Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

środa, 31 lipca 2013

Wykształcone, płatne kochanki

"Kim jest Milioner / kim jest Księżniczka" - od takiego wstępu i wyjaśnienia rozpoczyna się wizyta na stronie www.szukammilionera.com. W myśl definicji, Milioner (tak, tak, pisany z wielkiej litery) to osoba, która ma przynajmniej 1 mln PLN majątku lub zarabia 100 tys. PLN rocznie. No i oczywiście, co jest charakterystyczne dla tego portalu, Milioner "wie, że zasługuje na atrakcyjną kobietę, którą będzie rozpieszczał, i przy której poczuje, że żyje". Z kolei Księżniczka jest atrakcyjna i inteligentna, wie, że zasługuje na więcej i nie chce dłużej marnować szansy. Czy jako istoty nacechowane piętnem abstrakcyjnego myślenia i moralnością spadamy spiralą w dół?
właśnie, co? -
źródło: http://gal.darkervision.com

Każdy z nas jest istotą seksualną, każdy ma jakieś potrzeby, pragnienia i oczekiwania od innych. Takie uwarunkowania kształtują naszą osobowość i determinują życie towarzyskie. Jak słusznie stwierdził Freud, człowiek kieruje się czterema popędami: do życia, seksualnym, do śmierci i agresji. Tak jak pierwszy, który prowadzi do przetrwania i kontynuowania istnienia jest zrozumiały i stosunkowo prosty, tak drugi potrafi zrobić naprawdę dużo zamieszania. Nie będę zajmował się jednak podejściem psychoanalitycznym, gdyż nie jest to tematem niniejszego tekstu oraz dwoma pozostałymi popędami z tego samego powodu. 

Jeżeli tłumimy popęd seksualny, według ojca psychoanalizy, stajemy się podatni na zaburzenie osobowości i stany nerwicowe - w skrócie nic dobrego. Jednak pragnę poinformować Cię drogi czytelniku, że pomimo seksu kapiącego z mediów, reklam i świata kultury masowej są jeszcze ludzie, którzy z różnych powodów zdecydowali się na abstynencję seksualną. Jedną z nich jest Francuzka Sophie Fontanel blogerka modowa i autorka esejów do "Elle". W nieskromnej Francji, która huczy od seksu Fontanel wyjawiła swoją dziesięcioletnią abstynencję od seksu. No i w różnych środowiskach podniesiono wielkie larum - że po co, dlaczego, że to niezdrowe itd. Choć zdawałoby się, że przed rewolucją seksualną byłoby zupełnie na odwrót. Czasy się zmieniają.

Dlaczego ostry erotyzm nie zawsze jest dobry? Po pierwsze, dlatego, że jest go coraz więcej i trafia do wszystkich użytkowników strefy publicznej - zarówno tych zainteresowanych jak i nie. Nie jestem jego przeciwnikiem, co to, to nie, osobiście uwielbiam rozmawiać na tematy zarówno kobiecego jak i męskiego piękna i nie wstydzę się schlebiać, jeżeli dana osoba mnie oczaruje. Wszystko ma jednak swoje granice i nie może godzić w wolność innych. Nie każdy jest przecież "zainteresowany", tak samo jak nie każdy abstynent seksualny to ksiądz czy niesamowicie szkaradna osoba. Piszę o tym, gdyż erotyzm wylewa się z telewizorów, reklamy wplątują kontekst i podtekst erotyczny. Stwarza to różnego rodzaju stany nie sprzyjające prawidłowemu funkcjonowaniu - produkt utożsamiany jest z ciałem, a z czasem staje się na odwrót. Przykłady?
Grzeszny Black - źródło: http://www.radiownet.pl

House inaczej - źródło: http://zsah.blox.pl
perfumy Tom Ford "pomiędzy" - źródło: http://i2.pinger.pl


Mało?

buty Briana Atwooda poprawią twój seks (grupowy)
- źródło: http://dcs-188-64-84-29.atmcdn.pl

Spodnie CK, które prawie same się ściągają - źródło: http://2.bp.blogspot.com

Pewnie zastanawiasz się drogi czytelniku "po co on to wszystko pisze? Nie współżył dawno i chce znaleźć sobie zwolenników, czy co?" Otóż odpowiedź jest zgoła inna od moich uwarunkowań. Artykuł Anny Szulc dla tygodnika "Newsweek" o tytule "Sponsoring - sprzedam umysł i ciało" pokazał mi po raz kolejny, że moralność ludzi i etos, którym się kierują, bądź kiedyś kierowali obrały dziwny kurs. Kilka lat temu sponsoring utożsamiany był z młodymi, nierzadko "zagubionymi" dziewczynami, które chciały dorobić trochę pieniędzy do kieszonkowego i kupić sobie modne ubrania. No, a seks przeważnie był dla nich przyjemną i ciekawą przygodą. Opowiada o tym film "Galerianki" i poniekąd francuski "Sponsoring" (bardzo dobra rola Joanny Kulig). To zjawisko zostało uznane za sponsoring, gdyż nie wypadało tego nazywać prostytucją. Mam wrażenie, że przez kilka lat trochę się pozmieniało.

Teraz w cenie (dosłownie) jest nie tylko ładne ciało, ale też intelekt. Niestety, ta mieszanka nie straciła nic ze "starego" sponsoringu. Ciągle widać utowarowienie ciała i sprzedawanie się dziewczyn za pieniądze czy usługi. Żeby było ciekawiej, dziewczyny i kobiety nierzadko mają wyższe, a nawet doktorancie wykształcenie. To sprawia, że wątpię w etyczną i moralną rolę studiowania i wszelkich wartości, na jakich opiera się instytucja szkolnictwa wyższego. Jak można oddawać się za pieniądze, używając eufemizmów typu "sponsoring", "obopólny układ", czy "dyskretna znajomość", mając wykształcenie licencjackie, magisterskie czy doktorskie? To cios w instytucję nauczania i powrót do czasów starożytnych, gdzie w Grecji piękne i inteligentne hetery wykonywały swoje "usługi" na najwyższym poziomie. Najgorsze jest to, że sponsorowane dziewczyny nie widzą w tym nic złego i uważają, że stosunek z bogatym mężczyzną za mniejszą lub większą sumę to sposób na zarobienie pieniędzy na własne potrzeby. Bez względu na wszystko.

Nastały dziwne czasy, bo nawet w Polsce, która przecież w pewnym stopniu uchodzi za konserwatywne państwo, dzieją się rzeczy dziwne i etycznie brzydkie. Powstaje grupa wykształconych, płatnych kochanek, które przed seksem porozmawiają jeszcze o Kancie, Freudzie czy notowaniach giełdowych, ba, są też pomocne jako partner w prowadzeniu transakcji z kontrahentami. Sytuacji sprzyja całą infrastruktura. 

piękna, inteligenta Alina Kabajewa - "dziewczyna" Putina
- źródło: http://dailyentertainmentnews.com

Przy przygotowaniu materiału do artykułu, Internet na dzień dobry wypluwa mi strony www.sponsoraszukam.pl, www.select-escort.pl, www.sponsoring.erotyczny.org czy www.tusponsor.pl, a na nich można wybrać wszystkie możliwe konfiguracje sponsorowania, przebierać w ofertach i zastanawiać się nad terminem "spotkania". W warszawskich klubach, których nazwy nie podam, wystrojone jak na karnawał dziewczyny kleją się do drogo ubranych panów w średnim wieku z nadzieją (lub pewnością), że może coś im skapnie z kieszeni obiektu ich zainteresowań. Kto uważa, że to w porządku powinien pomyśleć o tym, co będzie za parę lat, kiedy sponsoring zagości na uczelniach, w szkołach czy firmach. Staniemy się wtedyosobnikami nastawionymi na tryb "płać i miej". Toksyny będą lały się strumieniami.

Na jednym z portali sponsoringowych czytam ogłoszenie:

"Szukam pana na dyskretne spotkanie sponsorowane bądź dłuższy układ. Zdecydowałam się na ten krok, ponieważ potrzebuję pieniędzy. Jestem debiutantką w tych sprawach. Mam na imię Paula, jestem uczennicą liceum. Mam 165cm wzrostu i szczupłą sylwetkę. Mogę spełnić twoje zachcianki, ja ze swojej strony wymagam stosunku z prezerwatywą."

Zaczynam się zastanawiać, kiedy w sklepach będzie można zeskanować kod z takim opisem, a dziewczyna zostanie dodana do rachunku przy kasie lub dostarczona do domu. Może Huxley miał rację pisząc w "Nowym Wspaniałym Świecie" o społeczeństwie, gdzie wszyscy są stworzeni do współżycia ze wszystkimi, a temat seksu nie jest niepojęty nawet dla dzieci. Chciałbym, żeby ten scenariusz się nie zrealizował. Zaczynam teraz doktorat i szczerze powiedziawszy nie wiem kogo spotkam w grupie, mam nadzieję, że nie będzie to dziewczyna z samochodem i mieszkaniem, które zdobyła za "dyskretną znajomość". 

sobota, 27 lipca 2013

Nie rozbijaj się nad Wisłą!

Tak, bywam nad Wisłą. Mimo, że to brudna rzeka i odstaje dalece od jakości i piękna innych głównych rzek w Europie, ma pewną właściwość - przyciąga ludzi spragnionych odpoczynku i relaksu (lub wręcz przeciwnie). Niestety stan starej poczciwej Wisły jest fatalny - dlatego każdy z nas może przyczynić się do tego, aby było choć troszkę lepiej. Jej brzegi - piaszczysty i betonowy - to ciągle przestrzeń publiczna, więc warto pomyśleć o innych.

z cyklu "bywając pod mostem", czyli wczorajszy atak na dorzecze Wisły

Warszawska część Wisły jest stałym elementem krajobrazowym przy przekraczaniu jednego z mostów w stolicy. Z góry wygląda jak normalna rzeka, ale z bliska przypomina trochę ściek. Zapach i jakość wody pozostawiają wiele do życzenia. Nie będę wspominał już o tym co dzieje się tuż przy samej wodzie. Wisła przepływająca przez stolicę została zakwalifikowana jako "wody nieodpowiadające normom", czyli nie jest najlepiej. Taki stan sprawia, że w Wiśle nie tylko zaburza się funkcjonowanie jakichkolwiek organizmów, ale jak wiadomo, poprzez fakt, że woda krąży w przyrodzie, wcześniej czy później (raczej już) będziemy odczuwali skutki zanieczyszczania głównej rzeki w Polsce.
Z dokumentu "Rzeka nie jest ściekiem. Raport Greenpeace o stanie czystości dorzecza Wisły"

Ibidem



Samodzielnie ciężko jest jednak wpływać na działania podmiotów przemysłowych, które wlewają do Wisły niespotykane ilości toksyn i odpadów. Co można zrobić? Po pierwsze być człowiekiem kulturalnym, który swoim zachowaniem nie przyczynia się do jeszcze większego zanieczyszczenia środowiska. Jak tego dokonać? Otóż drogi czytelniku, jest to proste, wystarczy po sobie sprzątać. Jeżeli idziemy pić nad Wisłę (nie oszukujmy się, nikt tam nie przychodzi podumać) pamiętajmy, żeby nie rozpieprzać butelek o beton i/lub nie wrzucać ich do wody - takie działanie pokazuje tylko tyle, że skończeni z nas idioci. To samo tyczy się wszelkich innych odpadów, które przyczyniają się do "uściekowienia" dorzecza Wisły. Nawet spora dawka procentów nie powinna zmącić naszych odruchów "sprzątania po sobie", jest to bowiem elementarny odruch altruizmu. Bierzemy więc worki i zabieramy swoje śmieci.

logo akcji
Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze ze względu na bezpieczeństwo wszystkich nadwiślańskich imprezowiczów oraz środowiska naturalnego w Polsce, a po drugie, żeby swoimi słowami wesprzeć akcję "Nie rozbijaj się nad Wisłą", która jest kampanią edukacyjną z ramienia Zarządu Mienia Warszawy ku przekonaniu, że sprzątanie po sobie i nietłuczenie butelek jest konieczne (więcej szczegółów w linku). Proste? Nie do końca, bo kiedy wczoraj opuszczałem piaszczysty brzeg Wisły (ten praski) widziałem pod mostem Poniatowskiego sceny jak z Mad Max'a lub tuż po jakiejś klęsce żywiołowej. Kiedy siadałem na piasku w mój tyłek prawie wbił się kawałek szkła. Tyle szczęścia mogą nie mieć inni, szczególnie dzieciaki, które boso biegają po piasku - warto więc pomyśleć. 

Wczoraj setki ludzi spędzonych pod most ze względu na padający deszcz, nie miało chyba pojęcia o prowadzonej akcji. Dobrze, że naklejki przyklejone na śmietnikach po obu stronach Wisły mogą wywołać u niektórych troszkę refleksji, albo to tylko moja naiwność. No, ale myślenie nie boli, kultura także. 

czwartek, 25 lipca 2013

Słowa o sile pocisków

Pożądaną cechą informacji jest jej świeżość i lotność -
 źródło: s1.blomedia.pl
Słowa powinny przeszywać jak pociski, albo promienie Roentgena, zdania natomiast muszą otwierać nowe drzwi i określać pewne ramy. Tylko wtedy mogą coś zmienić, bądź wnieść do naszego życia, a nie być zaledwie zapychaczem kolejnych rubryk lub bloków programów. Kiedy w dyskursie, niezależnie od jego tematyki, pojawia się pusta mowa, a nagłaśniane tematy są obiegowe tracimy piękno procesu poznawania, dostajemy bowiem uproszczony przekaz, który nie wymaga od nas zaangażowania. Jałowe treści i style zalewają media i zwykłą rzeczywistość jak japońskie tsunami. W obecnych czasach brak jest "przeszywania" słowem, ale są za to treści przesiąknięte powierzchownością, emocjami i tragedią.

Czuję, że energia lub synergia, która powinna napędzać młyn społeczny i doprowadzać do innowacyjności wytraca się, a my sami stajemy się coraz bardziej "do środka" i "dla siebie". Mam nadzieje, że w pewnym stopniu się mylę. Wszystkie małe uczynki i słówka składają się jednak na ogólny obraz, który widzę i oceniam.

W wiadomościach z zagranicy, choć Polskę też to dotknęło, szał na "królewskie dziecko". Co za płytki spektakl, napęd dla bulwarówek i pokrzepienie dla monarchii windsorskiej. Czy ten temat przeszywa, tworzy nową jakość lub wpływa na kształt czegokolwiek? Oczywiście, że nie, tak samo jak powielanie semi-politycznych informacji, które w zasadzie tylko odwracają uwagę od spraw ważnych. W dobie globalizacji i mediatyzacji świata ludzie coraz mniej potrafią zająć się własnym życiem i o wiele prostsze jest oglądanie cudzego, ba, królewskiego.

to mnie przeraża - źródło: http://i.i.cbsi.com

Co do Wielkiej Brytanii i państw z ustrojami im podobnymi, trzymam kciuki za upadek wszystkich koron i odejście raz na zawsze od feudalnego stylu wtłoczonego w bólach w XXI wiek. Aż strach pomyśleć, że na Starym Kontynencie funkcjonuje aż dwanaście monarchii (Andora, Belgia, Dania, Hiszpania, Holandia, Liechtenstein  Luksemburg, Monako, Norwegia, Szwecja, Wielka Brytania i Watykan). Skręca mnie już na same wypowiedzi tzw. monarchistów  o tym, że dobrze byłoby przywrócić instytucje króla. Może od razu powróćmy do średniowiecza i jego romantycznych instytucji i praktyk?

Wybacz cynizm mój drogi czytelniku, ale powrót to przeszłości tak odległej i hołdowanie tradycji monarchii uważam za infantylne i naznaczone brakiem odwagi do zmian. Mam nadzieję że za sto lat ludzie będą śmiali się ze słowa "król", "królowa" i "papież". Niech słowa przenikają i dotykają tematów innych niż te, które związane są z emocjami.

piątek, 12 lipca 2013

Druga, lepsza rzeczywistość

Życie codzienne potrafi być nudne. Oczywiście drogi czytelniku jeżeli jesteś zarządcą Wielkiej Rafy Koralowej u wybrzeży Australii lub testujesz sportowe samochody na torach wyścigowych, takie stwierdzenie się nie sprawdza. Jednak z tego co obserwuje i wyciągam z rozmów z ludźmi, dzień powszedni oprócz rutyny dobrej lub złej nie zawsze serwuje nam fajerwerki. Stąd też nasze zainteresowanie życiem, którego raczej nigdy nie poznamy - stąd nasza fascynacja serialami wszelkiej maści.

Obecnie wielkie wytwórnie filmowe postawiły na promowanie wielowątkowych, wysokobudżetowych produkcji, które nie dość, że mają ogromną widownie, to posiadają także rzesze fanów i całą rozwiniętą wokół siebie "infrastrukturę". Kiedyś rozmowy o poruczniku Borewiczu i Janku Kosie prowadzone były przez wszystkich, którzy nie chcieli odstawać od towarzystwa i nie wiedzieć "co się dzieje" w telewizji. Później nastała era wielkich seriali typu "Dynastia" czy "Moda na sukces". Wiesz, że druga produkcja to największy second life wypuszczony przez stację CBS w 1987 roku? Aż sto państw zgodziło się na zakup praw do emisji, a ludzie dosłownie zwariowali na punkcie "The Bold and the Beautiful". Co więcej, w Polsce historia rodziny Forresterów jest najdłużej emitowanym serialem w ogóle. Historie rodziny Lubiczów, Złotopolskich czy perypetie lekarzy z "Na dobre i na złe" próbowały być przedstawieniem "Mody na sukces" w polskich realiach, ale pod względem oglądalności i liczby odbiorców ciężko przebić amerykańskiego tytana seriali. No, ale czasy się zmieniają.

Dziś wszystko przyspieszyło, a przekłada się to w m.in. dynamicznych fabułach i skomplikowanej kreacji głównych bohaterów niezliczonych seriali, w 95 proc. będących produkcji amerykańskiej. Kto nie oglądał Gotowych na wszystko, Rodziny Soprano, Dextera, Czystej Krwi, Californication, Walking Dead czy Gry o Tron poważnie odstaje od przyjętych  standardów kulturowych. W nie oglądaniu nie ma nic złego, ba, jest to nawet dobry sposób, żeby zająć się czymś innym! Sam namawiam ludzi, żeby oderwali się od komputera i zrobili coś innego. Jednak wiele osób podczas rozmów towarzyskich nie potrafi nie wymienić choćby kilu uwag na temat najnowszego odcinka śledzonej serii. Druga rzeczywistość jest przecież ciekawsza niż codzienna rutyna - stąd łatwość przyswajania treści czysto rozrywkowych i zapamiętywania występujących w nich wydarzeń. Misja przegrywa z rozrywką, a product placement zabija idea placement. Smutne?

Sam także oglądam seriale, nie jestem bowiem stworzeniem, które przed zaśnięciem posili się ciszą. Najbardziej zafascynowały mnie seriale rysunkowe takie, jak The Simpsons, Family Guy i South Park. Można w nich bowiem dostrzec trendy społeczne i niepokoje dręczące Amerykanów w kolejnych etapach historii najnowszej. Kreskówki to przeciez najlepsza forma do dotarcia do odbiorcy przekazywania haseł i promowania postaw, jak i również piętnowania zachowań. Stąd też moje zainteresowanie historią i "drugim dnem" tego, co można obejrzeć na szklanym ekranie.

"Doktor" przy pracy,
źródło: http://now.dartmouth.edu
Wszystko zaczęło się w zasadzie od Theodora Seuss Geisela, który w latach pięćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych rozpoczął karierę w "biznesie" komiksowym. Geisel był przedstawicielem Frontu Ludowego funkcjonującego przy Partii Komunistycznej. W swoich pracach (tj. głównie książkach dla dzieci) "Doktor Seuss" promował ideały lewicy z dowcipem i finezją. To on stworzył opowiadanie takie, jak The Sneetches  (o walce z uprzedzeniami rasowymi), The Lorax (głos w obronie środowiska naturalnego przed działalnością korporacji) czy Horton Hears a Who! (sprzeciw wobec ludobójstwa). Jednak dopiero jego najsłynniejsza powieść o łobuzerskim kocie pt. The Cat in the Hat  była impulsem do rozwoju kultury doby lat sześćdziesiątych w USA. Doktor Seuss pokazał, że bajki mogą oddziaływać na społeczeństwo obywatelskie.

Osobiście, jeżeli mogłem się "wkręcić" w jakiś serial to niewątpliwie były (lub są) to Nash Bridges, Dexter, The Simpsons, Family Guy i Prison Break. Skupie się jednak tylko na Simpsonach, którzy wprowadzili na prawdę wiele nie tylko w świecie seriali, ale także w codziennym życiu.

Life in Hell Groeninga,
źródło: http://yiffytimes.files.wordpress.com
Matt Groening - twórca serii - pochodził ze środowiska radykałów (w nomenklaturze politologii amerykańskiej radykał utożsamiany jest z osobą działającą na rzecz lewicy), którzy wychowali się w latach sześćdziesiątych w USA. Groening zasłynął najpierw z komiksu Life in Hell, gdzie główny bohater, królik Binky,był zastraszany, molestowany, zanudzany i wkurzany przez środowiska takie, jak: republikańska prawica, nauczyciele, rodzice, szefowie czy autorzy reklam. Później, tj. w 1989 roku, powstał serial The Simpsons, który opowiadał o "typowej" amerykańskiej rodzinie. No może nie do końca typowej. Głowa rodziny to nieodpowiedzialny, niezdrowo żyjący i ofermowaty Homer, który pracuje w elektrowni atomowej - największym wówczas źródle zagrożenia ekologicznego. Z kolei jego szefem jest pan Burns, republikanin, samolubny miliarder i nieskończony arogant, którego pierwowzorem miał być norweski biznesmen Fredric Olsen. W Springfield, gdzie rozgrywa się akcja serialu nic nie jest na miejscu. Burmistrz to skorumpowany polityk bez wartości, który gotów jest ratować własną skórę za cenę dobra mieszkańców, pastor potrafi odrzucić religię, aby wierzyć w sekciarskiego "Przywódcę", a policjant Wiggum zajmuje się wyłącznie tropieniem pączków i unikaniem odpowiedzialności za swoje czyny. To policzek w stronę pokolenia baby boomers i konsumeryzmu.

Matt Groening podpisujący pracę, źródło: http://www3.pictures.gi.zimbio.com

Wczoraj obejrzałem odcinek Simpsonów pt. The Joy of Sect (s9 e13), który przybił moją uwagę jak żaden inny. W tym odcinku pokazany jest niszczycielski wpływ organizacji parareligijnych, których celem jest nie tylko zawłaszczenie umysłu "wiernego", ale także wysuszenie jego portfela. The Joy of Sect to pastisz sytuacji państwa lub miasta, w którym władzę sprawuje autorytarny lider zawładnięty jakąś ideologią - w Simpsonach jest to przywódca sekty nazwanej "Movementarianami" (co można tłumaczyć jako grę słowną od zwrotu "ruch religijny" - "Ruchowcy"). 

Świat w tym odcinku zamienia się na rzeczywistość, w którym występuje pomieszanie Scjentologii (przede wszystkim) z reżimem totalitarnym. Osobiście odnalazłem parabolę do sytuacji w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej. Świadczy o tym kilka faktów, a w tym m.in. kult obrazów i jednostek "Przywódcy". To zabawne, bo w KRLD kolejni z rodu Kimów noszą tytuł "Przywódca" ubrany w wiele przymiotników. Mieszkańcy Springfield tak, jak Koreańczycy z Północy zostają zapędzeni do pracy kolektywnej, a życie odbywa się podobnie do tego z faktorii w socjalizmie utopijnym. W odcinku Simpsonów widać też indoktrynację od najmłodszych lat, co jest dosłownie przeniesione z historiografii KRLD - Bart i Lisa muszą bowiem uczyć się o osiągnięciach i czynach "Przywódcy", który utożsamiany jest z bóstwem (idealizacja i gloryfikacja lidera).

The Simpsons a rzeczywistość w kraju Orwella

To ciekawe, że z seriali, które mogą być określone jako "bajki" można wchłonąć idee i dowiedzieć się więcej niż z fabularnych wytworów kultury masowej. Nie widzę w oglądaniu seriali nic złego, ale trzeba pamiętać, żeby nie przekładać świata wymyślonego ponad rzeczywistość, bo to prowadzi do załamania się i dysonansu tych dwóch płaszczyzn. Oglądanie z głową, to  coś co powinien robić każdy, bo inaczej będziemy mówili "pani doktor" do Małgorzaty Foremniak i rozmawiali o tym kogo zabił Dexter Morgan.