Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

piątek, 31 sierpnia 2012

Krach na linii i szum w Stanach


            Witajcie, na samym początku warto abym wspomniał o małej awarii, która sprawiła, że uświadomiłem sobie wiele rzeczy. Po pierwsze primo, jak co dzień zamierzałem przegrzebać Internet w poszukiwaniu informacji z kraju i ze świata oraz mniej lub bardziej interesujących mnie treści, ot tak, rutynowy zwyczaj. Jednak sieć "nie załapała", a po sprawdzeniu wszystkiego okazało się, że nie da rady w żaden sposób podłączyć się do "światowej pajęczyny", dopiero operator dostarczający mi Internet poinformował mnie, że w rejonie Warszawy (numery z prefiksem "22") został przerwany światłowód i eksperci zamierzają go naprawić. Najwcześniej po południu, najpóźniej jutro rano. No i kleks, trzeba powrócić na pewien czas do działania offline, co przypomina mi piękne czasy, kiedy Internet był na telefon i płaciło się za minuty połączenia (de facto przy  równoczesnym blokowaniu linii).
            Kiedy spoglądam na moją starą maszynę do pisania marki Optima (made in RFN) cofam się myślami o wiele dalej, w czasy kiedy nie było Internetu w ogóle (czyli wcale nie tak dawno) i zastanawiam się jak można było napisać prace zaliczeniowe/dyplomowe, dłuższe listy czy jakikolwiek dokument, który przekraczał jedną stronę na maszynie do pisania. Iście syzyfowa praca. Maszyna do pisania wymaga bowiem "manualnego" ustawiania wszystkich parametrów, które na naszych komputerach w programach do edycji tekstu są ustawiane automatycznie. Nie wspominając już o tym że przycisk "backspace" cofa jedynie do poprzedniej litery nie usuwając jej (zawsze można "skreślić" znak literą "x", gorzej ze źle wstawioną spacją czy błędem ortograficznym). Wtedy wszystko było mniej skomplikowane pod względem technicznym, ale bardziej czasochłonne i wymagające niemałych umiejętności. Obecnie tablety, smartfony i touchpady uprościły wszystko do krytycznego minimum, tak, że nawet kilkuletnie dziecko jest w stanie obsłużyć owy sprzęt. To świadczy dobrze o postępie technologicznym a trochę gorzej o zaangażowaniu użytkowników. Może maszyny do pisania nie były wcale takie złe? Samemu udało mi się na niej sporo napisać, jednak przy każdym podejściu do napisania dobrego listu (tak jest listu!) trzeba zużyć kilka czystych kartek i więcej czasu niż przy edycji e-maila.

      Kolejna kwestia, którą pragnąłbym poruszyć to wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Miesiące przed wyborami aż do chwili wyborów w listopadzie, to medialny i emocjonalny karnawał. Bo nie wątpię, że wiesz drogi czytelniku, ale w USA wybory prezydenckie (po wyłonieniu kandydatów z dwóch głównych partii na fotel w prawyborach) to walka o rząd dusz, w społeczeństwie które w dużej mierze nie do końca wie o co chodzi w systemie prezydenckim i w realizowaniu programu politycznego. Dlatego lwia część głosów pada po emocjonalnym zjednoczeniu się z kandydatem i zawierzeniu w jego program. Wole nie wspominać ile pieniędzy wydaje się na kampanie prezydenckie w USA, bo to prawdziwy absurd napompowany przez tradycję tej instytucji. Po jednej stronie, już oficjalnie, stanie kandydat Republikanów z Massachusetts - Mitt Romney. A co o nim wiadomo?
  • jest bardzo słabym mówcą i mało charyzmatyczną postacią,
  • jako republikanin wychwala wartości rodzinne itp. itd. ,
  • jego żona, Ann Romney miała ojca górnika i powołuje się na to w zyskaniu niższych klas społecznych,
  • cała rodzina Romneya to niezwykle bogaci mormoni - na zdjęciu rodzinnym trudno aby wszystkich uchwycił obiektyw (5 synów i kilkanaście wnuków),
  • popierany przez redneck'ów z Tea Party,
  • uważany za jednego z nowoczesnych arystokratów (sic!).

            Co do wplątywania żon w kampanie prezydencką i późniejsze sprawowanie urzędu, to uważam to za nakręcony tradycją i mediami zwyczaj, który przywraca monarsze zwyczaje gloryfikacji całej rodziny rządzącego. Jak donosi jeden z profesorów amerykańskiej uczelni, w Stanach Zjednoczonych pierwsza dama powinna prowadzić fundację charytatywną, opiekować się rodziną, jeździć na zjazdy poświęcone prawą (tutaj wstaw co uważasz za słuszne), oraz napisać książkę (o sobie lub swoim mężu). Ann odżegnuje się od tego modelu:
  • stała się mormonką aby poślubić młodego Mitta po tym jak go spotkała na balu (jakie to amerykańskie),
  • jak na razie znana jest z niezbyt trafnych porównań (np. do Marii Antoniny) 
  • nie założyła żadnej fundacji i nie napisała książki, ani nawet artykułu prasowego,
  • wygrała z rakiem piersi, a ponadto cierpi na stwardnienie rozsiane - to dopiero silna kobieta!
  • interesuje się końmi,
  • kocha swojego męża i ręczy, że będzie on odpowiedzialnym przywódcą.

O tym wszystkim mogliśmy usłyszeć na jej wystąpieniu na konwencji Republikanów (kilka dni temu), która musiała zostać przełożona w związku z nadejściem huraganu Isaac. To właśnie na tym wiecu Romney dostał oficjalną nominację na kandydata do wyborów z ramienia partii.

A co z Barackiem Obamą? Obamę tak jak Romney'a można skrótowo przedstawić w bulletpointach:
  • pierwszy czarny prezydent w historii USA (aktywizacja etnicznych grup społecznych)
  •  jego historia życia jest odmienna od Romneya, można ją przedstawić jako ścieżkę "od zera do bohatera (prezydenta)",
  • "wyluzowany prezydent" będący blisko ludzi (świadczy o tym stałe poparcie społeczne),
  • wyszedł z Iraku, niestety, tak samo jak Nixon z Wietnamu - bez ustabilizowania sytuacji w tamtym regionie,
  • wpompował wiele miliardów dolarów w: plan ratowania gospodarki (Plan Poulsona ok. 700 mld), reformę systemu opieki zdrowotnej ("podstawowa opieka dla każdego"),
  • zapomniał o sojusznikach (m.in. o Polsce i kwestiach z nią związanych), a zwrócił się ku dawnym rywalom - Chinom i Federacji Rosyjskiej,
  • nie podjął odważnych decyzji politycznych (co innego z gospodarczo-fiskalnymi).

   
  To co charakteryzuje Obamę to jego nadzwyczajna charyzma i równie wpływowa małżonka - Michele, która idealnie wpasowuje się w rolę pierwszej damy. Obecny prezydent USA będzie musiał się spiąć i pokazać ponad trzystumilionowemu państwu, że zasługuje na reelekcję, a to nie takie proste, kiedy przychodzi się rozliczać za kryzys ekonomiczny, grząznięcia w Afganistanie, odstąpienie od tarczy antyrakietowej i ogromne wydatki publiczne. Z konkretnym werdyktem należy jednak poczekać do konwencji Demokratów i "planu Obamy" na to jak wygrać wybory.


wtorek, 28 sierpnia 2012

Na północ Polski / W oku oka

Moje wakacyjne wędrówki skierowały tym razem mnie i moją wybrankę w północny region Polski, a dokładnie Małopolskę, uważane także za bastion konserwatystów. Pragnę zauważyć, że pomimo ponad ośmiogodzinnej jazdy pociągiem interREGIO (nie posiadającym przedziałów) PKP spisało się wyśmienicie (w obie strony!) i nie mieliśmy problemów z opóźnieniem i ogromnym zatłoczeniem. Czyżby coś się poprawiało? Mam taką nadzieje, choć dopiero zima to zweryfikuje.   

     Krynica Zdrój, w której przebywałem przez kilka dni pokazała mi, że aktywacja ludzi po 60, 70 a nawet 80 i 90 roku życia jest możliwa, wszystko dzięki "fajfom", dancingom, punktom odnowy ciała oraz niesamowicie rześkiemu powietrzu i pijalni wód leczniczych. Istna miejscowość dla geriatryków, emerytów i rencistów, co nie wyklucza oczywiście faktu, że można spędzić tam kilka ciekawych dni będąc trochę młodszym. Ach te pijalnie wód, deptaki i ścieżki spacerowe, owocowe lody i pizza góralska - może tego mi było trzeba po alkoholowym maratonie Pomorza? Choć z drugiej strony podczas mojego pobytu, jako baczny obserwator, mogłem zauważyć (i usłyszeć) wiele informacji dotyczących polityki regionalnej oraz układów koteryjnych panujących na północy naszego kraju. 
    Dowiedziałem się, że jak coś się w Krynicy buduje jest to wielkie wydarzenie, a w czasie "katastrofy smoleńskiej" przerwane zostały prace nad kilkoma obiektami (kwestie dotacji wojskowych) - dziwna zależność nieprawdaż mój drogi czytelniku? Warto dodać, że zarówno w Karwi (Południe, Pomorze) jak i w Krynicy (Północ, Małopolska) w radzie miasta zasiadają dumni posłowie PiS, którzy potrafią utrudniać życie nie tylko mieszkańcom ale także gościom. Nie ma się zresztą co dziwić, gdyż całe województwo małopolskie (tak samo zresztą jak i podkarpackie) uchodzi za silnie konserwatywny bastion Polski, co stworzyło łatwe miejsce do żeru dla partii Pana Prezesa. 
    Można by powiedzieć, że aura zachowawczości poglądowej i politycznej nie była obojętna wobec mnie. Nie było bowiem chwili, żeby podczas mojego spaceru po Krynicy nie przyciągnąć uwagi ludzi, którzy cichli kiedy tylko się do nich zbliżałem, a ich spojrzenia świdrowały mi plecy (a raczej uszy i ręce). Co więcej, nigdy jeszcze nie widziałem tylu ludzi uczestniczących w zwykłej niedzielnej mszy, co jest pewnym paradoksem dla katolickiego etosu, bo większość kuracjuszy nie stroniła od alkoholu, kokietowania absztyfikantów, a nawet świńskich dowcipów (te ostatnie odnotowałem kiedy wstąpiłem do kawiarni, w której pracuje moja babcia). Summa summarum mogę stwierdzić, że było tam całkiem przyjemnie, pomijając starych ludzi i ich ślamazarne tempo, które korkowało nie tylko chodniki ale również deptaki i szlaki. Zobaczymy jak Krynica poradzi sobie po raz kolejny z Forum Ekonomicznym, do którego przygotowania trwają już od kilku tygodni.

***
     W tym własnie miejscu pragnę rozpocząć kulturalny zastrzyk energii dla wszystkich, którzy w jakimkolwiek stopniu odczuwają potrzebę wizualnych doznań estetycznych. Postaram się co jakiś czas umieszczać w postach ciekawe zdjęcia wraz z ich opisem. Wszystko dlatego, gdyż uważam, że jeżeli mamy się skupiać na kulturze obrazu (nie obrazka!), zróbmy to z głową i nutą finezji. Niektóre z umieszczanych prac mogą wydawać się dziwne, inne będą intrygujące, a sporo z nich na pewno rozbawi. Zapraszam na krótką podróż przez oko obiektywu.
Squid Maria, 2012. Yumiko Utsu, courtesy of G/P Gallery

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

"Cipkowe zamieszki" i ważny człowiek z brodą w Polsce

Witajcie! Jak można łatwo zauważyć w porze letniej zawsze w poniedziałek dostaje twórczego boost'a i piszę artykuł. Nie inaczej będzie więc dziś, choć ze względu na sezon ogórkowy, gdzie wszyscy śledzą losy mafijnego Amber Gold lub obserwują jak stacje (telewizyjne i radiowe) koncentrują się na zjawiskach pogodowych, trudno jest przyciągnąć czytelnika do komputera i bardziej "złożonych" treści. Tobie, mój drogi czytelniku, udało się jednak doczytać do tej linijki, a więc nie jest źle!

     W rzeczywistości, w której nowe media starają się wybiórczo lub niekonkretnie ukazywać poszczególne zjawiska nie podając przyczyn ich powstania ani nie śledząc ich rozstrzygnięć, moją uwagę przyciągnęły dwa wydarzenia o wspólnym mianowniku. Chronologicznie, pierwszym z nich było aresztowanie w lutym b.r. członkiń zespołu (choć marnego...) Pussy Riot - w naszym przepięknym języku owa nazwa oznacza Cipkowe zamieszki. Po zatrzymaniu członkiń (mają one po 22, 24 i 29 lat) i nie zagłębiając się w etymologię nazwy zespołu, można zaobserwować jedno - po zatrzymaniu dziewczyn na światło dzienne wyszło wiele kontrowersji natury zarówno politycznej jak i społecznej, a nawet religijnej.

(z fanpage'u FEMEN, Facebook)  On the day of sentencing, the women's movement FEMEN expressed support and respect to Russian colleagues from the Group Pussy riot. In a sign of solidarity with the victims of the Putins regime Femen activists Inna Shevchenko piled a monument cross on the Maidan of independence with a chainsaw.
     W woli przypomnienia, dziewczyny z Pussy Riot w lutym tego roku w kolorowych kominiarkach weszły do jednej z największych cerkwi w Rosji (świątynia Chrystusa Zbawiciela w Moskwie) i "zaśpiewały" piosenkę "Bogurodzico, przegoń Putina". No i się zaczęło, najpierw przedłużający się areszt, później przesłuchania w nocy przez FSB (rosyjskie służby specjalne, które w 1995 zastąpiły KGB) i policję, ograniczona ilość posiłków, a ostatecznie wyrok w ich sprawie - 2 lata pracy w łagrach. Wszystko przypomina mi średniowieczny sąd nad czarownicami, tyle że w rosyjskim wydaniu i w czasach obecnych. Niby prezydent Federacji Rosyjskiej Wladimir Putin powiedział, że nie należy "zbyt ostro" traktować dziewczyn z zespołu, jednak z drugiej strony Putin potępił ten czyn i odwoływał się do emocji społecznych, starając się ukazać "akt łaski władzy". Szkoda, że wszystko na pokaz i tylko i wyłącznie po to, aby pokazać światu, że demokracja (choć fasadowa) funkcjonuje w kraju carów. Wszyscy domyślają się co stanie się z młodymi dziewczynami w łagrze, do którego niedługo trafią. Przeciwko procesowi i karaniu Pussy Riot protestowało wielu - przez setki działaczek feministycznego Femen (Inna Szewczenko ścięła nawet piłą łańcuchową krzyż w Kijowie; patrz zdjęcie), aktywistów z Polski i świata, po Madonnę, która na koncercie w Moskwie dedykowała dziewczynom jeden kawałek.


   Co warto zauważyć, cały zamęt wokół dziewczyn to gra polityczna. Putin, który ściśle współpracuje z kościołem prawosławnym (obie strony zyskują obopólne korzyści) nigdy nie darowałby sobie, że ktoś go otwarcie obraża i to jeszcze w tak ważnym miejscu i nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Od komentarzy "w sprawie" powstrzymał się również patriarcha Rosji Cyryl I. Czyżby ta zmowa milczenia oznaczała brak samodzielności władz kościelnych? No i dlaczego dziewczyny są sądzone w procesie karnym za wyrażanie swoich poglądów politycznych, czy sprawy nie można było polubownie załatwić w sądzie administracyjnym (podciągając pod zwykłe chuligaństwo)? Zdecydowanie za dużo pytań bez odpowiedzi. Choć wielu prawosławnych zostało obrażonych, dziewczyn jak najbardziej szkoda.

***

     Drugi wątek jest bezpośrednio powiązany z pierwszym. Pisząc o "ważnym człowieku z brodą" chodziło mi o wizytę patriarchy kościoła prawosławnego Cyryla I, który kilka dni temu zawitał do Polszy. Oczywiście jest to wielkie wydarzenie dla wszystkich wyznawców prawosławia w Polsce, ale, będąc ciekawym świata, dostrzegam drugie dno tego wydarzenia. No i tutaj wypada wkleić fragment mojego komentarza z portalu społecznościowego (wrzuciłem kilka dni temu): "Nikt nie powstrzyma Rosji, jak Putin będzie chciał, aby magnat cerkiewny Cyryl pojechał do Polski i na szczeblu międzyrządowym pozałatwiał pojednanie - to tak się stanie. To ma być pojednanie kościelne, choć w Federacji Rosyjskiej religia jest ślepa na to co się stało/stanie z dziewczynami z Pussy Riot. Bad Religion." 
     No i tak w rzeczywistości jest, pojednaniu zabrakło wymiaru społecznego, a pomimo obietnic odcięcia się od polityki podczas wizyty, dyskurs reprezentantów kościoła katolickiego i prawosławnego oscylował wokół tematów religijno-politycznych. Nie można przecież mówić o pojednaniu narodów bez poruszania kwestii społecznych i światopoglądowych, bo jednak troszkę się różnimy od naszych braci z Rosji. Moim zdaniem ta wizyta to duży krok, ale za mały aby mówić o "głębokim pojednaniu" i przełomie. 
     No i pozostaje jeszcze kwestia Cyryla I, który jest przesiąknięty wpływami władzy i pomimo wizytowania wielu krajów zachodu i prowadzenia programu telewizyjnego "Słowo pasterza" wciąż liberałem pozostaje tylko w małej części. Co więcej, Cyryl nie stroni od bogactwa i luksusów, choć w tym temacie odsyłam wszystkich zainteresowanych do artykułu "Cyryl i jego metody" z Forum nr 32/33 (6-19.08.2012). Dla ciekawych umieszczę tylko zdjęcie Cyryla, na którym "wycięto" jego luksusowy zegarek Breguet za kilkanaście tysięcy dolarów. Niestety, ktoś zapomniał o odbiciu w blacie stołu.

No i co z tą Rosją?

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Chleba i Igrzysk (Olimpijskich)

"Osiągnięcia" Polaków na IO i co się stanie niedługo w USA


Po telewizyjnym amoku Olimpiady w Londynie, na której Polacy nie zdobyli nic ponad stan medalowy z dwóch poprzednich igrzysk, media wracają do komentowania "sezonu ogórkowego". Stałych zwycięzców tresowanych przez niedemokratyczne reżimy (ChRL i Federacja Rosyjska) nie brakowało, choć również Stany Zjednoczone mogą poszczycić się miejscem na podium ogólnej klasyfikacji. Przegrani zawsze znajdą "rąbek spódnicy", który nie pozwolił im wygrać. Takie tłumaczenie nie ma sensu, bo IO rządzą się swoimi prawami.

Pod koniec roku większość komentatorów politycznych i nowych mediów skupi się na jednym wydarzeniu - wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Osobiście zgadzam się z niedawno zmarłym Gorem Vidalem, który komentował ową instytucję: "Kandydatem na prezydenta USA może zostać ten, komu uda się nazbierać najwięcej pieniędzy (tj. hard money - przyp. - E.C.) i kto potrafi najlepiej zprezentować się w telewizji". Ta wypowiedz jest bardzo aktualna, zarówno ze względu na to, że większość Amerykanów głosuje emocjami i w oparciu na to co zobaczą i usłyszą. Kultura obrazkowa i "utelewizyjnienie" kampanii wyborczych upraszcza uczestnictwo w społeczeństwie obywatelskim i ogranicza rozwój kultury politycznej. Jednak cokolwiek by się nie stało, warto zauważyć, że obaj kandydaci z przeciwległych obozów - Romney i Obama- mają mało do zaoferowania Polsce.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Dwupłaszczyznowość

Bonus. Wraz z poszerzającą się mową nienawiści w Internecie i doprowadzonym do mistrzostwa procesie torowania (świadomego bądź nie) wykorzystywanego przez polityków, celebrytów, szare eminencje, pragnąłbym podzielić się z Tobą drogi czytelniku bardzo ciekawym filmem dot. wykorzystaniu Internetu jako kanału przesyłowego dla informacji.

 Dla wszystkich, którzy najpierw piszą, a potem myślą.


Z twarzą Marilyn Monroe

No to teraz trochę informacji kulturalnych. Od 6 sierpnia do 7 września w Starej Galerii ZPAF-u na ul. Plac Zamkowy 8 od godziny 12 do 18 od poniedziałku do niedzieli (w weekend wstęp od 14) bezpłatnie można podziwiać - tak to odpowiednie słowo - wystawę fotografii Marilyn Monroe widzianej obiektywem Miltona Greena. Zbiór zdjęć pokazuje najbardziej charakterystyczne ujęcia uroczej, aczkolwiek zagubionej w życiu Marilyn. Osobiście dostrzegłem, że na niektórych ze zdjęć widać prawdziwą aktorkę-piosenkarkę, której show-biznes zjadł życie - to Monroe, która z rana wciągała amfetaminę aby jakoś funkcjonować, a z wieczora napychała się lekami nasennymi, żeby spać.Na zdjęciach Greena widać także wielkie postaci takie jak Lisa Minely, Marlena Dietrich, Jane Fonda czy Frank Sinatra. Polecam gorąco wszystkim, którzy mają troszkę czasu - naprawdę warto zobaczyć te zdjęcia.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Korea i rozrywka w nowych mediach

Witajcie, tak jak wspominałem umieszczam w sekcji "Linki które warto odwiedzić" moje dwie prace: pierwszą z nich jest moje dość spore dzieło o Korei ("Korea Północna i Korea Południowa - jeden półwysep, dwa światy. Analiza sytuacji politycznej, gospodarczej i społecznej na przestrzeni minionych lat"), które zainteresuje każdego, komu nieobce są sprawy dot. Półwyspu Koreańskiego i Azji Południowo-Wschodniej. Druga praca to licencjat z Collegium Civitas pt. "Oddziaływanie  nowych mediów na edukacje obywatelską. Czy misja przegrała z rozrywką". W tej pracy poddaje krytyce kulturę rozrywkową wypierającą misję w nowych mediach, rozważam dlaczego produkcje takie jak "Rodzina Soprano", "Miasteczko South Park" oraz "Top Model" mają większy wpływ na zachowanie odbiorców niż np. spoty czy programy wyborcze. Obie prace godne polecenia (i ocenione najwyżej przez recenzentów i promotorów). Miłej lektury!

piątek, 3 sierpnia 2012

Wszyscy gdzieś jedziemy

Wsiadam o 6.30  w pociąg relacji Warszawa Zachodnia-Gdańsk. Niby to ekspres, ale wlecze się niesamowicie, kible również pozostawiają wiele do życzenia. Jednak nie narzekam, bo jadę, a pociąg nie łapie ogromnego opóźnienia. Za bilety nie płacę dużo, gdyż ojciec pracuje na kolei i mam niezłą zniżkę, ale każdy kto jej nie ma musi wliczać koszt biletów w swój pobyt/urlop. Na kolei poprawiło się bardzo dużo od czasów, gdy jako dzieciak jeździłem co wakacje do Kołobrzegu i Krynicy Zdrój. Pociągi zresztą lubiłem od zawsze, więc nawet podczas podróży pociągiem na Przystanek Woodstock nie krytykowałem kolejarzy.

Zatrzymuje się w Gdańsku Głównym, mieście, w którym byłem wiele lat temu jeszcze jako dziecko. Sporo się tu zmieniło, dużo nowych budynków, kilka okropnych centrum handlowych, turyści, zmęczeni upałem mieszkańcy. Do jednego z pomorskich miast udałem się na dwudniowy festiwal tatuażu organizowany w Centrum Stoczni Gdańskiej - starym robotniczym budynku o industrialnym wystroju i squaterskim klimacie. Na miejscu dużo ludzi, wszyscy z własną formą ekspresji siebie, niektórzy bardzo "pokryci", inni troszkę, garstka wcale, wiele boksów, w których ludzie oddali kawałek swojego ciała pod igłę maszynki tatuatora - sam byłem jednym z nich. Klimat bardzo ciekawy z kilku względów. Po pierwsze, taniec burleski, który w lepkich rytmach francuskiej śpiewaczki nadającej z głośnika sprawił, że występ tancerki Xary von den Vielenregen cofnął widzów wiele lat wstecz i zahipnotyzował. Po drugie, przez cały festiwal trwały konkursy na najlepsze tatuaże - wszystko w bardzo zróżnicowanych kategoriach. Po trzecie, dla najwytrzymalszych, coś z cyklu "freakshow", gdzie performer z Niemiec o pseudonimie Lord Insanity robił naprawdę dziwne rzeczy (np. otwieranie puszki brzoskwiń o swój mały palec czy petarda w uchu). Pierwszy dzień został zakończony podwieszaniem (sprawdź co to), kilka osób nie wytrzymało, sam nie wiem czy to ze względu na niesamowicie wysoką temperaturę czy widok przebitego hakiem ciała. Może zabrzmi to groteskowo, ale dla mnie to był bardzo ciekawy pokaz. Dla zainteresowanych wszystko na temat festiwalu znajduje się tu.

Czas jednak gonił. Pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem festiwalu pędzę przed Stocznię Gdańską, która ostatnio "odzyskała" swoje imię - teraz to Stocznia Gdańska im. Lenina. Nie wiem sam czy pomysłodawcy "przywrócenia" liter chodziło o resentyment do komunistycznego pieniacza, czy lepszą reklamę historycznego punktu. Choć z drugiej strony na ulicy Żabi Kruk 4 (po drodze do sklepu "Groszek") mijam Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, a w nim wesołe twarze garstki młodych ludzi w koszulkach z czerwonym sztandarem. Coś w tym jest. Obok stoczni znajduje się pomnik upamiętniający poległych robotników 17 grudnia 1970 roku. Ta data wypaliła się w mojej pamięci, gdyż jedno z pytań na obronę pracy dyplomowej nr 2 (udało mi się obronić przed wyjazdem na Pomorze) brzmiało: Wymień najważniejsze Twoim zdaniem wydarzenie polityczne z historii PRL. Uzasadnij swój wybór. Mój wybór padł na "Czarny czwartek". Moja decyzja nie została podjęta losowo. Po pierwsze, było to wydarzenie, które doczekało się wielu zapisów w kinematografii (ostatnio film "Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł") i fonografii (np. słynna "Ballada o Janku Wiśniewskim" opisująca śmierć młodego robotnika - Zbyszka Godlewskiego), po drugie, bardzo cenie sobie ludzi pracy i społeczny bunty wymierzony przeciwko uciskowi niedemokratycznych reżimów. Przed pamiątkowym pomnikiem odpalam skręta i opisuje mojej dziewczynie wydarzenia grudnia 1970 roku.

Z hostelu, jeszcze przed zakończeniem festiwalu tatuażu, biegnę na pociąg do Gdyni. Jedziemy Szybką Koleją Miejską. Pociąg tworzą stare składy, które kiedyś jeździły jako SKM na linii Warszawa - Pruszków. W Gdyni Głównej spotykamy się z resztą znajomych, która już jest w stanie wskazującym, bo alkohol w pociągu, którym przyjechali z Warszawy dało się dostać "spod lady" w wagonie restauracyjnym. Z Gdyni odjeżdżamy minibusem złapanym w ostatniej chwili, który przepełniony do granic możliwości ma zabrać nas do Karwi, miejsca, w którym mój kumpel ma działkę. 
Podróż jest nieciekawa, stoję w niewygodnej pozycji w przepełnionym busie, z nieba leje się deszcz, kierowca rozmawia przez telefon, a wycieraczki działają z najmniejszą częstotliwością. Mam wrażenie, że kiedyś umrę w wypadku samochodowym, o ironio, nie mając prawa jazdy. Żeby tego było mało, w moim smartfonie przestaje działać ekran dotykowy (dzisiaj dowiedziałem się, że naprawa to około 300 zł...), co czyni go bezużytecznym do chwili kiedy piszę ów tekst. Ach ta technologia.

Jednak do Karwi trafiamy szczęśliwie i w jednym kawałku. Z nieba niemiłosiernie pada deszcz. Zawsze jak gdzieś wyjeżdżam to musi padać, więc się przyzwyczaiłem. Podczas wypoczynku humor poprawia mi jednak kilka dni słońca i napoje wysokoprocentowe. Nomen omen w małym miasteczku turystycznym, jakim jest Karwia spotykamy lokalnych dresiarzy z Pruszkowa. Bardzo łatwo ich poznać ze względu na niezbyt skomplikowane słownictwo, styl bycia i paradowanie po mieście w samych szortach i butach sportowych. Jak głosi przysłowie "Góra z górą się nie zejdzie... itd.". Kiepska reklama dla Pruszkowa.

"Słoneczny"
Po kilkudniowym (nie)wypoczynku wracamy do stolicy pociągiem "Słonecznym". Jeszcze kilka lat temu był  on tanim, zatłoczonym gruchotem, który wlekł się z Gdyni do Warszawy wiele godzin. Warto wspomnieć, że pomimo tego, że pociąg zaczynał bieg z Gdyni (do której dotarliśmy busem), na samym starcie złapał 40 minut spóźnienia - ciekawa anomalia kolejowa. Jednak dziś "Słoneczny" to elegancki, dwupiętrowy, tani pociąg, który nadrobił owe opóźnienie i dowiózł nasze zmęczone ciała do warszawy z zaledwie pięciominutowym opóźnieniem.

 Letnie miesiące trwają dalej, więc dużo jeszcze przede mną.