Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

czwartek, 26 kwietnia 2012

Mury murom nie równe

     Pewna osoba, którą powinniśmy kojarzyć wszyscy śpiewała kiedyś "wyrwij murom zęby krat (...)". Mury, które już powstały są bardzo trudne do obalenia. Pisząc o murach nie chodzi jednak jedynie o budowle, które trwale dzielą państwa, dzielnice, regiony, czy jakiekolwiek inne obszary. Mury są również w psychice ludzkiej, ograniczają horyzonty i uniemożliwiają działanie. Budowlę i bariery, o których piszę zbudować jest bardzo łatwo - to tak jak z przestępstwem można popełnić je zawsze i wszędzie, choć zadośćuczynienie i kara nie są już takie proste do "zrealizowania". Upadkowi każdego z murów towarzyszy jednak wiele wysiłków obu podzielonych stron, wiele trudów i jeszcze więcej smutku, kiedy mówimy o samym stanie podzielenia.

     Pierwsze z murów, czyli budowle oddzielające regiony i obszary, powstawały od naprawdę bardzo dawna. Wielki Mur Chiński, mur w Jerozolimie wzniesiony przez króla Dawida, mur erliński rozgraniczający państwo na strefy wpływów zimnowojennych ideologii, mur getta warszawskiego, mur oddzielający USA od Meksyku, "mur separacji" oddzielający Żydów od "terrorystów" z Zachodniego Brzegu Jordanu, DMZ (strefa zdemilitaryzowana między obiema Koreami, najniebezpieczniejsza i najszczelniejsza granica na ziemi), "mur pokoju" w Belfaście oddzielający zwaśnionych unionistów (popierających jedność z Wielką Brytanią) i republikanów, a dalej "mury" na stadionach między kibicami, mury dzielnic niebezpiecznych miast, mury w moim mieście oddzielające bogatsze osiedla od np. mojego. I tak do końca długiej, smutnej listy.
Mur w Palestynie a na nim dzieło graficiarza Banksy'ego
mur między USA i Meksykiem
     Te mury można zburzyć lub zdemontować, ale w obecnych realiach i układach polityczno-ideologicznych nikt tego nie zrobi, bo nikomu się to nie opłaca finansowo i "nie jest na rękę". Wiele z wyżej wymienionych murów już padło (mur berliński, mur getta), co wiązało się z wielkim wydarzeniami oraz przemianami społecznymi i historycznymi. Kilkanaście z tych separujących budowli wzniesionych zostało ze względu na bezpieczeństwo, które z kolei wynika z wzajemnej nieufności, a ostatni stan pochodzi z różnic, których jedna ze stron (bądź obie na raz) nie są w stanie zrozumieć i zaakceptować. Mury graniczne takie jak ten pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem wynika z prawa federalnego i ma za zadanie ograniczyć liczbę nielegalnych imigrantów i przerzut narkotyków i broni. Niektóre z barier podczas budowy i obrony zostały okupione krwią i są kojarzone na całym świecie. Mowa o Wielkim Murze Chiński, który obecnie dość infantylnie kojarzony jest z jedynie jako najdłuższy mur na świecie i jeden z obiektów widzianych z kosmosu, historia była jednak dla niego mniej łaskawa.
      "Według raportu ogłoszonego przez Belfast Interface Project obecnie w mieście jest 99 murów pokoju. Szacuje się, że jedna trzecia wyrosła po 1994 [zawieszenie broni przez IRA]" - widnieje w jednym z artykułów w zeszłotygodniowym numerze "Forum". Zastanawiam się dlaczego ludzie tak bardzo dążą do odcinania się od innych. Abstrahując od wcześniej wymienionych czynników, można stwierdzić, że dzieje się tak przez ludzki egoizm i pęd do grupowania się w określonych "stadach". Można to dość prosto wyjaśnić na przykładzie biednych i bogatych dzielnic. W chronionych, odseparowanych dzielnicach (które osobiście nazywam "gettami bogatych/nowobogackich") "grube ryby" będą czuły się o wiele pewniej, bezpieczniej i "estetyczniej", kiedy nie będą miały styczności, ba, kiedy nie będą nawet oglądały zabiedzonych domów innych części miasta - to przykład Rio i Sao Paulo. W przypadku tych budowli możliwe jest ich zburzenie, wystarczy "tylko" zbudować zaufanie między obiema społecznościami.

burzenie mury berlińskiego w listopadzie 1989
     O wiele gorsze są mury w ludzkich umysłach. Takie bariery dosłownie zaślepiają i nie pozwalają racjonalnie oceniać sytuacji. Dobrym przykładem jest funkcjonowanie mentalnego podziału na Ossi i Wessi w Niemczech, a wszystko ponad 20 lat po upadku tego materialnego muru. Jedna strona nie jest w stanie zrozumieć drugiej, pomimo jedności narodowej i etnicznej. Mury stoją także pomiędzy partiami politycznymi, szczególnie widać to w naszej polityce krajowej, gdzie bariery poglądowe i ideologiczne oraz wzajemne animozje niszczą jedność i dzielą ją na tyle części ile jest "budowniczych" muru. Nie uważam jednak, że istnieje jakkolwiek silnie podzielona Polska (tu: "Polska A" i "Polska B" itp.) - to bzdura, którą ktoś chce wmówić społeczeństwu, aby zyskać przychylność jednej ze stron, odciągnąć od unitarności Polaków. Równie wysokie i zbrojone są mury, które dzielą różne religie, ciężko jest bowiem przekonać kogoś do swoich aksjomatów i "układu świata" - każdy myśli, że ma monopol na rzeczywistość, która otacza jednak wszystkich. Tak jest w Belfaście, gdzie trwa odwieczny konflikt katolików z protestantami.
Jeden z "murów pokoju" w Belfascie

      Jak wynika z praktyki, ciężko jest przełamać jakiś mur i stworzyć jedność oraz współprace, prostsze jest oczywiście stawianie nowych ograniczeń i separacji. Kate Clark (z republikańskiej dzielnicy Belfastu) pracująca dla North Belfast Interface Network komentuje kwestię murów następująco: "Mury, są tylko najbardziej widocznym przejawem <<ścian zbudowanych w ludzkich głowach>>". Może kiedyś nadejdzie pora, aby wprowadzić buldożery do naszych umysłów i zburzyć radykalne bariery. Na to potrzeba czasu i nieskończonej chęci.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Andreas Breivik - historia (niestety) prawdziwa

     Odmienność terroryzmu lat 60 i 70 od obecnego jest ogromna, nie tylko ze względu na zmiany jakie dokonały się na arenie międzynarodowej, ale również w oparciu na wiele innych czynników. Obecne organizacje terrorystyczne w swojej strukturze odrzuciły model hierarchiczny i zastąpiły go kołowym (albo grupowym), gdzie "góra" nie ma styczności z "pionkami", bo wszystko odbywa się w ramach zdecentralizowanej władzy i pomniejszych grup. Co więcej, nowoczesny terroryzm zakłada niedyskryminację celów, nie są to więc już osoby ze świata polityki czy biznesu, a wszyscy, nawet kobiety i dzieci, chodzi bowiem o masowe zniszczenie i coś co nazwałem dla potrzeby ukazania ogromu problemu "wszechstrachem" - chęcią wzbudzenia transnarodowego, wszechogarniającego uczucia lęku związanego z nieuchronnością ataku.


    Minione lata to czasy RAF (Rote Armee Fraktion), Czerwonych Brygad (Brigate Rosse), IRA (Irish Republican Army) oraz ETA (Euskadi Ta Askatasuna), gdy przywódcami były jednostki z imieniem i nazwiskiem, a "żołnierze" kontaktowali się z "górą" i bezpośrednio wykonywali zadania zlecone przez "przełożonych". Dzisiaj terrorystą może zostać każdy, i to w nawet tak spokojnym kraju jak Norwegia.

     Chciałbym odnieść się do czynów i procesu szaleńca naszych czasów (jednego z wielu), wroga wielokulturowości, radykalnego prawicowego konserwatysty i ostatecznie ideologicznego szaleńca - Andreasa Behringa Breivika. Niemniej nie będzie to długa nota, bo z tego co można zaobserwować w mediach i czego chce sam Breivik - sprawa zyskuje coraz większy rozgłos i jak można się domyśleć, kiedyś znajdzie on przez to zwolenników i naśladowców. Bowiem zamachowiec z Norwegii lubuje się swoimi czynami i tym samym każdy dodatkowy rozgłos, plotka czy dowcip na temat jego mordu, komentarze prasowe, retransmisja procesu, analiza jego gestów, zachowania i ubioru oraz zagłębianie się w jego zepsute wnętrze, są wodą na jego propagandowy młyn, są mu na rękę, gdyż dzięki nim buduje swoją historię, a obraz ekstremizmu jest eksportowany w świat.
     Fanatyzm, który pcha Breivika i innych jemu podobnych, nie pozwala na zrozumienie, że każda rzecz ma dwie strony, że istnieje druga strona awersu, choć on/oni dostrzegają tylko jedną - tą złą i samolubną. Dla niego multikulturowość europejska, promowana silnie w Niemczech od początku lat 60. za czasów tureckich gastarbeiterów, to nic innego niż zaraza czy choroba "czystego społeczeństwa". Skrajnie egoistyczna wizja świata zakłada fanatykom klapki na oczy i wkręca do głowy śrubę z wyrytym napisem "moje": "(tylko) moja racja", "moja ziemia", "mój naród", "moje państwo", "moja rasa" itd. Nie ma również wątpliwości, że obecna Europa jest wielokulturowa (i wielonarodowa), a Unia Europejska dąży do szerzenia tolerancji i konwergencji możliwości, jak i również poszanowania innych jako jednostek żyjących w demokratycznym systemie państw. Norwegia nie jest w Unii (dwa razy odrzuciła możliwość akcesji w referendum), no i oczywiście ma do tego prawo! Jest to jednak państwo tolerancyjne i otwarte, gdzie ludzie żyją dostatnio i nie muszą wstępować w struktury unijne (nie opłaca im się). Jednak patrząc na multikulturalizm z drugiej strony, M. Adamczuk w swoim artykule umieszczonym w książce "Zamach w Norwegii" stwierdza następująco:

"Współistnienie równoległych społeczeństw może być jednym z czynników, który we wczesnych fazach procesu radykalizacji sprzyja akceptacji i poparciu ideologii ekstremistycznych."


     Tak jest w rzeczywistości. Dlatego każdy gest i spojrzenie Andreasa Breivika, mordercy 60 osób na wyspie Utoya, bombera z Oslo, stają się medialne, popularyzowane i są preludium do zapewnienia mu rozgłosu. Breivik to ideologiczny szaleniec (choć jak stwierdzili lekarze nie mentalny), który w cywilizowanym społeczeństwie zasługuje na dożywotnią izolację. Nie starajmy się go zrozumieć, to nie ma sensu, no chyba, że ktoś sympatyzuje z ugrupowaniami ekstremistycznymi lub dokonuje case study w ramach jednej z dyscyplin naukowych.

     Breivik po przeciągającym się procesie sądowym dostanie zapewne wyrok 21 lat więzienia - to najwyższa kara w pokojowej Norwegii. Osobiście poparłbym w jego przypadku odstąpienie od zwyczaju prawnego i zagwarantował mu dożywocie. Kara śmierci nie wchodzi tutaj w grę, gdyż prawo odwetu nie jest cywilizowanym (i jakimkolwiek) rozwiązaniem, nawet dla człowieka pokroju Breivika, który podczas procesu uśmiechał się, pokazywał faszystowskie gesty i wygłaszał peany w których twierdził, że już żyje w więzieniu ze względu na multikulturowość swojego państwa. Każda próba obrony argumentów Breivika zrównuję obrońcę z nim samym.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Lęk i art-groza

Witajcie, temat niniejszego artykułu może wiązać się z dwiema płaszczyznami: taką, która odwołuje się do świata realnego (tu: uczucia towarzyszące działaniom wojennym, trudy życia w określonym miejscu na ziemi itp.) i drugą wynikającą wprost ze świata przedstawionego (literatura i sztuka). Myślę, że uwaga zostanie w większości poświęcona drugiej koncepcji, a wszystko ze względu na tematykę artykułu. Inspiracją i nieocenionym źródłem do stworzenia tego artykułu okazałą się książka Noela Carola "Filozofia Horroru", zajęcia akademickie "Estetyka grozy - filozofia horroru" jak i również własne doświadczenia związane z "obcowaniem" z dziełami z gatunku horroru w najprzeróżniejszej formie i najróżniejszej treści. Dlatego też w tym artykule uniknę dla odmiany formułowania politycznych opinii zarówno dla obszaru lokalnego jak i międzynarodowego.
"Nosferatu - symfonia grozy" rok 1922
"Lśnienie" reż. S. Kubricka
     Odkąd pamiętam fascynowały mnie filmy grozy. Wszelkie horrory, niezależnie czy były to filmy, książki, czy też gry, przyciągały moją uwagę tak, jak magnes przyciąga gwoździe. Może było to wywołane dziecięcą ciekawością, która w miarę upływu czasu rozwinęła się w nieskończoną pasję, a może po prostu fascynowały mnie najprzeróżniejsze monstra i potworności - po upływie lat ciężko stwierdzić. Mój ojciec nagrywał na kasety VHS masę horrorów, choć wtedy nie dane mi było wszystkiego oglądać ze względu na mój wiek, była to bowiem era sprzętów analogowych, a ja miałem może 6 czy 8 lat. Jednakże mój ojczulek miał dziwną tendencję do nagrywania bajek czy filmów przygodowych na tej samej kasecie co horrory. Tak więc jako brzdąc z nudów oglądałem "całą" kasetę, na której znajdowały się np. "Batman" i "Lśnienie" czy jakaś bajka i "Omen". Chłonąłem treści jak gąbka i nieraz musiałem przez to spać przy zapalonej lampce, powtarzając sobie, że to tylko film. Jednakże te czasy odeszły w niepamięć, a dziś trudno jest o dobry horror, który wywołałby u widza coś więcej niż odrazę czy chwilowy "strach" związany bardziej z zaskoczeniem wywołanym przez efekty wizualne czy dźwiękowe. Dobre horrory zostały zastąpione przez szmiry w stylu "Piła", "Oszukać przeznaczenie" czy inne tego rodzaju masowe pseudo-horrory kina dla niewybrednej publiki.

obraz Francisco Goya
     Pod względem książek niewątpliwie reprezentantami gatunku horroru są "Frankenstein" Mary Shelley (a póxniejszej reżyserii Jamesa Whale'a), "Niesamowita historia o doktorze Jekyllu i panu Hyde" R.L. Stevensona, "Miasteczko Salem" S. Kinga czy "Drakula" pióra Brama Stokera. Motywy horroru występował również w malarstwie, gdzie F. Goya i H.R. Giger (słynny m.in. ze stworzenia scenografii do filmu "Obcy" i zaprojektowania statywu na mikrofon dla wokalisty zespołu "Korn") bezsprzecznie wiodą prym. Motywy strachu, lęku i obrzydzenia poruszane były także przez starożytnych i średniowiecznych pisarzy i filozofów, a wystarczy wspomnieć o "Satyriconie" Petroniusza, "Metamorfozach" Owidiusza, czy "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri. Z dobrych horrorów (filmów) można wymienić klasyki takie jak "Nosferatu" (rok 1922, reż. F.W. Murnau), "Drabina Jakubowa" Adriana Lyne'a (na podstawie której powstałą całą seria gier Silent Hill) "Wstręt" Romana Polańskiego, "Aliena" Ridleya Scotta, "Dziecko Rosemary" także Polańskiego, no i oczywiście "Lśnienie" (na podstawie książki Kinga).

Dante Alighieri obraz piekła w "Boskiej Komedii"(obraz Gustave Dore)
     Idąc za słowami Noela Carola, opisie poddana zostanie groza świata kultury, czyli jak określa to autor "art-groza" - połączenie wstrętu i lęku, a nie groza naturalna. Horror jako gatunek narodził się w XVIII wieku w Anglii i Niemczech, a nazwa pochodzi od łacińskiego horrere - "stać dęba [ze strachu]". Obecnie horror łączy się z gatunkiem science-fiction, a granica między oboma rodzajami twórczości jest płynna i w zależności od koncepcji autora/reżysera zmienia swoje "położenie". Gatunek horroru występuje w różnych rodzajach sztuki (tak jak wspominane to było na początku) i bierze swą nazwę od emocji, które wywołuje lub powinien wywoływać u odbiorcy. Potwór (monstrum), który występuje w horrorach w najprzeróżniejszych kreacjach, nie jest wystarczającym wyznacznikiem horroru, bowiem takie "byty" występują także w baśniach (np. Braci Grimm), mitologiach (Meduza, Minotaur itp.) oraz odysejach (np. cyklop). Jeżeli natomiast spojrzymy na monstrum z perspektywy horroru jako gatunku, to potwór wpisuje się w konwencje tego gatunku jako coś nienormalnego, zaburzenie naturalnego porządku i stabilności świata - w baśniach i mitach istnienie monstrum jest naturalne i wiadome, dlatego należy odróżniać owe gatunki.
Catherine Deneuve w filmie "Wstręt" Romana Polańskiego
     Co ważne,w horrorze monstrum  wywołuje określone emocje i stany u bohaterów którzy się z nim stykają. Johnatan Harker (bohater "Drakuli") w styczności z wampirem odczuwa mdłości i nudności, bohater opowiadania Lovecrafta "Obcy" tak opisuje swoje spotkanie z monstrum: "Usiłowałem unieść rękę, by przesłonić wzrok, lecz byłem tak oszołomiony i zdenerwowany, że ręka nie do końca poddała się mej woli. (...) Nie krzyknąłem, lecz wszystkie diabelskie ghule śmigające wraz z nocnym wiatrem wrzasnęły zamiast mnie, i w tej samej sekundzie na mój umysł zwaliła się pojedyncza, ulotna lawina druzgocących duszę wspomnień." Najczęstszą jednak reakcją bohatera jest chęć ucieczki od monstrum i towarzyszące temu art-groza, wstręt i dreszcze postaci fikcyjnej. Warto zwrócić uwagę, że art-groza nie jest stanem permanentnym a przejściowym i mija wraz z rozwiązaniem akcji, to odróżnia ją od wielu długotrwałych stanów emocjonalnych. 
      W większości przypadków autor horroru dąży do uzyskania "efektu zwierciadlanego" chcąc, aby odbiorca dzieła choć na chwilę "upodobnił" się do bohatera horroru i jego emocji (co jest podstawowym wyznacznikiem horroru), kiedy emocje bohatera i odbiorcy są zsynchronizowane możliwe jest określeni utworu jako dobry i spełniający wymagania gatunku. Tak więc dobry horror, niezależnie od jego formy, to taki, w którym czujemy paralelne uczucia do tych, odczuwanych przez bohatera, który w danym momencie może uciekać przed monstrum, wchodzić do opuszczonego domu, czy chować się przed poltergeistem. 
     Na samym końcu artykułu można przywołać przykład, gdzie groza przeistacza się we "wszechobecny" strach. Taki proces został przedstawiony w książce Hermanna Schmitza "Ciałosfera, przestrzeń i uczucia", gdzie autor omawia fragment znanej baśni: "W baśni Grimmów o narzeczonym rozbójniku narzeczona zostaje zmuszona przez podejrzanego narzeczonego, z którym czuje się nieswojo i który budzi w niej grozę, do wejścia do tajemniczego, cichego jak grób domu, gdzie w końcu jakiś głos woła do niej, iż przebywa w domu morderców. Tym samym groza staje się całkowicie scentrowaną atmosferą strachu." Dlatego też, czasami dobrze jest się bać (oczywiście w konwencji grozy świata kultury), czytając papierowe horrory, czy też oglądając klasyki gatunku - nie tylko po to, aby zdać sobie sprawę, że nowe horrory to wywołujące raczej uczucie obrzydzenia gnioty, lecz również po to, aby chociaż przez chwilę przeżyć art-grozę.
kadr z filmu "The Blair Witch Project" -  jednego z moich ulubionych horrorów

sobota, 7 kwietnia 2012

Dzisiejsze zabawy z bronią

     Witajcie, przez multum obowiązków, na które sam się zgodziłem, umieszczam na blogu artykuły z częstotliwością mniejszą niż w sezonie ogórkowym (rozumianym tu jako wakacje). Na szczęście dziś mam więcej czasu niż zwykle (Uraa!), dlatego pora podzielić się z Tobą, drogi czytelniku, informacjami i wiedzą, która w dobie ekspansji Internetu niejednokrotnie ogranicza się do świata obrazku i krótkich filmów. Chciałoby się powiedzieć "Nie o takie nowe media walczyliśmy", no ale wszystko co ma ciemne strony ma też strony jasne (jak śpiewał kiedyś wokalista składu Kaliber 44).

     Zaskoczyły mnie te święta, nie powiem. Tak jak rokrocznie przeważnie zdaje sobie sprawę z tego, że nadchodzą jakieś "wolne dni" wynikające z dyscypliny Kościoła w Polsce, tak tym razem zostałem przez nie połknięty bez możliwości riposty. Nie zamierzam jednak pisać o świętach Wielkiej Nocy i zastanawiać się nad znaczeniem symboli i tradycji, bo po pierwsze już to kiedyś zrobiłem (rok, bądź dwa lata temu), a po drugie to sprawa osobista. Niemniej moja postawa do Wielkanocy jest nietypowa, gdyż nie chodzę do świątyni na żadne modły, tak jak co roku tradycyjnie pójdę z rodzicami z koszykiem.  Moi rodzice w związku z Wielkim Piątkiem namawiają mnie do postu ścisłego. Pomimo tego, że odszedłem od nauk i zaleceń kościoła wiele lat temu, instytucja postu jest dla mnie szlachetna. Osobiście od ośmiu miesięcy nie jem czerwonego mięsa, a od kilku lat nie nabijam kieszeni fastfood'om korporacyjnym i nie opycham się junk food'em . Ot, taki inny post. Jednak do rzeczy, zbyt wiele ważnych wydarzeń wymaga poruszenia.

     Wczoraj zostałem zaskoczony. W Faktach na TVN pokazują Pruszków, moje miasto! Już myślałem, że będzie coś co nie dotyczy echa mafii, po której w Pruszkowie nie ma śladu od kilkunastu lat. Niestety, reporter wspominał o złych skojarzeniach związanych z konkretnymi miastami i oczywiście padło na Pruszków i Wołomin. Wszystko w związku z akcją Janusza Palikota, który nagłośnił, że w miejscowości Klejkuty i Szymany były tajne więzienia CIA, co było zresztą powodem ostrej krytyki ze strony SLD. Smród mafii pruszkowskiej ciągnie się za moim uroczym (dajmy na to) miastem odkąd pamiętam. Co prawda w połowie lat dziewięćdziesiątych sporo się tutaj działo, ale nie otwierajmy starych ran. Nowe tworzą się same. 

* * *

     W Oakland w stanie Kalifornia we wtorek 4 kwietnia o godzinie 10.30 czasu zachodnio-amerykańskiego 43 letni One Goh otwiera ogień do uczniów w religijnej szkole pielęgniarskiej dla imigrantów z Azji. Ginie siedem osób, trzy są ranne. Zabójca ucieka, ale łapie go policja. Powód ataku jest okrutnie banalny - Goh był notorycznie poniżany przez rówieśników ze względu na swój słaby język angielski. Zamachowiec planował swój atak od kilku tygodni. W zeszły wtorek nie wytrzymał i zrealizował swój plan. Nie był on jednak pierwszym, który urządził "masakrę", niestety, jak mniemam, nie będzie też ostatnim.


     20 kwietnia 1999 roku w szkole Columbine w miasteczku Littleton w stanie Colorado Eric Harris i Dylan Klebold popełniają zbrodnię, która przejdzie do historii jako "Masakra w szkole Columbine". Po wydarzeniach w Columbine powstał doskonały film fabularny "Słoń" (ang. Elephant), który ukazuje wydarzenia z kwietnia 1999 roku w "przystępny" dla widza sposób. Michael Moor nakręcił również film "Zabawy z bronią" (ang. Bowling for Columbine), w którym ukazał, co łatwy dostęp do broni robi ze społeczeństwem USA. Nie zabrakło tam oczywiście wątku o Columbine. Za film został on nagrodzony Oscarem i Cesarem w 2002 roku. Oba filmy godne polecenia a tym bardziej obejrzenia. A tymczasem w Littleton...

    Eric i Dylan byli naprawdę przeciętnymi nastolatkami (choć bardzo zdolnymi uczniami), interesowali się grami wideo, grali na instrumentach, prowadzili pamiętniki i strony internetowe. Zajmowali się tym, czym zajmują się nastolatkowie w ich wieku. Ale nie do końca. Gry, w które grali (m.in. była to jedna z gier mojego dzieciństwa - "Doom") sprawiały, że przestawali odróżniać co jest dobre od tego co złe. Rodzice i nauczyciele, ich nie słuchali i nie pomagali w rozwiązywaniu ich problemów, doprowadzili do pęknięcia cienkiej granicy między nastoletnim buntem, a zbrodnią. Wina tkwiła również w "kolegach" zamachowców, którzy codziennie wyśmiewali ich i doprowadzili do izolowania dwóch chłopaków od reszty rówieśników. Stąd też pojawiły się myśli samobójcze i głęboka depresja Klebolda.Wszystko nagromadziło się i pękło.W liceum Columbine zginęły 24 osoby, nastolatkowie, którzy mieli całe życie przed sobą, mieli swoje plany, nadzieje i marzenia. Po zamachu dwóch nastolatków popełniło samobójstwo.

    Wina leży nie tylko po stronie osób fizycznych, ale także w systemie państwa, a dokładnie zapisie konstytucyjnym (a raczej w drugiej poprawce z 1791 roku), a oto jej treść:

Poprawka II

Nie wolno ograniczać praw ludu do posiadania i noszenia broni, gdyż bezpieczeństwo wolnego stanu wymaga dobrze wyszkolonej milicji.


     Przez zapis z 1791 roku, który liberalizuje posiadania broni, do dziś zginęło zapewne wiele milionów obywateli i setki tysięcy nastolatków. Nie wszyscy w Stanach Zjednoczonych kwalifikują się bowiem do posiadania broni (jakiejkolwiek) i używania jej w celu samoobrony. Świetnym przykładem niedostosowania zapisu prawnego do dynamicznej rzeczywistości, jest działanie koleżanki Erica i Dylana, Robyn Anderson, która po ukończeniu 18-go roku życia legalnie zakupiła dla nich broń, z której zginęli, bądź zostali zranieniu uczniowie w amerykańskim liceum. Tak jak Robyn może uczynić dziś każdy, ba, funkcjonuje nawet obiegowa plotka, że w Stanach każdy prawdziwy mężczyzna ma broń. Media próbują z tym walczyć poprzez cenzurowanie wizerunku broni w teledyskach (cenzuruje się nawet sam wyraz "gun" i inne związane z bronią!) - to stanowczo za mało. Cenzura nie rozwiązuje tak głębokiego problemu.

    To jednak nie koniec. 16 kwietnia 2007 roku, a więc prawie 8 lat po Columbine, ma miejsce "Masakra w Virginia Tech" w miasteczku Blacksburg w stanie Virginia. Jest to wydarzenie, które nie doczekało się tak wielkiego nagłośnienia jak te z Columbine (medialnego i fabularnego), choć zginęły tam 33 osoby. Tutaj zamachowiec był jeden, choć również uzbrojony po zęby, a wszystko nabyte zgodnie z literą prawa. Co ciekawe zabójca, Chu Seung-hui pochodził z Seulu, czyli miejsca, które w ramach tworzenia mojej pracy magisterskiej nie jest mi obce. Cho miał problemy psychiczne, nie potrafił się odnaleźć w otaczającym świecie, mało mówił, wyśmiewano go w szkole (także ze względu na język angielski), a nauczyciele naciskali na niego, aby uczył się lepiej (stawiając negatywne oceny). Koreańczyk, tak jak zamachowcy z Columbine, przechodził przez ciężką depresję i miał myśli samobójcze. Jego zabijanie zaczęło się od byłej dziewczyny do której żywił obsesyjne uczucie. Oto ostatnie słowa zamachowca przed popełnieniem zbrodni.


    Warto zaznaczyć, że na takie zbrodnie czy masakry wpływa wiele czynników, które już wymieniłem. Z jednej strony człowiek będąc zewnątrzsterownym łatwo poddaje się presji otoczenia (szkołą, rodzice, rówieśnicy itd.) z drugiej gdy nikt nie pomaga mu z problemami takimi jak depresja czy myśli samobójcze łatwo o wydarzenia, które kończą się krzywdą innych i ostatecznie samych zamachowców, którzy w dużej mierze popełniają samobójstwo. Kolejny aspekt, który ułatwia działanie przestępcom jest dostęp do przedmiotu zbrodni (ładunki wybuchowe, pistolety, karabiny, broń biała itp.), w Stanach o to nie trudno,  a czasami nawet nie wypadanie posiadać broni. Niekiedy przy zbrodniach działa również faktor ideologiczny, tak jak w przypadku Andreasa Breivika, który był zaślepiony skrajną chrześcijańską prawicą i żądzą ustanowienia "nowego porządku" - w lipcu 2011 na wyspie Utoya dokonał zabójstwa 69 nastolatków z letniego obozu członków Partii Pracy, stwierdzając (po dobrowolnym oddaniu się policji), że nie popełnił zbrodni. Gdzie tkwi problem?

źródło: www.times.com

     Do póki nie będziemy rozwiązywać problemów psychologicznych i pedagogicznych w zarodku, do póki ludzie będą wyśmiewali i prześladowali innych ludzi, do póki rodzice i nauczyciele będą traktowali młodych jako grupę o "przejściowym buncie nastolatka" i ostatecznie do póki dostęp do broni będzie tak łatwy - do póty ginąć będą młodzi ludzie, którzy nie zawinili niczym. 

Jeżeli ktoś spodziewał się wesołego, świątecznego artykułu, to zapewne zawiodłem jego oczekiwania. Nie przepraszam, tak wygląda nasza rzeczywistość.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

W nieznane

     Wiem, że pęd do wolności jest ogromny u każdego stworzenia. Nie tylko jeżeli chodzi o zniewolone narody, ale także gdy mówimy o poszczególnych jednostkach. Wyjazdy tu i tam nauczyły mnie, nie, lepiej będzie, gdy nazwę to "przetarły mi oczy", że jest miejsce do którego muszę wrócić chociaż na chwilę. W przeszłości wielokrotnie myślałem o rozłące z szumem wielkich miast, nawet jeżeli mówimy o kraju tak małym jak Polska. U nas nie można uciec zbyt daleko, za każdym razem gdy ujedziemy wiele kilometrów, rozpoczyna się inny kraj i inna rzeczywistość połączona z obcą historią i kulturą, odrębność i obcość rozwiewają sny o schedzie. Myślę, że Amerykanie nie mają takich problemów, gdy mijając kolejne stany oddalają się od domu pozostawiając ciągle w tym samym państwie. Tam przezywanie nowych doświadczeń związanych z wędrówką przychodzi o wiele łatwiej.

     Nie jesteśmy sztywno przypisani do jakiś zasad czy zachowań, to rutyna i nacisk zewnętrzny ("zewnątrzsterowanie") każą nam być w danym miejscu i zachowywać się w określony sposób. Film "Into the wild" otwiera mi oczy na wiele aspektów. Po pierwsze, kiedy więzi rodzinne się destabilizują, nic nie trzyma nas przy kontaktach z innymi ludźmi i bliskimi. Po drugie, kiedy osiągniemy już wszystko na drodze edukacji czy kariery, staramy się "wyzerować" społecznie i odkryć granice samego siebie na płaszczyznach, o których wcześniej czytaliśmy tylko w książkach. Rytm miasta wytrąca nas z prawidłowego rozumowania, pierwotny instynkt człowieka nomada lub człowieka myśliwego zanika, a nasze receptory zostają przytłumione przez prostotę dnia codziennego i powszechnej dostępności. Następuje odejście od zachowań pierwotnych i uproszczenie życia.

     Można więc postawić sobie pytanie jak postępować aby żyć w zgodzie zarówno z samym sobą jak i otaczającymi nas ludźmi. Nie wiem, czy ktokolwiek zdoła na nie odpowiedzieć we właściwy sposób. Z jednej strony szukając siebie, natrafimy na setki barier typu: praca, wykształcenie, kredyt, rodzina, więzi społeczne, przywiązania materialne itp.. Z drugiej zaś nie doznamy umysłowego spokoju, wolność bez granic i oderwanie od rzeczywistości. Takie stany stworzą dysonans, którego żaden wychowany w cywilizowanym kraju człowiek nie jest  w stanie wytrzymać. Jak więc odnaleźć aurera meritas i przeżyć zrównoważonym życiem?

     Kiedyś, kilka lat temu miałem ochotę biec w nieznane. Dzisiaj uciekam już tylko od "tu i teraz", ale za to wiem, że życie nie kończy się przez małe wynaturzenia losu. Prostota chwili potrafi przywrócić świeże myślenie i nakierować mnie na właściwy tor życia. Czasy, kiedy chciałem uciekać na południe kraju bez zostawienia jakiejkolwiek wiadomości minęły bezpowrotnie. Choć nie wiem czy jeszcze kiedyś nie powrócą. Jednak jak mają się moje problemy przeszłych lat, do tych, które przeżwał bohater filmu, o którym wspominałem ("Into the wild"). Chyba nijak. Jednak czuję z nim jakąś więź. Ponadczasową i ponadprzestrzenną, taką, która bez słów i gestów łączy różne jednostki. Chciałbym mieć tyle sił, aby powiedzieć wszystkim, że to co robiłem przez całe życie było słuszne i sprawiedliwe. Tak wiele trudu muszę jeszcze włożyć, żeby choć przez chwilę w to nie zwątpić i nabrać sił by kształtować swoją własną historię. Sprawić żeby ktoś ją zapamiętał.