Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

niedziela, 29 września 2013

Człowiek z trudnych decyzji

Mam 25 lat, a to bardzo niewiele. Niech jednak nie zmyli Cię mój wiek drogi czytelniku, bo czasami przez jeden rok można przeżyć więcej niż przez całą swoją historię. Nie także wiem czy dożyję dwóch czy trzech razy tyle lat, co mam, ale jedno wiem na pewno - na drodze swojego życia spotkałem bardzo wiele osób, których doświadczenia, zarówno te dobre jak i złe, dały mi pełne spektrum tego, jako można podejmować bądź unikać podejmowania ważnych decyzji.  Uważam, że tak samo jest w przypadku mojego przyjaciela, który wybrał "trudno" nad "lekko".

Bohaterowie z mojego najbliższego otoczenia, którzy przewijają się w moich artykułach to zwykli ludzie, którzy odznaczają się tym, że zrobili "to-a-to" bądź potrafią zrobić "coś". Każdy człowiek, który pokazuje mi swoje prawdziwe oblicze lub opowiada swoją historie jest dla mnie źródłem inspiracji - jego losy zakopuje gdzieś z tył głowy, aby w odpowiednim czasie o nim powiedzieć, napisać, czy zwyczajnie pomyśleć, kiedy sam stoję przed dokonaniem wyboru. Uczę się od innych ludzi, a muszę przyznać, że lekcje, które daje mi ta nauka nie zawsze są miłe.


Nigdy nie miał łatwego życia. Chłopak był gruby, piegowaty i miał wadę wzroku, rodzice (rozwiedzeni) go nie rozpieszczali. Ba, w szkole szło mu beznadziejnie, jego kumple (w tym ja) nie byli orłami, a większość członków ciała pedagogicznego stawiała na nim kreskę. Ów chłopak ciągle dostawał po tyłku przez los, który nie szczędził mu smutku i bólu. Sam wiesz drogi czytelniku, że problemy rodzinne rozkładają człowieka na części pierwsze, nierzadko niszczą życie i wpływają na dalsze losy. W skrócie, jak jest się młodym o wiele bardziej sprawdza się teoria, że to otoczenie kształtuje jednostkę, niż jednostka otoczenie. Chłopak się jednak nie poddawał, a siła, która go napędzała powoli zaczęła dawać o sobie znać.

Mój przyjaciel przechodził ze mną przez złe i dobre chwile życia, takie gdy w zasadzie z problemem zostaje się samemu, a jedyną osobą, która rozumie co się dzieje, jest postać, która odbija się w lustrze. Niemniej, nawet kiedy nie potrafiliśmy powiedzieć sobie o co chodzi zawsze była (i mam nadzieje, że będzie) między nami nić porozumienia. Kumpla nie zniechęciły także liczne operacje, które przechodził i wyzwania, które stawiało mu jego zdrowie.

Chłopak stał się mężczyzną i musiał zacząć podejmować decyzje warunkujące jego dalsze życie. Śmierć matki na pewno w tym nie pomogła. Może właśnie wtedy kumpel zdał sobie sprawę, że szczęśliwe zakończenia to domena seriali? Tego nie wiem, jednak wiem jedno, kumpel zaskoczył wszystkich, bo zaczął się zmieniać - wewnętrznie i zewnętrznie. Stał się silniejszy, szlachetniejszy i bardziej odpowiedzialny za to co dzieje się wokół. Zrzucił zbędne kilogramy i "wziął się za siebie". Nie był jednak idealny - nikt nie jest! A świadczy o tym incydent z policją, o którym jedynie napomknę. Wspomnę tylko tyle, że polskie prawo po raz kolejny dało się we znaki bardzo normalnemu człowiekowi, który swoim zachowaniem nie zaszkodził nikomu. Wszystko przez brak komunikacji z innymi ludźmi.

Ostatniego czasu mój przyjaciel zamieszkiwał u mnie, bo jego niespokojne życie ciągle nie dawało mu stabilności we wszystkim co robił. Poświęcając się dla pewnej dziewczyny bardziej, niż można sobie wyobrazić, zdecydował, że musi pojechać w obcą część Polski i tam od nowa ułożyć sobie życie właśnie z nią - bez względu na to jak to będzie dalej. Tak więc, w miesiąc wprowadził i wyprowadził się on z mojego mieszkania, zrobił prawo jazdy, znalazł pracę, w miejscu, do którego wyjeżdża, wynajął swoje mieszkanie, a teraz żyje jeszcze na wariackich papierach daleko od Pruszkowa. We wszystkim co robił kierowała nim (i nadal kieruje) pasja, niewiarygodna energia, która ujawnia się w osobach, które już wiele w życiu przeszły, a która jest głęboko ukryta wewnątrz nas, lecz przez brak podejmowania decyzji wytraca się wraz z wiekiem.

Każde życie wymaga setek decyzji, tysięcy "tak" lub "nie" powiedzianych w danej sprawie. Każda osoba, którą spotkałem w życiu stanęła i zapewne nie raz jeszcze stanie przed koniecznością dokonania ważnego wyboru. Niech każdy, kto czyta ten tekst przypomni sobie o moim starym druhu, który smagany biczami losu wstał i poszedł, a raczej pobiegł do przodu nie zważając na to, że może się nie udać.

piątek, 27 września 2013

Znowu ktoś próbuje zawładnąć życiem

Nie jest w Polsce sympatycznie dla wszystkich kobiet, które nie chcą rodzić dzieci i decydują się na usunięcie płodu. Może to drastyczne, ale czasami są to dzieci, które mają urodzić się martwe, lub które zawsze wymagały będą niesamowitych wyrzeczeń ze strony rodziców. Czasami takie dziecko przez całe swoje życie umysłowo pozostanie dzieckiem - bez względu na to kto się będzie nim opiekował i czy w ogóle. Nie jestem jednak w żaden sposób za jakiegokolwiek eugeniką, a za wolnym wyborem.

Jak już kiedyś miałem okazję pisać, aborcja w Polsce jest nie-le-gal-na. Co nie wyklucza faktu, że się jej dokonuje różnymi metodami, które nierzadko szkodzą życiu kobiety, która podda się takiemu zabiegowi. No i oczywiście na taki zabieg można wyjechać poza granicę naszego konserwatywnego państwa - najbliżej do Niemiec.
foto: Cathal Mcnaughton, REUTERS

Oczywiście, jak to w prawie bywa, aborcję dopuszcza się w przypadku zagrożenia dla życia lub zdrowia kobiety, gdy płód jest nieuleczalnie chory lub upośledzony lub, gdy ciąża wynika z czynu zabronionego (tudzież gwałtu). Jednak w praktyce różnie bywa, bo w tych wyjątkach również są wyjątki. No i trzeba dodać, że o zabiegach w tych przypadkach decyduje lekarz (dwa pierwsze) i prokurator (trzeci wyjątek). Kobieta staje się ubezwłasnowolniona, jej stres rośnie, a komfort psychiczny spada.

foto: Tomasz Gzell, PAP

W Polsce prawo antyaborcyjne jest najbardziej konserwatywnym w Europie, posłowie nie zgodzili się jednak na dodatkowe zaostrzenie go do absurdalnego poziomu. To dobrze, choć beznadziejne status quo na tej płaszczyźnie ciągle trwa. Setki egoistów z legislatury chcą decydować o losach innych ludzi, których wybór jest przez dzisiejsze prawo ograniczony. Na prawdę ciężko mi zrozumieć prawicowe środowiska jawnie wspierane przez Kościół katolicki, które wysuwają niesamowite tezy o wielkiej miłości do upośledzonych dzieci, świętości poczęcia i innych kuriozalnych sprawach, które wypływają na wierzch w przypadku decyzji medialnych i nieneutralnych światopoglądowo.

Jak zatem można podjąć merytoryczną decyzje, gdy np. posłanka PiS Kaja Godek zaczyna swoje wystąpienie w sprawie dzisiaj odrzuconego projektu ustawy antyaborcyjnej od słów: Nie można zawiadomić prokuratury ponieważ mordowane dzieci, jeśli są małe i chore, jest legalne. Jedyne co jest małe i chore w projekcie ustawy, który na szczęście został odrzucony, to pobudki osób, które głosowały za jego przyjęciem.

niedziela, 22 września 2013

Nasze rzeczy

Drogi czytelniku, nie muszę się chyba nawet zastanawiać, czy używasz telefonu komórkowego. Zakładam także, że masz telewizor, komputer, pralkę i lodówkę. Możesz mieć także tablet, zegarek elektroniczny, konsolę do gier czy cokolwiek co zawiera wiele skomplikowanych części. Posiadanie rzeczy jest naturalne - w kapitalistycznym społeczeństwie określają one nasz status, warunkują nasze postrzeganie samych siebie i wpływają na komfort życia. Czasami wyżej wymienione rzeczy są po prostu gadżetami, które kupujemy bezmyślnie kierując się trendem czy przywiązaniem do marki. Bez względu na to jaka droga skieruje cię do posiadania sprzętu ciągle będziesz miał jeden problem - jego przeważnie krótką żywotność oraz wiele problemów z wymienieniem pojedynczych części w razie ich zepsucia lub zużycia.

Technika pędzi do przodu, to stwierdzenie, z którym nikt już nie polemizuje. Jednak co ulega zmianie to także my sami, jednostki, które z różnych pobudek czasami otaczają się sprzętem, który ma coraz krótszą żywotność i trwałość. To bardzo prozaiczny temat, w którym mam swoje przykłady i udział. Gdy ma mojego smartfona podczas wakacyjnego wyjazdu spadło kilka kropel deszczu, ekran przestał działać. Wymiana wyniosła mnie 360 zł, a warto dodać, że sam telefon zakupiłem za 500 zł. Gdy w laptopie spaliła się karta graficzna i doszczętnie zniszczyła obudowa, wymiana części była mało opłacalna w stosunku do zakupu nowego komputera. Jak więc nie trudno odgadnąć, dla wielu takie działanie staje się rutyną. Telefon ląduje albo na półce albo zasila śmietniska, komputer rozmontowywany jest na części, które można jeszcze użyć, a jego resztki trafiają do kosza.Trzeba zwrócić uwagę, że taki sprzęt składa się z wielu pierwiastków, które lepiej dla nas samych żeby nie trafiały do wód czy gleby. 

W filmie dokumentalnym "Story of Stuff" Annie Leonard w bardzo prosty sposób przedstawia życie przedmiotów, które towarzyszą nam każdego dnia. Zachęcam do obejrzenia, jeżeli tylko masz 24 minuty wolnego czasu.



Zauważyłeś mój drogi czytelniku, że firmy produkujące sprzęt elektroniczny bardzo stronią od wynajdowania trwalszych produktów i wspólnych rozwiązań? Najłatwiej dostrzec to na przykładzie ładowarek, choć na szczęści obecnie na terenie UE pojawił się pomysł identycznych końcówek ładowarek do sprzętu różnych producentów. Niemniej, kierując się zyskiem i funkcjonując w warunkach dużej konkurencji, producentowi chodzi o to, aby użytkownik jego produktu cieszył się nowym sprzętem przez X czasu. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora (teraz jest to okres coraz krótszy) telefon zepsuje się lub pojawi się nowy i nie koniecznie przełomowo lepszy (patrz produkty ze jabłuszkiem). "Trzeba" będzie więc zakupić nowy, bo przecież będzie wstyd dzwonić ze starego telefonu, nie mówiąc już o jego braku!

Kilkanaście lat temu zakupiony sprzęt elektroniczny służył przez bardzo długo. Bywając u mojego kumpla przez wiele lat oglądaliśmy programy na starym telewizorze (CRT) i w żadnym stopniu rodzaj odbiornika nie wpływał na to, co będziemy oglądać, ani jakie problemy napotkamy w odbiorze obrazu. To samo z telefonami, które kilkanaście lat temu w istocie nimi były - dało się dzwonić, smsować, a kolorowy ekran był dla największych koneserów nowinek. Teraz telefon stał się komputerem w kieszeni, który nierzadko jest lepszy od poczciwego PC. To prosta tendencja: telewizory będą coraz większe, cieńsze i z lepszą jakością, komputery coraz szybsze, a telefony... no właśnie, jakie?

Przeglądając internet natknąłem się na rozwiązanie rewolucyjne. Film, który zamieszczam poniżej daje przykład tego, co można osiągnąć w ramach konsensusu pomiędzy producentami telefonów komórkowych, którzy wkładając odpowiedni wysiłek mogą stworzyć sprzęt, którego nie trzeba będzie wymieniać co kilka lat, który dawać będzie pełną swobodę użytkownikowi i, co najważniejsze, będzie rewolucyjny z punktu widzenia radzenia sobie ze "zużytym" sprzętem elektronicznym. Zresztą, obejrzyj sam drogi czytelniku i rozważ to co zobaczyłeś.



Jednak obecnie sytuacja wszystkiego co korzysta z baterii lub kontaktu nie jest dobra. Produkuje się więcej sprzętu niż jesteśmy w stanie "skonsumować", koszty wytworzenia mają się nijak do cen w sprzedaży, a gdy w naszym cacuszku pada jedna część (np. wyświetlacz), to koszty wymiany są zawrotne. Rozważamy wtedy zakup nowego sprzętu. Ale czy rzeczywiście potrzebujemy nowego?

Rzeczy starzeją się w niesamowitym tempie, a reklamy nowości z branży elektronicznych napędzają machinę konsumpcji. Warto zatem zastanowić się, czy to co kupujemy musi być najnowsze i istotnie nowe. Dobrym rozwiązaniem może być kupno sprzętu z drugiej ręki, który niczym nie różni się od tego sklepowego. Jednak tutaj niewiadomą jest to, ile "życia" zostało jeszcze ów sprzętowi. 

Warto się zastanowić, czy tak na prawdę dana rzecz jest nam potrzebna, niezbędna i całkowicie użyteczna, bo nabywając sprzęt elektryczny i elektroniczny stajemy się odpowiedzialni za elektrośmieci, które z niego powstaną. Żyjmy zatem odpowiedzialnie i z głową róbmy zakupy RTV i AGD.


wtorek, 17 września 2013

Społeczeństwo coraz mniej obywatelskie

Oglądając wczoraj program "Tomasz Lis na żywo" odniosłem wrażenie, że strony dyskursu społecznego i politycznego nie potrafią ze sobą rozmawiać. Należy oczywiście wziąć poprawkę na "medialność" wczorajszej audycji i przyjmowanie określonych ról przez rozmówców, które nierzadko różnią się ich postaw poza kamerami. Jednak mam przeczucie, że strona związkowa nie przybiera masek - ona już taka jest. Dla obywatela to ani dobrze, ani źle. Warto się skupić na realiach, które otaczają zarówno aktorów życia publicznego i politycznego jak i zwyczajnych obywatelach, którzy coraz bardziej pozostawieni są sami sobie.

Ostra wymiana poglądów u Tomasza Lisa między Janem Guzem z OPZZ oraz Karolem Guzikiewiczem z gdańskiej Solidarności a Adamem Szejnfeldem z PO i Władysławem Frasyniukiem. Nie trudno więc dociec, że było to starcie stronnictwa robotniczego i proPiS'owego z "liberałami". W dyskusji czterech panów (plus Tomasz Lis, który musiał ich wszystkich opanować i przekrzyczeć) dominowały ataki, niechęć i uszczypliwości. Szejnfeld nawoływał do rozmów w ramach komisji trójstronnej, działacze związkowi mieli za złe rządowi upadki i sprzedaże mienia państwowego i wcale nie chcieli i nie chcą rozmawiać na postawionych warunkach. Władysław Frasyniuk także wytykał związkowcom niemożliwość realizacji ich postulatów i zachęcał do dialogu. W tej rozmowie o dialogu, ów dialogu nigdy nie będzie. Brak kompromisu będzie przedłużał impas. Każda ze stron jest na tyle samo nieugięta i arogancka.

procentowe poparcie dla partii politycznych na IX 2013 -
wykres własny w oparciu na badaniu TNS Polska
Dałem szanse rządowi PO w trakcie drugiej kadencji, tak samo jaki miliony Polaków, jednak wraz z kolejnymi działaniami - OFE, brak decyzji w sprawie związków partnerskich, in vitro i depenalizacji środków psychoaktywnych oraz wiele innych - zmniejsza się moje zaufanie do tej formacji politycznej. W zasadzie realizuje się scenariusz, który jest niepożądany z punktu widzenia racji stanu i tworzenia państwa dobrobytu. Platforma traci w sondażach, Prawo i Sprawiedliwość zyskuje, PSL, RP, SLD odnotowują drobne skoki lub spadki i oprócz występów publicznych nic nie mogą. No może za wyjątkiem PSL, które obsadza głosy podczas głosowań wraz z PO. Jednak ludowi konformiści nie są przeciwwagą w tym starciu. Tak właściwie konstruktywnej przeciwwagi nie ma.

Staram się zrozumieć zarówno ostatnie postulaty związkowców, jak i działania strony rządowej. Niemniej, ciężko mi to wszystko pojąć, bo te dwa środowiska zwyczajnie nie potrafią wykazać solidaryzmu w ramach funkcjonowania w jednym państwie. Związkowcy spalili sprawę, bo nie mieli pomysłów możliwych do realizacji (praktycznie), zachowali się tak, jak w ubiegłych latach i odgrywali stronę pokrzywdzoną przez władzę. Z kolei rząd z góry zakładał, że postulatów nie zrealizuje i chce rozmawiać tylko i wyłącznie w ramach komisji trójstronnej (co na niedawnym briefingu prasowym stwierdził sam Donald Tusk). A gdyby tak obie strony spojrzały na siebie nie jak na adwersarzy tylko na współpracowników, gdzie nikt nie będzie petentem. Te strony to ludzie, wobec których powinien być wzajemny szacunek, zrozumienie, odpowiednie zachowanie oraz - co niezwykle ważne - DIALOG.

wykluczenie to cecha wielu współczesnych społeczeństw -
źródło: ate.co.nz
Niestety w ramach partykularyzacji i alienacji nie tyle władzy, co wszystkich aparatów partyjnych każdego ugrupowania politycznego w Polsce, ciężko o właściwy stosunek władzy do obywatela. Jedyny kontakt, i to pośredni, to łańcuch medialny i wybory. Dlatego konieczne jest powstanie nowej formacji, która za cel wybierze sobie obywateli, którzy w ramach reperkusji kryzysu nie chcą neoliberalizmu gospodarczego, a raczej socjaldemokracji, która da im możliwość tworzenia polityki, a nie bycia jej podmiotem. Mogę się mylić, jednak w ramach radykalizacji nastrojów społecznych remedium może być własnie równość, sprawiedliwość, solidarność, bezpieczeństwo socjalne i wolność w rozumieniu myśli socjaldemokratycznej. Dlatego bacznie obserwuje działania koalicji Europa Plus i uczestniczę w raczkującej (ale prężnie) inicjatywie Ryszarda Kalisza. Bo zmiany trzeba wprowadzać oddolnie, po konsultacjach, w oparciu na dane empiryczne i konsensus społeczny, a nie odgórnie i arbitralnie.

Wszystko po to, aby "opłacało się" głosować, a głos obywatela (nie tylko w trakcie wyborów) się liczył. Jak jest teraz? Inicjatywy ustawodawcze wnoszone przez co najmniej 100 tys. obywateli (a więc sporą grupę!) trafiają do zamrażarek, wnioski ws. referendów nie przechodzą, a Bronisław Komorowski chce dodatkowo zaostrzenia progu frekwencji w referendach o odwołaniu organów gminy. To zjawiska sprzeczne z duchem demokracji przedstawicielskiej i utrudniające wymienianie elit, o której pisał włoski ekonomista i socjolog Vilfredo Pareto. Trzeba do społeczeństwa obywatelskiego wprowadzać jak najwięcej stowarzyszeń branżowych i ekspertów. Tylko wtedy możliwe będzie skuteczne działanie doraźne i perspektywiczne. 

Politycy natomiast stali się częścią aparatu partyjnego, o czym pisałem kilka postów wcześniej. Poprzez narrację "polityki koteryjnej" uwaga obywateli koncentruje się na sprawach mało istotnych z punktu widzenia racji stanu. Tak było z "pijatykami" na wyjeździe PiS czy obłędem smoleńskim kultywowanym przez Macierewicza. Politycy stają się ekspertami od wszystkiego, a media zacierają ręce, bo potrzebują celebrytów, którzy podniosą im oglądalność. I tak kręci się karuzela medialno-polityczna. Szkoda, że obywatel nic na tym nie zyskuje. Pora się za to wziąć na poważnie.

środa, 11 września 2013

Dyplomacja, odejścia i pikiety

Dyplomacja to niezwykle istotny instrument polityki zagranicznej każdego państwa. Jest o tyle ważna dla przeciętnego obywatela, że pozwala mu na spokojne i bezpieczne funkcjonowanie w państwie. Wszystko poprzez działania, które z punktu widzenia powstawania napięć i sporów w pewnym sensie można określić jako prewencyjne . Dyplomaci oraz urzędnicy państwowi reprezentujący państwo "na zewnątrz" nie tylko promują swoje państwo i zapewniają  dobrą współpracę i stosunki z innymi uczestnikami areny międzynarodowej. Ich celem jest przede wszystkim ochrona obywateli w trybie doraźnym i prewencyjnym. Ten drugi jest dziś niezwykle ważny.

Amerykanie nie wkroczyli do Syrii. W poprzednim zdaniu można by wstawić wyraz "jeszcze", jednak mam nadzieje, że prezydent Obama uspokoi emocje i nie wkroczy w kolejny konflikt doprowadzając do zwiększenia ilości ofiar. Wczoraj mimowolnie ułatwił mu to sekretarz stanu USA John Kerry, który powiedział, że interwencję zbrojną Amerykanów może powstrzymać jedynie oddanie broni chemicznej przez reżim Baszara al-Asada i dokładna jej ewidencja. Kerry podpuszczony przez dziennikarzy odpowiedział tak, jakby mówił o rzeczach niemożliwych od realizacji, dlatego nie przypuszczał dalszego zwrotu akcji. Rosjanie bacznie obserwują i czekają na odpowiedni moment. Natomiast Asad udziela wywiadu dla telewizji CBS i obawia się, że atak USA jedynie pogorszy sytuację. To bezsprzecznie prawda.



liderzy państw uczestniczących w nowej zimnej wojnie -
 źródło: http://images.indiatvnews.com
Siergiej Ławrow to bardzo zręczny szef rosyjskiej dyplomacji. Zawsze ma dobrze skrojony garnitur, zręcznie lawiruje w polityce międzynarodowej i doskonale rozgrywa interesy zagraniczne Moskwy. Dlatego stwierdzenie Kerry'ego dało mu pole do zdobycia przewagi w wielopłaszczyznowym konflikcie Syryjskim. Federacja Rosyjska jako sojusznik Syrii (Asada), który nie miał oporów przed dozbrajaniem sił rządowych m.in. w rakietowy system przeciwlotniczy S-300, jest w stanie sprawić, żeby władze w Damaszku ugięły się i zgodziły się na to, co ironizując stwierdził John Kerry. W tym zimnowojennym konflikcie bis Rosja zagrała Stanom na nosie i pokazała, że ma większy wpływ na sytuację niż zachodnie supermocarstwo. To bardzo zręczna taktyka - najpierw nie zgadzamy się na nic, robimy groźne miny i popieramy reżim, a następnie wykonujemy ruch, który o 180 stopni zmieni szyki "rywala". Teraz prezydent USA musi się wstrzymać ze wszystkimi działaniami, bo rozwiązanie niemilitarne jest pożądane przez społeczność międzynarodową. 

Dobrym wyjściem z problemu byłoby oczywiście podjęcie działań lub choćby zajęcie jednolitego stanowiska przez ONZ, jednak Chiny i Rosja czując, że nie jest im to na rękę (geopolitycznie i biznesowo) blokują decyzję w Radzie Bezpieczeństwa, ku frustracji państw UE i USA. Ciesze się, że Ławrow przychylił się do bezprzemocowego rozwiązania problemu broni chemicznej, ale jak ewidencjonować i niszczyć taką broń w państwie niestabilnym i ogarniętym konfliktem? Pomimo, że wyjście "sprawdzam i niszczę (broń)" jest lepsze od "niszczę i sprawdzam", to walki w Syrii trwają dalej, tak samo jak trwa walka pomiędzy Federacją Rosyjską a Stanami Zjednoczonymi o prymat w nowoczesnej zimnej wojnie. 

Warto dodać, że we wczorajszych "Faktach po Faktach" minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski stwierdził, że ma satysfakcję z faktu, że jego "wezwanie" Rosji do wzięcia odpowiedzialności za konflikt w Syrii (rekomendacje wydane podczas wywiadu dla "Le Monde" 29.08.2013 roku) jest realizowane. Co również istotne - [rozwiązanie problemu broni chemicznej] wymaga bardzo szybkich i rzetelnych działań ze strony wszystkich aktorów sceny międzynarodowej. To będzie skrajnie trudne - stwierdza Sikorski.

***

Gowin Stanowczy -
źródło fot.: PAP, Bartłomiej Zborowski
Patrząc na politykę krajową widzę równie wielki zamęt i konieczność podejmowania rzetelnych decyzji - z poprawką na skalę i płaszczyznę występowania zjawiska. Jarosław Gowin wielce obrażony i napuszony odchodzi z Platformy Obywatelskiej, bo według niego stała się za bardzo socjaldemokratyczna i nie pokazała się z najlepszej strony w kwestiach OFE. Były minister sprawiedliwości zdążył jednak sporo namieszać przed wystąpieniem. Przed "samozawieszeniem" w PO konstruował wewnętrzną opozycję do Donalda Tuska, tworzył ugrupowanie konserwatystów, któremu przewodniczyli trzej muszkieterzy - Godson, Żalek i Gowin - przez co uzyskał duże poparci partyjnych kolegów podczas wyborów na przewodniczącego partii. Może więc wyjść z partii z twarzą. Co do muszkieterów, obecnie został tylko zawieszony przez władze partii poseł Żalek, który jest dość stabilny jeżeli chodzi o przynależność partyjną.

Partia rządząca nie zgadza się na działania dezintegrujące ugrupowanie, a doskonale widać to po jej ostatnich działaniach ws. "konserwatystów". A trzeba pamiętać, że jeszcze jeden głos mniej to utrata większości sejmowej  - wraz z PSL, ale bez zawieszonego Jacka Żalka to 232 głosy. Nie można jednak zapominać, że w Sejmie jest wielu posłów, którzy chętnie poprą PO w decyzjach, które wymagają większości - mogą to być renegaci z Ruchu Palikota, bądź posłowie niezrzeszeni. Więc rozdmuchiwanie przez media opinii, że "Platforma wisi na Żalku" uważam za naiwne. Polityka to bardzo zawikłana i wielopłaszczyznowa gra o władzę, więc nie należy wykluczać wszelkich scenariuszy, włączając w nie przedterminowe wybory, na które żadne z ugrupowań nie jest gotowe.

***

W stolicy naszego państwa problem. Związkowcy wyszli na ulicę i się domagają. Ta sytuacja powtarza się co jakiś czas, a jej skutki można przewidzieć. Pikiety i demonstracje, które organizują działacze "Solidarności" to ich konstytucyjne prawo. Jednak Warszawa będzie zblokowana, nieprzyjazna dla turystów i jeszcze bardziej głośna. Setki ludzi spóźnią się do pracy, a działania wielu urzędników zostaną utrudnione. Mało tego, media od samego rana relacjonują przybywanie kolejnych grup związkowców do miasta, tak jakby to był czas Igrzysk lub przeddzień wojny. "Przyjeżdżają kolejne grupy ... zablokowane będą ulice ... rząd nie będzie rozmawiał ... związkowcy będą stacjonować w swoim miasteczku namiotowym ... wszyscy zamierzają iść na Sejm ... nie widać możliwości rozmowy". To opis jakiejś sceny batalistycznej, a nie konstruktywnego spotkania. No tak, bo jak można rozmawiać z tłumem na ulicy. Byłoby ciężko. Dobrą opcją wydawałaby się sprawna praca komisji trójstronnej ds. społeczno-gospodarczych (pracodawcy prywatni, reprezentanci związkowców, strona rządowa), jednak ta wydaje się nie tyle nie spełniać swojej funkcji, co nie działać. Dlaczego liderzy tych podmiotów zamiast dążyć do spotkania muszą się do niego zmuszać. Tak bardzo boimy się spokojnej wymiany racji, że doprowadzamy do całkowitego braku dialogu.

Związki zawodowe, a w szczególności NSZZ "Solidarność" z panem Dudą na czele wydają się być coraz bardziej związane ze sprawami, od których teoretycznie się dystansowały. Pomimo deklarowanej secesji od działań politycznych, wpływanie na dyskurs polityczny, gdzie zyskują poparcie partyjne jest w ich przypadku widoczne. Nie pomoże nawet prezes PiS'u, który zabronił swoim ludziom pokazywania się na manifestacji, bo łatwo zauważyć, że zarówno środowiska katolickie i związkowe trzymają z prezesem. Obecnie nawet SLD zapowiedział, że przyłączy się do demonstracji, jeżeli zostanie zaproszony. 

duet wzajemnej adoracji - źródło: wprost.pl

Czy partie mają być petentem związków? A może odwrotnie? Obie sytuacje to patologia. Niejasną sprawą są same związki, których członkowie nie mogą zostać zwolnienie, nie muszą także pracować na rzecz przedsiębiorstw, które reprezentują, a koszt ich utrzymania dałby możliwość stworzenia operatywnych miejsc pracy. Dla takiego PKP na 189 związków idzie rocznie 25 mln PLN - to dużo pieniędzy, które można przeznaczyć na wynagrodzenie dla zwyczajnych pracowników. Jednak obecnie bycie w strukturze "związek" daje przywileje i ciężko wyjść z grupy, która daje tak wiele swobód i korzyści. Uważam, że można zgadzać się z postulatami związków, ale nie można rozmawiać w taki sposób i w obecnej atmosferze - konieczna jest rekonstrukcja komisji trójstronnej i odejście samych związków od aparatów partyjnych. Wtedy oprócz petard może coś huknie. 

wtorek, 10 września 2013

Drobne zmiany

Witaj serdecznie drogi czytelniku,

Postanowiłem troszkę zaktualizować mojego bloga. Dlatego po prawej stronie strony zmieniłem grupę "linki, które warto odwiedzić" na "Pliki do ściągnięcia". Zmieniłem platformę, na której umieszczam pliki, przez co dostęp do nich będzie trwały i prostszy (opcja view lub odpłatna download) z miłą chęcią prześle także wszystkie pliki na Twojego maila, jeżeli wyrazisz taką ochotę. Wywaliłem także wszystkie obrazki (oprócz jednego), które widniały na blogu po prawej stronie - wszystko ku przejrzystości. Ciągle rozważam także zmianę layout'u bloga aby było "czarno na białym" a nie odwrotnie, no ale to wymagało będzie dobrania odpowiedniej kompozycji, więc wdrożę pomysł dopiero z czasem. Wszystkie zmiany dla wygody czytania.

Pozdrawiam,

Edgar 

czwartek, 5 września 2013

Więcej seksu!

Kontrowersyjny tytuł nieprawdaż, drogi czytelniku? Jednak zakładam, że nie ma w tym nic złego, skoro gazety o tym piszą, reżyserowie branży innych niż porno kręcą filmy, a ludzie coraz śmielej rozmawiają. Nadszedł czas kiedy kontakty intymne wyszły spod kołdry i stały się nośnym i poczytnym/oglądalnym tematem. Chyba muszę się przebranżowić i pisać tylko o "tym", bo wtedy zainteresowanie artykułów pikuje w górę i wielokrotnie przebija pozostałe posty. Ale się porobiło.

Nie ma się co martwić (a może jednak?), bo nie zamierzam pisać wyłącznie o najstarszym zawodzie świata, uerotycznieniu strefy publicznej, seksie "saute" czy seksaferach - ten blog to nie tabloid ani pamiętnik erotomana. Choć artykuł "Wykształcone, płatne kochanki" na prawdę przyciągną uwagę. Warto więc stwierdzić, że media, zarówno te z przeważającą funkcją rozrywkową oraz "misyjną" (wierze, że są jeszcze takowe), postawiły na tematy związane z kontaktem cielesnym. Aż sam się zdziwiłem przeglądając okładki ostatnich tygodników i dwutygodników, bo wszyscy postanowili nagle rzucić trochę światła na naszą seksualność. Po "Newsweeku" obecnie w zasadzie mogłem się tego spodziewać





...w zasadzie "Wprost" też mnie nie zaskoczyło...




ale "Polityka" i bardzo poważane przeze mnie "Forum" (choć te drugie wyłącznie pod względem historii seksu i naukowego podejścia do tego tematu)? Widać sprzedaż wzrasta i trzeba działać.



Dzieje się więc w naszym konserwatywnym kraju. Zastanawiam się czy to dobrze czy źle, bo pomimo, nie ukrywam, że takie artykuły mnie interesują (jako analityka mediów i społeczeństw), to czasami mam wrażenie, że na rynku czasopism występuje niepisana zgoda na działania w stylu "teraz o seksie!". To lotny temat, bo każdy może mieć z nim do czynienia, może on wywoływać rozmaite problemy oraz dotyczy wielu sfer życia ludzkiego. Czemu zatem o tym nie pisać i nie mówić? Barierą wydaje się być pruderia i wychowanie religijne.


dosłownie "seks maszyna" - źródło: http://i2.asntown.net
Trend uwypuklania tematów związanych ze współżyciem został zastosowany jakiś czas temu w Japonii, gdzie temat seksualności i seksu były eksponowane w celu zachęcenia Japończyków do zwiększenia liczby poczęć. Pomocna była zatem kinematografia, prasa i gadżety erotyczne dostępne nawet w ulicznych maszynach (patrz obrazek). Niby Japonia to odległe państwo (geograficznie i kulturowo), ale podjęła kroki, aby bronić się przed niżem demograficznym, aktywując tak intymną sferę życia. U nas z narodzinami z roku na rok jest coraz gorzej i kto wie, może "seksowne tematy" rozbudzą namiętności w narodzie. To może być panaceum na nikły przyrost naturalny i starzenie się społeczeństwa, o którym pisałem dwa artykuły temu ("Ponad czy poza państwem?"). Niestety rozwiązanie problemu nie ogranicza się jedynie do poczęcia, bo jest problemem wielopłaszczyznowym.


Przedwczoraj oglądałem film dotyczący branży porno w Wielkiej Brytanii o tytule "Pamiętniki pornodziewic". Muszę przyznać, że to bardzo dobry film dokumentalny, który ukazuje losy dwóch kobiet - Frankie i Sahary - które decydują się wkroczyć w ten owiany tajemnicą biznes. Warto wspomnieć, że druga z bohaterek jest muzułmanką, która nie tak dawno przestała chodzić w hidżabie i uczestniczyć w modłach w meczecie. Film udowadnia, że to Ci, którzy wykorzystują internet (oraz telewizję) do tego, o czym mówił prezes Kaczyński, tj."Internauci oglądają pornografię i piją piwo przed komputerem" widzą jedynie kawałeczek prawdziwej maszyny pornobiznesu. 


Zarówno w wyżej wymienionym filmie, jak i w produkcjach "Chwała dziwkom" (rok 2011) i "Porno od 9 do 17" (rok 2008) widać prawdziwy świat seksbiznesu i jego otoczkę. To nie tylko nagie ciała splątane ze sobą w namiętnych uściskach (a przynajmniej pozujących na takie) oraz wielkie piersi i męskie narządy w akcji. To świat pełen wielu wymiarów, które trzeba ze sobą godzić. Może to wydać się dziwne, ale aktorki filmów dla dorosłych też mają facetów - to kuriozum tej branży, które nie wszyscy są w stanie zaakceptować i zrozumieć.
znana aktorka i piosenkarka (bardziej aktorka) -
 źródło: http://p2.filmtok.pl
Biznes, o którym pisze wymaga także dobrego zdrowia i kondycji, więc trzeba się nieźle sprężyć, żeby odłożyć coś na emeryturę oraz "zabłysnąć na ekranach". Granice się przesuwają, powstają nowe fetysze, a to wszystko jest polem do popisu dla różowej branży. To samo dotyczy zdrowia, które wśród "pracowników" musi być sprawdzane regularnie - nie muszę chyba mówić o ryzyku związanym z ciągłym seksem z różnymi osobami. No i jeszcze kwestia psychiczna, bo należy pamiętać, że wiele osób z branży ma problemy z akceptacją w społeczeństwie, niektórzy nie mogą także zaznać szczęścia i wewnętrznego spokoju. Jak więc widać, to ciężki kawałek chleba, który nie do końca jest taki różowy i sexy.


Seks nas otacza, seksualność wkracza w każdą przestrzeń życia - czy nam się to podoba czy nie. Na szczęście, inaczej niż w "Nowym wspaniałym świecie" Huxley'a seksualność jest trzymana z dala od dzieci, które przez kontakt z tą sferą mogłyby mieć poważne problemy emocjonalne. Ograniczenia więc funkcjonują, a wszystko zależy także od regionu świata i samego państwa. Możemy o "tym" nie mówić, spychać w sferę tabu (z której de facto już dawno wyszedł) i marginalizować, ale jeżeli przyjdzie nam powiększać rodzinę lub po prostu cieszyć się życiem (zalecam tu bezpieczeństwo) temat powróci. Bo wszystko co intymne, tajemnicza, pociągające i niegrzeczne po prostu nas interesuje.


poniedziałek, 2 września 2013

smartspołeczeństwo

Filmik odnaleziony podczas przeglądania portalu społecznościowego idealnie obrazuje dzisiejszy trend, w który poniekąd sam się (niestety) wpisuje. Spróbuje się obronić twierdząc, że telefon - główny bohater owej produkcji - jest niezbędny w wielu aspektach życia, ale wciąż będzie to nieudolna próba. Dlaczego? Ponieważ kiedyś bez smartfonów dało się żyć. Może i trochę ubogo pod względem wszechpojętej komunikacji, ale na pewno ciekawiej z perspektywy kontaktów międzyludzkich. Kolejne pokolenia nie będą sobie w stanie wyobrazić jak się funkcjonowało bez nowoczesnych telefonów i tabletów, tak jak moje pokolenie z nostalgią wspomina konsolę Pegasus i komputer Commodore C-64.

W ramach galopującej cyfryzacji ciągle jesteśmy ludźmi, czyli istotami, które same kształtują swoją rzeczywistość i dostosowują do niej wynalazki techniki. Niech nigdy nie będzie na odwrót, bo w ogóle przestaniemy ze sobą rozmawiać, a sceny ukazane w filmie, choć są może trochę przesadzone, staną się normalnością.