, a szacunek należy się każdemu (no może prawie każdemu). A co do ostatnich wydarzeń w sprawie krzyża w Sejmie - to cieszyłbym się gdyby ludzie nie chcieli na siłę pokazać wszystkim, że wierzą w boga i są katolikami. Mogliby być jak ten ksiądz, który dał mi lizaka.

wtorek, 10 grudnia 2013

Zabarykadowani

Z ust komentatorów nie schodzi Ukraina. To bardzo dobrze, bo trzeba ją wspierać na wszystkich możliwych płaszczyznach, tak jak miało to miejsce podczas pomarańczowej rewolucji w 2005 roku. To nie jest sprawa, która ma się komuś podobać, to nie są wydarzenia, o których można zapomnieć po zmianie programu. Po raz kolejny jesteśmy świadkami ogromnych zmian społecznych tuż za naszą wschodnią granicą. Wielu polskich polityków to dostrzegło, reszta niestety gnije we własnym sosie.

W Kijowie milicja jest po stronie władzy - podobnie jak w większości krajów, które mają zdolności kontroli aparatu przymusu. Jednak Partię Regionów, z której wywodzi się Janukowycz, popierają słowem i czynem także pospolici dresiarze zwani tituszkami. Dlaczego taka nazwa? Od Wadima Tituszki, który przyjechał do Kijowa w maju tego roku i pobił dziennikarzy przy biernej postawie milicji. Nie muszę dodawać, że Wadim też lubił sportowe stroje i otaczał się sobie podobnymi ludźmi. No i raczej do dyplomatów nie należy.


U nas też są tituszki, którzy zakładają sportowy strój, chociaż jedyną grą którą podejmują na ulicach jest owczy pęd i nieskończona bezmyślność. Na tej płaszczyźnie nasi dresiarze i ci z Ukrainy się nie różnią. Jednak fundamentalną różnicą jest stosunek do władzy. Na Ukrainie chuligani są wykorzystywani przez władzę w celu prowokowania milicjantów, wszczynania burd i dezorganizowania demonstracji, a u nas dzieje się praktycznie to samo tyle, że działania "naszych" są skierowane przeciwko władzy. Efekt jest jednak ten sam. Jednak ciężko, aby na euromajdanie zebrało się tyle tituszek aby rozpędzić taki tłum. Choć milicja  dalej pałuje, wywala opozycjonistów z ich siedzib, władza się broni, to ludzie popierający integrację z Unią śpiewają, blokują i mają swoje marzenia.


W Polsce jest o wiele mniej dynamicznie. Rząd straszy opozycją, a jednym z jego narzędzi był dziś minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, który puszczał Pan Prezesa i punktował jego zaniechania z przeszłości. Dość kiepskie wzmacnianie wizerunku rządu. Z kolei opozycja na prawicy zyskała kolejną partię-zbieraninę w postaci ugrupowania Gowina "Polska Razem", gdzie znaleźli się renegaci z PO, PJN i grupka od Republikanów Wiplera. Pogratulować i współczuć charyzmy lidera (porównywalnie z Waldemarem Pawlakiem). Natomiast "stara opozycja" gubi się w nierealnych pomysłach (PiS), odchodzi od swojej lewicowej strony promując liberalne pomysły (TR) czy nie ma żadnej możliwości sprawczej (SP). Polska jest w marnym stanie pod względem świadczenia usług, humoru obywateli i prospołecznego ducha Polaków.
Logo jakby znajome, Źródło: PAP/Paweł Supernak

Może uda się coś "rozruszać", na razie lokalnie, później zobaczymy. Zaczynam od siebie i swojego miasta, wraz z grupą zaufanych ludzi robimy "coś" zupełnie bezinteresownie, pomimo braku czasu i pieniędzy brniemy i cieszymy się jak widzimy rezultaty. Chcemy być jak working class hero.

źródło: http://www.abc.net.au
Zastanawiam się co by było, gdybyśmy reagowali na śmierć wielkich ludzi tak, jak mieszkańcy  czarnej Afryki. Czy potrafilibyśmy cieszyć się i śpiewać po śmierci wielkich liderów i uśmiechać się, gdy radość kulturowo jest nie wskazana? Wyobraź sobie drogi czytelniku, co by było, gdyby ludzie zaczęli tańczyć po śmierci Jana Pawła II. Trzeba by od nowa tworzyć tą zapuszkowaną i smutną religię. Myślę, że my Europejczycy nie potrafimy żyć tak jak Afrykańczycy (we wszystkich aspektach). A szkoda, bo oglądając niesamowity entuzjazm podczas uroczystości po śmierci Nelsona Mandeli na stadionie w Johannesburgu sam się uśmiecham i cieszę, że można w taki sposób świętować odejście kogokolwiek. Może u nas jest za zimno na takie emocje, albo po prostu zbyt wielcy nas egoiści.

Jedno wiem na pewno. Dzisiaj wszyscy powinniśmy być Ukraińcami. No i żyjmy tak jak Mandela.

piątek, 6 grudnia 2013

Ponad 1460 dni

Kilka dni temu stuknęło 4 lata odkąd jesteśmy razem mój drogi czytelniku. Od tamtego czasu zdążyło się bardzo wiele zmienić. Chyba dorastamy, nawet jak już dawno temu przekroczyliśmy 18 lat. Wydarzenia, które przez czas istnienia "Toksyn" nawiedzały świat były czasami niespodziewane, a innym razem długo wyczekiwane lub od dawna prognozowane. Nie można być wszystkiego pewnym, zawsze trzeba wiedzieć, że piękne intencje mogą być przeistoczone w okrutne czyny, a wiele spraw ma drugie dno. Nasza rzeczywistość nie znosi próżni, tak samo, jak serwisy informacyjne czy grafik polityka przed wyborami. Muszę stwierdzić drogi czytelniku, że przez te 1460 dni nie było łatwo - zarówno dla spokoju świata jak i dla mnie.

Miałem sporo dziwnych myśli, jedną z nich było to żeby przestać pisać, bo problemy, bo nie wiem czy ktoś czyta, bo tamto & owamto. Ale jako, że uważam siebie za wytrwałego sukinsyna, którego nie jest łatwo zabić i zniesmaczyć postanowiłem pisać dalej, bo lubię to najbardziej. Nie żegnałem się na zawsze, bo pożegnania rozrywają moje serce i duszę, wole powitania i miłe gesty, choć jak można wyczytać z moich wiadomości (skierowanych ode mnie do Ciebie) nie zgadzam się z wieloma sprawami, które funkcjonują zarówno lokalnie jak i globalnie. Dlatego wiele osób ma o mnie wyrobione zdanie i się nie zgadza z tym co mowie i piszę. To dobrze, bo jakże nudny byłby świat, gdyby wszyscy sobie przytakiwali i obdarzali nieszczerym uśmiechem.


***

Wiadomość o śmierci Nelsona Mandeli spadła na mnie jak orkan Ksawery na Polskę. Wiedziałem, że bojownik o wolność i prawa człowieka jest schorowany i został wypisany ze szpitala, ale tak nagle umierać? Przecież tak się nie robi panie Mandela. Niestety, wszystkich nas to czeka, nieważne czy jesteśmy głupi czy inteligentni, bogaci czy biedni, czy wierzymy w boga lub bogów czy też mamy gdzieś wszystkie systemy. Jedno jest pewne, nie dożyjemy XXII wieku. Mało optymistyczna wizja, ale tak w zasadzie jest, dlatego trzeba działać za życia. Mowa tutaj o działaniu na każdej możliwej płaszczyźnie, która może sprawić, że historia naszego życia będzie pasjonująca i szlachetna. Na prawdę się da, a wystarczy się tylko ruszyć z miejsca, przestać przeglądać głupie filmy i zdjęcia w Internecie (choć każdemu się czasem zdarza) i znaleźć trochę wolnego czasu. Chciałbym, aby Nelson Mandela, pomimo tego, że nigdy go nie spotkaliśmy i nigdy nie spotkamy, został w każdym z nas.

Ciężko o spokój, kiedy władza chce zawłaszczyć
 nasze pieniądze w ramach manipulacji z OFE:
http://www.tvn24.pl/tusk-po-glosowaniu-ws-ofe-pis-sld-i-twoj-ruch-to-klasyczne-trutnie,377516,s.html


Ducha Mandeli potrzebuje opozycja i obywatele na Ukrainie, bo pomimo wielkiego zimna i niesprzyjającej sytuacji politycznej o lepszą historię walczą także nasi sąsiedzi ze wschodu. Władza nie może czuć się pewnie, gdy lud jest gotów do czynów ostatecznych, aby tylko osiągnąć swoje szczęście. Ukraińcy mają na uwadze zmianę zastanego status quo i niesprawiedliwości, tego nie powstrzyma ani milicja, ani wojsko ani sam Janukowycz ze swoimi poddanymi. Tak, obawiam się o ich życie i zdrowie, bo teraz ulice Kijowa nie są bezpieczne, widać to na filmikach, które przeciekają do Internetu - globalnej platformy komunikacji instant.



Jestem zwolennikiem rozmów i dialogu, a nie walk, ale kiedy rozmowy nic nie dają trzeba działać. Jednak użycie siły nie powinno być narzędziem wykorzystanym przez kogokolwiek i kiedykolwiek. Upór i wytrwałość to to, czego potrzeba naszym sąsiadom, oni potrzebują wsparcia wszystkich obywateli UE, jak nigdy przedtem. Tak też odbieram rozmowę z moją koleżanką, dziennikarką z Kijowa, która pisze, że opozycja jest rozbita, że ludzie są w niebezpieczeństwie, a ich kraj potrzebuje Unii. W mrozie i strachu przed kolejnym dniem protestów bądźmy z nimi w każdy możliwy sposób. Mówmy o Ukrainie i tym co się dzieje na ulicach Kijowa.


źródło: deviantart.net
I pod koniec postanowiłem zawrzeć w poście parę słów o świętach. Nie mogę niestety napisać nic krzepiącego, wesołego czy zabawnego. "Miła tradycja" z coraz większym impetem wkracza w przestrzeń osobistą i z roku na rok pierze mózgi coraz intensywniej. Uwielbiam przebywać z bliskimi pod koniec grudnia, ba, nawet podoba mi się to, że mogę zjeść coś bardzo smacznego w te kilka dni przed końcem roku. Jednak nie mogę zrozumieć, dlaczego ci, którzy sprzedają i kupują zamieniają się w "świąteczne kreatury", a wszystkie lokale bez względu na ich rodzaj zamieniają się w salony świętego Mikołaja. Co do "kreatur", takie stworzenia przeważnie mają na uwadze pieniądze, a w grę wchodzi akcja kupna-sprzedaży, która przystrojona jest w świąteczne szaty, ma infantylny charakter i twarz grubasa w czerwonym uniformie. Świąteczne kredyty, świąteczne promocje, świąteczne produkty, świąteczne wszystko, byle na tym zarobić. I nie ważne, że wszyscy pracownicy muszą stawać na głowie i pracować nieludzko, aby "był dobry utarg" - przecież to święta. Może zamiast kupować komuś drogie prezenty warto pomyśleć o dzieciakach w domach dziecka, bezdomnych czy zwierzętach niczyich. Wszyscy wymienieni potrzebują prezentów w postaci pomocy. Namawiam więc do zachowania zimnej krwi i nie wpadania w szpony konsumpcji, wtedy może uda się zachować resztki człowieczeństwa.

środa, 27 listopada 2013

Kto dla kogo walczy

Istne urwanie głowy. Nieskazitelnie czysty moralnie i prawy ideologicznie Adam Hofman po raz kolejny pod lupą społeczeństwa i mediów, a ostatnio dodatkowo prokuratury i polityków. Na nic przeprosiny w sprawie komentarzy o pokazywaniu wacka, na nic zapewnienia o postanowieniu poprawy. Hofman wplątał się w niezłe bagno i jako pierwszemu hipokrycie III RP życzę mu, aby prawda wyszła na jaw, jakakolwiek by nie była. Nowak zdymisjonowany za zegarek, który mógł być łapówką, a wiemy, że na pewno nie był oryginalny. O Tomaszu Kaczmarku, który miał stłuczkę, bo zadumał się nad losem państwa nawet nie wspomnę. Polityczna klasa gamoni.

"Lets twist again" by Adam Hofman

Nasza władza i politycy na szczeblu ogólnokrajowym są oderwani (granatem) od rzeczywistości. Będę tak pisał dopóty, dopóki się to nie zmieni. Ludzie wybierają osoby, które o polityce słyszały z mediów, a ich doświadczenie ogranicza się do wystąpień przed kamerami. Smutek, żal i wszystko na nic, gdy prorocy dosięgają dna - jak to śpiewa zespół Coma. Nie chodzi o to, aby obrzucać się błotem, szukać haków, układów, nadmiernie kontrolować. Trzeba działać dla obywatela, który jest bezcennym elementem państwa. Mam 25 lat i to rozumiem, więc czyżby cynizm nakrył bielmem oczy starych wyjadaczy z wiejskiej? W Polsce obywatel jest maszynką do rozliczania wyborców, choć działając w różnych inicjatywach Polacy pokazują że da się ten impas przełamać. 

Wszyscy w Polsce powinniśmy brać przykład z premiera Łotwy Valdisa Dombrovskisa, który po tragicznym wypadku w centrum handlowym w Rydze (zginęło ponad 50 osób) podał się do dymisji i życzył powodzenia następcą. Ten człowiek ma po prostu honor i odwagę, której brakuje "dumnej" nacji Polaków. Aparat partyjny przejął władzę nad programem i spełnianiem funkcji "wysłannika narodu", a przecież vox populi, vox Dei.

Kiedy zrozumiemy, że nie chodzi tylko i wyłącznie o walkę polityczną i celebrycki samogwałt dla mediów? Kiedy uda się polityką odciąć się od wielkich pieniędzy i działać dla ludzi, którzy ich wybrali? Jeszcze daleka droga, aby tak było. Działając dla stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska (to od Ryśka Kalisza) widzę, że w ludziach mnie otaczających jest potencjał. Lecz potencjał jest w każdym - od kierowcy, który prowadzi autobus (szanuję ich tak samo jak motorniczych, panie sprzątające, kelnerów i wszystkich ludzi pracy) po prezydenta państwa, trzeba go "tylko" wykorzystać. W DWP działamy za darmo, dla ludzi i dzięki ludziom, którzy mają pasję. Działalność dla słabych i bezsilnych oraz tych, którzy boją się zasygnalizować swoje problemy to cel, który chcemy realizować. Niestety polska scena polityczna na szczeblu samorządowym oraz ogólnokrajowym jest silnie zabetonowana, więc za rok trzeba będzie przejść drogę krzyżową. Wiesz drogi czytelniku, układy i układziki, walka o dojście do ucha, długie i krótkie rękawy, sprawy załatwiane pod stołem i tak do końca strony. 

Jako stowarzyszenie chcemy pokazać, że da się ten impas przełamać. Bo zaiste się da! Nie można całe życie mówić ze smutną miną "my nie mamy na to wpływu", "u nas to się nie uda", albo "oni od zawsze sprawują tu władzę". Nie, nie i jeszcze raz nie. Demokracja to władza, która pochodzi od narodu, a nie od zamożnych grup czy rodzinnych koterii. To także władza kadencyjna i wybieralna, więc Ci, którym udało się dostać na świecznik muszą liczyć się z tym, że nie będą wiecznie sprawować swojej funkcji. Jeżeli jakiś polityk tego nie rozumie powinien od razu zrzec się mandatu i zająć się czymś innym. Nasza władza w naszych rękach. Jeżeli nie zdamy sobie z tego sprawy mój drogi czytelniku, to nadal będziemy społecznie gnili, wrzucając na Facebooka śmieszne zdjęcia polityków, premiera, prezydenta czy innych, do których zaufania nie mamy i "odwarznie" komentowali, że PO robi to, PiS tamto, a Twój Ruch to pedały i marihuana, a w sklepach babcie będą psioczyć na każdą władzę i ostatecznie z przyjaciółmi nie poruszymy żadnego tematu obywatelskiego, bo to obciach. Nie może tak być.

Z naszym społeczeństwem i zaangażowaniem politycznym jest tak jak z dziećmi, które zdobywają wiedzę o seksie z Internetu. Większość z nas wie już wszystko na temat polityki i ma wyrobioną opinię, jednak kiedy przyjdzie co do czego (tj, konstruktywnych wypowiedzi i uczestniczenia w życiu obywatelskim) powtarzamy slogany i obiegowe plotki oraz staramy się zachowywać tak, jak nam ktoś powiedział. Bez samodzielnego myślenia daleko nie zajdziemy, wystarczy spojrzeć na Koreę Północną.

Pomimo faktu, że pierwsza władza jaką są media (bo potrafią obecnie wpływać na cztery pozostałe) nauczmy się rozróżniać prawdę od fikcji. Polityka to gra pozorów i niejednokrotnie także gra na pokaz. Wszystko co ważne, tj. kuluary, dzieje się poza okiem kamer, z dala od ucha społeczeństwa. Jednak kiedy już coś skapnie, to nie jest nic dobrego, bo dobre rzeczy w dzisiejszych czasach mają słaby PR. Tak jak kościół gdzie papież uśmiecha się do Władimira Putina. 

źródło: cathnewsusa.com

Trzeba pokazywać codzienną postawą, że to co robimy dla innych ma sens. Ignoruje tych, którzy mówią obiegowe plotki, jednak nie mogę być obojętny na idiotów, którzy straszą z internetu "zepsutą ideologią gender", "zalewem arabów", "lewacką falą" czy innymi bzdurami, których poziom jest równy temu, który reprezentuje zbuntowany gimnazjalista. To bilet w jedną stronę. Trzeba rozmawiać w "realu" z każdym, nawet tymi, którzy mają inne poglądy, bo jeżeli chcą działać dla dobra innych to co z tego, że mają inne spojrzenie na świat. Dialog to podstawa, a jego narzędziem są spotkania z ludźmi.

100 tysięcy ludzi w Kijowie nie boi się pokazać tego, że do czegoś dąży
źródło: forbes.com
Obserwujmy bacznie Ukrainę, bo dzieją się tam wydarzenia niesamowicie ważne i bezprecedensowe. Bo jak nazwać inaczej sytuację, gdy znakomity bokser z partii opozycyjnej UDAR (czyli cios) rzuca wyzwanie prezydentowi państwa, który z kolei bardziej przejmuje się opinią oligarchów i rosyjskiego lobby, niż "europejskim pędem" obywateli. Wszystko okaże się w Wilnie. Pomimo zupełnie odmiennych poglądów od osób popierających Julię Tymoszenko, jestem za nimi, bo chce rządów prawa i upadku oligarchów, którzy dzięki kapitałowi myślą, że mogą zdobyć rząd dusz. Na nich przyjdzie pora, a Majdan będzie walczył. 

Dla rozluźnienia atmosfery, w którą wprowadziłem troszkę patosu, wrzucam filmik znanych i lubianych "Abstrachujów" (chyba tak się tego nie odmienia, ale chłopaki zapewne się nie obrażą). Jakby powiedział Nicolas Levi "żeby żyło się lepiej!".

niedziela, 24 listopada 2013

A może by tak powrócić do ery dada?

M. Duchamp, "L.H.O.O.Q."
(fonetycznie z francuskiego: kobieta niewyżyta seksualnie)
Dość dawno, bo prawie sto lat temu w Zurychu, Paryżu i Nowym Jorku powstał kontrruch artystyczny określający się dadaizmem. Jego nazwa to losowo wybrany przez rumuńskiego poetę Tristana Tzara wyraz ze "Słownika Larousse'a". "Dada" oznacza gaworzenie dziecka, lub drewnianego konika. "Artyści" w tym nurcie, tj. Duchamp, Ray, Tzara czy Picabia, w swojej działalności twórczej odrzucili dosłownie wszystko - przeszłość, przyszłość, walory estetyczne, kanon piękna i ogólnie pojęcie sztuki, które funkcjonowało w latach wcześniejszych. Dadaiści odrzucając wszystko, postawili na brak neutralnego odbioru swoich prac i szok jakie wywoływały one wśród ludzi mających z nimi styczność. Może obecnie powinniśmy powrócić na wszystkich płaszczyznach do epoki dadaizmu, aby od nowa pokazać zwykłe rzeczy, odrzucić historię nurtów i udowodnić, że pomimo chaosu można stworzyć coś inspirującego dla poprzednich pokoleń. Czasami trzeba też odrzucić piękno.

Szczyt kpin

no właśnie, kto?
Zmierzamy w niebezpiecznym kierunku, trochę jak po pierwszej wojnie światowej, gdy w wielu państwach rozwijać zaczęły się nacjonalizmy,  a sprawę zdają sobie z tego tylko Ci, którzy wnikliwie i nieufnie patrzą na świat i instytucje w nim funkcjonujące. Niebezpieczny kierunek jednej z płaszczyzn świata, ekologii, widać po Szczycie Klimatycznym w Warszawie, gdzie widać impas komunikacji grup w nim występujących. Bo jak inaczej nazwać sytuację, gdy bezprecedensowo od 19 lat, przedstawiciele organizacji pozarządowych opuszczają spotkanie. Z kolei na ulotkach i materiałach na spotkaniu widnieje znaczek naftowych koncernów Lotos i PGE, które były partnerami COP19. To tak, jakby rozdawano ludziom różańce na których widniałby napis "Made by Durex". Hipokryzja jest jak wielka fala, która zalewa nieświadomych. I nic nie zmieni tego faktu, nawet medialne zapewnienia, że coś udało się ustalić.

Polska wykonuje na Szczycie polityczne strzał w kolano - premier Donald Tusk podczas trwania spotkania dymisjonuje ministra środowiska Marcina Korolca i zagranicznicy nie do końca wiedzą, czy mają do czynienia z ministrem czy już szeregowym politykiem partii rządzącej. Jak można zmieniać wodza podczas trwającej bitwy, tego nie potrafię zrozumieć. Na świecie władza coraz bardziej uzależniona jest od interesów finansowych i przedstawicieli koncernów, którzy tylko na reklamach są mili, kochani i prośrodowiskowi.  Ekologicznie cały świat jest coraz bardziej w dupie. Mamy jeszcze 7 lat do końca obowiązywania protokołu z Kioto (w którym i tak nie uczestniczą najwięksi truciciele, czyli USA i Chiny), a ograniczenie emisji dwutlenku węgla bez uwzględnienia głównych emitentów jest całkowicie pozbawione sensu.

Kredyty dla każdego

W mediach coraz więcej reklam kredytów i pożyczek, które skierowane są zarówno dla ludzi starszych (Wonga.com) jak i każdego, kto chce coś kupić (np. "miniratka" od PKO). To jawne pranie mózgu, które wciąga naiwnych w sytuacje niejednokrotnie ich przerastające. Obywatel pozostaje sam wobec świata wielkiej finansjery. Wystarczy kredyt, który będzie niczym więcej jak wieloletnią smyczą ograniczającą mobilność zawodową. To wszystko można zawsze ubrać w ładne piórka w postaci sloganów, wizualizacji, czy szczęśliwych ludzi, którzy rzekomo z niego skorzystali i "kupili sobie to o czym marzyli". Próbuje się nam wmówić, że stać nas na wszystko, choć nie mówi się, że koszty są podzielone i niejako odroczone w czasie. Co ciekawe, wiele banków nie wymaga poświadczenia o dochodach i rozdaje kredyty z wielkim rozmachem. Wszyscy krzyczą z reklam "weź kredyt!", "zdobądź pieniądze na święta!", "bez ukrytych prowizji", w skrócie: weź, a my już się tobą zajmiemy.

źródło: pkobp.netpr.pl

Święta dla niektórych firm oferujących swoje usługi lub produkty zaczynają się już w październiku, a dla głodnych pieniędzy kapitalistów najlepiej gdyby trwały już od lipca, wtedy można by więcej sprzedać i zarobić.Czyżbyśmy nie wyciągnęli lekcji ze Stanów Zjednoczonych i ich obłędnej polityki kredytodawców i krótkowzrocznych kredytobiorców? Chyba uczymy się bardzo powoli.

Donald Tusk wybrał na ministra finansów Mateusza Szczurka, człowieka, który popiera zmiany w systemie emerytalnym (zasypywanie długu pieniędzmi obywateli) i był ekonomistą w banku ING. W instytucji, która ukierunkowana jest na zysk i daleko jej do standardów działania urzędu państwowego. Nie chcę oceniać zawczasu pana Szczurka, jednak wprowadzanie ludzi finansjery bankowej do rządu może mieć różne skutki. Niekoniecznie dobre.

A gdyby to wszystko wykpić i wyśmiać, pokazać, że to co było nie ma sensu? Tak jak dadaiści można by szokować odbiorców, tyle, że w tym przypadku zamiast dzieł sztuki pokazywane byłyby np. skutki zanieczyszczenia delty Nigru czy historię ludzi, którzy wpadli w pułapkę kredytową. Wobec takich zjawisk nie ma stanowisk neutralnych. To co widzimy zawsze posiada drugie dno, wiele gestów jest wyuczonych i nakierowanych na konkretne działanie, niestety wielokrotnie celem jest zysk za wszelką cenę.

 Kiedy pozbawieni jesteśmy podstawowej wiedzy na temat otaczających nas rzeczy, instytucji lub procesów kończymy jak pies Pawłowa, albo szczur Skinnera - reagując na bodziec wykonujemy czynności nam narzucone. Trzeba myśleć samodzielnie i być nieufnym. Osobiście dodam, że nie warto wierzyć żadnej z reklam, a na święta zrobić coś bezinteresownego, coś co nie wymaga wydawania pieniędzy. No, a dla środowiska po prostu segregujmy śmieci i uświadamiajmy innych że miejsce pustych opakowań i odpadków jest w śmietniku nie w lecie czy na chodniku. Rzeczywistość w której funkcjonujemy jest tylko pożyczona od przyszłych pokoleń. Nie spieprzmy tego drogi czytelniku.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Polska polityka zegarkowa

Tytuł artykułu wydawałoby się wyświechtany i nudny jak flaki z olejem. Co może bowiem zachwycać i emocjonować w sprzeczkach jednej grupy politycznej z drugą? Poglądy? To byłoby prawdopodobne i zapewne ciekawe, gdyby tylko i wyłącznie o nie chodziło. Jednak, każdy kto choć hobbystycznie śledzi świat walki o władze wie, że to właśnie o walkę chodzi. No i afery, które jednych spychają w niesławę, a innych windują w politycznej hierarchii. Nic i nikt tego nie zmieni.

Jak byłem małym chłopcem to sam nie mogłem znieść jak mój ojciec przełączał na wiadomości. Pytałem się go wtedy, co to takiego, a on odpowiadał mi po prostu: "gadające głowy".

Dzisiaj gadających głów jest mniej, jednak widać inną tendencję - partie, tak samo jak władza zaczęły odgradzać się murem od społeczeństwa, które im zawierzyło. Jedyny moment rozliczenia reprezentantów narodu przypada na wybory. I wokół tej instytucji (gdzie motorem napędowym są ludzie) koncentruje się cała uwaga polityków i urzędników, którzy są przez ów naród wybierani.

Kiedyś pokładałem nadzieję w tym, że programy polityczne będą realizowane, jednak dziś wiem, że służą one jedynie "przybliżeniu" potencjalnego wyborcy do danego ugrupowania, bo gdy dojdzie ono do władzy stara się obwarować i utrzymać to co "ugrali". Z kolei polskie anachroniczne partie polityczne coraz bardziej działają jedynie jako aparat partyjny, prowadząc koteryjne walki bez uwzględnienia obywateli.

a za źródło dla zdjęcia posłużył mi nasz poczciwy brukowiec - Super Express
Przy "prześwietlaniu" polityków przez organy państwowe ucierpiał niejeden z nich. Tym razem ceną za zegarek Sławomira Nowaka był urząd ministra transportu. Były minister bardzo upodobał sobie bowiem tykający element stroju, a w jego kolekcji znajduje się wiele drogich czasomierzy. Ten, o który poszło wart jest 17 tys. złotych, czyli o wiele więcej niż ustawowe 10 tys., bo właśnie do takiego pułapu nie trzeba wpisywać w składanych oświadczeniach majątkowych "składnika mienia ruchomego". Nowak podał się do dymisji i dla potrzeb sprawy zrezygnował z immunitetu oraz przyznał do błędu - zauważył to premier Donald Tusk i powiedział, że jak wszystko się wyjaśni, to dalej można wspólnie działać. Czekam zatem na powrót syna marnotrawnego.

Sprawę wykorzystały media, które "aferę zegarkową" drążyły na różne sposoby. Często przewijającym się motywem było to, że ówczesny minister "obnosi się" ze swoimi drogimi zegarkami (a przecież mamy kryzys). Jak wiadomo zegarki służą nie tylko do odmierzania czasu, ale w niektórych kręgach przede wszystkim do pokazywania swojego statusu. Ciekawe co w tej sprawie powiedzieliby politycy z Kremla i sam Władimir Putin ze swoimi zegarkami wartymi 500 tys. funtów (pewnie byłaby to uwaga "Ale bieda"). Jednak zatajenie majątku jest faktem, choć kara w wymiarze do 3 lat pozbawienia wolności nigdy nie dotknie Nowaka. No chyba, że ów zegarek jest formą łapówki, wtedy były minister pociągnie w sondażach  w dół całą PO.

Widzę tutaj jednak skomplikowany aspekt działalności samego ministra, który objął "gorące" ministerstwo po Cezarym Grabarczyku. Sławomir Nowak miał na tyle honoru, aby zrzec się urzędu i immunitetu. Co do ministerstwa pana Nowaka, tylu przecież Polaków darzy niechęcią zarówno polskie koleje, jak i drogi, jak więc nie nosić tak pięknego zegarka dla poprawy wizerunku?

Jarosław Kaczyński, prezes "jedynej prawdziwej partii opozycyjnej" udziela dłuższego wywiadu dla Polska The Times. Co ciekawe, prezes widzi problemy takie, jak krucha demografia Polski czy te wynikające ze słabej polityki rodzinnej, które naświetlane są często przez środowiska lewicowe. Inne pozostają jednak proponowane metody działań jego ugrupowania. Sądzę, że gdy będziemy u władzy, ogromna większość Polaków o nastawieniu patriotycznym pomaszeruje w oficjalnym marszu organizowanym przez władze - tak Kaczyński mówił o wydarzeniach z 11 listopada. Uważam, że jak PiS dojdzie do władzy, to jest szansa, że zarówno Marsz Niepodległości jak i marsz "prezydencki" (jeżeli konserwatywnej partii uda się obsadzić także ten urząd) scalą się w jeden pochód, a hasła narodowe i niechęć wobec konkretnych będą powszechne.

Nie jestem za straszeniem PiS-em, ale z ostatnich obserwacji działań polityków tego ugrupowania wynika, że owo straszenie nie jest bezpodstawne. Przy "odspołecznieniu" i "ukoteryjnieniu" Platformy Obywatelskiej, są szanse na to, żeby w 2015 władza wpadła w ręce Jarosława Kaczyńskiego. Jeden ze scenariuszy może wyglądać następująco: Polska z konserwatywnego państwa prawa staje się państwem policyjnym, a wszyscy, którzy mieszczą się w szufladzie ideologicznej innej niż prezes i jego stronnicy są marginalizowani lub represjonowani. Mało znaczące PSL nie może być koalicjantem, bo PiS zawłaszcza wszystkie urzędy i działa samodzielnie. Ludowcy ledwo wchodzą do rządu i sprawują marginalną rolę - jak obecnie Solidarna Polska. Dla SLD, Twojego Ruchu i innych partii lewicowych pozostaje tylko jedna alternatywa - szeroka koalicja na lewicy.

Piotr Pawlenski - źródło: http://katemodernview.blogspot.com
Taka decyzja zakrawa na political fiction, jednak kto wie co będzie w przyszłości skoro Pan Prezes chce wprowadzenia w Polsce drugiego Budapesztu. Może wtedy, gdy już to mu się uda, pozostanie tylko krzyczeć przez symbole i protesty tak, jak zrobił to Piotr Pawlenski, który nie tak dawno przybił swoje "klejnoty" do moskiewskiego bruku, a we wcześniejszym politycznym akcie buntu zaszył sobie usta.

Pod koniec wywiadu dla PTT pada pytanie o to, co będzie, gdy PiS nie będzie mógł rządzić samodzielnie i kto wtedy będzie koalicjantem. Kaczyński odpowiada: "Po co mówić o takich pesymistycznych wizjach? Wierzę, że PiS uda się rządzić samodzielnie." Tego się najbardziej obawiam, bo w konserwatywnym dyktacie społeczeństwo jest jak cyklop, którego ktoś oślepia.

A w dobie pedofilskich skandali zaostrza się tylko chrześcijańska paranoja wobec świeckiego państwa. Z kolei środowiska prawicowe są coraz bardziej pogrążone w hipokryzji i funkcjonują agresywnie w kontaktach ze światem, który widzą w czarno-białych barwach. Wszyscy, którzy sprzeciwiają się poglądom innym niż konserwatywne wplątani są w walkę kulturową, w której prawica przyznała sobie miano "ostatnich sprawiedliwych" w świecie pełnym zła i obłudy.


środa, 13 listopada 2013

Zdarta płyta chodnikowa

Miałem nadzieje, że tym razem w Warszawie będzie spokojnie, że Marsz Niepodległości, który miał gromadzić patriotów pokrzyczy postrzela z petard, dojdzie do pomnika Dmowskiego i zakończy swój coroczny cyrk. Nie byłem jednak zaskoczony tym, co się stało.

W tym roku postanowiłem, że najbardziej apolitycznie i patriotycznie będzie kroczyć w marszu "Razem dla niepodległej", zorganizowanym przez pierwszego myśliwego III RP Bronisława Komorowskiego. Było bardzo sympatycznie, atmosfera pełna solidarności, dawki zadumy i oczywiście historii, bo trasa wiodła przez trakt królewski i zakończona była złożeniem kwiatów przy pomniku marszałka Piłsudskiego. Przez całą drogę patrzyłem na ludzi. Było wśród nich sporo elegancko wyglądających mężczyzn, wystrojonych kobiet, rodziców z dziećmi oraz ceremonialnie ubranych przedstawicieli różnych służb - od strażaków po wojsko. W trakcie marszu słuchałem jak doradca historyczny prezydenta prof. Nałęcz mówił o miejscach, przez które przechodził pochód. W zasadzie przeszkadzał mi tylko mój rower, bo musiałem być ciągle skupiony żeby na nikogo nie najechać i nie zahaczyć kierownicą. Oczywiście prowadziłem mój jednoślad.

Wracając z marszu przed złożeniem kwiatów przed pomnikiem Romana Dmowskiego, na Śródmieściu napotkałem setki osób z flagami. Nie były to jednak wyłącznie flagi biało-czerwone. Dużo z nich miała ohydne symbole, które każdego patriotę powinny brzydzić. Coś w stylu:

Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta




Rozumiem, że Polacy mało czytają. Staram się także pojąć, że dla niektórych lekcje historii są bez sensu, a z przeszłości wybierają tylko wygodne fakty. Jednak powracanie do skrajnego nacjonalizmu nawet dla najbardziej zakutej głowy powinno być czymś symbolicznym. To wskrzeszanie demonów przeszłości. Jak bowiem wszelkie organizacje, które zawłaszczają sobie miano patriotów, czy prawdziwych Polaków, mogą w dniu niepodległości nawiązywać do czasów, gdy wolności nie było? Nietolerancja i niechęć bądź nienawiść wyrażana w słowach skandowanych przez przedstawicieli tych grup, widoczna przez symbole ich flag i sztandarów, i ostatecznie odczuwalna poprzez ich czyny (ukierunkowane na agresję i niszczenie) jest zjawiskiem, z którym trzeba walczyć, o którym trzeba mówić i którego nie można marginalizować. Zastanawiam się dlaczego wszystkie ekstremistyczne organizacje obrały sobie właśnie 11 listopada, żeby krzyczeć swoje głupie hasła i puste slogany. Przecież wtedy, prawie 100 lat temu, wszyscy byliśmy razem szczęśliwi.

Bosak i Zawisza nie widzą winy "swoich ludzi" w zniszczeniu tęczy na Placu Zbawiciela (ten twór może się podobać lub nie ale dlaczego ją niszczyć?), w podpaleniu samochodu, budki przy ambasadzie Federacji Rosyjskiej i nie poczuwają się do odpowiedzialności za inne straty, które zostały wyszacowane na 120 tys. złotych. Dla nich to zawsze będzie prowokacja. Ludzie bez odwagi i honoru do przyznania się do własnej winy. Prawo do zgromadzeń to fundament demokracji, ale jeżeli rokrocznie dochodzi do niszczenia stolicy w imię "patriotyzmu" i z nacjonalistycznymi hasłami na ustach to trzeba się sprawą zająć. W Grecji i na Węgrzech nacjonalizm rozwinął skrzydła bo nie było wystarczającego sprzeciwu, dlatego Złoty Świt i Jobbik mogą działać.

I trzeba teraz przepraszać i się wstydzić przed innymi państwami, że u nas dzień niepodległości w stolicy wygląda właśnie tak, jak dwa dni temu, jak rok i dwa lata temu. Ludzie boją się iść po ulicach we własnym mieście, a Ci, którzy myślą inaczej muszą mieć się na baczności. A inni potrafią kulturalnie obchodzić swoje święta narodowe, ba, nawet my potrafimy. Jednak tym, co przyciąga uwagę innych państw i mediów są rzeczy niebezpieczne, szokujące oraz wywołujące emocje. Więc powiedzmy sobie jasno: tak, marsz prezydencki odbył się w bardzo miłej atmosferze i przyciągnął tysiące osób zainteresowanych niepodległością i Polską, ale to wybryki ludzi z kominiarkami na twarzach przez dłuższy czas będą tematem do rozmów dziennikarzy, polityków oraz urzędników państwowych. Szkoda.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Podziały są dobre dla półek bibliotecznych

11 listopada to bardzo poważna i wzniosła data. Dzień, który dla większości osób ma ogromne znaczenie pomimo tego, że nie wszyscy dokładnie kojarzymy historyczny background z nim związany. Dzisiejszy dzień mógłby być jedyną datą wartą zapamiętania z lekcji dla dzieci i młodzieży, bo opartą na faktach i okupioną życiem wielu osób. Może to stwierdzenia pełne patosu, jednak ciesze się, że dziś nie muszę walczyć o niepodległość czy niezależność państwa w którym żyję.

Prezydent Komorowski powiedział, że naszą wolność "trzeba było wyrąbać szablą". Dziś o wolność walczy się karabinem i dyplomacją, niestety pierwszy czynnik wydaje się przeważać w praktyce, szczególnie jeżeli spojrzymy na państwa muzułmańskie. Zamiast uścisków dłoni niektórym łatwiej jest wymieniać ciosy.

Niepodległość można świętować codziennie, przyczyniając się do prawidłowego funkcjonowania państwa i całego społeczeństwa. Żyjemy bowiem w wolnym kraju, a to już bardzo wiele! Nasz reżim, tj. demokracja, może nie jest doskonały, ale jestem przekonany, że na lepszy ludzie nigdy nie będą przygotowani choćby przez swoją odmienność. To dobrze i źle.

w krajach z wolnością na papierze,
źródło: http://thefailedestate.blogspot.com
Koreańska Republika Ludowo Demokratyczna i Kuba to także państwa niepodległe, które obchodzą swoje święta niepodległości oraz inne, nie związane z uzyskaniem pełnej suwerenności. W Korei Północnej oczywiście najważniejszymi datami są 16 lutego i 15 kwietnia - dni urodzin Kim Ir Sena i Kim Dzong Ila - jednak "wielka radość" przypada także na 27 lipca (Dzień Zwycięstwa Wyzwolenia Ojczyzny) i 9 września (Rocznica ustanowienia KRLD). zarówno tam, jak i w innych państwach o niedemokratycznym reżimie, obywatele muszą uczestniczyć w obchodach uroczystości urządzanych przez aparat państwowy. My mamy wybór, możemy np. cały dzień siedzieć przed telewizorem lub uczestniczyć w jakimś pochodzie. W Korei obywatele nie mogą spierać się z wolą wodza, partii, armii i innych instytucji, a każda odmienność od kolektywu jest surowo karana. My możemy działać z dużą dawką swobody, tak samo jak możemy dyskutować, kłócić się i działać niezależnie.

Niestety dla naszej wolności, odradzają się brzydkie tendencje. "Izmy", o których pisałem dawno temu powracają, wskrzeszając m.in. zombie nacjonalizmu czy rasizmu. Wszystko wraz z polaryzacją nastrojów wywołanych kryzysem władzy, gospodarczym i społecznym. Nie można się dzielić i nienawidzić, bez względu czy jest się lemingiem, narodowcem, lewakiem, gejem, katolem czy niewierzącym. Podziały są dobre dla półek bibliotecznych, ludzie powinni atakować nie siebie na wzajem tylko swoje argumenty, szanując przy tym rozmówcę, który ma inne spojrzenie na rzeczywistość. Szacunek i tolerancja należy się dla każdego, kto jest człowiekiem umiejącym współżyć z innymi.

Mam bardzo mieszane uczucia co do prezydenta Bronisława Komorowskiego, jednak muszę mu przyznać rację w stwierdzeniu, które będzie odpowiednie do skwitowania niniejszego artykuliku. Brzmi ono tak: "Jesteśmy ogniwem w łańcuchu pokoleń". W rzeczy samej, dlatego powinniśmy zachować odpowiedzialność pokoleniową we wszystkim co robimy i nie dopuścić do powrotu potworów z przeszłości.
W dobie kryzysu odradzają się potwory nacjonalizmu i faszyzmu, trzeba działać na wszystkich płaszczyznach żeby zatrzymać ten trend. Stąd w rocznicę kryształowej nocy (9.11) mówimy nie potworom.

piątek, 1 listopada 2013

Jak najszybciej dotrzeć na cemntarz

Chciałbym zacząć od, krótkiego wstępu. Mianowicie chodzi mi o to, że jest to post okolicznościowy, który wiąże się z naszym radosnym i rodzinnym świętem, kiedy wszyscy spotykamy się w nienajprzyjemniejszym miejscu w mieście, czyli na cmentarzu. Jak powiedziała moja mama: "W naszym grobie jest jeszcze jedno miejsce, ale jak się skremujemy, to zmieścimy się wszyscy". Hura?

Weźmy pod lupę "zachodnie naleciałości". Halloween dla wielu osób to coś niewyobrażalnie głupiego, związanego z nieznanym obyczajem, który przywędrował do nas zza wielkiej wody i kultywują go dzieciaki. Księża grzmią, że to związane z czarną magią, starszo-średnie pokolenie wie o co chodzi, ale preferuje "grobing", rosół i flaszkę, a starsi ludzi patrzą na przebierańców spode łba. Jednak w Polsce się przyjmuje, czy tego chcemy czy nie. Jak dla mnie to ciekawa odmiana od zadumo-marazmu, który emanuje od dnia wszystkich świętych. Polacy czują, że powoli nadchodzą zmiany związane z tym, że szeroko pojęta "tradycja" jest kultywowana przez ludzi 40-50+, a młodzi wolą przyjąć wszystko inaczej, troszkę bardziej na wesoło. 


Mój kolega bardzo trafnie ujął te "święto" i zachowanie z nim związane : "To jedyny dzień w roku, w którym spotykam się z członkami rodziny, których widuję tylko wtedy, na cmentarzu. Nawet nie wiem kim oni są. No i dlaczego mam wtedy mam być wtedy w zadumie? Jak mam na siłę, na rozkaz skupić się nad tym wszystkim co niematerialne i ważne. Przecież postępuję tak tylko wtedy, gdy przyjdzie to samo i kiedy mam na to ochotę. Nie mogę tego robić na rozkaz". Doskonale to rozumiem.  To jak tekst z "Ferdydurke" Witolda Gąbrowicza, gdy profesor Bladaczka stwierdza, że należy zachwycać się Słowackim, po czym słyszy "Ale kiedy ja się wcale nie zachwycam! Nie zajmuje mnie! Nie mogę wyczytać więcej niż dwie strofy, a i to mnie nie zajmuje! Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?". Ja też nie mogę być na siłę "zadumiony". 



o wiele ciekawsze spojrzenie na "te" sprawy,
źródło: www.kenseamedia.com

W telewizji ta sama papka - pełno zadumy, filmów familijnych i usilnej misyjności. Poważna muzyka, w obiektywie groby w mieście X, groby w mieście Y. Same groby i do tego komentarz, równie obłędny: "piękne groby" czy "cmentarz przybiera piękny wygląd". Znowu chyba czegoś nie rozumiem, bo jak groby mogą być piękne? Rozumiem piramidy faraonów, grobowce królów, ale polskie cmentarze w listopadzie?


Wszyscy wspominają tych, tamtych i owamtych i nagle wszyscy Ci odeszli stają się wyjątkowi, niezastąpieni, najlepsi - w wielu przypadkach tak jest, jednak dlaczego przypominamy sobie o nich dopiero po tym jak od nas odchodzą? Myśl czy idea jest trwalsza od słabego ludzkiego ciała. Gdy umrzemy jedyne co po nas zostanie, to nasze historia, czyli to, co stworzyliśmy, to też nasze pomysły, które udało się nam zaszczepić, bądź te, które zostały zmarnowane. No i oczywiście geny w naszych potomkach. To wszystko. Będziemy na ustach i w głowach, a może i w sercach innych i to tylko od nich zależy nasza "trwałość" po śmierci, więc nie ograniczajmy się do jednego dnia w roku.



a w Meksyku na wesoło,
źródło: entregeeks.wordpress.com
Na cmentarzach, jak co roku, obłęd, ludzie zakładają najlepsze ubrania, przyjeżdżają samochodami, pokazują dzieciom "kto gdzie leży", w przycmentarnych kramach pączki, baloniki, pańska skórka i piękne kwiaty oraz znicze. Jak widać, biznes kwitnie, a nawet na zmarłych można zarobić konkretne pieniądze. To jeden z dziwniejszych zwyczajów, w którym poniekąd uczestniczę ja sam, choć z roku na rok widzę jak dziwne jest to "święto". Infrastruktura cmentarna to też ciekawa historia. Ile można tam spotkać (żywych) znajomych! No i te rozmowy nad grobami, wymienianie się refleksjami i konwersacje na każdy temat - prawie jak w Meksyku, choć u nas jedzenie i alkohol dopiero po powrocie z "grobingu". 

Gdy umrę mam inny plan na wszystko, choć wtedy moja decyzyjność spadnie do zera. Dzięki temu artykułowi moje przesłanie zostanie w sieci. Brzmi to jak jakiś list samobójcy zostawiony w internecie, choć na szczęście w rzeczywistości jest inaczej. No bo jak to tak, żeby mnie pochowali w ziemi, płakali nad grobem i jeszcze co roku wspominali przy jakimś miejscu pośród setek innych trupów? Chcę, aby na moim pogrzebie zrobiono wielkie przyjęcie, takie jakie organizuje za życia kilka razy w roku. Niech ludzie piją śpiewają i cieszą się życiem! Niech wspominają mnie przez pryzmat moich czynów i idei - za każdym razem kiedy chcą, a nie tylko raz do roku na cmentarzu. Niech lecą piosenki (może nawet sam kiedyś skomponuję jakąś listę okolicznościową) i niech żadna matka nie zachęca swojego dziecka, żeby "zapalił tu światełko, żeby duszy było lżej". Nie wierzę w takie rzeczy, nie jestem ich pewien, więc opieram się na "tu i teraz". Dla mnie celebrowanie zmarłych i czczenie grobów jest co najmniej niesmaczne. Jak kogoś uraziłem moim artykułem, to przepraszam, ja dokładnie tak widzę naszą rzeczywistość.



zdjęcia ślubne na cmentarzu - marzenie fana death metalu :)
źródło: /www.bridalguide.com


piątek, 25 października 2013

Referendum, serial i Półwysep Koreański

Dzieje się coś nie w porządku. Platforma Obywatelska jest już coraz mniej obywatelska, ja wystąpiłem w serialu, a Korea Północna wystosowała gest przyjaźni w stronę sąsiedniej Republiki Korei. W tych trzech informacjach jedna jest zła, druga jest zabawna, a trzecia jest dobra - od Ciebie drogi czytelniku zależy dopasowanie etykiet do treści.

Reforma w systemie edukacji?


Tyle głosów zebrano za referendum, źródło: krytykapolityczna.pl
Wczoraj w Sejmie chaos - większość polityków musi podejmować decyzję w sprawie, o której ich rozeznanie na pewno nie jest bardzo dobre - tak samo jak w przypadku in vitro, związków partnerskich czy prawa aborcyjnego. Wnioskuje zatem, że to dla nich chleb powszedni. Chodzi o obronę sześciolatków, a mniej populistycznie o referendum edukacyjne. Należy wspomnieć, że w ramach społecznego działania w inicjatywie obywatelskiej o zorganizowanie referendum podpisało się prawie milion osób - to dziesięć razy więcej niż jest konieczne i tyle ile trzeba zebrać do działań legislacyjnych na poziomie europejskim (choć w tym przypadku osoby, które się podpisują muszą pochodzić z różnych państw).

Powodem siedmiogodzinnej debaty sejmowej, było w skrócie obniżenie obowiązkowego wieku szkolnego do sześciu lat. Tej decyzję  broniła minister edukacji narodowej Krystyna Szumilas, opowiadała się ona także za nie przeprowadzaniem referendum w tej sprawie. Nie muszę dodawać, że za jej plecami stała cała Platforma. Ciekawa była postawa koalicyjnego PSL, które "nie wiedziało czy ludzie będą wiedzieli" co wybierają w referendum i zostało na poziomie wątpliwości i konieczności konsultacji w sprawie. No, ale jak tu wysyłać takie dzieciaki do szkół, skoro nawet Najwyższa Izba Kontroli twierdzi, że nie ma na to warunków, tj. przystosowanej infrastruktury dla najmłodszych uczniów. Jednak od początku.

Już za dwa tygodnie na Wiejskiej odbędzie się głosowanie nad wnioskiem czy przeprowadzić referendum, w którym znajdą się pytania:
  1. Czy jesteś za obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków?
  2. Czy jesteś za obowiązkiem przedszkolnym dla pięciolatków?
  3. Czy chcesz przywrócenia pełnego kursu historii i innych przedmiotów w liceum ogólnokształcącym?
  4. Czy jesteś za przywróceniem ośmioletniej podstawówki i czteroletniej szkoły średniej?
  5. Czy jesteś za powstrzymaniem procesu likwidacji szkół publicznych i przedszkoli?
Jak więc widać, to bardzo ważne tematy, bo dotyczące edukacji, która z kolei jest elementem napędowym społeczeństwa, a następnie gospodarki. Nie jestem jednak pedagogiem aby stwierdzać o istocie przemian na płaszczyźnie edukacyjnej, więc mogę oceniać i analizować wszystko przez pryzmat własnych doświadczeń i racjonalności planowanych działań.

Osobiście jestem za tym, aby zostało zorganizowane referendum - to na pewno. Jest to prawo gwarantowane konstytucyjnie, będące fundamentem społeczeństwa obywatelskiego o którym stanowi artykuł 4 konstytucji RP:
ust. 1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu.
ust. 2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.

Jednakże znając niesamowitą niechęć Polaków do wypowiadania się w sprawach, które mogą ich bezpośrednio nie dotyczyć, nie wróżę sukcesu inicjatywie referendalnej, bo aby referendum było wiążące udział w nim musi wziąć więcej niż połowa osób uprawnionych do głosowania - w przeciwnym razie będzie miało ono jedynie charakter opiniotwórczy.

Jak wyglądało to w Sejmie? Od samego początku PO chciała odrzucenia wniosku o referendum, a opozycja wręcz przeciwnie. Jan Hartman z Twojego Ruchu stwierdził, że ministerstwo edukacji nie daje sobie rady z reformowaniem szkolnictwa, referendum jest więc konieczne. Z kolei minister Szumilas w radiowej Trójce stwierdziła, że reformy wiążą się z kosztami i cięciem etatów dla nauczycieli. Obie strony na pewno mają rację.

A widzę to tak...

Unikając całej narracji z dnia wczorajszego wypowiem się na ten temat bazując na własnej wiedzy i doświadczeniach. Oczywiście nie musisz się ze mną zgadzać drogi czytelniku. Osobiście jestem za tym, aby historia była w szkołach w pełnym wymiarze (tak samo jak język polski i matematyka) bo czym jest naród bez znajomości własnej historii i tradycji? W tym temacie będę oczywiście rozumiał niechęć humanistów do matematyki i matematyków do historii, ale na tym właśnie polega edukacja - nie każda wiedza jest łatwa. Jednak jeżeli treści są dobrze i ciekawie prezentowane to nawet całki i wojna trzydziestoletnia mogą być ciekawe.

to dzieje się każdego dnia, źródło: www.schoolangels.com.au
Z całego serca jestem także za przywróceniem ośmioletniej podstawówki i czteroletniego liceum. Gimnazja w Polsce to najgorszy z pomysłów edukacyjnych, w którym miałem nieprzyjemność uczestniczyć. Trzy lata z przypadkowymi osobami pochodzącymi z różnych szkół, posiadającymi różne podejście do nauki dało w kość niejednemu z uczniów i nauczycieli. Ten etap wspominam najgorzej, bo nigdy nie dostałem tyle razy w gębę co w gimnazjum, nigdy nie byłem postawiony w tak wielkim dyskomforcie psychicznym co w gimnazjum, no i z lekcji w gimnazjum też zupełnie nic nie wyniosłem. Po co po sześciu latach wprowadzać jeszcze dodatkowe trzy w innej instytucji z innymi nauczycielami i innymi rówieśnikami z klasy? To chybiony pomysł, który dezintegruje system nauczania, a dzieciaki wpędza w wielopłaszczyznowe zamieszanie. Z kolei cztery lata liceum nie dość że dają solidniejsze przygotowanie do matury, to sprzyjają konsolidacji więzi między uczniami i nauczycielami - korzyści są obopólne. Bez względu na koszty decyzyjne i finansowe cofnijmy beznadziejną reformę, która wprowadziła gimnazja!
Na ostatnie pytanie referendalne odpowiedziałby oczywiście "TAK", bo likwidowanie jakiejkolwiek szkoły publicznej jest działaniem niekonstytucyjnym i zaprzecza idei dostępu do edukacji.

Autor na ekranie

W pewnym momencie swojego życia ustaliłem, że nie można się wahać przed podejmowaniem decyzji, bowiem w przyszłości można żałować, że nie zrobiło się "tego" lub "owego". Napędzany tą myślą zgłosiłem się na kasting do seriali i reklam. Jako, że moje dochody są w opłakanym stanie każdy grosz się przydaje, a skoro można zarobić "samym sobą" (jakkolwiek źle to nie brzmi) to czemu by nie spróbować. Tak więc, dostałem "rolę mówioną" w serialu "Wawa non stop", i szczerze powiedziawszy nie obchodziło mnie za bardzo o czym jest ten serial. Wszystko wyszło całkiem dobrze, odegrałem swoją rolę, a znajomi i rodzina nie mogli się nadziwić, że jestem w telewizji. Osobiście zawsze myślałem, że na ekranie znajdę się tylko jako ochotnik lotu na Marsa. Zresztą słowa są zbędne, wystarczy bacznie obejrzeć serial i skupić się na znalezieniu mnie w 25 minucie i pozostałej części ODCINKA.

I co z tą Koreą?

Zamykając wątek, warto napisać kilka słów o Półwyspie Koreańskim, którego wydarzenia namiętnie śledzę. Dzisiaj Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (czyli Północ) wypuściła 6 Koreańczyków z Republiki Korei (Południe). To bardzo miły i niespotykany gest ze strony reżimu Pjongjangu, jednak należy szukać tutaj drugiego dna, bo "Pustelnicze Królestwo" nie robi niczego bezinteresownie. Przyczyną takiego zachowania może być chęć burzenia muru między podzielonym narodem, ale równie dobrze Kim Dzong Un może dążyć do "zmiękczenia" Seulu w ramach negocjacji "atomowych", zwiększenia obrotów i przywilejów w specjalnej strefie ekonomicznej w Kaesong oraz przywrócenie turystyki w regionie Gór Diamentowych - czytaj: pieniądze dla KRLD. 
 
żołnierze z Północy i Południa stojący na granicy przy neutralnej miejscowości Panmunjeom, źródło: english.yonhapnews.co.kr

Działań Korei Północnej nie sposób przewidzieć, mogę to stwierdzić po latach obserwacji i analiz. Jednak widoczne są pewne tendencje dzięki którym prognozować można przyszłe wydażenia w regionie Azji Wschodniej. Może po miesiącach napięć młody przywódca Północy, przy aprobacie ze strony reszty aparatu politycznego, będzie w stanie przełamać trwający już ponad sześćdziesiąt lat impas w kontaktach miedzykoreańskich. No ale jeżeli jesteś zainteresowany moimi uwagami, analizami i spostrzeżeniami dotyczącymi Półwyspu Koreańskiego, to muszę Cię odesłać drogi czytelniku do portali, które wyszczególniłem po prawej stronie bloga - tam szerzej o "koreańszczyźnie".

No i miłego weekendu.



piątek, 18 października 2013

Ręce precz od...

W ramach natłoku obowiązków zapomniałem napisać o czymś ważnym i związanym z Kościołem katolickim. Znowu wyjdę na antyklerykała i zasmucę mocno wierzących rodziców, no ale co tu zrobić, kiedy władze kościoła mówią i robią takie świństwa. Osobiście uważam tą instytucję za jedną z bardziej tajemniczych i koteryjnych, a ostatnie afery nie mogą być już zakryte przez prospołeczne i semireformatorskie działanie papieża Franciszka I. Kościół katolicki pomimo niewielkich zmian wciąż tonie w aferach i nieścisłościach - ciągle to ogromny konserwatywny moloch, którego funkcjonariusze coraz bardziej gubią się w działaniach.

Wiem co piszę drogi czytelniku, bo zdążyłem dość dokładnie poznać tą organizację. Byłem blisko związany z naszym kościołem, bo sprawowałem funkcję ministranta prze 5 czy 6 lat i miałem nawet zostać lektorem. Wybrałem jednak inaczej, ale wiedza i doświadczenie zostało. W owym czasie poznałem co prawda wielu inteligentnych i szlachetnych ludzi, w tym księży, jednak nie zmienia to faktu, że branie za pewnik zapisów i teorii sprzed kilku setek lub tysięcy lat i bezwarunkowe posłuszeństwo wobec "prawa bożego" to nic innego jak ograniczanie ludzkiej wolności i swobody myśli. Faktem jest, że społeczna nauka Kościoła katolickiego traci na sile wraz z kolejnymi aferami pedofilskimi w wykonaniu kapłanów i niejasną sytuacją finansową jednostek kościelnych. Nie poprawi tego nawet zapis liczbowy, w którym wg Instytutu Statystyki kościoła Katolickiego wierzący katolicy stanowią 60,8 proc. ludności naszego państwa.

Czasy kościoła, który walczył o wolność i ideały ramię w ramię z obywatelami miały swoją świetność po wyborze papieża Polaka i w późnym PRL-u. Ten obraz dawno przeminął, a instytucja straszy odkrywanymi tajemnicami, a w Polsce słowami abp. Józefa Michalika, których nikt nie chce po raz drugi prostować. 


abp. Józef Michalik w cieniu krzyża - źródło: wprost.pl
Wiele tych molestowań [dzieci przez duchownych] udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nie raz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga - to słowa przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (KEP), abp. Michalika. W żaden sposób ich nie zmieniałem i nie modyfikowałem. Zadaję więc pytanie, jak bardzo ślepym trzeba być, aby winę za przestępstwo przenosić na rodziców, a dalej na samą ofiarę? Takie słowa w ustach przewodniczącego KEP brzmią jak śmiech w stronę wszystkich, którzy zostali wykorzystani seksualnie przez duchownych. No i osobiście nie słyszałem nic bardziej absurdalnego, od czasów, gdy promowano teorię, że za atakiem na WTC z 2001 roku stoi rząd Stanów Zjednoczonych.


Tłumaczenie arcybiskupa Michalika może i było szybkie, ale to i tak bez znaczenia, gdy skonfrontujemy to z jego ostatnią wypowiedzią podczas mszy świętej we Wrocławiu - pomimo przeprosin i sprostowań urzędnik Kościoła katolickiego dalej brnie w zaparte. Pornografia i fałszywa miłość w niej pokazywana, brak miłości rozwodzących się rodziców i propaganda ideologii gender - to według abp. Michalika przyczyny dotykania dzieci przez księży. Takie uproszczenia są nie tyle naiwne i niesmaczne, co nie pasujące do przewodniczącego poważanej struktury KEP, której zadaniem jest dbanie o wiernych i wizerunek kościoła.

Zastanawiam się, czy obiekt mojej analizy i krytyki zdaje sobie sprawę z tego, czym jest studium poświęcone społecznej i kulturowej roli płci (czyli gender) oraz czy wie, że nikt jeszcze nie udowodnił wpływu ruchów feministycznych na intensyfikację pedofilii wśród duchownych. Idąc w zaparte Michalik kultywuje postawę, która była kultywowana w Polsce kilkanaście lat wcześniej, w myśl której widziano pedofilię w Kościele katolickim jako problem marginalny, błahy i nie warty roztrząsania, a księży pedofilów traktowano nad wyraz łagodnie. Wchodząc w bardziej radykalny ton, chcę, aby państwo i prawodawcy pokazali, że egalitaryzm na tej płaszczyźnie funkcjonuje i wzięli Kościół za pysk, pokazując wszystkim, że tak robić nie można, a księżą grozi za to taki sam wymiar kary, co wszystkim innym, którzy dopuszczą się takiego czynu.

Rzecznik episkopatu ks. Józef Kloch nie chce nawet oceniać tego co zaszło, no i trochę słusznie, bo jak bronić tak oderwanej od rzeczywistości postawy. Zgadzam się pośrednio z prof. Andrzejem Jaczewskim, który na swoim blogu stwierdził, że jedną z przyczyn pedofilii jest brak rzetelnej edukacji seksualnej, którą blokuje nie kto inny jak Kościół katolicki. Jestem także jak najbardziej za otwartą dyskusją społeczną, a nawet medialną burzą w sprawie pedofilii w Kościele katolickim. Prawo musi być IDENTYCZNIE stosowane wobec każdego - nieważne czy jest to reżyser, ksiądz czy robotnik. 



Jak w każdej kontrowersyjnej sprawie, nawet przy tak jednoznacznej sytuacji znajdą się osoby, które będą przeciwne krytyce wypowiedzi Michalika. Tomasz Terlikowski (fronda.pl), na antenie radia TOK FM w rozmowie z Moniką Olejnik stwierdza, że "jeśli uczymy dzieci zabezpieczania, to mówimy im, że w takich działaniach (pedofilskich) nie ma nic złego". Zupełnie nie rozumiem analogii, ani trochę, nawet jak bardzo się skupię i postaram się zrozumieć tok rozumowania Terlikowskiego. Tak samo nie potrafię zrozumieć stwierdzenia, że pedofilia byłaby "utrudniona" w sytuacji, gdyby dorośli uczyli dzieci zachowań zgodnych z doktryną katolicką. Muszę chyba jeszcze dużo poczytać, bo mniemam, że owa doktryna jest panaceum nie tylko na pedofilię, ale także na problem AIDS, czy postrzeganie związków partnerskich. Tak mało jeszcze wiemy, a Kościół katolicki skrywa dla nas tak wiele niespodzianek.