Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 29 marca 2014

Autor w obiektywie

Zapewne zdajesz sobie sprawę mój drogi czytelniku, że nie żyję tylko i wyłącznie na jednej płaszczyźnie. Nie zajmuje się także jedną rzeczą naraz, tak samo jak nie jestem w stanie usiedzieć na miejscu i odmawiać pomocy, gdy ktoś ma ciekawe pomysły do zrealizowania. Moje zróżnicowane zainteresowania wpływają na inspiracje, które wykorzystuję później, aby poruszać wahadło rozpędowe swojego życia. Może więc ten wpis i wyda się osobisty, ale mam przy tym nadzieję, że będzie on impulsem dla wszystkich, którzy narzekają na nudę, brak czasu i pomysłów. 

Od zawsze fascynowały mnie piwnice, lubię ciemne miejsca i jako dzieciak nigdy nie miałem oporów, żeby zaglądać tam, gdzie inni się bali. Niejednokrotnie schodziłem sam do piwnicy, żeby skonfrontować się z ciemnością i setkami wizji, które tworzył mój mózg. Piwnica to specyficzne miejsce, gdzie człowiek udaje się bardzo rzadko, tylko wtedy, gdy musi zostawić tam rzeczy, których zapewne nigdy nie użyje lub gdy przypomni sobie o czymś co skazał dawno na zsyłkę w to ponure miejsce.

Co do tematyki zdjęć...

 wierzę w dualizm, dwa oblicza natury ludziej, które aktywują się w zależności od sytuacji, w której się znajdziemy. Nie można być w pełni dobrym, albo całkowicie złym. Tak też jest ze mną, tak jak każdy noszę w sobie "mrocznego pasażera", który czasami jest bardziej widoczny.

Co do fotografa... 

Mój kolega Jakub Skalski ciężko pracuję nad swoją pasją i zawodem. Robi ludziom setki zdjęć, bardzo ciekawych i nietuzinkowych. Jednak nie wszyscy mu za nie płacą, a z czegoś przecież trzeba żyć. Tak jest nie tylko z fotografią, ale również z wieloma innymi płaszczyznami życia. Każdy chce coś mieć, ale jeżeli trzeba płacić, to wtedy zaczynają się problemy. Postanowiłem więc pomóc Kubie, mojemu dobremu znajomemu, aby jego projekt nabrał jeszcze większego rozpędu, a jego prace zainteresowały wszystkich, którzy choć trochę potrafią uaktywnić swoje uczucia estetyczne. 

Piwnice wybraliśmy nie bez przyczyny. Miało być zarówno mrocznie jak i elegancko. Sam oceń drogi czytelniku, jak nam poszło.












Zainteresowało was? Zobaczcie więcej prac Kuby i piszcie jeżeli macie w głowie ciekawe pomysły!

Jakub Skalski Photography

piątek, 28 marca 2014

Bierz ją! - część IV i pół

Cześć, jestem Kciuk


Spędziłem doskonały, uroczy wieczór. Ale nie ten.
Groucho Marx


- No i jak to dalej z tobą będzie?! – załamywała ręce matka Kciuka po tym co się stało pewnego dziwnego dnia – na pianinie nie będziesz mógł grać, nie napiszesz żadnego egzaminu i żony nie znajdziesz!

- Mamo, przecież przyszyli mi palec i to tylko palec, a nie ręka czy noga – powiedział wtedy Kciuk i pokazał zabandażowaną rękę  matce, która po „wypadku” odwiedziła go w szpitalu – będę mógł robić wszystko, to co dawniej. No może za wyjątkiem pracy w introligatorni.

- Ty się już nic nie martw skarbie, ja ci coś załatwię u siebie – tymi słowami matka pocieszała Kciuka, który nie zdążył jeszcze w pełni wytrzeźwieć i zdać sobie sprawy z tego, co stało się dwie godziny wcześniej.

Trzeba powiedzieć, że Kciuk pomimo spokojnego życia, oscylującego wokół tematów związanych z Afryką, lubił się napić i robił to zawsze, gdy nie musiał pracować i nie miał zajęć na studiach. Nie trzeba dodawać, że atmosfera, która wieczorami panowała w Purgatorium sprzyjała jego słabościom.

Pewnego nieszczęśliwego wakacyjnego dnia, a w zasadzie dwóch dni, bo granica między przejściem z „dziś” na „jutro” się wtedy zatarła, Lolo, jego cichy i nieprzystosowany do życia współlokator miału rodziny. Z tej okazji Kciuk, który nie nosił jeszcze swojej ksywy, zakupił dla kolegi litr całkiem dobrej whisky. Kiedy wieczorem przyszło do konsumpcji prezentu (chłopaki „świętowali” we dwóch w akademiku, bo żaden z nich nigdzie nie wyjeżdżał), Lolo po wypiciu połowy szklanki porzygał się, a następnie zasnął jak kamień. Nie mogąc znieść napoczętej butelki złotego trunku, Kciuk-elekt co około godzinę wypijał pół szklanki whisky doprowadzając się tym samym do trwałej nieprzytomności, która na nieszczęście chłopaka nie skończyła się przedwczesnym snem.

Pech chciał, że następnego dnia z rana, Kciuk-elekt zaniemógł i w końcu zapadł w godzinną drzemkę. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że po tej nieszczęsnej godzinie zadzwonił telefon. To był szef, postać nad wyraz władcza i pozbawiona czułości na jakiekolwiek argumenty w przypadku spóźnienia i nieobecności w pracy. Przełożony wzywał go natychmiast do introligatorni, bo dostali ogromne zamówienie na oprawę jakiś szkolnych podręczników i potrzebowali wszystkich rąk na pokładzie. A Kciuk był sumienny i nie chciał zawieść szefa. Więc zwlekł się z fotela, wciągnął na siebie przypadkowe ubrania i chwiejnym krokiem udał się do pracy. Ciągle pijany jak wsiowy żul.

No a co było w pracy? Nie trzeba być geniuszem, żeby zrozumieć, że pijany człowiek plus gilotyna do papieru równa się problem. Tego właśnie dnia Kciuk stał się Kciukiem tracąc (a później odzyskując) palec. Część ciała nie była jedyną rzeczą, jaką stracił chłopak, bo jego apodyktyczny szef wywalił go na zbity pysk nie płacąc nawet za ostatni miesiąc po tym, jak Kciuk po „wypadku” ochlapał krwią tuzin podręczników.

Kiedy nieszczęśnik spotkał w szpitalu kumpla, który miał w tym czasie pobieranie krwi, było już wiadomo, że jego historia zostanie przekazana dalej. Dalej niż ktokolwiek był w stanie przewidzieć. Od tego czasu przezwisko przylgnęło do niego, jak sperma do twarzy aktorek porno, a Kciuka kojarzyli wszyscy – od roboli z fabryki po dzieciaki grające w piłkę na boisku. Smutna legenda pijanego chłopaka.

Cały piątek i trochę soboty

Wake me up before you go go

Wham

- Ja wychodzę, mam zaraz zajęcia, będę po południu – powiedział Lolo poważnym tonem, jakby był dumny z faktu, że udaje się na poranny wykład, gdzie zasilał trzyosobową grupę kujonów.

- Mówisz, jakbyś był moją żoną. Będziesz kiedy będziesz, niewiele mnie to obchodzi – Kciuk przekręcił się na łóżku i zakrył głowę kołdrą, aby uniknąć drażniących promieni piątkowego słońca.

Tak, to był piątek, dzień, w którym dosłownie każdy z jego znajomych tracił rozum bardziej niż przez resztę tygodnia. Tego dnia Kciuk nie miał zajęć zarówno tych szkolnych, jak i w firmie matki, gdzie trafił, gdy z hukiem wywalili go z introligatorni. Praca w firmie matki też nie była powodem do dumy, bo jak można poderwać jakąś gorącą laskę na fakt, że robi się w sklepie z pościelą.

- Nie narzekaj synku, bo teraz wiesz jak ciężko z pracą – mówiła matka Kciuka i odruchowo zaczesywała mu grzywkę – no, teraz wyglądasz jak prawdziwy mężczyzna.

- Mamo, nie wiem czy wiesz, ale od kilku lat jestem pełnoletni i wiem, że z pracą nie jest najlepiej – mówił Kciuk ze smutkiem w głosie i poprawiał włosy, zbyt słaby by postawić się matce.

Kiedy Lolo wyszedł, chłopak zapadł w płytki sen i śniły mu się dość dziwne sceny. W pierwszej z nich, będąc wymalowany białą farbą,  prawie nagi uczestniczył w obrzędach inicjacji Voodoo, a w drugiej uciekał przed stadem słoni. Po kilku godzinach od wyjścia współlokatora obudził się.

- Takie sny zwiastują ciekawy dzień – pomyślał chłopak i energicznie wyskoczył z łóżka. 

Kciuk zamknął drzwi, zasłonił zasłony w afrykańskie motywy (słońce zachodzące na sawannie) i wyciągnął laptopa. Szybko wpisał hasło i wszedł na stronę internetową, gdzie było „porno dla koneserów”, jak zwykł myśleć o zamieszczonych filmach. Wpisał na klawiaturze „afrykańskie laski robią laski” i uśmiechnął się pod nosem ze swojego pomysłu.

Liczba wyników: 0.

- Jak to?! – zapytał na głos zdenerwowany fan Afryki – przecież teraz w necie podobno jest wszystko…
Zmienił wklepywaną frazę na „sex Afryka anal”, a monitor laptopa od razu wypełnił się listą pokaźnych rozmiarów. Kciuk zatarł ręce i uśmiechnął się szeroko.

- Czas na poranny relaks w afrykańskich klimatach – to powiedziawszy ściągnął bokserki złapał swojego małego fiuta i zaczął się spazmatycznie masturbować przy dość niesmacznych scenach, które rozgrywały się na w filmiku porno.

Po kilkunastu sekundach ktoś zaczął walić w drzwi.

- Do diabła! – pomyślał Kciuk będąc całkiem blisko wysmarowania chusteczki higienicznej swoim materiałem genetycznym – nawet spokojnie nie można się zrelaksować.

To powiedziawszy dosłownie strzelił laptopem przy jego zamykaniu, podciągnął bokserki w słonie i gepardy i zdenerwowany ruszył do drzwi.

- Stary ruszaj dupę trzeba pić piiiiiwoooo! – powiedział śpiewnie chłopak stojący w progu drzwi– a ty co masz takie wypieki, słoń cię podeptał czy jadłeś wczoraj jakąś afrykańską paprykę. A może się trzepałeś? Przyznaj się ty okropny masturbatorze!

- Nie wiem o czym mówisz – powiedział zmieszany kciuk i kątem oka raz jeszcze zobaczył, czy nie zdradza go jakiś szczegół – a która jest godzina, że tak wcześnie chcesz zaczynaj karnawał Emil?

Gość teatralnym ruchem podciągnął koszulę i wyciągnął rękę prezentując nowy zegarek Casio z kalkulatorem, który dostał od rodziców po zaliczonej sesji.

- No nie wiem, sam mi powiedz – odparł z dumą.

- Daj spokój, przecież już go widziałem… - powiedział Kciuk i od niechcenia zobaczył na elektronicznym cacku kolegi, że dochodzi dwunasta.

- O w mordę! Jak późno! – jęknął entuzjasta afrykańskich klimatów.

- A spieszy Ci się gdzieś zjebie? – spytał się Emil i wykrzywił twarz w zdziwieniu.

- W zasadzie to nie – powiedział Kciuk, zdając sobie sprawę, że w istocie nie ma dziś nic do zrobienia i z czystym sercem można wykorzystać organizm jako filtr dla procentów zawartych w alkoholu – poczekaj tylko się ubiorę.

To powiedziawszy wciągnął szorty, nałożył granatową koszulę w serek, założył adidasy i był gotowy do wyjścia.

- Sporo osób zebrało się niedaleko fabryki, wiem, że trochę daleko, ale podobno mają jakieś skręty i sam nie wiem co jeszcze. Ja kupiłem skrzynkę piwa i musisz pomóc mi ją nieść – wytłumaczył Emil rzucając przez ramię, kiedy dwójka chłopaków wstąpiła na chwilę do jego pokoju po „prowiant” na drogę.

- A gdzie twój chłopak Lolo? – zapytał przez śmiech właściciel pokaźnej ilości piwa.

- Wiesz co, spierdalaj – odparł podirytowany Kciuk.

- Oj, nasz afrykański król ma zły humor! Zresztą nieważne, chwytaj drugi koniec skrzynki i idziemy z tego chlewu.



Fabryka w stronę której ruszyli, była dość tajemniczym miejscem i w zasadzie nikt o niej nic nie wiedział. Kiedyś Bruno śmiał się w rozmowie z Kciukiem, że robią tam prezerwatywy dla zwierząt, ale w rzeczywistości nie było wiadomo co się tam naprawdę wytwarza albo przetwarza. Obiekt otaczał wysoką siatką, a ceglaste budynki, które się za nim znajdowały nie były opatrzone żadnymi napisami ani logo jakiejkolwiek firmy. Było też sporo silosów i kilka kominów, które co jakiś czas buchały szarym dymem psując świeże powietrze. Z kolei teren za samym obiektem był w mieście dość znanym miejscem. Kiedyś jacyś robotnicy postawili tam ławki i prowizoryczny stolik, a kilka lat później cała „infrastruktura” przy fabryce rozrosła się do tego stopnia, że mogło tam swobodnie siedzieć dwadzieścia osób.

Po przejściu sporego odcinka drogi Emil i Kciuk dotarli na miejsce, gdzie urzędowała już spora grupka ludzi. Były tam osoby, które Kciuk kojarzył, a już na pewno większość kojarzyła jego, ze względu na przykry wypadek kilkanaście miesięcy temu.

- O patrzcie kto idzie – rzuciła niska Brunetka ubrana w skórzaną ramoneskę – to przecież Kciuk!
W tym momencie większość osób oderwała się od rozmów i spojrzała w stronę zziajanych nowoprzybyłych. Niektórzy z nich uśmiechali się do Kciuka pokazując gest „ucinanego palca”. Chłopak od razu się zaczerwienił i spuścił wzrok.

- Dajcie mu spokój i najlepiej jakiegoś skręta, bo jest zmęczony jak po WF-ie w podstawówce – powiedział Emil, kładąc na stoliku plastikową skrzynkę z butelkami i rozmasowując obolały nadgarstek.
Na te słowa podeszła do Kciuka ładna krótkowłosa blondynka z kolczykiem w nosie ubrana w podkoszulkę „Guns’n’Roses” i odpaliła tuż przed jego twarzą sporego dżojnta. Zaciągnęła się mocno, wypiła spory łyk piwa i wypuściła dym.

- Trzymaj i podziel się z kolegą, wam się to bardziej przyda niż nam – powiedziała i zlustrowała Kciuka i Emila wzrokiem uśmiechając się krzywo.

- Eeee, dzięki – powiedział zmieszany Kciuk po czym zaciągnął się i zaczął spazmatycznie kaszleć – to chyba nie dla mnie, zajmę się piciem – powiedział oddając tlącego się skręta Emilowi.

- Nieważne, ja i tak stąd spadam, najlepiej do parku, tam jest ciekawiej – powiedziała blondynka, po czym odwróciła się i krzyknęła – Nat, chodź tu wywłoko, zbieramy się do parku, bo już na nas czekają.

Na te słowa podeszła do niej szybkim krokiem brunetka we flanelowej koszuli, a po kilku sekundach obie całkiem żwawym krokiem oddalały się z widoku.

- Park jest dla frajerów – powiedział na wdechu Emil patrząc się czerwonymi oczami na Kciuka.

Przez kilka godzin wszyscy zgromadzeni na tyłach fabryki pili i palili, śmiali się i opowiadali różne historie, ktoś nawet nietaktownie włączył jakąś muzykę z komórki. Z czasem coraz więcej osób opuszczało miejscówkę i udawało się w różne strony. Kciuk opróżniał piwo za piwem, a czas leciał szybko. Nim się obejrzał w skrzynce, którą przyniósł z kumplem z parteru nie pozostała ani jedna butelka.

- Chyba nam studnia wyschła – powiedział Emil mętnym głosem dostrzegając brak alkoholu – Kciuk, gilotyniarzu z Afryki, wszyscy się zaraz zbieramy na jakąś imprezę w Gehennie, koleżanka mówi – tutaj wskazał na rudą dziewczynę, która z trudem łapała pion siedząc na ławce – że mają tam ekstremalne picie.

- Czemu nie, picie zawsze jest ciekawe. Zbieramy się teraz? – tutaj Kciuk popatrzył na osoby, które stały lub siedziały obok nich.

- Ta. Pomóż koleżance wstać, bo ma problemy – tu Emil wskazał podbródkiem ponownie na rudą dziewczynę, której oczy zamykały się i otwierały, tak jakby walczyła ze snem.

Byli gotowi do drogi.  Kciuk stał z rudą dziewczyną trzymając ją pod ramię, a Emil tłumaczył wszystkim, jak najszybciej dojść do Gehenny. Po kilku szybkich wskazówkach ruszyli. Grupka szła szybciej niż chłopak i ruda koleżanka Emila, której grawitacja czyniła psikusy.

- Jak mysz na imię? – zapytała niewyraźnie dziewczyna patrząc się na koszulę Kciuka.

- Wszyscy mówią mi Kciuk – odparł chłopak powielając formułkę, którą mówił wszystkim nowopoznanym. Zauważył też kątem oka, że grupka jest już jakieś dwieście metrów przed nimi.

- A dlaczego masz taką koszulę we wzory z dupy? – ponownie przemówiła ruda starając się rozszyfrować motywy na ubraniu swojej podpory.

- Nie z dupy, ale z Kamerunu, widać tutaj krajobraz tego pięknego państwa i jeszcze takie… - Kciuk nie skończył, bo ruda nagle złapała go za szyję, przysunęła do swojej twarzy i wsunęła język prawie do samego gardła. Jej usta smakowały jak popielniczka, a odór alkoholu przyprawiał o mdłości nawet tak wytrawnego konesera spirytualiów jak Kciuk.

- Chwileczkę! Co to ma być? – zapytał zdziwiony i przestraszony chłopak – ja nie jestem człowiekiem tego typu!

- Sorki – powiedziała dziewczyna wycierając ręką usta – przypominasz mi mojego kolegę z kolonii. Nieważne, weź mnie zaprowadź do domu, bo zaraz usnę.

- A gdzie w ogóle mieszkasz – spytał Kciuk i poprawił uchwyt na nieznajomej, aby nie przelała mu się przez ręce.

- W zasadzie to średnio pamiętaaaam – powiedziała ruda i ziewnęła szeroko.

- Świetnie – pomyślał Kciuk – miałem iść na jakąś dobrą imprezę, a teraz muszę gdzieś zaprowadzić ten rudy bałagan. Tylko gdzie? – myślał  chłopak wolno stawiając kroku - Wiem! Zostawię ją w pokoju Emila, przecież to jego koleżanka, niech on się martwi.

***

Kciukowi udało się doholować dziewczynę do Purgatorium. Podróż nie obyła się bez niespodzianek, bo śpiąca królewna ledwo stawiała kroki, a w połowie drogi obrzygała przydrożny śmietnik przyciągając uwagę grupki starszych kobiet, które skwitowały takie zachowanie jako „wielce karygodne”. Co gorsza dla i tak zszarganej reputacji Kciuka, po drodze z nietrzeźwą nieznajomą spotkał ludzi z wydziału na studiach, którzy robili mu docinki w stylu: „No nieźle Kciuk! Umyjesz i jest twoja”, „Patrz jaka piękna dziewczyna, szkoda, że ruda…” czy „No Kciuk, bierz ją tygrysie z Afryki! Tylko uważaj na palce!”. Na wszystkie zaczepki chłopak odpowiadał skwaszoną miną.

Gdy już byli na miejscu, Kciuk otworzył wolną ręką drzwi do pokoju Emila i położył półprzytomną dziewczynę na łóżku chłopaka. Sam usiadł na krześle i oparł się o stół. Popatrzył po pokoju i zobaczył, że przy łóżku stoi butelka wódki, w której było jeszcze sporo przezroczystej substancji. Nie zastanawiając się długo Kciuk wziął butelkę i nalał sobie pół szklanki wody ognistej i pół szklanki soku „Multiwitamina”, który stał na stole. Wypił duszkiem jedną i drugą szklankę.

Nagle poczuł palące uczucie w żołądku i jeszcze mocniejsze uderzenie w stan swojej świadomości. Wziął raz jeszcze butelkę do ręki i przyjrzał się uważnie. Na etykiecie tuż pod nazwą, ktoś prawie niewidocznie napisał długopisem - „spirytus”. Kciuk lubił pić, ale wcześniejsze piwa połączone z połową szklanki spirytusu sprawiły, że jego ciało zwiotczało. Ostatkiem sił położył się na drugie łóżko i zasnął pijackim snem.

***

Ile spał? Nie wiadomo. Jedno jest pewne, obudziło go głośne trzaśnięcie drzwiami i spazmatyczny śmiech Emila. Akademik także rozpoczął noce życie i można było słyszeć wiele epicentrów głośnej muzyki, która dodatkowo mąciła alkoholowy sen Kciuka.

- O kurwa, Kciuk! Po jakiego wała żeś przyprowadzał tutaj tą laskę? Trzeba było wziąć ją do siebie i pokazać swojego węża boa! – powiedział Emil zamykając drzwi.

- U mnie był Lolek, teraz go nie ma, ale już mi się nie chciało przechodzić – powiedział chłopak przecierając zmęczone oczy – Ty już z imprezy?

- Hmmm, tak i nie – odpowiedział enigmatycznie – Tak, bo jak byłem tam w kiblu się odlać, to jakiś nabuzowany typ z dziurami w uszach chciał się napierdalać z Brunem, czaisz?!, a jak przyszedł Adam, to mu ryj rozsmarował, no i trzeba było spieprzać, bo nie chciałem, żeby mnie z nimi skojarzyli. No, a później zrobiło się okropnie i ledwo wyszedłem razem z resztą ekipy. A nie, bo zaraz wpadają chłopaki i rozpoczynamy działanie. No wiesz, teraz pora na coś rozluźniającego, coś dla ducha – to powiedziawszy Emil uśmiechnął się szeroko.

- No ok, to ja idę do siebie i zostawiam cię z tą tutaj – wskazał palcem na śpiącą dziewczynę, która zdążyła zaślinić już sporą część poduszki Emila.

- Hej hej! Nigdzie nie idź, masz jeszcze misję. W związku z tym, że przywlokłeś mi tutaj te zwłoki, to skocz do swojego kumpla Bruna i skołuj jakieś skręty – powiedział Emil przesuwając nogi dziewczyny, aby samemu zmieścić się na łóżku.

- Przecież mówiłeś, że są w Gehennie – zauważył w miarę trzeźwo Kciuk.

- Byli, ale wrócili. Bruna spotkałem teraz po drodze jak człapał z jakąś niezłą dupą, typem i dwiema blondynami, które wyglądały jak uliczne lampucery.

- No dobra to idę – po słowach Kciuka drzwi otworzyły się, a do pokoju wpadło kilka osób. Większość z nich była wtedy przy fabryce.

- Emil, to gdzie to jaranie, bo ja już nic nie mam, tak samo Chudy – powiedział ze smutkiem jeden z przybyłych.

- No właśnie Kciuk idzie – powiedział Emil i puścił oko do Kciuka, a przybyli od razu rozpoczęli przemeblowanie pokoju, tak, aby było gdzie siedzieć.

- „No właśnie Kciuk idzie”, świetnie zawsze wszystko ja musze robić – pomyślał chłopak i wyszedł z pokoju, idąc powoli schodami w stronę pokoju Bruna i Adama.

Ktoś włączył głośno „The Ave” Run-D.M.C.




poniedziałek, 24 marca 2014

Bierz ją! - część IV

Bruno

Zamów buty do golfa, bo nie wyjdziemy stąd żywi.
Raul Duke, Fear and Loathing in Las Vegas


W sali zrobiło się nieznośnie. Duchota potęgowana oparami alkoholu potrafiła doprowadzić do szaleństwa nawet zatwardziałych pacyfistów. Tłumek przy głównym wyjściu z Gehenny, akademika, w którym mieszkały kujony, a imprezowały demony, gęstniał z sekundy na sekundę. Tak wiele twarzy patrzyło teraz na Bruna, który mozolnie przeciskał się do drzwi torując tym samym drogę poznanej tego samego wieczora Dianie, dziewczynie mocno wstawionej i raczej nie pasującej pod względem ubioru do reszty otoczenia. Choć w zasadzie to nie Bruno był sprawcą całego zamieszania (no może pośrednio, jeżeli weźmiemy pod uwagę zarzyganie bruneta w męskiej toalecie) czuł on na sobie świdrujący wzrok co najmniej kilku osób, które nie były pokojowo nastawione do nieznajomych. Kątem oka dostrzegł, jak z korytarza prowadzącego do toalet wychodzi Edward trzymający się za krwawiący nos. Serce Bruna zwiększyło częstotliwość bicia, co w połączniu ze zmęczeniem, wypitym alkoholem i wypalonymi skrętami nie było tym, co zalecali lekarze i poradniki medyczne w Internecie, które z nudów czasami czytał chłopak. No i chyba nikt nie chciałby dostać w gębę w takim stanie, a wszystko się na to się zanosiło. Do prawdy, na głównej sali było nieznośnie.

- Uwaga! – krzyknął Bruno, starając się przebić przez ogłuszającą muzykę, która dudniła z głośników ustawionych na głównej sali – Ona zaraz będzie haftować, dajcie jej pooddychać świeżym powietrzem! Kurwa ludzie, litości!

- Co ty pieprzysz, przecież czuje się św… - zaczęła Diana, ale Bruno złapał ją za usta i spojrzał jej w oczy tak stanowczo, jak tylko mógł.

- Nic nie mów, a zaraz stąd wyjdziemy – powiedział ciszej otyły chłopak, wpatrując się w szeroko otwarte ze zdziwienia oczy dziewczyny.

Tłumek fanów wódki i innych napojów poniewierających, zachowując resztki przyzwoitości rozstąpił się na tyle, na ile było to możliwe i pozwolił przedrzeć się parze do drzwi. Nie zmieniło to faktu, że ciągle niektóre pijane gęby odprowadzały dwójkę wzrokiem.

- Skąd się wzięło tyle ludzi w tak zapyziałym miejscu? – zastanawiał się Bruno będąc bliski opuszczenia tłumu, ale odpowiedź przyszła tak szybko, jak tylko chłopak przypomniał sobie o wszystkich butelkach z nalewkami, które jeszcze kilkadziesiąt minut temu wypełniały stare lodówy sklepowe stojące w rogu głównej Sali. To był przecież karnawał picia.

Bruno i Diana stali przy drzwiach, które prowadziły do korytarza wychodzącego na główną ulicę przed akademikiem. Wszystko byłoby w porządku, a wieczór, to znaczy to co z niego zostało, upłynąłby bez napięć, chamstwa oraz brutalności. Tak, wszystko byłoby dobrze, a wydarzenia mogłyby potoczyć się inaczej, gdyby nie spostrzegawczość bruneta z kibla, który tego wieczora postawił sobie za cel dać komuś w mordę. To dość zabawne, bo ten sam chłopak, który postanowił sobie, że podejmie wendetę na Brunie, usłyszał wcześniej od Nat, że jest frajerem i powinien „pierdolić się ze swoimi kumplami”. Nie trzeba dodawać, że obrzygane przez Bruna ubranie zniszczyło jego resztki spokoju. Choć jak na razie, to on miał rozkwaszony nos i kiepski wieczór. No ale od czego są przyjaciele.

- To on! – krzyknął chłopak, który miał pecha spotkać Adama w męskiej toalecie – To ten gruby chuj, którego kumpel skurwiel mi zajebał

Bruno złapał dziewczynę za przedramię i pobiegł przez drzwi korytarzem w stronę wyjścia z Gehenny. Serce waliło mu jak oszalałe, pot zalewał oczy. Trzeba było się wydostać z tego zwariowanego akademika i udać w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Wybiegli na ulicę. Bruno oddychał szybko i płytko, Diana wypiła kilka łyków z butelki, którą jakimś cudem zdążyła zabrać ze środka.

- Ej, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś miał umrzeć. Lepiej tego nie rób, bo nie jestem dobra w ratowaniu życia – powiedziała Diana patrząc nietrzeźwo na czerwonego na twarzy chłopaka i czknęła dwa razy podkreślając niski poziom swojej przytomności.

- Wszystko w porządku, sorry za zamieszanie – wydyszał Bruno – Chodźmy do sklepu muszę kupić sobie jakąś wodę, albo najlepiej browar. Albo pięć.

Gdy skończył wypowiadać te słowa przez główne drzwi akademika wypadły trzy osoby, które raczej wyszły na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. To było do przewidzenia, że Edward i jego byczkowaci koledzy pójdą za parą. Bruno nie miał więc szans, aby ze swoją tuszą i pijaną Dianą uciec daleko.

Puls Bruna = 110 trzepnięć serca na minutę

- Tu jesteś grubasie – powiedział Edward, który żeby zatamować cieknącą krew wsadził sobie w nos dwie chusteczki, przez co wyglądał dość komicznie – Chłopaki zostawcie temu skurwielowi kilka pamiątek ode mnie.

Po tych słowach nie było odwrotu. Bruno, który nie lubił uciekać się do rozwiązań siłowych musiał reagować. Jakkolwiek. Diana, choć nie za bardzo trzeźwa patrzyła na spektakl z otwartymi ustami.
- Odsuń się pijana cipo, bo ty też dostaniesz – powiedział do zdezorientowanej Diany jeden z kumpli chłopaka z tunelami, który miał na sobie bluzę z kapturem z herbem jakiejś lokalnej drużyny piłkarskiej.

Na te słowa dziewczynie wypadła butelka z rąk i roztrzaskała się na ziemię. Czerwona substancja zalała chodnik, a szkło rozprysnęło się na wszystkie strony. Nie przyzwyczajona do tego typu zwrotów Diana stała dalej już nie tylko z otwartymi ustami, ale także z czerwonymi wypiekami na twarzy i złością w oczach.

 W głowie Bruna przeszło bardzo dziwne tornado myśli. Zapomniał, że jest zmęczony, zapomniał, że tego wieczora sporo wypił i wypalił. Natomiast przypomniał sobie jedną rzecz, a raczej pojedyncze zdanie, które powiedziała do niego wcześniej Diana: „Ty mnie pilnujesz i jesteś za mnie odpowiedzialny.” Jeżeli chłopak nie miał jeszcze szans, żeby się wykazać przed „piękną damą”, która może i teraz wyglądała na nieco zmęczony obiekt pożądań klubowiczów, to teraz nadeszła jego chwila. Chyba u każdego w życiu przychodzi taki moment, który pomimo chaosu wydarzeń zostaje później w głowie na całe życie. Dla Bruna taki moment właśnie nadszedł mógł on wybierać – albo zostanie zmasakrowany na oczach dziewczyny, która sprawiała, że miał problem z opanowaniem swojego fiuta, albo, co w każdej innej sytuacji wydawałoby się nie do pomyślenia, będzie bił się dwóch (albo i trzech) na jednego. Bruno wybrał szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i później w swoim życiu.

Nie czekając na pierwszy krok gruby chłopak rozpędził się i rzucił na bliższego karczka w bluzie. Dla kumpli Edwarda bicie się nie było czymś niezwykłym, więc cel ataku otyłego chłopaka z łatwością odskoczył i wymierzył kopniaka w nerki Bruna. Ból był silny, ale nie tak silny jak chęć dotrzymania słowa Dianie. Bruno odwrócił się w stronę autora ciosu i zrobił coś o czym zawsze marzył, gdy był młodszy i wyszydzany przez kolegów z klasy – złapał przeciwnika pod kolanami i mocno pociągnął do siebie tak, że rywal stracił równowagę. Nie czekając ani sekundy, chłopak dosiadł leżącego napastnika. Drugi z karczków, ubrany we flanelowe spodnie i brzydką kraciastą koszulę był już prawie przy nim. Wystarczy wyobrazić sobie całą sytuację, aby wiedzieć, że nie było najmniejszych szans, aby leżący pod Brunem chłopak mógł go szybko zrzucić. To jak próbować przepchnąć samochód z zaciągniętym hamulcem ręcznym. Dlatego leżący byczek zamiast próbować się wyślizgnąć zdecydował się atakować. Ciosy, które zadawał trafiały w klatkę piersiową i brzuch Bruna, jednak to w cele nie przeszkadzało mu młócić w leżącego kumpla Edwarda. Ciosy spadały jak kamienie ze skarpy. Nawet pomimo braku jakiejkolwiek taktyki czy umiejętności bicia się, nie było rady, aby zatrzymać wielkie pięści Bruna, które w kilka sekund prawie zmasakrowały twarz leżącego pod nim napastnika.


- Nie, przestań… - wysyczał przez połamane zęby fan lokalnego footballu. Krew płynęła mu z rozciętego łuku brwiowego i rozwalonych warg.

- Ty skurwielu – powiedział drugi chłopak, taki elegancik, widząc co stało się z jego kolegą i strzelił pięścią w twarz Bruna, który ciągle jeszcze siedział na znokautowanym przeciwniku, patrząc z niedowierzaniem na owoc swojej furii. Pięść, która wylądowała na prawej stronie jego twarzy przypomniała mu, że to jeszcze nie koniec kultywowania zachowań praprzodków.

Chłopakowi pociemniał obraz, później zaczęły spadać przed jego oczami gwiazdy. Ten cios był dokładny, silny i wymierzony, nie to co desperackie szturchańce tego pierwszego, który teraz nie będzie mógł już pozować do zdjęć z szerokim uśmiechem. Bruno przypomniał sobie, że kiedyś na jednej z imprez przypadkowo dostał butelką w głowę, przez co do dziś, kiedy przejeżdża palcami przez włosy, czuje mały łysy placek powstały po zdjęciu szwów. Także parę lat temu, w liceum, nie złapał palantówki rzuconej przez Majka (wtedy jeszcze zaangażowanego sportowca), która trafiła go prosto w czoło. Sprzężony ból rozbitej na łowie butelki i uderzenia twardej piłki, który chłopak nosił gdzieś z tył głowy podobny był do tego, który powstał w wyniku ciosu cwaniaka w koszuli. Bruno wstał z pierwszego napastnika kwilącego na chodniku. Zachwiał się na nogach, ale nie upadł. Świat jeszcze trochę wirował.

- Tylko tyle śmieciu? – zapytał zamroczony Bruno udając twardziela z filmów z Clintem Eastwoodem – nie lubię się bić, ale zobacz co się dzieje, jak się brzydko mówi do dam.

Typ w koszuli najpierw z szaleństwem w oczach spojrzał na rozwałkowanego na ziemi kumpla, a później obaj skierowali wzrok na Dianę, która pod wpływem emocji i widoku pierwszego napastnika rozsmarowanego na chodniku wymiotowała wszystkim, co wcześniej przyjął jej organizm.

Bruno chciał być jak bohater, który udowodni niczym ci z amerykańskich filmów o zbawianiu świata, że jest wartościowym człowiekiem, a wygląd nie zawsze jest determinantem zwycięstwa. Jednak rzeczywistość była odmienna i nie każdy mógł być jak Indiana Jones, Rocky Balboa czy Wolverine. Drugi napastnik wpadł w amok i po pierwszym wycelowanym ciosie zaczął bić na oślep. Kilka razy trafił Bruna w ramiona, klatkę piersiową i szyję, a kiedy osłabł chciał wyprowadzić sierpowy cios, którego głowa Bruna mogłaby już nie wytrzymać. Pięść drugiego z kumpli Edwarda otarła się Brunowi o głowę. Znowu poczuł ból, choć nie tak mocny jak poprzednio. Gruby chłopak wykorzystał moment dekoncentracji przeciwnika, złożył ręce, tak jak składa się je do modlitwy i jak młotem przyłożył mu z całych sił (a raczej ich ostatkiem) w tył głowy. Ostatni z „walecznych” kumpli bruneta z tunelami padł na chodnik z wydając przy tym głuchy odgłos „łup!”.

- Dwa zero – wysapał Bruno, a pot zalewał mu czoło - I kto jest teraz pizdą? - Zapytał chłopak zwracając się w stronę Edwarda, który postanowił nie włączać się do bijatyki i obserwował wszystko z pozycji schodów przy dużych drzwiach do akademika.

Lewa część twarzy przyjaciela Adama mocno spuchła, jednak byczki nie rozwaliły mu głowy. Ręce miał natomiast czerwone od krwi chłopaka, który miał nieprzyjemność obrazić Dianę. Obraz jak z filmów Tarantino.

– Teraz pora na Ciebie – powiedział z dziwną radością w głosie Bruno i powoli ruszył w stronę głównych drzwi do Gehenny. Tam właśnie stał Edward, który nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co właśnie się stało.

Chłopak nie zdawał sobie sprawy, że jego koledzy, którzy nie szczędzili czasu na siłowni, skończą w taki sposób - nieprzytomni lub półprzytomni na chodniku przed twierdzą kujonów. Edward musiał zachować zdrowy rozsądek i ratować własną skórę. Gdy Bruno zaczął się do niego zbliżać, brunet otworzył drzwi i wbiegł do środka, z przeświadczeniem, że w tłumie będzie mu łatwiej przetrwać furię rozwścieczonego kolesia z nadwagą. Widocznie utracił chęć na jakiekolwiek komentarze i działania.

- Typowe – wysapał Bruno.

- Niech spierdala – powiedziała Diana, która wycierała usta chusteczką – a Ci tutaj – wskazała ręką na dwóch leżących chłopaków – mają problem i jutro obudzą się z czymś o wiele gorszym niż kac. Choć, idziemy, zaraz może zrobić się tu jeszcze gorzej jak przyjadą psy. A i dzięki za to, że skasowałeś gębę temu kolesiowi. Jednemu i drugiemu. Nienawidzę, jak ktoś tak do mnie mówi. Masz, wytrzyj sobie ręce i twarz – powiedziała dziewczyna i podała Brunowi nawilżoną chusteczkę.

Bruno, któremu szumiało w głowie przeżył właśnie najgorszą konfrontację w swoim życiu, choć wcześniej wątpił, że skończy się to „tylko” na siniakach i pulsującym bólu po lewej stronie głowy, który za parę chwil zacznie najprawdopodobniej zamieniać się w śliwę. Powolnym krokiem wraz z Dianą oddalali się od akademika.

- Co to było za nieznośnie miejsce – pomyślał Bruno i przeczesał włosy ręką czując pod palcami bliznę sprzed lat.


Mały czyściec

I wanna do bad things with you.
Bad Things, Jace Everett


Diana zdawała się przetrzeźwieć, na co wpływ miały na pewno trzy czynniki: świeże powietrze, gwałtowne emocje oraz wyrzyganie całego alkoholu, który wcześniej wypiła. Lepiej jednak nie powtarzać zbyt często takiego maratonu.

- Gdzie idziemy? – spytała dziewczyn, która chyba zupełnie zapomniała, że mieli rzekomo iść na inną imprezę – bo nie wiem czy pamiętasz, ale nie mieszkam blisko.

- Jeżeli jesteś zmęczona, można iść na chwilę do mojego akademika, mam jeszcze jakiś alkohol i bardzo chętnie bym się przebrał – Bruno spojrzał na swoje ubrania i zdał sobie sprawę, że niewiele dzieli go od tego, aby dołączyć do ekipy spod pomnika Zwycięzców.

- No to fakt, nie mam już siły na nic innego, ale z tego co mówiłeś w środku, to razem z yyy, Adamem? Mieszkacie w Purgatorium…

- No tak, ale nie jest tam tak źle jak mówią, no i na pewno grozi nam mniej niebezpieczeństw niż w tej pierdolonej Gehennie – ripostował Bruno ścierając resztki krwi z rąk.

- W innych okolicznościach nie byłoby szans, żebym tam poszła. Ale nie chcę nocować w jednym z tych zawszonych hoteli, w których uliczne szmaty i kokainiści wynajmują pokoje na godziny. Dziś jest mocno popieprzony dzień i nie wiem jeszcze co może się wydarzyć – powiedziała Diana i uśmiechnęła się delikatnie do Bruna – można w zasadzie iść do twojego „super-akademika”.

- Tylko bez takich proszę – powiedział Bruno z udawaną powagą – to bardzo zacne miejsce, w którym mieszkają szlachetni ludzie.

Oboje wybuchli śmiechem.

Gdy szli powoli, zbliżając się do parku, który nie tak dawno był miejscem spotkania Bruna i Adama z Nat i Kają, ich oczom ukazał się dziwny obiekt, który idąc tak samo wolno, szedł w ich stronę. Gdy postać była już kilka metrów od dwójki, oświetliło ją światło padające z latarni stojącej przy ogrodzeniu parku. Był to jeden z bezdomnych, który najprawdopodobniej nie miał ochoty nocować z innymi swojego pokroju przy pomniku Zwycięzców. Jednak Bruno dostrzegł coś dziwnego w mężczyźnie. Nie miał on siatek ani tobołków, w których przenosiłby swój dobytek, nie powłóczył nogami w charakterystyczny sposób, no i nie dawało się go „wyczuć” z kilku metrów tak, jak innych kloszardów. Szedł wyprostowany, a gdy był bardzo blisko naszej dwójki, Diana zauważyła, że ubrany jest w stary prochowiec, zniszczone wojskowe buty, na głowie ma czapkę, a na nosie okulary. Cały strój był dość nietypowy jak na tak ciepłą porę roku.



Bruno, będąc już bardzo blisko mężczyzny, dostrzegł coś innego. Miał on gęstą białą brodę i niesamowicie przenikliwe błękitne oczy o odcieniu lodu. Zarówno bezdomny, jak i Bruno i Diana stanęli w świetle latarni wpatrując się w siebie. Chłopak, nie wiedzieć dlaczego, sięgnął do tylnej kieszeni swoich dresowych spodni, wyciągnął banknot oraz jakieś monety i dał go do ręki mężczyźnie. Ten przyjął pieniądze, jego twarz rozpromienił uśmiech, a błękitne oczy oprócz radości wynikającej z niespodziewanego podreperowania funduszy, wydawały się skrywać więcej tajemnic, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.

- Pozostań szlachetny młody człowieku i nie daj sobą pomiatać – powiedział brodacz chowając pieniądze do kieszeni płaszcza – a Ty młoda damo – tu zwrócił się do Diany, która wykrzywiła twarz hamując niesmak związany z kontaktami reprezentantem tej grupy społecznej – uważaj na to co mówisz, bo słów nie rzuca się na wiatr. Suum cuique, sum cuique

Spotkanie z żulem w płaszczu i sam fakt, że wypowiedział coś po łacinie, co nie kojarzyło się ani Brunowi ani Dianie z niczym, sprawiło że para stanęła jak wryta i nie wiedziała co powiedzieć. Sam kloszard po kilku zbyt ceremonialnych, głębokich ukłonach w kierunku darczyńców, po chwili poszedł żwawszym krokiem znikając w ciemnościach nocy. Bruno, nie wiedzieć czemu, poczuł, że ten człowiek jest szlachetny. Sam nie wiedział skąd naszła go myśl, żeby oddać bezdomnemu wszystkie swoje pieniądze, ale czuł wewnątrz, że brodaty nieznajomy to osoba, która nosi w sobie wiele dobrego niż wszyscy, których spotkał tego dnia. Z kolei Diana była zmieszana całą sytuacją, bo nie przepadała za kontaktami z bezdomnymi, którzy w jej oczach byli nosicielami chorób. Jednak nawet dziewczynę wryło, w trakcie spotkanie z nieznajomym.

- Dlaczego dałeś mu pieniądze? – przemówiła wreszcie Diana zwracając się do Bruna.

- Nie wiem, wydawało mi się, że kiedyś gdzieś go widziałem – powiedział Bruno, w którego głowie odbijał się jeszcze łaciński zwrot – Widziałaś jego oczy? Nie mogłem się ogarnąć jak na mnie spojrzał.

- Yyyy, dziwna sprawa. Dobra, nieważne, choć idziemy, bo nie dotrzemy przed świtem do twojego „królestwa” – powiedziała z przekąsem dziewczyna, po czym oboje znowu ruszyli chodnikiem biegnącym wzdłuż parku.

Tutaj wypada powiedzieć więcej o kontaktach Bruna z płcią piękną. Bruno nie znosił romantyzmu tak samo, jak komedii romantycznych, Hugh Granta, kolorowych drinków i par, które spotykał codziennie na ulicach. Może wywołane było to zazdrością, a może zwykłym przysposobieniem do świata Bruna. Sam też kiedyś starał się o jedną dziewczynę. Jednak kiedy ona pokazała swoim koleżanką wiadomości i zdjęcia, które wysyłał jej walczący z nadwagą chłopak, wszystko się rozsypało, a życie zmieniło swoje kolory na odcienie szarości.

Bruno chciał wtedy umierać, wpaść w największe kłopoty i stracić wszystko, z życiem włącznie. Myślał wtedy, że w zasadzie może zostać terrorystą, który obwiązany pasem szahida wybuchem wprowadza chaos i zniszczenie. Chciał być żołnierzem w kolejnym bezsensownym konflikcie. Chciał oddychać spalinami i pić toksyny całego świata, tak jak nigdy przedtem. Ale z czasem wszystko minęło i a życie powróciło do chłodnej neutralności. I tutaj różnili się z Adamem.

- O nie znowu jacyś bezdomni – powiedziała Diana z niesmakiem, dostrzegając w oddali  trzy zbliżające się do nich postaci.

Bruno wytężył wzrok.

- To nie bezdomni – powiedział wesołym głosem – to Majk i jego koleżanki.

- Chyba raczej koleżanki do towarzystwa – skwitowała uszczypliwie Diana.

Majk i dwie dziewczyny także dostrzegły Bruna. Przyspieszyli tempa.

- Kogo ja tu znowu widzę! Elo Bru… - powiedział Majk i przerwał w połowie zdania a jego uśmiech zniknął z twarzy, gdy Bruno wszedł w światło latarni – o kurwa, co ci się stało? Kto ci tak dopierdolił?

- Wyglądasz na porządnie zmęczonego życiem – powiedziała pierwsza blondynka

- Aha, i przydały by ci się nowe ciuchy – dodała druga i roześmiała się piskliwym głosem.

- Mówcie do mnie jeszcze – odpowiedział Bruno ze zmęczeniem w głosie – w mordę dostałem w Gehennie, ale na szczęście oni skończyli gorzej, temat zamknięty.

- Stary, trzeba było zadzwonić, wiesz, że znam ludzi – powiedział Majk i porozumiewawczo puścił oko do Diany – mówiłem kurwa, żebyś nie chodził do tej jebanej Gehenny to popierdolone miejsce! No, ale skoro sobie poradziłeś mordo, to, jak mówisz, temat zamknięty. My wyszliśmy z jakiejś gównianej domówki przy fabryce, wszyscy się narąbali, a my zasmakowaliśmy trochę kolumbijskiego śniegu i nie możemy tak łatwo zasnąć, jeżeli wiecie o czym mówię – tym razem porozumiewawcze mrugnięcie skierowane zostało do Bruna.

- I nie mamy się gdzie podziać – powiedziała bardziej ogarnięta koleżanka Majka, po czym zrobiła wystudiowany gest „smutnej minki”.

- No nie jest najlepiej, chyba będziemy musieli poszwendać się po tym zasranym parku – powiedział kwaśno Majk.

- Dobra pieprzyć to, chodźcie z nami do jego akademika – powiedziała Diana zrezygnowanym tonem, nie mogąc już słuchać spotkanych i spojrzała przepraszająco na Bruna, który wydawał się raczej cieszyć z tego faktu.

- Serio? – ożywił się Majk, a jego koleżanki zaczęły skandować „Impreza u studentów, impreza u studentów!” – No dobra, powiem tak – na pewno tego nie pożałujesz, a teraz ruszajmy dupy, bo nie znoszę okolic tego parku o tej godzinie.


Czyściec

Żar­tu­je z bliz­ny, kto nie zaz­nał rany. 
William Shakespeare


Akademik Bruna i Adama nie zasnął, a grająca w wielu pokojach głośna muzyka przybierała kakofoniczny poziom, gdy dźwięki różnych gatunków muzyki mieszały się ze sobą. Na zewnątrz przy ławce niedaleko wejścia, gdzie kilkanaście godzin temu Bruno czekał na Adama, grupy studentów wchodziły i wychodziły. Jednak w środku i na zewnątrz atmosfera była zupełnie inna niż w Gehennie. Wszyscy znali tutaj Bruna i Majka.

Grupa minęła studenciaków z pierwszych lat i powoli wspinała się na piętro, gdzie Bruno dzielił pokój z Adamem. Trzeba zaznaczyć, że Purgatorium nie dorównywało pod względem poziomu mieszkających w nim studentów Gehennie, nie miało także niezliczonych zapasów wódki, ale na pewno było bezpiecznym miejscem, gdzie ludzie woleli pośpiewać i wspólnie zapalić skręta niż dawać sobie w gębę.

Pomimo faktu, że diler, dobry przyjaciel Adama, nigdy nie studiował, a edukacja przestała interesować go w podstawówce w Purgatorium także każdy go kojarzy. Nie trudno się domyśleć, że były to kontakty czysto biznesowe, bo Majk zaopatrywał wszystkich we wszystko, w zasadzie o każdej porze dnia i nocy. Taka jednoosobowa firma, która nie miała pośredników, potrafiła wymigiwać się przed konsekwencjami prawnymi i zawsze „pracowały” w niej dwie blond sekretarki. Niektórzy śmiali się nawet, że to dwie dziewczyny Majka, choć chłopak uśmiechał się wtedy szczerze i mówił, że na dziewczyny to trzeba się dorobić i mieć czas, a to są jego koleżanki.

Bruno szanował Majka za jego elastyczność, bo dzięki jego pomocy mógł załatwiać dosłownie wszystko dla osób, z którymi tworzyła się później sieć kontaktów, coś na zasadzie przysługa za przysługę. Potrzebowałeś zielska, żeby się zrelaksować po ciężkim dniu pracy czy sesji? Nie ma sprawy, Majk miał tego dużo. Chciałeś przyspieszyć swoją głowę i dłużej nie spać? Bez problemu - proszki, pigułki, leki gościły w apteczce Majka. A może by tak pozwiedzać świat nie wstając z kanapy? Nic prostszego, diler załatwiał wszystko od kwasów po meskalinę i tryptaminę. Ciężej było tylko ze wszystkim co się wstrzykuje, ale Majk się w to nie bawił mówiąc, że „To gówno jest dla śmieci, a nie dla porządnych ludzi, takich jak my”.

- Ej Bruno, powiedz co się stało z naszym Romeo Adamem? – spytał się Majk dając dużego kroka nad śpiącym na korytarzu studentem w niebieskim swetrze i czapce uszatce.

- Eeee, trudno powiedzieć, bo jak szliśmy na tą imprezę, co brałem trawę od Ciebie, to się rozłączyliśmy i Adam wypadł drugim wyjściem z jakąś blond dupeczką. – powiedział Bruno, a Diana spiorunowała go wzrokiem.

- No Kaja miała na imię, ale kto to był, nie mam pojęcia, bo je poznaliśmy wcześniej w parku – skwitował speszony spojrzeniem dziewczyny.

- Cały Adaś! Nikt go nie odgadnie, a pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu można było z nim normalnie pogadać i w ogóle – powiedział Majk i zamyślił się chwilę – zresztą nieważne, przecież się nie zgubi. Powiedz mi lepiej wariacie zwariowany, gdzie jest wasze cudne lokum. Bruno wskazał ręką na koniec korytarza na drugim piętrze, gdzie przebywali.

Obie koleżanki Majka szły i tylko wykrzywiały twarz widząc to co działo się wewnątrz. To samo była z Dianą, która nerwowo miętoliła swoją beżową tunikę. Nowopoznana koleżanka Bruna nie czułą się najlepiej w takich miejscach, bo sama mieszkała w stancji kilka kilometrów za fabryką, w bogatszej dzielnicy, gdzie ludzie tacy jak Adam, Majk i Bruno nie udawali się zbyt często. Z kolei dwie blondynki, które szły kilka kroków za resztą zdawały się świetnie bawić, co jakiś czas zaczepiając mijanych po drodze studentów i siebie wzajemnie. Diana raczej nie przypadła im do gustu.

- Zobacz na jej buty – powiedziała do drugiej jedna z nich – wygląda jakby chciała uciec stąd Harleyem – obie zachichotały.

- Ale popatrz na nią, ma super cycki, chciała byś je wytarmosić, albo wylizać co? – powiedziała koleżanka Majka z lubieżnym uśmiechem i szturchnęła swoją znajomą łokciem.

- No pewnie, że bym chciała – odpowiedziała krótko blondynka.

Wreszcie znaleźli się przed drzwiami do pokoju chłopaków. U progu walały się puste puszki po piwie, bo kilka dni temu Bruno zrobił postanowienie, że będzie starał się segregować odpady. Koniec końców wyszło na to, że zamiast zbierać je do jakiegoś worka, aby potem wynieść w określone miejsce, chłopak po prostu wyrzucał je z pokoju, aby nie trafiały do i tak przepełnionego śmietnika w pokoju.

Bruno nacisnął klamkę i wszyscy weszli do środka. Grająca z sąsiednich pokojów muzyka dostawała się przez otwarte okno, więc wszyscy słyszeli kompilację „The Ave” Run-D.M.C. oraz „Somebody That I Used To Know” Gotye.

- Dobra oldschoolowa nutka – powiedział Majk rozsiadając się wraz z koleeżankami na łóżku, które należało do Adama – szkoda, że zagłusza ją jakieś gówno.

- Niestety, tak to już tu mamy, że od czwartku wszyscy napierdalają wszystko – skomentował Bruno i ciężko usiadł na swoim łóżku. Obok niego usiadła Diana i założyła nogę na nogę.

Pokój chłopaków nie przypominał raczej miejsca do wygodnego życia. Ba, nie stanowił miejsca dobrego do egzystowania, w ogóle, ale Bruno i Adam tak już się do niego przyzwyczaili, że nie sprawiało im różnicy, czy butelki i puszki są w śmietniku czy pod łóżkiem. Na całe szczęście dla wewnętrznego honoru Bruna, łóżka były w miarę pościelone, a przedwczoraj Adam w przypływie entuzjazmu wyrzucił śmieci, które powoli zmieniały się w bombę smrodu.

- Widzę, że u was sucho z alkoholem – powiedział Majk i rozejrzał się po pokoju natykając się spojrzeniem tylko na puste butelki na stole – ale nie martwcie się! – rzekł triumfalnie diler – mam coś magicznego.

Tutaj włożył rękę w spodnie (Diana otworzyła szeroko usta) i wyciągnął sakiewkę. Chłopak przysunął do siebie stół i zdjął kilka butelek, aby mieć miejsce do „pracy”. Z woreczka wyciągnął jeszcze mniejszy woreczek, żyletkę i małe lusterko. Wysypał zawartość na lusterko i pieczołowicie zaczął dzielić biały proszek.

- No to tak – powiedział teatralnie Majk – dzisiaj za waszą gościnę, na koszt firmy, najlepsze koko w mieście, pobudzi was, podnieci (blondyny zachichotały spazmatycznie), rozbawi i przywróci do życia!

- Co wy na to? – Majk zwrócił się do Bruna i Diany – na pewno nie pożałujecie, a tobie by się przydało, żeby wyleczyć obity łeb – skwitował diler i szeroko uśmiechnął się do chłopaka.

- W zasadzie nie mam nic przeciwko, nie wiem jak Diana - Bruno spojrzał się na dziewczynę.

- Ja dzięki, wolałabym coś przypalić. Jeżeli mowa o dragach, to po koksie mi odbija – powiedziała Diana i spuściła wzrok.

- Hmmm, przypalić mówisz, zobaczę co da się zrobić. Oto kolejny magiczny trik! – powiedział Majk i po raz drugi sięgnął do spodni, wyciągając z nich kolejny pakuneczek.

- Stary, co ty tam kurwa masz, worek świętego Mikołaja? –Bruno nie mógł powstrzymać śmiechu.

- No coś w tym rodzaju – odparł Majk i wysypał kilka zbitych ciemnozielonych kosteczek na stół obok białych ścieżek na lusterku obok – Bruno obsłuż koleżankę, a my sobie zrobimy katar.
To powiedziawszy Majk wyjął z portfela bibułkę i kawałek biletu. Diler zabrał lusterko i odsunął nogą stół w kierunku Bruna. Butelki zabrzęczały. Bruno zaczął skręcać, a Majk i jego koleżanki zwiniętym banknotem napełniali nos białym proszkiem wydając głośne odgłosy wciągania. Gdy na lusterku została ostatnia kreska dla Bruna, skręt był już gotowy. Chłopak podał go Dianie, a sam przez pustą fifkę, którą znalazł na stole wciągnął „koko”. Diana odpaliła skręta i wygodnie rozsiadłą się na łóżku.

Everybody’s free mode on

Po kilku minutach proszek zaczął działać. Nie był to jednak standardowy kop po zwykłej kokainie, którą Bruno bardzo rzadko, ale jednak zażywał. Działanie tego narkotyku było odmienne, bardziej inwazyjne, sprawiające,  że każda część ciała stawała się bardzo czuła, a zmysły wyostrzały się. Bruno poczuł także, co w ogóle zdawało się nie pasować do kokainy, że jego fiut twardnieje, a ręce zaczynają się pocić.

- No może z tym czystym „koko” to trochę oszukałem – powiedział ze śmiechem Majk, kierując w stronę Bruna swoje szerokie oczy – dodałem jeszcze trochę tego i owego. Ale! - krzyknął gwałtownie - nie masz się co martwić, jam jest rycerz, który cię ochroni. Nie dziewczyny? Dziewczyny?

Wszyscy spojrzeli się na prywatne „sekretarki” Majka, a można było patrzeć, bo chyba proszek zadziałał na nie podobnie jak na Bruna, bo blondynka o dłuższych włosach całowała po szyi swoją koleżankę masując jej przy tym piersi. Diana przez dym ze skręta i bielmo czerwonych oczu też widziała tą scenę i tylko cicho chichotała. Po kilku chwilach dziewczyny poczyniły krok dalej, bo obie zostały znalazły się w stanikach.

Majk, który przyzwyczajony był do działania swoich produktów tylko uśmiechał się szeroko patrząc raz na Bruna i Dianę siedzących na łóżku naprzeciwko, a raz na swoje koleżanki. Diler wyjął z kieszeni telefon i puścił głośno jakiś drum and base’owy kawałek. „Pachnie mi tu ostrym erotyzmem” powiedziałby zapewne Adam, gdyby był w pokoju.

Dziewczyny pozbyły się staników. Krótkowłosa blondynka zaczęła lizać sutki swojej koleżanki, a druga jeździła ręką po jej kroczu. Obie stękały przy tym cicho. Majk gapił się tępym wzrokiem na obie dziewczyny trzymając w jednym ręku telefon, który wydawał z siebie więcej szumu niż muzyka z pokoi obok.

Ktoś zaczął pukać do drzwi. Bruno i Majk odwrócili swoje głowy w kierunku wejścia, a pieszczące się dziewczyny nie zamierzały przestawać nawet na chwilę. Co więcej, jedna usiadła nawet okrakiem na drugiej i przyciskała głowę koleżanki do swoich piersi.

- Kto? – krzyknął Bruno.

- To ja Kciuk – powiedział głos zza drzwi.

- Niech wejdzie chłopaczyna - powiedział rozbawiony Majk widząc wcześniejsze przerażenia w oczach kumpla.

- Wchodź kurwa! – krzyknął Bruno i sam zastanawiał się, dlaczego jego głos brzmi jak zwielokrotnione echo.

Drzwi otworzyły się a w progu stanął Kciuk, kumpel Adama, który zyskał swoją ksywę po tym, jak będąc kompletnie pijanym odciął sobie palec gilotyną do papieru w introligatorni, gdzie pracował w minione wakacje. Palec oczywiście przyszyto, ale jego znajomi rozpuścili o tym wici po całym mieście i ksywa sama przylgnęła.

- O kurwa jego mać… - Kciuk otworzył oczy i usta, gdy zobaczył co dzieje się w pokoju.

- Wpierdalaj się i zamknij drzwi – powiedział krótko diler – czego chcesz szczęściarzu?

Chłopak nie mógł jeszcze nic powiedzieć, bo był dosłownie zatkany widokiem dziewczyn, ale gdy odwrócił wzrok w stronę Majka powrócił mu rozum. A to nie było łatwe, gdy ma się już za sobą kilka wypitych półlitrówek.

- Chciałem się zapytać Bruna o coś – powiedział zdezorientowany Kciuk

- No to chcesz napisać listownie czy powiesz mi to teraz? – spytał się Bruno.

- No dobra. Masz może jakieś jaranie, bo z chłopakami z parteru wywaliliśmy już wszystko – powiedział powoli sąsiad.

Bruno, podczas gdy Kciuk stał i przybrał błagalny wyraz twarzy, wpadł na ciekawy pomysł.

- Kciuk, weź zobacz czy nie ma cię przed drzwiami, a ja muszę zamienić słowo z Majkiem – powiedział Bruno i zastanawiał się czy to były jego słowa. A może powiedział to Majk, a może nikt tego nie powiedział i Kciuk sam wyszedł?

- Co? – zapytał się Kciuk - Czyli jednak ktoś to powiedział – pomyślał Bruno  .

- No spierdalaj za drzwi na chwilę mordo moja kochana, Bruno ma romans do mnie – powiedział Majk i wycelował palcem w drzwi.

Kciuk zdezorientowany wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi jak najdelikatniej potrafił.

- Słucham Cię mój gruby przyjacielu – powiedział Majk i puścił oko do Bruna.

- No to tak widzę, że robi się tutaj bardzo lepko i w ogóle, wy zostańcie sobie tu, a my pójdziemy do pokoju tego gamonia. No i daj mu trochę zielska na mój rachunek – powiedział Bruno, zdając sobie sprawę, że jego plan mógł być genialny. Lub przynajmniej teraz tak mu się to wydawało.

- Dobra luz, to nawet lepiej – powiedział Majk i pochylił się w kierunku Bruna – bo wiesz, mój mały przyjaciel lubi trójkąty – to powiedziawszy diler uśmiechnął się szeroko.

Bruno czuł, że jest coraz bliżej tego, żeby zostać sam na sam z Dianą w pokoju lepszym niż jego własny i krzyknął:

- Właź!

- Słuchaj ty mnie uważnie – zaczął Bruno, któremu zdawało się, że Kciuk pojawił się nagle na środku pokoju – mam dla Ciebie zielone niespodzianki, ale musisz się ewakuować ze swojego pokoju na chwilę. To znaczy na ten wieczór.

- Nie ma sprawy – odparł pospiesznie chłopak – a gdzie te niespodzianki?

- Tutaj – powiedział Majk i rzucił w kierunku Kciuka woreczek, który wyciągnął ze spodni, a przynajmniej wydawało mu się, że rzuca w dobrym kierunku, bo zawiniątko trafiło zupełnie gdzie indziej.

Kciuk podbiegł szybko do miejsca, gdzie upadła paczuszka i machnął ręką na Bruna, żeby ten się zbierał. Bruno spojrzał na Dianę, a ona tylko się uśmiechnęła i wstała z łóżka na tyle sprawnie, na ile pozwalał jej na to zamulony stan. Gdy wychodzili Bruno dostrzegł kontem oka, że dziewczyny zmierzają chyba raptownie do jakiegoś finału swojej erotycznej macaniny, bo ta z dłuższymi włosami szamotała się teraz z paskiem i rozporkiem koleżanki.

- Kurwa, jak one mają na imię? – pomyślał Bruno, widząc już tylko zamykające się za jego plecami drzwi i uśmiechniętego Majka, który machał mu ręką na pożegnanie.

Kciuk, Bruno i Diana poszli powolnym krokiem na dół i po parunastu sekundach znaleźli się przed drzwiami do docelowego pokoju.

- Bruno wiesz, że jesteś moim kumplem, ale niczego nie rozpierdol – powiedział błagalnym tonem Kciuk.

- Nic się nie martw mistrzu gilotyny – odparł Bruno, a twarz kolegi z akademika posmutniała.

- A i jeszcze jedno, kto ci tak mordę obił? – zapytał spokojnie Kciuk.

Bruno zupełnie zapomniał o tym co stało się przed wejściem do akademika kujonów. Pomacał swoją twarz i poczuł, że jedna część jest stanowczo bardziej spuchnięta od drugiej. Jednak nie czuł bólu, a uczucie macania się po twarzy nawet mu się spodobało.

- Weź spierdalaj – powiedziała Diana, a Bruno zamknął drzwi przed nosem młodziaka, gdy oboje weszli do środka.

Pokój Kciuka był troszkę większy od tego, w którym mieszkał Adam i Bruno. Co więcej, był w miarę posprzątany i ciekawie urządzony. Na jednej z półek przedpotopowej meblościanki stał telewizor, wieża Hi-Fi i książki, tematycznie nie związane z niczym co interesowałoby kogokolwiek poza Kciukiem. I pełno afrykańskich akcesoriów: masek figurek kadzidełek i suwenirów.

- Całkiem tu znośnie – powiedziała Diana i położyła się bezwładnie na jednym z dwóch łóżek, które stały w pokoju.

- Może być - powiedział Bruno i włączył wieżę, z której nomen omen zaczęła płynąć jakaś dziwna muzyka przypominająca etniczne zespoły z Afryki.

- Widzę, że twój kolega ma specyficzny gust – powiedziała Diana – nie szkodzi, ważne, żeby nie było tutaj grobowej ciszy. Słuchaj chciałabym ci podziękować w jakiś sposób – dziewczyna zmysłowo rozciągnęła się na łóżku, zdejmując przy tym swoje buty - ale może najpierw odświeżysz się i przebierzesz, co?

W głowie Bruna eksplodowała doznaniowa bomba. Jego mózg wysyłał informację do reszty ciała, która brzmiała „dziewczyna!”, „bierz ją!”, „natychmiast!”. Chłopak zaczął coś mówić, ale z jego słów nie wychodziło żadne słowo, wszystko zaczęło mu się mieszać. Potrząsnął więc energicznie głową, aby przywrócić resztki zdrowego rozsądku. Prochy od Majka wchodziły chyba w szczytową fazę.

Nic nie mówiąc Bruno podszedł w niezgrabny sposób do komody, w której pamiętał, że Kciuk trzyma podkoszulki i wyjął taką, która była w rozmiarze XXL. To samo ze skarpetami i majtkami. Na spodnie nie miał co liczyć, to byłoby już za dużo szczęścia. Zebrawszy nową garderobę wszedł do łazienki i zamknął drzwi.

- O w dupę dziewicy – wysapał chłopak ściągając pospiesznie swoje ubrania, które nadawały się już chyba tylko do spalenia po tak intensywnym wieczorze – ja pierdolę, kurwa,  ja pierdolę.
Bruno cisnął brudne ciuchy w kąt łazienki i stanął przed lustrem. Biała substancja od Majka buzowała w jego żyłach, a rzeczywistość po woli odpływała, dając miejsce dziwnym wizją. Gdy Bruno spojrzał się w lustro wiszące nad umywalką, nie ujrzał swojego pokaźnego brzucha, obitej twarzy i fiuta. W lustrze odbijał się bezdomny z długą białą brodą, świdrującymi niebieskimi oczami, który patrzył na niego i mówił:

- Suum cuique młody człowieku, Suum cuique młody człowieku, Suum cuique młody grubasie

- Co jest kurwa grane?! – wysapał przerażony Bruno nie mogąc powstrzymać intensywności wizji.

Chłopak cofnął się gwałtownie od umywalki, jednak w swoim przerażeni nie zauważył jednej małej rzeczy, która dosłownie wytrąciła go z równowagi. Kciuk, jako fan Afryki i wszystkiego co było z nią związane, lubił gromadzić różne olejki zapachowe, które zostawiał w łazience gdzie popadnie. Niestety otyły chłopak wbiegając do pomieszczenia musiał przewrócić jeden ze stojących na ziemi specyfików. Bardzo oleisty i słodko pachnący płyn wylał się na kafelki tworząc sporą plamę, a Bruno cofając się od lustra, gdzie zobaczył coś wysoce nierealnego, poślizgnął się i z dużym impetem rąbnął głową w krawędź wanny.

To było za dużo dla i tak jego obitej części ciała, więc nagle wszystko pociemniało i rozmyło się.Tak jak po wyciągnięciu wtyczki od monitora. Diana nie mogła tego słyszeć, bo muzyka grała głośno, do tego sama była już prawie nie przytomna. Chłopak leżał więc goły na podłodze w łazience Kciuka, a wokół niego unosił się intensywny zapach specyfiku z Afryki.

***

- O kurwa, gruby chyba nie żyje – mówił pierwszy głos.

- Przecież oddycha, to jak może nie żyć ciemniaku jeden – odpowiedział drugi.

- No ale zobacz na jego głowę, cała poobijana.

- No ale zobacz na jego kuśkę, taka mała – zażartował pierwszy.

Oba głosy zarechotały.

- Na jakiego chuja pozwoliłeś mu tutaj nocować z tą laską? Teraz mamy trupa w łazience.

- Zamknij wreszcie ten ryj. Po pierwsze, on żyje, a po drugie, skołował nam wczoraj tyle zielska, że chyba ciągle jestem najarany.

Po głosach Bruno mógł rozpoznać ich właścicieli. To był Kciuk i jego współlokator Lolo, chłopak nad wyraz nie pasujący do Purgatorium.

- Mogłem mieszkać w Gehennie… - jęknął kolega Kciuka.

- Będę cię lał, gdy zaśniesz, jeżeli się nie zamkniesz – powiedział zdenerwowanym głosem Kciuk – ty, zobacz, budzi się.

Głowa Bruna pulsowała nieznośnym bólem, na który składało się bardzo wiele czynników, począwszy na alkoholu, przez bójkę i „koko” Majka, a skończywszy na spotkaniu z umywalką. Gruby chłopak powoli otwierał oczy i poruszał rękami.

- Kto wy jesteście – powiedział powoli Bruno, walcząc z pustynią, która panowała w jego ustach.

- To ja Kciuk i Lolo, nocowałeś u nas, bo w Twoim pokoju zachodziły sceny z jakiegoś pornosa – powiedział sąsiad Bruna - Co ja kurwa robię nago? Gdzie jest Diana? – pytał zdezorientowany chłopak podnosząc się gwałtownie z posadzki łazienki.

- No to tak – zaczął Kciuk siadając obok Bruna – na pierwsze pytanie nie znam odpowiedzi, ale chyba chciałeś się wykąpać i straciłeś przytomność, a wnioskuję to po kilku rzeczach – tutaj pokazał palcem najpierw na rzucone w kąt ubrania Bruna, a następnie na rozlany olejek zapachowy. – Co do twojej dziewczyny, to jak przyszliśmy nad ranem, czyli z piętnaście minut temu, to się obudziła i półprzytomna naskrobała coś na kartce i powiedziała mi, żebym zadzwonił dla niej po taksówkę.

- To nie jest moja dziewczyna. Dawaj tą kartkę. – powiedział Bruno zakrywając się ręcznikiem.
Kciuk poszedł do pokoju, a Lolo ciągle gapił się na Bruna.

- Proszę – powiedział Kciuk i dał Brunowi skrawek papieru.

Bruno skupił wzrok, a było to bardzo ciężkie, w sytuacji, w której ktoś obił ci gębę poprzedniego dnia. Zaczął czytać.

„Pruno wielki dzięki z a wieczóp. Zadzwoń do nie kiedyś”

Szczęka Bruna opadła. Chłopak wstał i prawie wybiegł z pokoju, nie mogąc uwierzyć w to co się stało, a raczej co się  nie stało nie tak dawno temu. Może jeszcze była nikła szansa.

- Co mu jest? – zapytał Lolo Kciuka, który podniósł kawałek kartki z ziemi, gdy za progiem zniknął ich kolega z piętra wyżej.

- Napisała, że dzięki za „wieczóp” i żeby do niej zadzwonił. – odparł Kciuk.

- No i?

- Numer, który zostawiła składa się z pięciu cyfr, znaku zapytania i krzywego serduszka…