Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 28 stycznia 2014

Kopciuszek Strong. Część III, ostatnia - maskarada

Róża próbowała wielu substancji, które w Metropolii uchodziły za wysoce nielegalne - od zwykłej trawy i haszyszu po bardziej wyrafinowane substancje takie, jak 4-AcO DMT czy kostki cukru nasączone wzmocnionym kwasem. Takie to już jest znojne życie zahukanej dziewczyny w Metropolii, której ulice, przy dobrych kontaktach i ładnej buźce, są w stanie zaoferować wszystko. Należy zaznaczyć, że pomimo doświadczenia w tych sprawach, to co dziewczyna znalazła w apteczce Macochy było jednak inne. Zupełnie bez smaku, zapachu czy chropowatości. Nie zadziałało też od razu, więc zapowiadała się długa noc.

Wejście do domu, a raczej małego pałacu, który zapewne nie został zakupiony z legalnie zarobionych pieniędzy, obstawione było ludźmi, tak jak ma to miejsce przy okazji dużych koncertów. Przy bramie, gdzie wielki łysy mężczyzna sprawdzał listę zaproszonych gości ustawiła się kolejka, którą stanowili Ci nie należący do najbliższego kręgu Prezydenta i Księcia. Dla tamtych zapewniono inną bramkę z wielkim napisem "VIP". Róża ustawiła się w pierwszej kolejce i w grupie jakiś wypacykowanych i wymuskanych młokosów i ich koleżanek spokojnie czekała na swoją kolej. Po chwili czekania w kolejce, doszło do pierwszego kontaktu między Różą a resztą osób, dla których dostanie się na taki bal było wydarzeniem równym boskiej iluminacji.

- Co taka laleczka robi sama przed taką imprezą? Może pójdziemy do środka razem i udasz, że jesteś moją dziewczyną? - zapytał elegancko ubrany mężczyzna, którego wyraz twarzy i ton, z którym się do niej zwracał kazał sądzić, że jest zwykłym imprezowym jebaką.

- Hmm, brzmi kusząco - powiedziała Róża, a na twarzy mężczyzny pojawił się mały uśmiech triumfu - ale niestety, po pierwsze nie dałbyś mi rady, a po drugie to chyba ktoś czeka na ciebie w domu albo wewnątrz.

Róża była bystrą dziewczyną i potrafiła zbywać facetów z taką łatwością, jak Slash gra gitarowe solo. Dlatego też facet wyglądał na zmieszanego, bo przypomniało mu się, że zapomniał zdjąć obrączkę, a jego czerwona od wstydu gęba dopięła dzieła zniszczenia i musiał wycofać się tyłem w dalszą część kolejki, ciągle zachowując na twarzy głupkowaty uśmiech.

Wreszcie przyszedł czas, aby skonfrontować się z wielkim łysolem przy bramie. Problem tkwił w tym, że zaproszenie Róży leżało podarte na kawałki gdzieś na dnie śmietnika w penthousie. Na szczęście, to co wzięła Róża nie zaczęło jeszcze działać, więc zachowując ostrość umysłu i wyrafinowanie, które wyniosła ze swojego chorego domu dało jej moc do działania. Poczuła się jak gepard, który jest w stanie walczyć z większym przeciwnikiem tylko po to, aby osiągnąć swój cel.

- Imię i nazwisko - powiedział matowym tonem bramkarz, który powinien urodzić się w średniowieczu i na arenie wraz z innymi gladiatorami walczyć ku uciesze publiczności.

- Słuchaj mnie uważnie - zaczęła ostrym tonem Róża - nie dość, że muszę stać w tej pieprzonej kolejce, bo wypadło mi zaproszenie do VIPów, to jeszcze podrywają mnie faceci, których mam ochotę rozszarpać i nie robię tego tylko i wyłącznie ze względu na to, że mogłabym ochlapać sobie moją suknię, więc bądź tak łaskawy i po prostu mnie kurwa wpuść!

Jeżeli za takie działania dostawało by się punkty, to na pewno Róża zgarnęłaby całą pulę. Świetnie odegrana rola rozpuszczonej diwy zadziałała na wielkoluda, który zapewne nie raz miał do czynienia z tego typu sytuacjami. Bramkarz wbił oczy w ziemie i gestem dłoni pokazał Róży, aby wchodziła. To na pewno było dla dziewczyny małe zwycięstwo, które stanowiło równocześnie pierwszy krok do "niezapomnianego wieczoru".

Kiedy wraz z innymi gośćmi Róża znalazła się we przestronnym foyer, dosłownie zaparło jej dech w kształtnych piersiach. Na marmurowej posadzce, której jaśniejsze elementy układały się w kształt skomplikowanej rozety stały amfory na żelaznych stelażach wypełnione wodą i płatkami aromatycznych kwiatów. Dalej w pomieszczeniu, pomiędzy parą półokrągłych schodów wyściełanych czerwonym dywanem, które prowadziły zapewne do sali balowej znajdował się posąg młodzieńca na koniu wykonany z brązu, a na suficie wisiał wielki kryształowy żyrandol, który swoim światłem tworzył złudzenie lśniącej podłogi i ścian. Róża sparaliżowana pięknem pomieszczenia mogłaby tak stać i gapić się na każdy drobny szczegół, który składał się na surowe piękno miejsca, w którym się znalazła. Tak by się w istocie stało, gdyby nie fakt, że było tam tyle ludzi, którzy chodzili w jedną i drugą stronę, rzucając jej czasami ukradkowe spojrzenia. Dziewczyna nie mogła więc w swojej pięknej sukni i z olśniewającym wyglądem sprawiać wrażenie dziewczynki w sklepie z lalkami, tj. kogoś, kto widzi taki przepych po raz pierwszy. Róża cieszyła się jednak niezmiernie z tego jak wyglądała (na ścianach znajdowały się wielkie lustra), bo w wersji "ogarniętej" nie przypominała już z makijażu Taylor Momsen, a jej piękna suknia przyciągała wzrok niejednego mężczyzny, a jak było to widoczne przed wejściem, nawet żonatego. 

Wśród ludzi zaproszonych przez Prezydenta i Księcia były bardzo różne postaci. Można było dostrzec grupki młodych osób, gdzie mężczyźni (a raczej chłopcy) ubrani byli w markowe polówki i spodnie w kant, a dziewczyny miały czerwone lub czarne krótkie sukienki, które więcej odkrywały niż zasłaniały. Byli też eleganccy panowie ze swoimi partnerkami wystrojonymi w boa i fryzurami, które były modne kilka dekad temu - to byli zapewne politycy od Prezydenta. W rogu stała też grupka podejrzanie wyglądających mężczyzn, którzy ubrani w przymałe marynarki i świecące mokasyny, wraz ze swoimi paniami do towarzystwa (było to widać od razu po ich "kreacjach") stanowili grupę gości, z którymi lepiej nie rozmawiać bez konkretnego powodu. Tych naprawdę szczególnych gości dało się poznać po tym, że swobodnie przechodzili z jednej grupki do drugiej i z uśmiechem na ustach podejmowali jakiś wątek. Oni w tej całej maskaradzie byli najbardziej wpływowi - należeli do wewnętrznego kręgu.

Róża po skosztowaniu szampana, który podał jej idealny kelner, udała się schodami na piętro, gdzie znajdowała się sala balowa. To przestronne pomieszczenie było już prawie całkiem zapchane, dziesiątki ludzi na parkiecie w rytm muzyki wiły się niczym węże w okresie godowym, a wszystkie podziały, które tak bardzo widoczne były na dole tutaj wydawały się znikać. Dziewczyna postanowiła jednak, że w jej butach na wysokim obcasie ciężko będzie tańczyć, więc usiadła przy jednym ze stołów dosuniętych do ścian pomieszczenia. Nie wiadomo czy katalizatorem dla magicznej tabletki była muzyka czy szampan, który wcześniej wypiła, ale się zaczęło. I to na poważnie.

Dobrym słowem do ujęcia efektu pigułki będzie "nagle", bo właśnie w taki sposób piękna sala zaczęła zmieniać się w dżunglę. Tańczący ludzie zamarli w bezruchu i wrośli w ziemię, zamieniając się w drzewa, a ich ręce były jak gałęzie, które kołyszą się wraz z wiatrem. Wszyscy niesieni to dźwiękiem, to wyciem zwierzęcia, a może potwora, o którym nigdy się nie wspomina. Muzyka płynąca z głośników rozstawionych w sali zamieniła się w szum drzew i puszczy. W zielonych oczach Róży tęczówki wydawały się powiększyć, sprawiając, że jej spojrzenie stało się wielce hipnotyczne, tak samo wciągające jak to, co odczuwała obecnie dziewczyna.

Przez jej rozpalone policzki przebiegł dreszcz podniecenia, a ona sama miała coraz większy problem, żeby usiedzieć w miejscu. Puszcza ją wołała. Te wszystkie kuszące drzewa, które teraz wiły się w jakimś magicznym rytmie zdawały się wytwarzać niesamowitą aurę, która sprawiała, że Róża czuła się dobrze. Wstała z krzesła i niepewnym krokiem ruszyła w gęstwinę. Narkotyk trzymał mocno i intensywnie. Dziewczyna wchodząc do puszczy, którą wytworzył jej umysł, czuła że dosłownie czuje zapach drzew, doświadcza powiewu leniwego wiatru i co jakiś czas widzi małe zwierzęta, które przemykają między konarami drzew. I te niesamowite, wielobarwne ptaki, które od większego hałasu zrywały się do lotu trzepocąc swoimi tęczowymi skrzydłami. Róża wkroczyła do magicznego lasu.

Drzewa były bardzo blisko niej, pnącza wiły się wokół jej tali, a piersi co jakiś czas muskała niejedna gałąź. Dziewczyna wraz z innymi drzewami zaczęła poruszać się w rytm szumu, intensywnie czując nieopisany, ale piękny zapach, wiedząc co czują inne drzewa, dostrzegając ich nieodkrytą dotąd głębię. Tuż pod korą. Czas mijał, a raczej tak jej się zdawało, bo po pierwsze, ten wymiar utracił swoją policzalność, a po drugie, nie miała zegarka, który zapewne przy tak mocnych wizjach i tak by nie spełnił swojej funkcji. Kiedy tak Róża wiła się wokół drzew jej oczom ukazał się wysoki modrzew o pięknej korze i rozłożystych gałęziach. Pląsając w rytm muzyki podeszła do niego i zaczęła wraz z nim dziwny taniec, który pomimo skomplikowanych ruchów wydawał się doprowadzać do idealnego współgrania w całym zgiełku. Ona, jak nimfa, i modrzew stanowili idealną harmonię, której nie mogło nic zakłócić. 

Nagle mały prześwit, jakby promienie słońca przebijające się przez koronę drzew. Wszystko zwolniło, a szum lasu zaczął powoli zmieniać się w dudniąca muzykę. Na miejscu falującej puszczy zaczęli pojawiać się tańczący ludzie. Jednak największym zaskoczeniem był modrzew, który zyskał czarne skórzane buty, ciemnografitowe spodnie, białą koszulę zakrytą ciemną marynarką i twarz. I to nie byle jaką twarz, bo szeroko otwartym oczom Róży (które po tabletce zdawały się być jeszcze większe) okazało się uśmiechnięte oblicze Księcia. Jakaś nieznana moc powstrzymała Różę od płaczu, omdlenia i krzyku, a jedyne co wyszeptała drżącym głosem brzmiało:

- Bardzo przepraszam, muszę na sekundkę usiąść, bo strasznie się zmęczyłam.

- Pewnie - odpowiedział Książę dziarskim tonem - nie dziwi mnie to ani trochę, bo tańczyliśmy dość, hmm, intensywnie przez jakieś półtorej godziny. Pójdę z tobą, bo też jestem zmęczony.

To chyba najgorsze i najlepsze zarazem co mogło przytrafić się dziewczynie. Książę, będący gwiazdą wieczoru i jednym z najprzystojniejszych facetów w mieście tańczył z nią przez półtorej godziny i do tego chciał z nią usiąść. Z drugiej strony, Róża zaczynała powolutku odczuwać skutki intensywnego działania pigułki, którą przyjęła kilka godzin temu. Wszystko zdawało się na przemian zwalniać i przyspieszać, a w jej głowie zapanował prawdziwy mętlik. Z trudem przeciskała się przez tłum ludzi, aby usiąść przy stole. Obok niej usiadł zmęczony tańcem, ale ciągle uśmiechnięty Książę.

- Powiedz mi proszę jak się nazywasz, bo chętnie poznam imię tak uroczej dziewczyny z którą przetańczyłbym całą noc - powiedział Książę tonąc w zielonych oczach Róży.

- Yyy, mam na imię... - zaczęła niepewnie Róża, ale nie dość, że wszystko w jej głowie zdawało się toczyć wewnętrzną walkę, to do ich krzeseł przybyła grupka ludzi, na której czele stał sam Prezydent.
  
- O! Tutaj jesteś młody - powiedział tubalnym głosem jowialny mężczyzna  - zostaw na chwile romanse z tą uroczą dziewczyną i przejdź się ze mną, mam Ci parę parę słów do powiedzenia odnośnie Szeryfa. 

Prezydent kiwnął głową na stojącego za nim mężczyznę, którego Róża kojarzyła z foyer (był to jeden z członków grupy w mokasynach). Ton głosu gospodarza sugerował, że jemu się nie odmawia, a dodatkowym argumentem dla Księcia było chwycenie za ramię i delikatne pociągnięcie w kierunku, w którym mieli się udać. Przystojniak nie miał wyboru, musiał wstać i pójść z ojcem. Popatrzył jeszcze raz w oczy dziewczynie, a jego spojrzenie mówiło coś w stylu "przepraszam" albo "jeszcze się spotkamy".

Zejście Róży nasiliło się do tego stopnia, że nie mogła nawet siedzieć. Szybkim lecz chwiejnym krokiem udała się do do jednej z łazienek na parterze, bo do tych na piętrze przy sali balowej ustawiła się długa kolejka. Kiedy wpadła do jednej z nich zauważyła, że niektórzy z grupki gogusiów, których spotkała na początku, wraz z ogromnym ochroniarzem, z którym także miała do czynienia, wciągają długie białe kreski z luster usytuowanych niedaleko zlewów. Obok nich stały ekskluzywne dziwki, które z tępym wzrokiem chichotały patrząc się na swoje odbicia w ogromnym lustrze. Róża minęła ich i otworzyła pierwsze drzwi do kabiny. Spotkała ją mała niespodzianka, bo w środku mężczyzna z obrączką, którego spotkała na zewnątrz, czerwony na gębie posuwał od tył jakąś młodą blondynę.

- Czy to toaleta koedukacyjna? - spytała się Róża z obłędem w głosie - wypierdalać albo do końca życia będziecie mieli problemy z moim facetem - skłamała dziewczyna, wskazując podbródkiem na wielkoluda z bramki.

Koleś z obrączką mocno spanikował, bo nawet nie zdążył dobrze podciągnąć spodni, a już go nie było. Z kolei niska i szczupła blondynka, która chwilę wcześniej jęczała z rozkoszy, miała teraz oczy pełne łez, a na obraz jej nieszczęścia składały się także potargane włosy, rozmazany makijaż i majtki na wysokości kostek.

- Nic się nie martw, jutro będzie ... na pewno jakoś inaczej - wymamrotała Róża, nie wiedząc co ma powiedzieć tej głupiej lasce, po czym wypchnęła ją na zewnątrz i wyrzuciła z siebie całą zawartość żołądka. Dwa razy.

Ta tabletka była niesłychanie męcząca, zarówno w trakcie jej działania, jak i zaraz po nim. Róża ledwo wyszła z ubikacji mijając grupkę, która leczyła katar i chwiejnym krokiem przez rozległe foyer udałą się do wyjścia. Cały bal przybrał trochę innego oblicza niż zapamiętała na początku. Teraz już wszyscy zdawali się być albo pijani albo po wizycie w toalecie. Dziwki, które przyszły z mafiozami siedziały na kolanach pijanych polityków, w amforach rozstawionych na parterze zamiast aromatycznej wody, już nie tak idealni kelnerzy dolewali szampana, a gogusie i ich dziewczyny czerpali z naczyń swoimi kieliszkami. Na na czerwonym dywanie położonym na schodach odbywały się gorące dyskusje mężczyzn i kobiet, którzy tam siedzieli. Róży zaczęło brakować powietrza, więc przeciskając się przez czerwone i spocone gęby oraz potargane suknie dotarła przez podwórze do bramy, zmęczona jak nigdy dotąd. Ostatkiem sił machnęła ręką na taksówkę. Dalej już nic nie pamięta.

Co prawda obudziła się w swoim okropnym pokoju, ale nie czuła się ani trochę sobą. Jej ciało pękało ze zmęczenia, głowa paliła bólem, a w ustach panował klimat pustynny. Sukienka, która jeszcze wczoraj wyglądała olśniewająco dzisiaj była poplamiona jej wymiocinami i potargana, a buty nie miały obcasów.

- Party hard - pomyślała Róża, po czym jak młot kowalski uderzyła ją inna myśl - Kurwa mać! Torebka!

Zgadza się, nie miała swojej modnej kopertówki, w której była druga pigułka i karta kredytowa Macochy. Nie było to jednak zbyt wielkim problemem, do czasu kiedy wyrafinowana kobieta zorientuje się, że na jej koncie nie ma kilku tysięcy lub nie zacznie szukać karty kredytowej, którą celowo ukryła w szafce na leki. Róża była zbyt zmęczona, aby o tym wszystkim myśleć, więc nie zdejmując mocno dotkniętej ostatnim wieczorem sukni legła na łóżku, słysząc chrapanie zarówno dwóch przyrodnich sióstr, jak i Macochy. Zapewne wróciły z balu po niej o czym świadczyły niewytarte rzygi przed pokojem Ann i rozbita butelka po szampanie na samym środku salonu.

Z drugiej drzemki zarówno Różę, jak i pozostałe kobiety wybudził dźwięk dzwonka do drzwi. Róża pomyślała, że to jakiś kurier przyszedł z paczką do tych idiotek. Dzwonek zadzwonił ponownie. Wreszcie za trzecim razem usłyszała kroki matki, która powoli doczłapała się do drzwi.

- O mój boże! - na całe mieszkanie huknął zachrypnięty po wczorajszym piciu głos Macochy, który Róża mogła słyszeć przez drzwi swojego pokoju.

- Chciałbym znaleźć właścicielkę tej torebki i karty kredytowej, dzięki której tutaj trafiłem - powiedział głos, który Róża bardzo dobrze kojarzyła. To był głos Księcia.

Nagle przy drzwiach w piżamach pojawiły się Ann i Nicky, a ich szczęki prawie opadły na ziemię na widok eleganckiego gościa. Dziewczyny zaniemówiły i zupełnie nie wiedziały co powiedzieć.

- Wczoraj trochę wypiłem, ale nie przypominam sobie, żebym tańczył z którąś z was - powiedział Książę najdelikatniej jak mógł mierząc wzrokiem dziewczyny - Czy mieszka tu ktoś inny?

- To moja torebka - powiedziała cicho Róża wychylając się ze swojego pokoju - ale karta należy do niej powiedziała wskazując na Macochę, której twarz zrobiła się czerwona, a żyła na szyi ponownie pulsowała w szaleńczym rytmie.

- Pewnie, że Twoja, nigdy bym nie zapomniał tych oczu. Wkładaj coś na siebie i choć - powiedział Książę z wyrazem rozbawienia na twarzy, gdy popatrzył na to, co zostało z pięknej kreacji Róży.

Dziewczyna złapała ze sobą kilka rzeczy, wcisnęła je do starej torby, którą "dostała" od Ann i bez słowa wyszła z mieszkania, widząc tylko kątem oka nieskończone zdziwienie na twarzach trzech kobiet, z którymi przez tyle lat musiała mieszkać w okropnych warunkach. Kiedy opuszczali osiedle, gdzie znajdował się penthouse dziewczyna powiedziała:

- Mam na imię Róża, powiedz mi proszę jak mnie znalazłeś i czego tak właściwie ode mnie chcesz.

- Mam bardzo dobrą pamięć do szczegółów i osób - powiedział spokojnie Książę - kiedy tańczyliśmy trzymałaś tą torebkę kurczowo przy sobie, a później, kiedy wróciłem z rozmowy z ojcem, żeby z Tobą porozmawiać została tylko ta kopertówka. Nie zapomnę też twoich oczu, takich zielonych studni się nie zapomina.

- I co teraz? - spytała zmieszana Róża.

- Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Odległych Krain, gdzie ojciec załatwił mi pracę. Będzie mi potrzebny ktoś kto zna się na chemii, bo to spory koncern farmaceutyczny. Pogrzebałem w Internecie i wiem, że jesteś w tym dobra. Co ty na to?

- Pewnie, że tak! - prawie krzyknęła Róża, która wiedziała, że nie mogło spotkać ją nic lepszego w perspektywie nieskończonego gniewu ze strony całej jej "rodziny".

- Świetnie, no to zapraszam do samochodu - powiedział Książę wskazując podbródkiem na wysłużonego mercedesa, którego, jak później dowiedziała się Róża, mężczyzna darzył sentymentalną sympatią. 

- A i jeszcze jedno pytanie - powiedział książę otwierając drzwi do samochodu przed Różą - co to za dziwna tabletka w Twojej torebce?

- Sam się przekonasz, gdy już będziemy w Odległych Krainach - powiedziała Róża.

Książę wsiadł do samochodu i odjechali. W tym momencie kończy się historia Róży, jej przyrodnich sióstr, Macochy, Prezydenta, Księcia i całej Metropolii. Czy Róża i Książę żyli długo i szczęśliwie? Zapewne tak, choć kiedy kończyły im się zapasy w domowej "apteczce" bywało nerwowo. No, ale oczywiście żyli oni szczęśliwie!


KONIEC



sobota, 25 stycznia 2014

Kopciuszek Strong. Część II - nie ma Róży bez ognia

- Patrz Ann ta szmata też dostała - powiedziała Nicky nie kryjąc zdziwienia i złości w głosie - tych na górze chyba do reszty popierdoliło, no, ale ważne, że znowu szykuje się jakaś konkretna impreza, na którą nas zaprosili.

- Tak bardzo konkretna i na pewno będziemy się dobrze bawiły, ale chcę mieć pewność, że nikt nie skojarzy nas z tą wywłoką - powiedziała Ann i wyrwawszy zaproszenie z rąk Róży podarła je na strzępy.

Wszystko działo się na oczach Macochy, która po przeczytaniu wiadomości od Prezydenta wydawała się być w innym świecie. Jej oczy zrobiły się wielkie, a żyła na szyi zaczęła nerwowo pulsować. W tym momencie podniecenie i nadmiar drinków, które wlała w siebie w jednym z droższych lokali w Metropolii, flirtując z młodym sportowcem z lokalnej drużyny baseballowej, zrobił swoje.

- I tak bym nie poszła na ten zasrany bal - pomyślała Róża po kilku sekundach, kiedy opadły emocje wywołane zachowaniem jej siostry - zresztą nie mam co na siebie włożyć, a banda idiotów, którzy tam będą to nie moje towarzystwo. Ale ten Książę...

- Ale mega! - krzyknęła Ann wyrywając Różę z rozmyślań, które mogły się za chwilę przerodzić w erotyczne fantazje - muszę kupić sobie jakieś ciuchy i tobie też radzę! - krzyknęła do swojej siostry, która jak mała świnka kwiliła z radości po przeczytaniu zaproszenia. - Mamo my wychodzimy, jedziemy po nowe sukienki, potem idziemy zrobić się na księżniczki balu, a od wizażysty od razu na baaaaal!

- No dobrze, ja też będę wychodziła, muszę skoczyć tu i tam - powiedziała Macocha mając na myśli znajomego chirurga plastycznego, który potrafił czynić cuda w trybie "na ostatnią chwilę".     - Ty możesz pooglądać telewizję, ale nie wchodź do żadnego z pokoi, jeszcze byś coś zepsuła, albo pobrudziła - surowo powiedziała do Róży - no i zapomnij o balu, takie jak ty mogą co najwyżej parzyć kawę asystentom ludzi, którzy tam będą.

- Suka - szepnęła cicho Róża.

- Co? -  Macocha podeszłą bliżej, bo pomimo wielkiego entuzjazmu związanego z perspektywą wielu przystojnych młodych mężczyzn na balu, wydawała się usłyszeć dziewczynę.

- Powiedziałam "super"- skłamała Róża - a teraz wracam do nauki, mam niedługo egzaminy.

Dziewczyna już bez słowa udała się do swojego małego pokoju, a siostry, jak po większej ilości amfetaminy, zaczęły nerwowo biegać po domu i planować wieczór piszcząc jak nastolatki. Macocha stała jeszcze przez chwilę i zastanawiała się dlaczego ci ignoranci tak późno dostarczają zaproszenia. A gdyby tak była w Spa albo w Odległych Krainach z jakimś młodym kochankiem? Na szczęście dobrze się składa - pomyślała kobieta - dzisiaj zaszalejemy, a pomogą mi w tym pieniądze i moje małe przyjaciółki. Nie trzeba chyba dodawać, że miała na myśli tabletki ze znaczkiem jednej z japońskich marek samochodów.

Ann i Nicky zabrały kartę kredytową matki i rozkrzyczane pojechały jaskraworóżowym Mini Cooperem Ann do drogich butików w Centrum. Macocha wykonała kilka telefonów do dilerów, którzy obsługiwali stare, brzydkie i bogate pindy, takie jak ona i złożyła stosowne zamówienie na "pigułki szczęścia" jak zwykła je nazywać. Po kilku telefonach w innych sprawach ("mały lifting i troszkę botoksu przed spotkaniem nie zaszkodzi") również opuściła mieszkanie, rzucając na odchodne:

- Róża, ty mała maszkaro zrób porządek w moich lekach jak mnie nie będzie, bo jakbym wykorkowała, to ty i twoje siostrzyczki umarłybyście z głodu. No i przyda Ci się jakieś ciekawe zajęcie kiedy my będziemy balować u Prezydenta.

-Ta świeciły, chyba dupą - pomyślała Róża, kiedy drzwi za matką się zamknęły. Dziewczyna włączyła starego iPoda, którego "dostała" od Nicky, jeżeli wybieranie rzeczy ze śmietnika, które znudziły się przyrodniej siostrze można nazwać "dostawaniem", i niechętnym krokiem udała się do przestronnej kuchni, gdzie wpadały promienie popołudniowego słońca.

W słuchawkach dźwięki "The Perfect Drug" Nine Inch Nails powoli sączyły się do jej głowy sprawiając, że całe upokorzenie i zadania, które musi wykonać nie były takie straszne. Bo muzyka i różne substancje chemiczne od zawsze były jej przyjaciółkami.

- Po prostu zostaliśmy wtłoczeni w taką rzeczywistość, w której przyszło nam żyć - powiedziała dziewczyna przywołując Nietzschego i otworzyła szafkę gdzie były porozrzucane najróżniejsze leki.

Macocha oraz jej córki miały upodobanie do zażywania ogromnych ilości prochów. Brały je codziennie, czasami profilaktycznie, innym razem bez większej potrzeby, a jeszcze kiedy indziej, żeby stłumić jakiś mało dolegliwy ból. Dlatego też szafka na leki przypominała raczej szafę, a arsenał tabletek, syropów, maści i naparów, który się w niej znajdował mógłby wystarczyć dla całej szkoły w przypadku wystąpienia jakiejś epidemii.

- A gdybym tak poszła na ten burżujski bal? - zaczęła zastanawiać się Róża rozdzielając psychotropy od zwykłych witamin - nie mam sukienki, wyglądam jak z przedwczoraj i mam dziwny humor. Dzisiaj chyba odpada.

Kiedy Róża sięgała w głąb szafki, aby wygarnąć z niej rozsypane pigułki i saszetki, na ziemię spadły dwie rzeczy, które z pewnością nie powinny się tam znajdować. Pierwszą z nich była karta kredytowa jej macochy, którą zapewne przez przypadek zostawiła kiedy w, jak to ona określała "pieprzonej migrenie", sięgała po jakieś lekarstwo. Macocha miała bowiem pełno kart kredytowych, a niektóre z nich zwyczajnie gubiła w mieszkaniu lub poza nim. Dla osoby takiej jak ona nie było to jednak żadną stratą, bo pieniądze były zawsze przy niej, tak samo jak rzesze młodych utracjuszy żądnych posmakowania lepszego życia przez jedną noc.

Oprócz plastikowej karty, wypadło też coś dziwnego, jakby małe puzdereczko albo szkatułka. Róża otworzyła. W środku była karteczka z napisem "Na specjalne okazje", a pod nią kilka przezroczystych tabletek nie większych od czekoladowych draży, które pochłaniała Ann. Róża zdjęła słuchawki i jeszcze przez chwilę do wyłączenia starego iPoda słychać było "And I want you, and I want you, and I want you...".

- Co to jest? - zastanawiała się Róża podnosząc tabletkę w dwóch palcach na wysokość oczu, jakby była małą bryłką jakiegoś nieznanego minerału - dziwne, nie pachną, ważą tyle co nic, hm...

W głowie dziewczyny zaczął kłębić się dziwny plan, którego jeszcze nie do końca rozumiała. Róża zaczęła zastanawiać się, czy nie zrobiłaby czegoś, co przez mogłoby odmienić jej życie, a w najgorszym wypadku sprawić, że Macocha wywali ją z domu, a tabletka, którą weźmie wywoła u niej bóle brzucha. Kusząca propozycja jak dla kogoś, kto większość dnia spędza we własnym pokoju lub szoruje podłogę albo kibel.

- W końcu raz się żyje - pomyślała dziewczyna i wszystkie wątpliwości, które miała do tej pory wydawały się znikać wraz z perspektywą zagrania na nosi jej przyrodnim siostrą i Macosze, którą darzyła szczerą, choć ukrywaną niechęcią.

Wzięła dwie pigułki (było ich kilkanaście i wątpiła, aby ktokolwiek je liczył) i kartę kredytową, schowała małe puzdereczko w głąb szafki, tak samo jak resztę leków, których nijak nie dało się uporządkować, wedle jakiegoś schematu. Do głowy Róży wpadła jeszcze jedna myśl, bardzo wyrafinowana i nie podobna do dziewczyny, która całe życie pozostawała w cieniu pozostałych domowników. Pamiętała, że Macocha niejednokrotnie, kiedy potrzebowała "zrobić się na bóstwo" w kilka godzin dzwoniła pod numer zapisany na czerwonej karteczce leżącej obok figurki Adonisa na stoliku w  łazience. Macocha niejednokrotnie proponowała swoim córką, żeby skorzystały z usług "mistrza przemian", jak nazywała Eryka, swojego prywatnego wizażystę.

-Chwila, przecież ta raszpla nigdy nie podała mu imion tych idiotek! - pomyślała Róża, a plan który miała w głowie przyjmował coraz realniejszy wymiar.

Dziewczyna chwyciła za słuchawkę telefonu, wystukała numer i po kilku minutach była już umówiona z Erykiem, który osobiście miał ją odebrać spod penthouse'a. Różę rozbawiła myśl, ze dzięki aroganckiemu tonowi głosu i braku wiedzy na temat imion córek Macochy ze strony Eryka, mogła załatwić wszystko.

O umówionej godzinie przyjechał samochód, ładny mercedes, w którym siedział Eryk, typowy gej z klasą, który wiedział jak powinny być ubrane dziewczyny, aby przyciągały uwagę facetów i obiektywów. Róża wsiadła do samochodu, przedstawiła się jako Liza i aroganckim tonem (aby nie rozwiać pozorów powiązania z Macochą) kazała jechać do najlepszego sklepu z ubraniami, a następnie do fryzjera i kosmetyczki. Wieczór zapowiadał się ciekawie, zważywszy na fakt, że w kieszeni dziewczyny spoczywały karta kredytowa i dwie tabletki z dziwnej szkatułki, które miały się przydać na balu.

Po kilku godzinach jazdy z Erykiem wszystko było już praktycznie gotowe. A raczej to dziewczyna, która całe życie miała problem z uchwyceniem ponętnego obrazu samej siebie, była gotowa. Róża wyglądała niesamowicie, czarną suknia wieczorowa z rozcięciem na udzie i dość odważnym dekoltem, którego wykończenie ozdobione było małymi perełkami. Na nogach miała wysokie szpilki od Louboutin'a, które wraz z pięknym naszyjnikiem  sprawiły, że Róża czuła się ładna. No i wizyta u fryzjera, przyjaciela Eryka, który sprawił, że jej niezadbane od wielu lat włosy zamieniły się w najmodniejszą fryzurę, którą wcześniej widziała tylko w telewizji podczas reklam produktów Schwarzkopf'a. Cuda zdziałała też wizyta w salonie urody, który dzięki usłudze "expres" usunął wszelkie niedoskonałości jej ciała. Brwi były idealne, skóra świeża a paznokcie i usta krwisto czerwone. Róża wyglądała kobieco, elegancko i wielce pociągająco, a zapach najdroższych perfum wypełniał samochód Eryka, któremu tuż przed balem kazała się podwieźć na przecznicę równoległą do posiadłości Prezydenta.

- Wyglądasz pięknie kochana, mam nadzieję, że Ci pomogłem. Pozdrów ode mnie mamusie i siostrę i miłej zabawy! - powiedział Eryk wykonując kilka przegiętych gejowskich gestów.

- Pa - rzuciła Róża, aby nie wyjść z roli rozwydrzonej córki i wolnym krokiem ruszyła do miejsca przeznaczenia.

W głowie dziewczyny znowu zaczęły kłębić się setki myśli. Zastanawiała się jak wejdzie na bal bez zaproszenia, co się stanie jak weźmie tą dziwną pigułkę, co będzie jeżeli zauważą ją siostry i Macocha (choć wyglądała tak odmiennie od swojej "domowej wersji", że sama nie mogła się poznać w lustrze) i co do diabła zrobi kiedy przez jakiś przypadek spotka się z Księciem?

- Cóż, będę musiała improwizować i skrywać wiele rzeczy, a tego całkiem nieźle nauczyłam się żyjąc pod jednym dachem z tymi pustakami - pomyślała dziewczyna, uśmiechając się do siebie na samą myśl, że za cały jej wieczór będzie musiała zapłacić Macocha, bo wszystko co dzisiaj ze sobą zrobiła nie było przecież za darmo.

Kiedy widziała już ogromny budynek, w którym miała odbyć się impreza jej ręce zaczęły się trząść, a puls przyspieszył. Dziesiątki osób u bramy i tyle pięknych samochodów, ile nie widziała na żadnym z filmów, przysporzyły Różę o zawrót głowy.

- Weź się w garść dziewczyno, świat jest Twój, no i nie ma Róży bez ognia - pomyślała dziewczyna i po chwili namysłu połknęła pierwszą z pigułek wyciągniętą z markowej torebki, za którą zapłaciła kartą Macochy, po czym ruszyła pewnym krokiem w stronę tłumu, który zbierał się przy włościach Prezydenta.

CDN.






wtorek, 21 stycznia 2014

Kopciuszek Strong

W każdym nowocześniejszym państwie jest jakaś metropolia, gdzie zdarzają się najróżniejsze rzeczy. Nie trzeba ukrywać, że szybki seks, narkotyki i przemoc są domeną wielkich zbiorowisk ludzkich, gdzie policja nie zawsze trzyma wszystkich w ryzach, a mieszkańcy żyją z dnia na dzień. Nazwijmy więc krainę, w której dzieje się akcja Metropolią, miejscem, które mogłoby być wszędzie i nigdzie zarazem.

W Metropolii w jednym z lepszych penthouse'ów ulokowanym na prywatnym osiedlu mieszkały cztery kobiety. Taki stan rzeczy mógł zaburzać ogólne pojmowanie rodziny, w której funkcjonował przynajmniej jeden samiec, ale najwyraźniej los tak chciał i dalsze wydarzenia musiały być inne niż te przedstawione w "Pamiętniku Bridget Jones". Na ostatnim piętrze, w apartamencie żyła Wdowa, jej dwie córki oraz pasierbica.
Wdowa była bogatą i nienasyconą życiem kobietą, która po mężu odziedziczyła nie tylko firmę, ale także mnóstwo pieniędzy. Wdowa lubiła drogie życie, restauracje, gdzie ceny mają formę trzycyfrową, ubrania, na które niektórzy patrzą i kręcą głową  mówiąc "ile za to kurwa mać?!" oraz drogie kluby. To była dla niej codzienność, tak samo jak podrywanie młodych mężczyzn i owijanie ich wokół palca. Wszystko jakby na przekór rzeczywistości, bo jej ciało straciło elastyczność, a kobieta błysk w oku i poczucie humoru. Nie pomógł nawet botoks i sylikon, którego stała się fanką, a w salonach kosmetycznych tylko prze grzeczność właściciele zakładu nie mówili jej "już nic więcej nie da się zrobić".

Wdowa nie mieszkała sama. Wraz z nią żyły jej dwie córki Nicky i Ann, obie rozpieszczone do granic możliwości, frywolne suki, które nie patrzyły na innych, no chyba, że z wyższością. Była także pasierbica Róża, której życie nie rozpieszczało i nie dawało powodów, żeby puszczać sobie z rana piosenki innych niż "Show must go on", "Frozen" czy "Clint Eastwood".

Córki wdowy to przykład tego co nadmiar pieniędzy może zrobić ze słabym intelektem. Rozpocznijmy od tego, że obie pracowały w firmie ojca, choć ich umiejętności mogłyby wystarczyć co najwyżej do skutecznego przeszukiwania plotkarskich portali internetowych i sztuki imprezowania 24/7. Nicky była niską chudą blondynką, której zniszczone włosy świadczyły o tym, że farbowanie, prostowanie i używanie setek kosmetyków nie służy ludzkiemu organizmowi. Jednak, aby zakryć niedoskonałości ciała (chudy tyłek i niewielkie cycki) Nicky kupowała na potęgę niezliczone ilości markowych ubrań i gadżetów. Wierzyła bowiem, że szata zdobi człowieka, a większość ludzi to wzrokowcy. W pokoju miała dwie przeszklone szafy, z których wylewał się Dior, Versace, Dolce&Gabbana i YSL. Dziewczyna miała nawyk nie wkładać tych samych ubrań częściej niż raz w miesiącu. Bywało tak, że niektóre z nich nie doczekały ponownego założenia, bo Nicky kupowała sobie inne ciuchy zapominając o tych starych. Ze względu na wielką prostotę kochała także Apple'a - miała wszystko z nadgryzionym jabłuszkiem, a sprzęt, który się zepsuł lub ją zdenerwował lądował w śmietniku. Ta chuda blondynka miała nieskończoną ochotę na męskie fiuty, a ze względu na to, że jej aparycja nie pozwalała na zbyt wiele, trzeba było sporo zainwestować (dosłownie), aby jakiś nieświadomy młodziak się z nią umówił. To z kolei utwierdzało ją w przekonaniu, że wszystkich można mieć za pieniądze, a seks to sport, na który ją stać. No i jej domeną był brak szacunku dla innych oraz piguły i mefedron, którego wciągnęła więcej niż odkurzacz paprochów.

Ann nie była inna od swojej siostry. Wysoka, sztuczna blondynka o głupkowatym spojrzeniu. Jej ulubionymi zwrotami było "ekstra" i "mega", które wplatała wszędzie, włącznie z łączeniem tych wyrazów. Na ten przykład imprezy mogły być "mega ekstra" albo "mega chujowe", mega były także kluby, jedzenie, ubrania, pogoda oraz w zasadzie wszystko do czego można dodać przymiotnik. Erudycja nie była zatem jej mocną stroną. Jej luźne podejście do życia nie kontrastowało z postawą jej siostry, a jej atutem (w oczach naiwnych i podpitych facetów) były jej sylikonowe cycki i "namiętne" nafaszerowane botoksem usta, które na wszystkich możliwych zdjęciach układała w dzióbek - coś w stylu "ups, ale ze mnie śliczna niezdara". Ann lubiła pić i nie kryła się z tym, a MTV mogłoby z powodzeniem nakręcić o niej cały sezon, który zatytułowany byłby "Bogate i pijane do nieprzytomności". Trzeba też wspomnieć, że jej ulubionym kolorem był różowy, co przekładało się nie tylko w jej ubiorze, ale także w tym jak wyglądał jej pokój, samochód i wszystko inne. Ann podobne jak siostra nie stroniła od dragów, z tym, że jako reprezentantka różowego high-life'u preferowała kokainę, którą zalewała ogromnymi ilościami alkoholu. Takie połączenie, potęgowane przez jej aparycje, kończyło się przeważnie przypadkowym seksem i brakiem wspomnień ostatnich wydarzeń i różnymi filmami na portalach porno, które znikały tylko i wyłącznie dzięki dużym kwotom wyłożonym przez jej matkę.

Przyrodnia siostra dziewczyn nie miała łatwego życia. Nie dość, że nie podzielała postaw sióstr i macochy, postanowiła pójść zupełnie inną ścieżką. Pokój Róży był najmniejszy, pozbawiony wielkiego łóżka z baldachimem i jedwabnymi poduszkami (Ann) i wszelkiego rodzaju sprzętu audio-wideo oraz manekinów na ubrania (Nicky). Co do wyglądu, dziewczyna pomimo świetnego ciała (dużo biegała i ćwiczyła poza domem, kiedy nie dało się w nim wytrzymać kolejnego durnego serialu puszczanego przez siostry) i bystrego umysłu nie wydawała się atrakcyjna dla mężczyzn. Poniekąd mogło to wynikać z faktu, że ubrania kupowała jej Ann ("To na pewno spodoba się tej ździrze") albo dostawała rzeczy, które wyrzuciła Nicky. Bardzo kiepskie połączenie co do gustu modowego. Macocha nie dawała jej pieniędzy, bo uważała, że i tak wszystko wyda na bzdury i w przeciwieństwie do jej córek nie ma zmysłu damy.

Róża miała problemy z zasypianiem, co sprawiło, że jej ładna buzia i opadające na nią czarne włosy oszpecona była podkrążonymi oczami. No i jeszcze makijaż, którego nakładała zbyt dużo żeby zatuszować codziennego jet lag'a, przez co niejednokrotnie wyglądała śmiesznie. Róża była obiektem kpin sióstr i Macochy, a każde jej zachowanie czy słowo wywoływało nietuzinkowe komentarze u pozostałych członków "rodziny". Dlatego w życiu Róży pojawiały się zakupione na lewo antydepresanty, które sprawiały, że czasami jej świat zlepiał się w niezrozumiały kłębek wydarzeń, a bezsenność była najmniejszym z problemów. Jednak dziewczyna pomimo tego, że nie pracowała w firmie, którą założył ojciec, potrafiła wykazać bystrość umysłu i dużą dozę samodyscypliny. Z dobrymi rezultatami studiowała biotechnologię i całkiem nieźle radziła sobie z ludźmi, bo każdy wiedział, że to dobra dziewczyna. No i oczywiście jej wielkie piersi i zgrabne nogi potrafiły zahipnotyzować niejednego kolesia, który, ku późniejszym rozczarowaniu, widział w niej tylko cechy zewnętrzne. Róża miała też dobre serce, bo w razie "wielkiej potrzeby" wykonywała kilka telefonów i załatwiała znajomym trawę czy lewe leki. Dziewczyna lubiła też eksperymentować z psychodelikami, więc jej życie pomimo tego, że siostry często pluły jej do herbaty, wrzucały kompromitujące zdjęcia do sieci i nie pozwalały wyjść z domu, było "kolorowe".

Metropolia, w której mieszkały była wielkim miastem z wieloma klubami, pubami i innymi miejscami, gdzie można stracić dużo pieniędzy i czasu. Policja nie zawsze potrafiła (lub nie chciała) nadzorować działania tych najbardziej uprzywilejowanych, więc ten, kto miał kasę mógł też naginać prawo i czuć się w miarę bezkarnym. Życie w wielkich miastach potrafi wyjałowić człowieka na sytuacje, które wymagają zdrowych odruchów - nie inaczej było w Metropolii. Obok żebraków i narkomanów funkcjonowali tam bogaci biznesmeni, którzy ze smartfonów i tabletów uczynili kochanki; mafiozi, którzy dorobili się na prostytucji i handlu narkotykami oraz skorumpowani politycy, dla których litera prawa była tyle warta co wc-kostka w lokalnej toalecie. Taki to własnie koktajl tworzył tętniącą 24 godziny na dobę Metropolię.

Do klimatu idealnie wpisywał się też Prezydent miasta. Grubas po pięćdziesiątce, który potrafił dogadać się z każdym - dosłownie KAŻDYM. Miał kontakty u burdel mam, które podsyłały dziwki dla jego ludzi, potrafił dogadać się z policją, aby przymykała oko na lewe interesy biznesmenów i ugłaskać gangsterów, żeby prali swoje brudy na obrzeżach miasta i to najlepiej w nocy. Poprzez swoje machlojki doprowadził do sytuacji, w którym władze miasta ledwo nadążały z tuszowaniem kolejnych niejasnych spraw, jednak duże możliwości i sieć kontaktów, którymi dysponował Prezydent sprawiała, że unikał kłopotów i nie był w spektrum zainteresowania Prezydenta Państwa. Gdyby było inaczej, miałby on w istocie przesrane.

Prezydent miał syna, do którego wiele osób zwracało się "Książę", co wynikało bezpośrednio z pozycji jego ojca, a nie samej postawy czy sposobu jego bycia. Pierworodny Prezydenta był przystojnym kolesiem, a dziewczyny uganiały się za nim od rana do wieczora. Imprezy na których bywał nierzadko były tak elitarne, że wstęp miała na nie jedynie garstka wyselekcjonowanych przyjaciół, wszystko z obawy ojca przed "kontaktami z plebsem i zwykłymi kurwami" jak zwykł mówić. Syn Prezydenta ubierał się elegancko, ale bez przepychu, który widocznie wyróżniałby go z tłumu. Był po prostu facetem, o którym laski mówiły "dałabym wszystko, żeby mnie zerżnął" albo "muszę być pierwsza, zabiję szmatę, która się do niego przystawi". Sam Książę był odmienny od ojca i nigdy nie przejawiał ciągot do władzy, korupcji ani alkoholu, co w Metropolii można by uznać za przejaw słabości. Syn Prezydenta nie wpisywał się jednak w ustalone reguły, bo wolno było mu o wiele więcej, z czego zresztą nie korzystał.

Książę za pieniądze z nielegalnych interesów ojca wyjechał studiować, imprezować i używać życia w Dalekich Krajach. Jednak kiedy obronił pracę naukową, ku uciesze ojca i jego otoczenia, w którym nikt nic nie obronił (chyba, że był to rekord w ilości wypitej wódki), ojczulek postanowił zatrzymać chłopaka na dłużej w mieście, więc załatwił mu mieszkanie w elitarnej dzielnicy Metropolii i postanowił wyprawić ogromne przyjęcie z okazji powrotu syna. To miała być największa impreza jaką widziało miasto, więc ojciec nie szczędził pieniędzy na wszystko - od papieru toaletowego po dobór odpowiednich panien, które miały "pasować" do sali balowej i kontuaru barmana. Zaproszenia zostały wysłane do ogromnej ilości osób, bo Prezydent lubił przepych i demonstrowanie swojej pozycji. Nie trzeba dodawać, że list dotarł także do pewnego penthouse'a w który mieszkały cztery wyjątkowe panie. Dla wszystkich kobiet niespodzianką był fakt, że na imprezę-jakiej-nie-widział-nikt została zaproszona także Róża.

CDN...

piątek, 17 stycznia 2014

O tym liście, który nigdy nie doszedł...

W liście do przyjaciela zamieściłem wiersz, który wcześniej spisałem na komputerze. Jedyne co mogę zrobić to umieścić go tu.


„Nim dobre chęci”

Dodaj do wszystkich śrub i trybików
Śrubkę ostatnią, kabli bez liku
Przelicz, poskładaj, złóż wszystko w całość
Aby niemoc zwyciężyć, pustkę i małość
Nakręć sprężynkę co w ruch wprawi tryby
Słowem „na pewno” zastąpisz „gdyby”
Życiowe siły czerpiesz od ludzi
Nieznośna myśl jest w głowie co trudzi
Zastanów się jeszcze dziś raz ostatni
NIM dobre chęci wyślesz do matni
Nie mów bez sensu, nie zwiększaj próżni


Nawet najgorsi będą Ci dłużni

Obecność p()kus

Nie za bardzo mam czas na wszystko. Nie jest to tylko i wyłącznie moja bolączka, bo jak zmieścić tyle spraw w jednej dobie? Staram się naginać czasoprzestrzeń, bo wiem, że każda sekunda życia jest cenna. Twój czas drogi czytelniku to także zarówno dla mnie jak i dla Ciebie niezwykle ważny czynnik. Przeczytaj, mam nadzieję, że nie zmarnujesz ani chwili.

Jesteśmy świadkami walki ludzi z pokusami. Wszyscy przynajmniej raz w życiu daliśmy się zawładnąć instynktami, których moc była silniejsza niż nasza możliwość kontrolowania ich. Nie każdy potrafi w codziennym życiu rozdzielić to, co pierwotne od tego, co społecznie pożądane. Przykłady do tego stwierdzenia podzieliłem na części.

Arena polityczna z tygrysami i hienami


Polityka to walka, w której uczestniczą wyrafinowane postaci. W niektórych państwach przypomina ona grę w szachy, bo wymaga myślenia i przemyślanych ruchów, gdzie indziej to bierki, w których każdy krok musi być delikatny. Są państwa z polityką-boksem, czy polityką-zapasami, gdzie zamiast siły argumentów działają argumenty siły. Uważam, że my żyjemy w państwie, gdzie polityka przypomina hokej. Jednak na boisku zawodnicy zamiast grać biją się po gębach, nawet ze sobą. A przecież trzeba strzelać bramki i grać zespołowo. A oprócz połamanych kijów i kości nic z tego nie wynika. Pokusa bicia się zamiast kooperacji i dyskusji jest wielka, wielu jej ulega tracąc najważniejszy cel - radość kibiców, czyli satysfakcję obywateli. W Polsce prawica wylewa błoto na Owsiaka i chce zawłaszczyć pełnie władzy, lewica rozbita, rozmyśla o sojuszach, które dałyby jej możliwość realnego oddziaływania na sytuację w kraju. Rząd z kolei przechodzi kryzys drugiej kadencji, tracąc poparcie, pomysły i pieniądze obywateli. Nie wygląda to najlepiej.

List, który nigdy nie dotarł


Jestem chyba zbyt naiwny jak na te czasy. Niejednokrotnie poprzez bezgraniczne zawierzenie płynności funkcjonowania mechanizmów narażam się na straty (czas, pieniądze, nerwy). Zapewne ty także tak miewasz drogi czytelniku.
Wysłałem przyjacielowi list, taki odręcznie napisany, długi i ciekawy, na papierze listowym. Starałem się, aby adresat mógł mnie rozczytać, więc pisałem wolno i wyraźnie. Nie dotarł. Jakiś nieroztropny człowiek musiał go zgubił, a to była  jedyna kopia. Przepadł, a pokusa żeby napisać go na komputerze i wysłać mailem była ogromna. Tak samo jak ta, żeby eksplodować gniewem w kierunku jakiegoś bliżej nie określonego czynnika, który sprawił, że przepadł ów kawałek papieru. W obu przypadkach nie uległem. Nie wiem czy to najlepiej.


W każdym z nad tkwi także pokusa bycia kimś wielkim, pragnie bycia uznanym i dostrzegamy. Takie myśli przekazuje Dale Carnegie w "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi". Ale co, jeżeli tak, jak rzesze idiotów robimy to na pokaz, tak aby tylko zauważyli to inni. To dość próżne i bezproduktywnie. Tak jak działania posłanek Kępy i Pawłowicz, kreatur, które uległy pokusie atakowania idei i zachowań bez jakiegokolwiek racjonalnego argumentu. Dostało się nawet inicjatywie Jurka Owsiaka, który nigdy nie miał złych intencji w tym co robi. Szukam tutaj drugiego dna dla usprawiedliwienia tak głupich zachowań, jakiegoś ukrytego celu politycznego, ale dochodzę do wniosku, że te czynniki nie istnieją. 

W kinie na filmie 

Byłem dziś na filmie "Nimfomanka" Larsa von Triera, wybitnego reżysera, który swoimi dziełami ukazuje brudne oblicze ludzkiej natury. Można się zgadzać bądź nie z ukazywanymi przez niego wizjami , ale jedno pozostaje pewne - pokusy, które opisuje istnieją na prawdę.

Nie przywykłem do recenzowania filmów, ale ten gorąco polecam, nie tylko ze względu na jego odmienność od całego bagna, które pokazywane jest obecnie na dużym i małym ekranie, ale także przez ogrom symboli i obrazów, które składają się na jedną historię "niezwykłej" osoby.

Dużo w tym filmie seksu, to prawda. Choć z drugiej strony jest on obecny dziś wszędzie, więc dlaczego miałoby go nie być w kinie? Widz nie uniknie widoku penetracji i innych form cielesnej rozkoszy, to na pewno. Ale także, niezaprzeczalnie, widać w dziele von Trier wszystkie negatywne aspekty pokus, które nami kierują. Ja wychodzę z założenia, że jesteśmy zewnątrzsterowni, a każde nasze działanie pociąga nieuniknione konsekwencje. Reżyser z kolei pokazuje, że czasami to co warunkuje nasze życie wynika z nas samych i jest częścią ludzkiej natury. 

W zasadzie są dwa tory działania, które można obrać. Wierzysz w to co robisz, walczysz o wszystko, masz przekonanie, że przeszłość już była, ale póki żyjesz możesz coś zmienić. Nawet błędy, które zostały już popełnione. Druga opcja, to sytuacja, w której nie wchodzisz dwa razy do tej samej rzeki. Ustanawiasz sobie listę priorytetów, z której odpadają pozycje zbyt ciężkie do wykonania. Ulegasz drobnym i dużym pokusom wiedząc, że nie możesz zmienić tego co było. Taka jest ta ludzka natura. 

A ty jakim pokusom dziś uległeś mój drogi czytelniku?



wtorek, 14 stycznia 2014

Rozstanie i powroty

Jak dobrze wiesz drogi czytelniku, poezja jest częścią mojego życia i niejednokrotnie to ona dominuje nad prozą. Inspiracją jest dla mnie wszystko, pragnę też, aby moje teksty zostały w głowach na dużej, ale to czy tak się w istocie stanie zależy tylko i wyłącznie od Ciebie.


"Znowu Ktoś znika"

Kiedy wyjeżdżała 
                         jej oczy mówiły
                                            wszystko
Nie było w nich 
                                  radości, entuzjazmu 
                                                           czy pasji
Odległe lądy, których nigdy nie odwiedzę
Nie wprawiały ją już w stan ekscytacji

Jedyne co wtedy zobaczyłem
                                   to smutek
Że musi opuścić
                       tak dobrze znane
                                                 kąty
Przyjaciół, kolegów, znajomych i nieznajomych
Wszystkie proste czynności, o których się nie wspomina

Moc ziemi przodków
                      to w istocie
                                     magnes
Możemy od niej uciekać,
                          ale zawsze gdzieś
                                                     w środku
Będzie to niezmienne uczucie
Że trzeba wracać
Że nie można uciekać.




Niech każdy dostrzeże w tym wierszu coś dla siebie.



niedziela, 12 stycznia 2014

Moda

Już niewiele brakowało, abym swoje pisanie zaczynał od "Drogi pamiętniku" zamiast "Drogi czytelniku", ale cały wszechświat chciał żeby było inaczej. No może z tym wszechświatem trochę przesadziłem, ale muszę powiedzieć, że nawet jesień, która panuje tej zimy nie jest w stanie unieruchomić koła zamachowego w mojej głowie. Nawet gdy sam czasami wątpię. 

Mój drogi czytelniku, nie wiem czy odnosisz to samo wrażenie, ale doświadczamy coraz większej degrengolady na wielu płaszczyznach. Zauważyłem, że pojęcie mody nie jest już zarezerwowane tylko i wyłącznie dla ubrań i strojów. Dlaczego? Ponieważ jest ona widoczna w świecie polityki i mediów. Niestety, nie jest to pozytywne zjawisko, bo co może być dobrego w agresywnych atakach jednej strony na drugą. Przykładem, a raczej podmiotem mody w polityce są w Polsce różne rzeczy. Ostatnio "modna" stała się ideologia gender, a raczej formułowanie się frontów obrońców i atakujących. Myślałem zawsze, że walka w polityce ma troszkę inny charakter niż debatowanie nad tym, czy chłopcy mogą się bawić lalkami i przebierać w damskie ubrania. Osobiście uważam, że oczywiście mogą to robić i nikt nie powinien im tego zabraniać. Lepiej skupić się na czymś konstruktywnym, bo wiele jest do zrobienia, wystarczy wspomnieć o poziomie bezrobocia wśród osób młodych oraz niestabilności systemu emerytalnego 

Co do gender, popatrzmy na Kurta Cobaina, on też się przebierał i jakoś nikomu to nie przeszkadzało (chyba).

Sami jesteśmy odpowiedzialni za własne życie i sami dokonujemy wyborów. Niestety w obecnych czasach coraz mniej osób odważnych, otwartych na innych, no i uśmiechniętych. A co do tej niezdrowej mody, to można przywoływać sytuacje, które zostały wylansowane przez media, jak i również samych polityków szczebla ogólnopolskiego. Dla przykładu: obecność tęczy na Placu Zbawiciela, sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu, czy badanie tego dlaczego skrzydło powinno przeciąć brzozę. Stek nikomu niepotrzebnych informacji, a rzeczywistość woła o działanie. Politycy są lustrem społeczeństwa... Mam nadzieję, że obraz nas samych zostanie dobrze przedstawiony w maju w wyborach do Parlamentu Europejskiego i, co najważniejsze, na jesieni podczas głosowania, które uważam za kluczowe dla funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego - wyborów samorządowych.

Nie będę ukrywał, że jest szansa, że będę startował w wyścigu na stanowisko radnego, bo jest sporo rzeczy do zrobienia, a ja mam głowę pełną pomysłów. Tylko niestety czasami muszę naginać czasoprzestrzeń, żeby zrobić wszystko co zaplanowałem.

Jako koordynator stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska (tego od Ryśka Kalisza) w mojej pięknej miejscowości,  postanowiłem jakiś czas temu, że włożę swój wkład w to, aby coś zmienić i niektórym żyło się lepiej. Wszystko oczywiście wedle możliwości. Od 5 stycznia wraz z kolegami ruszyliśmy z akcją "Razem możemy więcej", w której rozstawiliśmy puszki kwestarskie w różnych lokalach na terenie miasta, aby każdy kto chce mógł ofiarować dowolną kwotę na pomoc rodzinom wychowującym niepełnosprawne dzieci. Sporo papierologii i załatwiania, jeszcze więcej chodzenia i pytania, ale ostatecznie się udało i można wrzucać pieniądze do puszek. Link do akcji jest tutaj. Wierzę, że przez takie działania można zmienić zarówno los innych, jak i własne podejście do świata. Kiedy piszę ten tekst trwa właśnie 22 finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, więc może warto zastanowić się nad altruizmem i filantropią. Poza polską jest to... modne. 

No i na koniec, aby nikogo nie zanudzić, warto wspomnieć, że działanie dla innych może być twórcze, a w idealny sposób przedstawiają to członkowie trupy muzycznej CDZA. Obejrzyjcie do końca, bo filmik jest niesamowity.



A i jeszcze, aby więcej osób czytało cokolwiek (np. mojego bloga) postanowiłem zrobić małą akcję promocyjną, która ma trochę uliczny styl, ale wierzę, że nalepki, które będą się pojawiały w coraz większej ilości miejsc zachęcą kogoś do zagłębienia się w "Toksyny".



czwartek, 2 stycznia 2014

Bez wspomnień, ale z pijanymi kierowcami

Witaj drogi czytelniku. Tak jak wspomniałem w ostatnim bardzo osobistym poście, powracam do Ciebie w nowym roku. Mijający rok był dla świata niesamowicie burzliwy, ale to chyba cecha każdego roku XXI stulecia. Nie będę silił się na wspominki, podsumowania, agendy na nowe 365 dni itd., bo uważam to za zbędne i już dawno odhaczone przez wszystkie telewizje śniadaniowe. Dla mnie był to czas ogromnych zmian, niestety jednak to negatywne uczucia i nienazwane emocje zdominowały rok 2013. Dlatego dołożę wszelkich starań, aby nowy rok był lepszy, szczęśliwszy i jeszcze bardziej pracowity. Koniec marazmu, altruizm i walka to trzy idee, którymi będę się kierował. Jakby powiedział pewien policjant do bohatera znanego polskiego filmu:




Nie wiem czy wzywa mnie ojczyzna, czy własne pobudki, ale działać trzeba, nawet jak czasem pęka serce, a święta przypominają stypę. No i muszę pisać, bo znajomy, który prowadzi bloga "Tramwaj przeznaczenia" (którego gorąco polecam wszystkim) przykuwa uwagę większej grupy czytelników. No ale nie o ilość przecież chodzi. Jednym z moich postanowień na nowy rok 2014 (który musi być lepszy od minionego!) jest pisanie, pisanie i jeszcze raz pisanie.

Skupmy się na wątku tytułowym. Sprawa pijanych kierowców zawsze wywołuje ogromne emocje w naszym społeczeństwie. Gdy tylko usłyszymy, że po "pijaku w wypadkach samochodowych zginęło tylu-a-tylu" lub że "pijany kierowca zabił..." budzi się w nas gniew i sprzeciw. I to bardzo zrozumiałą reakcja. Trzeba być skończonym idiotą, żeby jeździć samochodem będąc pijanym, to wie każdy, jednak nie wszyscy biorą to do siebie. Pijany człowiek staje się wtedy kilkutonową maszyną do zabijania, niejednokrotnie w trybie "kamikadze". Chyba wszyscy wiemy, że najniebezpieczniejszą częścią każdego pojazdu jest właśnie kierowca, element, który w przypadku niesprawności stanowi największe zagrożenie.

Poruszam ten temat z wielu względów. Jednym z nich jest fakt zdarzenia w Kamieńcu Pomorskim, gdzie pijany kierowca wpadł w rodzinę na spacerze zabijając 6 osób. Potrafisz to zrozumieć drogi czytelniku? Wychodzisz z rodziną na spacer, idziesz chodnikiem, cieszysz się wczesnostyczniowym luzem, a po chwili wpada w Ciebie rozpędzony samochód, zabijając twoją rodzinę i Ciebie samego. W kilka sekund przez głupotę jednostki gasną historię kilku osób. Kierowca i pasażer przeżyli i wyszli z tego bez większych obrażeń. 

Za każdym razem, gdy zbliżają się dni wolne policja wypowiadająca się dla mediów apeluje o spokojną jazdę. Niestety, również za każdym razem, po tych dniach pora podliczać rubryki "zginęli" i "ranni". Wszystko przez ludzką głupotę, nieostrożność i brak wyobraźni. No i oczywiście najgorszą z możliwych tradycję wlewania w siebie ogromnych ilości wódy, gdy tylko przytrafi się okazja. Chyba powinniśmy czerpać przykład z Urugwaju i stanu Colorado, gdzie zalegalizowana substancja nie tylko nie przyczyni się do wypadków drogowych, ale także zasili budżet państwa.

Jak karać samochodowych pijących, którzy spowodowali wypadek ze skutkiem śmiertelnym? W zasadzie to bardzo dobre pytanie, które pod względem technicznym pozostawiam dla prawników. Samo odbieranie prawa jazdy może nie przynieść skutku, bo każdy bez prawka też jest w stanie prowadzić. Jeżeli odbierać to na ile? 5 lat? 10? A może na całe życie? Tak wiele pytań, na których odpowiedź wymaga głębokiej analizy. Trzeba przede wszystkim wiedzieć jakie są konsekwencje jazdy po pijanemu - czyli edukacja i świadomość czynów. Zgadzam się tutaj z Ryszardem Kaliszem, że kara pozbawienia wolności w Polsce (skazanie na więzienie) nie są środkiem do resocjalizacji, a do odosobnienia. Osobiście dodałbym, że nasz system penitencjarny przyczynia się także do degeneracji skazanych, co jest efektem odwrotnym do zakładanego. 

I na sam koniec. Za wypadki nie jest odpowiedzialny tylko pijany kierowca, winę ponosi także pasażer, który zgodził się z nim zasiąść w jednym pojeździe. Jak mówił mi mój instruktor jazdy, który stracił w wypadku samochodowym wszystkich członków swojego zespołu (on przeżył): jeżeli ktoś chcę wracać do domu po pijaku, to zabierz mu kluczę do samochodu i wyrzuć przez okno, następnego dnia on Ci podziękuje. Tak w zasadzie jest. Tak powinien zrobić mój kolega Daniel, który był pasażerem pijanego kierowcy. 25 grudnia 2013 roku samochód, którym jechał mój kolega dachował. Kierowca przeżył, Daniel nie miał takiego szczęścia. Obaj byli pijani. Daniel miał tylko 23 lata i jeszcze sporo historii życia do wypełnienia.