Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 26 lutego 2013

Nowa (de)generacja


Wszystko zaczęło się od dwóch czynników, które uświadomiły mi, że nie wszyscy mają powody do narzekania. Po pierwsze, wczoraj widziałem się z Białorusinką Alesią, która zapoznała mnie z rzeczywistością panującą w jej niezbyt przyjaznym kraju. Po drugie, czytając artykuł w „Dzienniku Gazecie Prawnej” pt. McKorporacje, po raz kolejny uświadomiłem sobie, że każdy wybór musi być przemyślany i dokonany samodzielnie (szczególnie jak jest się młodym) i nie ma co sugerować się trendami i modą psującą naszą optykę.

Młodzi Białorusini nie mają łatwo
Łukaszenko i jego syn Mikołaj - źródło: wiadomości.wp.pl

O ich losach dowiedziałem się z moich rozmów, które wielokrotnie przeprowadzałem z kolegami i koleżankami z państwa Łukaszenki. Młodzi, którzy mają pęd do zdobywania wiedzy wyjeżdżają za granicę i tam szukają „europejskiego” dyplomu i pracy. Pracownicy fizyczni udają się za to w stronę Rosji, gdzie zarobią pieniądze o niebo lepsze niż w kraju dręczonym centralnie sterowaną gospodarką i totalitarnym systemem państwowym. Sam Baćka dobrze się trzyma, a jego młodszy syn Mikołaj jest namaszczany na spadkobiercę reżimu – to przypomina mi obłędną sytuację z Korei Północnej. Sama Białoruś to miejsce bardzo nieprzyjazne dla wszystkich opozycyjnych zrywów i innowacyjnych działań – nie dziwi mnie więc fakt, że ludzie z tamtą uciekają. Alesia nie jest wyjątkiem.

Co innego jest w przypadku młodych Europejczyków, do których poprzez fakt bycia członkiem Unii zaliczają się także Polacy. Pomimo bezrobocia wśród młodych Polaków, które wynosi obecnie 28 proc. (w porównaniu do Grecji i Hiszpanii jest u nas bajkowo), ciągle jest dużo miejsc pracy i możliwości rozwoju zawodowego w kraju. Zweryfikować należy jednak wszystkie „umiejętności”, które zostały zdobyte przez absolwentów na studiach. Niech każdy wreszcie sobie uświadomi, że uczelnie nie służą do przygotowania na wejście do rynku pracy, ale nauczenia studenta myślenia oraz wyrobieniu u niego podstawowych wartości i mechanizmów działania. Mit o „modnych” kierunkach, które zapewniają zatrudnienie (i tych „niemodnych”, po których nigdzie nie ma pracy) to największa bzdura – wszystko czego potrzebujemy jest w nas samych. Oczywiście doświadczenie i znajomość języków nie zaszkodzą.

Należy obalić mit o modnych kierunkach studiów - źródło: polskieradio.pl

Bohater filmu „Matrix” o pseudonimie Cypher (grany przez Joe Pantoliano) powiedział, że nieświadomość to błogosławieństwo i że bardziej woli żyć w wyimaginowanym świecie niż w tym prawdziwym. Odnoszę wrażenie, że wielu Polaków także wybiera matrix. Dając się skusić na stanowiska okraszone angielskimi tytułami, tj. supervisor, staff manager, young assistant, czy junior helpdesk, młodzi wpadają w korporacyjny młyn i natrafiają na gówniane firmy, które nie oferują im awansu, rozwoju, solidnej umowy i perspektyw na przyszłość. Jedynym constans w tym przypadku jest praca w McKorporacji, gdzie czas stażu pracy jest przekładany na hierarchię. W zatrudnieniu bywają też wyjątki, jednak jest ich niewiele, bo w ich przypadku mamy do czynienia z sytuacją, gdzie dzieci zostają zatrudnione u swoich rodziców na bardzo dobrych stanowiskach. Ot, taki neonepotyzm tworzący miejsce pracy o nazwie „syn” / „córka”.

Rozwój młodych ludzi zmierza w kierunku, który trzeba wziąć pod lupę. Z jednej strony można się wypalić zawodowo do 30 roku życia, a z drugiej, wcale nie pracować i skakać po praktykach i stażach aż do osiągnięcia wieku chrystusowego. Rynek pracy wcale nie pomaga – każdy chciałby przyjmować kandydata-cyborga z umiejętnościami przekraczającymi zdolności samych zatrudniających. Pracodawca wymaga od młodego człowieka wszystkiego (włącznie ze znajomością wielu języków obcych, stażem zawodowym i kilkoma dyplomami) w zamian za niewiele do zaoferowania. W całym procesie nie można wyłączać  jednak także własnej samooceny i popadać w konformizm.

Szczególnie poruszył mnie komentarz we wspominanym artykule z „DGP”, że najlepszy student z roku „wziął odmóżdżającą” pracę w call center i ciągnie ją przez cztery lata. To potwierdza, że nie był pn najlepszym studentem, ale kujonem, bo taki konformizm zaprzecza działaniom jednostek wybitnych. Inna bohaterka artykułu, 26-letnia Karolina (po stosunkach międzynarodowych) narzeka, że po stażu w Brukseli, robiąc doktorat musi wykonywać „małpią” pracę za trzy tysiące złotych miesięcznie. Karolino! Nie od razu Rzym zbudowano – wszystko powoli. 26 lat to nie 66, no i jeszcze 3 tys. PLN. Bez przesady. W przypadku niektórych, ambicje zdają się przerastać ich zdolności adaptacyjne. I tak to jest kiedy skusimy się na pracę w call center, „firmach outsourcingowych”, telemarkecie, copywritingu czy w serwisach internetowych. Trochę wyobraźni i zasięgnięcia opinii nie zaszkodzi, aby się uchronić przed McKorporacjami.

Poprzez niedopasowanie do społeczeństwa powstają kreatury społeczne

Jednak najpierw warto skupić się na stwierdzeniu pisarza Paula Beremana, który zauważa tragiczną postawę w młodych radykałach (lewica) lat 80 XX wieku, które może być paralelą do tego co dzieje się dzisiaj. Według Bermana młodzi lewicowcy „w imieniu młodego pokolenia, które nie było w stanie przystosować się do własnego wygodnego życia” szuka lekarstwa na „kompleks niższości moralnej, która w większym lub mniejszym stopniu dotyka wszystkie zamożne demokratyczne społeczeństwa”.

Yuppies - źródło: details.com
Tak jest też dzisiaj. Jakiś czas temu utworzyła się grupa społeczna nazywana w książce Benjamina Barbera mianem Yuppies (young urban professionals – młodzi przedstawiciele wielkomiejskiej klasy średniej). Jak dla mnie bardziej adekwatna i popularna nazwa to „bananowa młodzież” (ale nie ta z PRL lat 60). Yuppies kręcą drogie restauracje, luksusowe produkty i apartamenty w wielkich miastach. Żyją oni w american dream, który potęgowany jest przez ciągle powstające pragnienia konsumpcyjne. W nieodległej przeszłości „wykluły” się także Soccer moms – kobiety z przedmieść, które są zawodowo aktywne i chcą pogodzić bycie matką z byciem pracownikiem. Barber twierdzi, że Soccer Moms dużo kupują i starają się pojednać „wszystkie funkcje społeczne” przez swój multitasking. Dodam, że owe kobiety jeszcze więcej czasu spędzają w Internecie pisząc blogi i testując produkty, które dostają jako sample od małych i dużych firm. Trzecia grupa to Bobo (określenie wymyślił David Brooks). Są to ludzie stanowiący „miejską bohemę” - łączą hipisowskie trendy kulturowe, ciężką pracę i co ciekawe występują we wszystkich rozwiniętych społeczeństwach konsumpcyjnych. Lubią pić drogie kawy i ekodrinki, kupują kosztowne i tak na prawdę nikomu niepotrzebne elementy wystroju wnętrza oraz ulegają obłędnej modzie na wszystkie (modne) elektroniczne nowinki, które zobaczą na reklamach. Czy określenie ich hipsterami (abstrahując od ciężkiej pracy) byłoby krzywdzące?

Bobos - źródło: salon.com
Kiedy przebrnęliśmy przez opis kondycji ówczesnego społeczeństwa globalnego, które z pokolenia X  zmieniło się w Yuppies i Bobos, mogę wyciągnąć pewne wnioski z procesu, który jest podstawą dla zmian społecznych XXI wieku. Barber (ponownie przywołując) nazwał zjawiska jako Dżihad (nie odnoszący się w żaden sposób do Islamu) i McŚwiat. Pierwszy termin opisuje wszystkie społeczeństwa (państwa) i grupy skrajne ideologicznie, ekstremistyczne, skonfliktowane z pozostałymi nie skore do asymilacji, z kolei McŚwiat to „wytwór kultury masowej napędzanej przez niepohamowaną komercję (…) Wzornik jest amerykański, forma- szykowna, towarami są obrazy”. Konkludując, w przypadku obu terminów autor zauważa, że „nie trzeba wielu słów, by logiczny wywód ukazał przerażającą prawdę: zarówno Dżihad, jak i McŚwiat osłabiają państwa. Dżihad rozbija je na drobne kawałki, lecz zwiększa ich zależność od McŚwiata. McŚwiat wyciąga je ze stanu izolacji i autarkii, ale czyniąc zależnymi ogranicza ich potęgę.”

Makdonaldyzacja społeczeństw państw rozwiniętych jest patentem, który zyskuje swoją historię. Młody bez pracy w USA jest tak samo sfrustrowany jak ten w Europie czy Azji (wschodniej). Wzorce zachowań i kultury są także outsourcingowane – to wielka akulturacja. Zwiększa się szybkość życia, wzrasta odsetek ludzi na studiach, spadają płace, rynek pracy się kurczy, a w raz z tym młodzi lądują na bruku. Upadla się także strefa intymna i kulturowa, a „krach” jest tożsamy nawet dla kultury spożywania posiłków. Styl spożywania, pisze B. Barber w książce sprzed 16 lat, „w McDonaldzie to styl życia, ideologia o wiele bardziej inwazyjna, choć przy tym nieporównywalnie subtelniejsza, niż jakikolwiek marksizm czy maoizm”. Patent „szybko, tanio i nowocześnie” zdominował większość obszarów życia, spłycając tym samym odczucia estetyczne.

Pod koniec można stwierdzić więc parę rzeczy. Po pierwsze, co już było wspominane, szkoły wyższe nie mają na celu przygotować człowieka do wejścia na rynek pracy, lecz spowodować, że horyzonty i percepcja studentów zostaną poszerzone, a  taki zabieg ułatwia pośrednio funkcjonowanie w środowisku pracy. Po drugie, zmiany pokoleniowe zachodzą w dziwnym kierunku. W przypadku młodszych grup społecznych widać tendencje do przewartościowania swoich umiejętności i skoncentrowaniu się na sobie (w Korei mówi się na to „me-generation”). No i po trzecie, aby nie ulec zarówno niedemokratycznym i ubezwłasnowolniającym McŚwiatu i Dżihadowi powinniśmy żyć świadomi zachodzących wokół nas procesów, bo kiedy będziemy tylko i wyłącznie elektoratem lub konsumentem, okaże się drogi czytelniku, że zamiast rządzić się sami i/lub wybierać tych, którzy mają nami rządzić, pozostaniemy bez podmiotu, do którego możemy się zwrócić. To będzie upadek społeczeństwa obywatelskiego.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Na co lubimy patrzeć

Lubimy patrzeć na rzeczy, których nie jesteśmy w stanie doświadczyć na co dzień. Intrygują nas wydarzenia, które nie są codziennością, a każda osoba wybijająca się spośród tłumu (poprzez swoje zachowanie czy cechy) znajduje się w centrum zainteresowania.

Dziś media po raz kolejny maglują Katarzynę W. - postać, która pozwoliła wszystkim (starym i nowym) mediom na przyciągnięcie uwagi odbiorcy na dłużej niż jeden artykuł lub program. Ta "celebrytka kryminalna" nie jest odosobnionym przypadkiem wielkiego szumu w prasie i telewizji, bo przecież nie tak dawno Oscar Pistorius (beznogi sprinter z RPA) został oskarżony o zamordowanie swojej dziewczyny. Żeby było jeszcze bardziej krwawo i medialnie, wszystko wydarzyło się w walentynki. Trąbi o tym teraz cały świat.
Oscar Pistorius - źródło: www.thestar.com
VS

Katarzyna W. - źródło: www.tvn24.pl

Polska ze swoją dzieciobójczynią również nie ma się na tej płaszczyźnie najgorzej. Media są karmione jej życiem i tragedią całej sytuacji, natomiast główna zainteresowana płynie na fali własnej kontrowersyjności i nienormalności. Widać także tabloidyzację klęski macierzyństwa w wydaniu specjalnym. Lubimy przecież zjadać oczami rzeczy, które są całkowitą odskocznią od codzienności. Tak więc, K.W. pozująca jakiś czas temu dla Super Expressu w stroju kąpielowym na koniu (sic!) to nie lada gratka dla wszystkich "zwyczajnych" dewiantów.

TVN24 z wyprzedzeniem zakomunikował że przez cały czas będzie przy sprawie "Małej Madzi z Sosnowca", stąd dzisiejsza retransmisja procesu sądowego i zaproszenie ekspertów z zakresu prawa i kryminalistyki do tej stacji. Smutne, ale oglądalne. Odnoszę wrażenie, że brakuje nam bohaterów o których moglibyśmy konstruktywnie rozmawiać. Dlatego w telewizji króluje powierzchowny dyskurs polityczny i wszelkiego rodzaju tragedie.

Papież skutecznie podnosi rankingi Kościoła Katolickiego. Jego zeszłotygodniowe oświadczenie sprawiło, że jesteśmy świadkami zdarzenia, które jest niecodzienne i będzie miało niesłychane skutki. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce jakieś sześć wieków temu. Żyjemy zatem w czasach wielkich zmian.  Ja się cieszę, bo jestem entuzjastą wszelkich zmian. Powstaje pytanie, kto zastąpi Benedykta XVI na Tronie Piotrowym, na stanowisku, które jest tak archaiczne, że aż czasami bezsilne wobec zachodzących na świecie transformacji. Kościołowi, potrzeba radykalnego i dogłębnego przeobrażenia, aby był w stanie zatrzymać przy sobie wiernych. Bo w czasach pornografii i przemocy w internecie, chamstwa w show-biznesie Kościół jest niemodny i nie potrafi wskazać właściwych odpowiedzi. Co więcej, co jakiś czas wyciekają do mediów brudy Watykanu, więc może nowy papież poprawi statystyki. Jeżeli obrany zostanie czarnoskóry kandydat, to czeka nas według Nostradamusa (kolejny) koniec świata. Co za emocje.

Ja ciągle patrze z wiarą, ale także i niepokojem w stronę Unii Europejskiej i Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej - podmiotów całkowicie sobie przeciwstawnych. Unia pomimo ogromnych perturbacji - załamania gospodarczego krajów grupy PIIGS, impasu budżetowego oraz gróźb Davida Camerona o wystąpieniu z organizacji (tzw. "Brexit") - trzyma się mocno i nic sobie nie robi z dyletanctwa populistów i eurosceptyków. W Polsce nawet prawica zrozumiała, że pieniądze na lata 2014-2020 są nam niesamowicie potrzebne. Z kolei kiedy patrzę na Koreę Północną widzę w niej gospodarczego trupa, politycznego potwora i społecznego tyrana. Nadzieje na jakiekolwiek zmiany po "namaszczeniu" Kim Jong Una na przywódcę państwa zostały rozwiane wraz z testem broni atomowej  (jeżeli masz czas to poczytaj drogi czytelniku mój artykuł). To ostatni bastion prawdziwego totalitaryzmu, za którego upadek trzymam kciuki.

Zobaczymy jakie jeszcze wydarzenia przyniesie nam ten krótki miesiąc, bo jak na razie abdykacja papieża, sprawa Pistoriusa i spadające meteoryty skutecznie zajmują naszą uwagę.


czwartek, 14 lutego 2013

Jaki dziś dzień?

W związku z dniem świętego Walentego, który w III wieku po tym jak został wtrącony do lochu zakochał się w ślepej córce strażnika, umieszczam film produkcji Davida Firtha dedykowany specjalnie na dzisiejszy dzień. Niech żyją głupie święta i naiwni ludzie.


niedziela, 10 lutego 2013

Ankieta o aborcji

Aby nie pozostać gołosłownym w niniejszym poście pragnę przedstawić wyniki ankiety, która jakiś czas temu została zakończona.

Tematyka poruszona w przeprowadzonym badaniu dotyczyła kwestii, która od wielu lat dzieli Polaków. Nie ma się co dziwić, gdyż w kwestionariuszu mojej (uproszczonej) sondy zawarty został element etycznie i emocjonalnie konfliktowy, który niejednokrotnie jest w stanie zaburzyć badanie i jego wyniki. 

Pytanie brzmiało "Czy jesteś za aborcją w Polsce", udział w ankiecie wzięło 30 osób. Tak więc jest to mała grupa respondentów, w przypadku której ciężko będzie o wnioski, które można zastosować do ogółu populacji. Jednak przeprowadzając badanie z próbą losową (tj. osobami, które dobrowolnie odpowiedziały na pytanie) nie liczyłem na przełomowe odkrycie, a raczej na ukazanie tendencji. 

Uzyskałem następujące wyniki:

wyniki trwającej 100 dni "ankiety" przeprowadzonej na niniejszym blogu

Analizując otrzymane dane stwierdzam, że odpowiedzią najczęściej typowaną była odpowiedź "czerwona". Osoby, które ją zaznaczyły są osobami reprezentującymi idee wolności, sprawiedliwości i równości (co de facto może być odczytywane jako cechy nurtu lewicowego, choć nie jest to jego determinantem). Na drugim miejscu plasują się postawy przeciwne do odpowiedzi "czerwonej". Kolor fioletowy stanowią osoby, które nie uznają aborcji utożsamiając ją z brakiem moralności i etyczności - tu wyłaniają się postawy "rodzinności" i czystości.

Należy jeszcze raz podkreślić, że cechą sondaży jest reprezentatywność, co odróżnia go od analizy treści (rzetelność pomiaru) i statystyk urzędowych (praca nad dużymi zbiorami danych). Dlatego odstąpiłem w tym przypadku od zgłębiania oficjalnych danych dotyczących problemu i oparłem się na własnym kwestionariuszu.

Zachęcam wszystkich do przeprowadzania i weryfikowania wyników takich małych badań ilościowych jak moja ankietka.


środa, 6 lutego 2013

Zasługujesz na najlepsze!

Od wielu lat rynek książkowy zalewają pozycje dotyczące "samodoskonalenia", podnoszenia oceny o sobie czy zarządzania własnym życiem. Programy telewizyjne atakują odbiorców przepisami na "lepsze postrzeganie siebie", dobrą samoocenę oraz dostosowanie mieszkania do własnych potrzeb. To jeszcze nie koniec. Mówcy i "trenerzy" (stąd coaching, prawda?) gromadzą wokół siebie tysiące osób, aby ci mogli usłyszeć to co już wiedzą tylko nie zawsze pamiętają. Najzabawniejszym faktem jest to, że ludzie im za to płacą i wierzą im bez większych wątpliwości.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby jakiś Grek wiele setek lat temu nie wpadł na pomysł, że na gadaniu do zgromadzonych ludzi można zarobić. A muszę powiedzieć drogi czytelniku, że były to czasy odległe, w których tylko mężczyźni mogli coś w życiu (politycznym i społecznym osiągnąć) zrobić. Sztukę tą nazwano retoryką, a piękne ubarwione wypowiedzi oracjami. Gdy czasy się zmieniły niewiele osób interesuje się tematyką bytu, a hasła typu Kupując nowy samochód zmienisz swój styl życia, albo Pomożemy Ci w prosty sposób zmienić styl życia są komercyjnym mottem XXI wieku. 

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Lepiej byłoby przecież poruszyć temat typu "Wojna w Mali", "Homoseksualiści w Wielkiej Brytanii i Francji" albo "Unia zabiera Polsce pieniądze na drogi". Uważam, że nie do końca, gdyż podejmowany przeze mnie wątek trafia setki razy bardziej i szybciej do ludzkich umysłów niż wspominane tematy. I to jest właśnie najgorsze, bo rzeczy proste, które nie wymagają wysiłku intelektualnego powoli zjadają nowoczesne społeczeństwa.

przykład poradnika, który zmieni nasze życie

Boom na programy, książki i spotkania z serii "Zasługujesz na najlepsze!" (niech będzie to nazwa robocza dla wszelkiego rodzaju przekazów, w których ktoś chce nas zmienić) w USA widoczny był od dawna. W XXI wieku, kiedy konsumenci wpadają w błędne koło życia ponad stan i możliwości ustaliła się pewna granica, która oddziela "wszystkich innych" od "wyjątkowych". Nie każdy potrafi odnaleźć się w świecie trendów mody, urządzania swojego domu, walki z nadwagą czy zwyczajnie ze swoim wyglądem. Taka sytuacja sprawiła, że pojawiła się grupa ekspertów, którzy rzekomo potrafią wszystko naprawić i odmienić. 
"W grupie raźniej" - źródło: http://mihaisilviubotezatu.wordpress.com

Czy słyszałeś drogi czytelniku o takich osobach jak Brian Tracy, Tim Robinson, Wayne Dyer czy Zig Zigler? Zapewne nie bardzo, muszę przyznać, że ja też, choć moja niewiedza trwała do chwili przeczytania artykułu "Złotouści" w "Dzienniku Gazecie Prawnej" (25-27 stycznia 2013). Tak więc wyżej wymienieni, to ludzie, którzy wygłaszają, jak zgrabnie ujął to autor, "inspirujące wykłady, o tym jak prowadzić efektywne życie zawodowe i szczęśliwe życie prywatne", ponadto wydali oni wiele poradników typu. "Zasługujesz na najlepsze!". Owi złotouści umieszczają w swoich "dziełach" annały w stylu "Większość z nas spędza za dużo czasu nad tym co pilne, a za mało nad tym co ważne" - do jasnej cholery przecież wiedzą o tym nawet uczniowie podstawówki! Więc powstaje pytanie, po co oni to właściwie robią? Odpowiedź w wielu przypadkach jest niezwykle banalna - dla pieniędzy. Z artykułu w "DGP" dowiadujemy się, że taki początkujący "orator" zarabia od 2,5 do 3 tys. dolarów za występ, rozpoznawany od 4,5 do 20 tys., a mówca-celebryta od 15 do 115 tys. za pokazanie się w telewizji. To jeszcze nie koniec, bo 80 proc. ich zarobków stanowią pieniądze ze sprzedaży ich literackich dzieł. Mówić nie umierać.

Cały proces motywacji jest jednak bardzo głęboki. Ludziom podoba się to co mówią i piszą tacy ludzie. Każdy myśli, że po przeczytaniu/obejrzeniu/ kontakcie z programem motywującym wszystko się zmieni. Takie poszukiwanie "nowego życia" nie jest bezpodstawne. Jak pisze Erik Fromm: Jednostka zmuszona jest do przejęcia sposobu życia wynikłego z systemu produkcji i dystrybucji właściwych danemu społeczeństwu. W procesie dynamicznego przystosowania do kultury narastają potężne dążności i pragnienia, które stają się motywami działań i uczuć człowieka. No i częściowo dochodzimy do sedna. Chcemy zmieniać swoje życie bo inni tak robią (i im się to udało!). Schematy są także narzucane przez środowisko, w którym żyjemy.

Ludzie są coraz bardziej zewnątrzsterowni, wykazują cechy infantylizmu i nie potrafią abstrakcyjnie określić siebie w otaczającej rzeczywistości. Jak zauważa Anthony Giddens: Jesteśmy nie tym, czym jesteśmy, ale tym co z siebie zrobimy. Nie jest całkiem tak, ze wszystkie wydarzenia zewnętrzne, czy instytucje to "nieokreśloność" na tle której wyraźnie wyróżnia się jedynie przebieg życia. Ale wydarzenia te zaznaczają się tylko o tyle, o ile przyczyniają się do samorozwoju, stawiają przeszkody, które trzeba pokonywać, albo są źródłem wątpliwości, któremu trzeba stawić czoła. Pojmujesz drogi czytelniku? Poprzez motywacje i proces socjalizacji (czerpanie z zachowań i postaw innych) jesteśmy idealnym targetem dla wszystkich kaznodziejów nowej ery.

Telewizja i prasa poświęcają swój czas antenowy i setki stron, aby dotrzeć do osoby, która uważa, że jej życie stało się koszmarem. Można by owe programy pogrupować i stworzyć coś na wzór katalogu:

  • Zmiana domu (np.  "Dom nie do poznania", "Perfekcyjna Pani Domu", "Ratuj dom kto może")
  • Zmiana wyglądu i stylu ubierania (np. "Jak dobrze wyglądać nago", "Trinny i Susanah rozbierają Wielką Brytanię", "Jak się nie ubierać", oraz "10 lat mniej")
  • Zrzucanie wagi (np. Gotuj i chudnij", "Rodzina na diecie", "Dużo do stracenia", "Nastolatki XXL")
  • Pozostałe o różnej tematyce (np. "W szponach nałogu", "Nastolatki do poprawki", czy "Pogromczyni długów")
"Jak dobrze wyglądać nago" ?

Ba, można nawet je poszeregować pod względem sfer, na które oddziaływają:



  • "odkrycie prawdziwego piękna siebie", oraz pozbycie się kompleksów i zdobycie podstawowych informacji o ubieraniu się i stylu, który do nas pasuje- "Jak dobrze wyglądać nago", "Jak się nie ubierać", "Trinny i Susanah rozbierają Wielką Brytanię"
  • fizyczne i psychiczne zmiany siebie (styl życia, chudnięcie, oraz wygląd) - "10 lat mniej", "10 kilo do zrzucenia"
  • zmiana swoich bliskich - "Rodzina na diecie", "Nastolatki XXL", "Dużo do stracenia"
  • zmiana otoczenia lub miejsca w którym mieszkamy- "Dom nie do poznania", "Perfekcyjna Pani Domu", "Ratuj dom kto może"
  • wyeliminowanie konkretnych problemów życia codziennego- "W szponach nałogu", "Pogromczyni długów"

Lecz to nie zmieni faktu, że są to programy, które mają prosty przekaz - zmień coś, najlepiej teraz. Nie należy jednak poddawać krytyce wszystkich wystąpień motywujących, ponieważ jest w nich sporo konstruktywnych idei. Powstają bowiem występy specjalistów, którzy inspirują zebranych wystąpieniami z zakresu marketingu, strategi marki czy skutecznej sprzedaży. 

Moim zdaniem sama sztuka dla sztuki widoczna w większości "motywatorów" jest bez sensu. Po pierwsze, wszystko czego potrzebujemy jest w nas samych. Po drugie, większość mówców to osoby, które potrafią mówić i się dobrze sprzedać bez przekazania merytorycznych treści - takie osoby cieszą się gdy kolejni ludzie "z problemami" przychodzą na ich spotkania, kupują ich książki czy oglądają ich programy (nabijając im kieszeń niezłą sumką). Po trzecie, po co słuchać o tym co mamy zrobić jeżeli można to zrobić samemu?

Okazuje się, że w nowoczesnym świecie, w którym człowiek chce rozwiązać wszystkie swoje problemy przy pomocy racjonalnych i naukowych metod, a postęp techniczny rozwiązuje wiele codziennych trudności, występuje zjawisko poszukiwania gotowych schematów i czasem irracjonalnych dróg do ulepszenia swojego życia. Jako racjonalni ludzie musimy dokonać dobrego wyboru i nie dać się na siłę zmotywować i zmienić przez mówców-celebrytów. Sami odkryjmy swój potencjał, nawet jeżeli będzie to proces powolny.

Obszerniejszy artykuł naukowy na poruszany temat autorstwa mojego i innych badaczy znajduje się w tym linku. Gorąco polecam.




niedziela, 3 lutego 2013

Trzysetny i co dalej?

Witaj mój drogi czytelniku. Tak sobie pisze i pisze na moim blogu, a tu niniejszy post nosi już numer 300. Jestem szczęśliwy, że pomimo wielu perturbacji jakie zaszły (i zachodzą  w moim życiu, w Polsce, w polskim społeczeństwie i na świecie, ciągle udaje mi się systematycznie "coś skrobnąć". Brzmi to trochę jak zwierzenia zagubionego polarnika, który do końca swoich dni wypełnia karty pamiętnika, ale na szczęście ja się jeszcze nigdzie nie wybieram.

Rozgorzała wrzawa na temat kandydatury posłanki Anny Grodzkiej na stanowisko wicemarszałka Sejmu (na miejsce Wandy Nowickiej, która podpadła Januszowi za przyjęcie premii do pensji od Ewy Kopacz). Taki zamęt świadczyć może tylko i wyłącznie o braku powagi i tolerancji. Brak powagi połączony z elementem kontrowersji reprezentuje Ruch Palikota. Nie nie pomyliłem się, bo jest to nominacja kontrowersyjna i niewykluczone, że na postaci pani Grodzkiej Janusz Palikot chce zbić swój kapitał polityczny. Osobiście popieram posłankę Grodzką w jej działaniach, bo rozumiem jak ciężko przebić się przez betonowy schemat "normalności" Polak-katolik-hetero. Jednakże motywy działania prezesa RP nie są mi bliżej znane.

Krystyna Pawłowicz w akcji - źródło: http://www.polishclub.org
Z kolei brak tolerancji i zrozumienia widoczny jest po stronie prawicy (smutny precedens naszej rzeczywistości). Prawo i Sprawiedliwość chciałoby w ogóle zlikwidować piąte miejsce w prezydium Sejmu i wyrugować Ruch Palikota z jakiejkolwiek działalności państwowej. Przez całe zamieszanie na świeczniku lądują osoby transseksualne, które mimowolnie zostały wplątane w polityczny dyskurs. Posłanka Pawłowicz, która obraża Annę Grodzką nie dość, że nie jest pociągnięta do jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje  wypowiedzi, to jeszcze gremium profesorów i doktorów z (uwaga, uwaga) Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego wystosowuje list w obronie posłanki Pawłowicz rzekomo szkalowanej przez media (trudno nie być poruszony takimi bzdurami) i tez przez nią prezentowanych.Upadek poszanowania dla innych osób wkracza w świat nauki?

takie znaki  w przeciwieństwie do fotoradarów powinny być częściej umieszczane
A teraz z innej beczki. I to nie o Monty Pythonie tylko o roztapiającym się śniegu. Za każdym razem, kiedy temperatura wzrasta, a śnieg, który pokrywał chodniki i trawniki się rozpuszcza, rozpoczynam wewnętrzny lament. Jesteśmy narodem skrajnie flejtuchowatym i nie przejawiamy empatii wobec innych użytkowników infrastruktury publicznej. 
Abstrahując od "kultury drogowej", której w zasadzie nie ma (fotoradary też nie pomogą w tej kwestii), spójrzmy na miejsca uczęszczane przez pieszych. Topniejący śnieg ukazuje ignorancję wszystkich właścicieli psów oraz osób, które uważają, że śmieci "zdezaktywują się" pod wpływem śniegu. Setki psich kup i pustych butelek przyprawiają mnie o obrzydzenie i rozpacz. Właściciele zwierząt są zobowiązani do sprzątania po swoich pupilach i do jasnej cholery niech każdy kupi sobie za kilka groszy jednorazowe torebki i łopatki za kilka groszy (na allegro 60 szt. za 6 zł) i skończy z tym okropnym precedensem. Mogę także zdradzić, że pod wpływem doświadczeń i zwiedzania innych państw jestem zwolennikiem bardzo surowego karania wszystkich właścicieli, którzy pozwalają by ich zwierzęta załatwiały się w miejscach uczęszczanych przez ludzi, a w szczególności dzieci. Czy nie można po prostu żyć w zgodzie z innymi i posprzątać po czworonogu? Jak stwierdził Banksy "nie potrzeba nam bohaterów, a kogoś kto posprząta te wszystkie śmieci". Święte słowa.
Banksy - nie zamiatajmy spraw pod "dywan"