Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

środa, 28 listopada 2012

Unia Europejska i -izmy

Negocjacje w sprawie budżetu unijnego spełzły na niczym. Nie udało się ustalić jakiejkolwiek kwoty, która bez sprzeciwu mogłaby zostać przyjęta przez głowy państw i rządów, które pod koniec ubiegłego tygodnia spotkały się w Brukseli, aby ustalać infrastrukturę wydatków wspólnoty. No i od razu - w Polsce i za granicą - obudziły się narodowe "-izmy".

W różnych krajach członkowskich UE przekazy medialne pełne były optymizmu pomimo braku konsensusu ws. budżetu Unii - panuje bowiem przeświadczenie, że "na pewno się to jakoś ułoży". Jest to jednak "optymizm pesymistyczny", gdyż pomimo zapewnień, że może uda się dogadać w sprawach finansowych za kilka miesięcy, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Gdybym mógł sporządzić rekomendację, Polska powinna trwać przy swoim stanowisku i napędzać grupę The Friends of Cohesion (Przyjaciele Spójności), ale równocześnie wykazać elastyczność kiedy sytuacja będzie bez wyjścia (tj. płatnicy netto nie będą skorzy do ustępstw). W przypadku polityki rolnej za sojuszników mamy Francuzów, którzy od zawsze kładli największy nacisk na dopłaty do rolnictwa, a to dobra karta przetargowa w negocjacjach. Natomiast jeżeli spojrzymy na grupę "sojuszników" w boju o unijny budżet (w TFC są: Bułgaria, Czechy, Chorwacja, Estonia, Grecja, Węgry, Litwa, Łotwa, Malta, Portugalia,  Rumunia,  Słowacja,  Słowenia  i Hiszpania) widać, że jesteśmy nie tylko jej motorem napędowym negocjacji, ale także państwem członkowskim z najprężniejszą gospodarką. Trzeba się więc z nami liczyć. Powstaje pytanie: tylko w jakim stopniu? 

Kto z kim przystaje i o co walczy

Sprawa perspektywy finansowej przybrała żałosny obrót, kiedy premier David Cameron odrzucił koncyliacyjny plan budżetowy. Choć nie ma się co dziwić takiej decyzji, bo Brytyjczycy wywierają nacisk na swoim przedstawicielu, aby ten nie wpompowywał więcej pieniędzy do Unii. I odzywa się echo lat siedemdziesiątych oraz wypowiedź "żelaznej damy" - I want my money back! Chciałbym, aby Wielka Brytania w 1973 nie wstąpiła do Wspólnoty Europejskiej i pozostała przy swoim thatcheryzmie izolując się na wszystkich płaszczyznach od Europy kontynentalnej. Może to jakaś oznaka mojego ukrytego poparcia dla izolacjonizmu Wyspiarzy. Jednak, kiedy pomyśle o tym co Unia straciłaby prze taki krok wydaje mi się, że emocje znowu wzięły u mnie górę. Integracja to ciężki proces, a Wspólnota (a później Unia) przechodziły przez gorsze tarapaty. 


Jeżeli nie uda się wynegocjować wspólnej wersji perspektywy finansowej na lata 2014-2020 wszystkich czeka prowizorium budżetowe, czyli funkcjonowanie finansów Unii w trybie awaryjnym. Taki tryb uniemożliwiłby dalekosiężne planowanie wydatków infrastrukturalnych w krajach UE. Można zadawać sobię pytanie czy opcja prowizorium nie będzie lepsza od "oferty" proponowanej przez płatników netto. Odpowiedzi na ten dylemat zostały analitycznie przedstawione w artykule portalu forsal.pl pt. Prowizorium budżetowe UE lepsze dla Polski niż propozycja płatników netto. Pojawienie się takiej opcji świadczy, że w Unii, która powinna wspólnie opowiadać się za każdym z krajów, zaczynają być widoczne partykularyzmy. Unia wielu prędkości to fakt, a każdy kto się z tym nie zgadza niech lepiej przyjrzy się państwom, które lobbują w UE na różnych płaszczyznach

Izmów nie brak także w Polsce. "Prowincjonalny zaścianek" jest podgrzewany przez populizm prezesa PiS i jego drużynę. Odwołując się do semi-nacjonalizmu Kaczyński nawołuje do wetowania wszystkiego co będzie mniejsze niż 300, a nawet 400 mld PLN. Taka postawa nigdzie nie prowadzi - to gra o sumie zerowej, która nie może być zrealizowana w unijnych warunkach (koncyliacja i dyplomacja oraz rozmowy kuluarowe nie zakładają rządów twardej ręki). Co więcej, Polska chcąc być w unii krajem o "średniej sile" (Middle Power) nie ma realnej możliwości narzucania swojego dyktatu (w szczególności Niemcom!). Po prostu nie mamy asa w rękawie i trzeba się z tym pogodzić i odgradzić się od politycznego populizmu.

Czy sytuacja zmieni się na lepsze? Mam nadzieje, że tak jednak czas zweryfikuje zarówno mój optymizm w kwestiach wspólnotowych jak i stabilność UE oraz słabnący impet integracyjny wspólnoty. W tym czasie nie dajmy się opanować żadnemu z izmów.

środa, 21 listopada 2012

Brunon-Kasia-Gaza

Fala wiadomości spływa na odbiorców niczym tsunami, które zalewa senne miasteczka nieświadome jej siły. Doktor Brunon K. adiunkt  krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego chciał wysadzić w powietrze pewien budynek na Ul. Wiejskiej. W sieci zawrzało, reakcje mieszane, a sprawca potępiony. Katarzyna W. zatrzymana pod Białymstokiem i nie próbowała tak jak spekulowano uciec z kraju, więc nie trzeba było sporządzać międzynarodowego listu gończego - to świetne wieści, bo bez nich media w Polsce nie mogłyby się skupić tylko i wyłącznie na poważnych informacjach. W Kairze spotkali się dziś przedstawiciele Hamasu i Izraela, aby dyskutować o zawieszeniu broni i konsensusie w sprawie ostatnich wydarzeń - jak na razie na rozstrzygnięcie krytycznej sytuacji się nie zanosi bo w Tel Awiwie atak terrorystyczny zdestabilizował kruche poczucie bezpieczeństwa, a izraelskie działa wciąż miotają pociskami w Strefę Gazy.

***

Wszystkie przytoczone powyżej informacje są dowodem na to, że zarówno ja i Ty, drogi czytelniku, mamy możliwość wyboru strumieni informacji, którego pozbawieni są mieszkańcy innych części globu (w szczególności na wschód od naszego kraju). Niestety, skłonność do pokazywania sensacji zalanej krwią, potem i cierpieniem innych to domena obecnej telewizji, jednakże w przekazach przebijają się także elementy ważne i ciekawe, pozbawione efektu "wow!" i "bum!". Dobrze, że mamy wybór, bo to właśnie on jest cechą demokracji i krajów, które pretendują do stworzenia takiego reżimu. Mogę się jednak mylić.

***

Wojny na Bliskim Wschodzie jeszcze nie ma, ale patrząc na eskalację wydarzeń ciężko stwierdzić czy nie wisi ona na włosku - wszystko w rękach dyplomacji i dobrej woli stron, które działają jednak w odcięciu od  swoich fanatycznych frakcji i samodzielnych komando. Kasia W. zapewne przez wiele tygodni nie zniknie jeszcze z nagłówek brukowców, choć niektóre "poważniejsze" gazety i stacje również kierują swoją uwagę w jej stronę, a "doktor-bomber" z Krakowa wywoła dyskusję na temat bezpieczeństwa, udziału osób niezrównoważonych w kształtowaniu się powielanych schematów psychopatycznych oraz "dlaczego ten człowiek w ogóle pracował ze studentami".

Czasami dobrze jest odciąć się od fali i suchą nogą biec przez bezkres niewiedzy - taki stan ma swoje plusy i minusy. Sam często odczuwam taką potrzebę, a wtedy wychodzę z domu i biegnę ulicami Pruszkowa aż do zmęczenia. Wieczorami miasta nabierają innego klimatu, a moja optyka na nie zmienia się diametralnie. Jest cicho i spokojnie, a jesienne powietrze łagodnie współgra z tempem myśli. Forma komunikacji instant wyjaławia wiele płaszczyzn życia społecznego dlatego konieczne są takie działania. Psycholog Ziyad Marar stwierdza, że ironia polega na tym, że podczas gdy na Facebooku jest blisko miliard ludzi, intymność przeżywa kryzys, bo elektronicznie redukuje się ją do podstawowego kontaktu (...) jesteśmy analogowymi stworzeniami mimo cyfrowego sumienia, w którym się poruszamy. W czasach, gdy większość kontaktów ogranicza się do przekazów telekomunikacyjnych i internetowych dobrze jest więc jak najwięcej czasu spędzać jakkolwiek inaczej. 

piątek, 16 listopada 2012

Na Bliskim Wschodzie Blisko Wojny

W sytuacji kiedy ożywają dawne (albo uśpione) animozje i lęki budzi się potwór. Bestia jest nienasycona i pragnie krwi oraz ofiar. Walka dwóch religii abrahamicznych nie jest prostą sprawą, szczególnie w sytuacji kiedy strony kwestionują swoją państwowość od kilku dekad. Nie chce niczego prognozować ale Izrael i Palestyna stoją u progu nowej wojny.

Po izraelskim ataku na Strefę Gazy, w której de facto od zawsze jest niebezpiecznie, a atmosfera przypomina niekończący się kryzys kubański, nastąpił palestyński odwet- po raz pierwszy od dwudziestu jeden lat arabskie pociski poleciały w stolicę Izraela. Do ataku przyznaje się Islamski Dżihad, więc jest bardzo niedobrze. Zadziałał jednak system obrony przeciwrakietowej dlatego udało się uniknąć większych strat. O stronie palestyńskiej nie możemy powiedzieć tego samego.

Wojna nigdy nie była i nie będzie rozwiązaniem, ale wojujące od 1948 roku strony nigdy tego nie zrozumieją - tam do zaprzestania walk nie wystarczy zmiana pokolenia, potrzebna jest zmiana całego systemu ideologicznego. Ze strony Izraela ciągle widoczne będą działania ku marginalizacji ludności muzułmańskiej - jej sąsiedzi nie zapomną dawnych animozji wystarczy popatrzeć na ostatnie działania Egiptu, Libanu, Syrii oraz w szczególności Palestyny i Strefy Gazy. Nie uspokoi się także druga strona, która nie akceptuje mandatu tworzącego państwo Izrael na terenie, który zamieszkiwany był (i nadal jest) przez ludność muzułmańską.

Niespokojna sytuacja Afryki Północnej jest obecnie dodatkowo podgrzewana przez bieżące ataki.Obszar Maghrebu stanowi także globalną sferę gry o wpływy. Nie inaczej jest na Bliskim Wschodzie - Stany Zjednoczone wspierają Izrael, który posiada jedną z najlepiej wyszkolonych armii na świecie i jest zdolny do niesłychanych działań prewencyjnych (unieszkodliwia elektronikę wroga w kilka minut), natomiast Palestyńczycy otrzymują poparcie polityczne od ugrupowań muzułmańskich z całego świata i "zastrzyk arsenału" od organizacji ekstremistycznych (m.in. Hamasu). W skrócie, na Bliskim Wschodzie wojna znowu wisi na włosku. Co gorsza, na jutro zapowiadany jest "Dzień Gniewu" w krajach muzułmańskich. Pojawia się również pytanie co zrobi Egipt wyzwolony spod dyktatury Mubaraka. 



Mam bardzo złe przeczucia. Muszę śledzić Al Jazeere jak nigdy przedtem.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Królestwa pyłu


Drogi czytelniku, to artykuł semi-interaktywny, proszę Cię o puszczenie muzyki pod spodem i rozpoczęcie artykułu.

Gdzie podział się płomień w naszych oczach, który wskrzeszał ogień w żyłach? Nie został chyba wytracony wraz z impetem mijających wiosen i pierwszym siwym włosem. Nasza energia i entuzjazm oraz głód świata przyćmiła wszechobecna możliwość połączeń i życia w trybie instant. Kiedy trudne staje się proste wtedy wysiłek włożony w osiągnięcie celu jest już tylko pustym halo brzmiącym przez rutyny życia. To durne echo, które nie pozwala zapomnieć o wielkich planach i traconym czasie to równocześnie jedyny zwiastun i aksjomat zmian.
Taka teza jest możliwa, bo jak twierdzą koreańscy mnisi pustka, a raczej Pustka, jest konieczna, a świat jest iluzją świadomości wpisaną w nihilistyczny paradoks. To niepojęte dla ludzi epoki instant. Hipermediatyzacja pozbawia nas własnych, bezpośrednich doświadczeń i oddaje nas we władzę rzeczywistości z drugiej ręki, w opinie i informacje, które nie są i nie będą wiedzą. Wkroczenie w społeczeństwo cyfrowe wiąż się bowiem z pułapkami wyjałowienia, zaburzonej socjalizacji i utraty animuszu dążeń. Ten tryb skazuje uczestników biegu życia, w którym meta jest ciągle przesuwana, na nieustanny chaos i przyspieszanie tempa. Tak więc, może ta bliżej nieopisana pustka jest bramą wyrywającą nas z głupiego schematu, otwierającą nasze oczy na niewidoczne piękno chwili.

niedziela, 11 listopada 2012

Bruk w stolicy

Dzisiaj dzień odzyskania niepodległości po stu dwudziestu trzech latach niewoli. Ze względu na przyzwoitość stwierdzę, że nieważne kto przyczynił się najbardziej do jej odzyskania, ważne, że jest i możemy się teraz cieszyć społeczeństwem obywatelskim w demokratycznym państwie, a to ogromne osiągnięcie. No i właśnie ze względu na ową wolność, każdy może przemaszerować ulicami swojego miasta ciesząc się z takiego stanu rzeczy. Kontrowersyjne pozostają jednak zachowania ekstremistyczne i jawnie dyskryminujące innych.

***

Kilka dni temu byłem ze starym kumplem "przerejestrować się" w Biegu Niepodległości (kontuzja łydki kompana). Jednak okazało się, że mimo przelanych pieniędzy, na które kolega miał "papier" nie było go na "liście uczestników", w zasadzie nie było go na żadnej ze sporządzonych list. Zdarza się, choć niestety w takim układzie z naszej dwójki nie pobiegł nikt. 

Dziś nie zdążyłem na przemarsz prezydencki, który odbywał się pod hasłem "Razem dla niepodległej". Szkoda bo był on najbardziej neutralny ze wszystkich, które przeszły ulicami stolicy. Jednak żeby było śmiesznie, chcąc dotrzeć na ostatni etap marszu, który sygnował Bronisław Komorowski (myślałem, że wyrobie się chociaż na "końcówkę"), mimochodem wychodząc z podziemi przy metrze Centrum znalazłem się na "Marszu Niepodległości" organizowanym przez skrajne ugrupowania mieszczące się po prawej stronie linii ideologicznej. No i muszę przyznać, że mocno się rozczarowałem, bo kiedy ludzie komentowali zeszłoroczny "MN", byli negatywnie nastawieni do przekazu medialnego, który według nich był zniekształcony na niekorzyść "patriotów". Zobaczyłem więc na własne oczy i troszkę się przeraziłem jak bardzo zakompleksieni i pełni agresji są niektórzy z Polaków. Jak więc widać, media czasami nie kłamią.

No to zacznijmy od początku. Oprócz pięknych polskich flag (jedna z nich była na prawdę długa!) i proporców z białymi orłami były też obleśne sztandary ONR i Młodzieży Wszechpolskiej oraz banery szkalujące rożne grupy z życia społecznego i politycznego. Nie zabrakło także obłąkańców z "Gazety Polskiej", którzy podsycali niechęć do rządu i żądali "prawdy" o katastrofie smoleńskiej. Nie zabrakło także "kibiców", którzy na marsz przyszli w "stroju biegowym", w kominiarkami no i z chęcią wszczęcia awantury. Ii zrobili oni rozpierdol niepodległościowy.

Manifestacja została podzielona a następnie zatrzymana przez policję już na samym początku. Nie należę do ludzi, którzy kłamią więc stwierdzenie, że awanturę zaczęli "manifestujący" powinno być przyjęte przez Ciebie drogi czytelniku jako pewnik. W policję oprócz kibolskich obelg i przyśpiewek poleciały kawałki bruku, kije, petardy i race. Sam nie wiem po co ludzie przychodzą na jakikolwiek marsz lub manifestację, skoro zależy im tylko na niszczeniu mienia i przemocy. Może spowodowane jest to zbyt dużą ilością wolnego czasu, może własnie tak wyrażają oni emocje i poglądy, możliwe także, że to przez wychlany wcześniej alkohol - sam nie wiem. 




Obok mnie przechodzili ludzie, którzy żyją w innej, zniekształconej przez niechęć rzeczywistości. Owi ludzie skandowali hasła pełne skrywanych urazów i złości, pojawiły się także szlagierowe "zakrzyki" typu "kto nie skacze ten z policji" czy "raz sierpem raz młotem...". Za bezsensowne uważam także węgierskie sentymenty w postaci flag tego państwa przyniesione na "MN" przez działaczy Gazety Polskiej. To zabawne jak bardzo ludzie nie rozumieją polityki wewnętrznej i zewnętrznej i jak bardzo przyjmują za aksjomat zakłamane komentarze stronniczych gadzinówek, a chodzi przecież o to, aby słuchać każdego, a w rzetelnej analizie odsiewać prawdę od gówno-prawdy. Niektórzy nigdy nie zdejmą klapek z oczu i zawsze będą bóg-honor-ojczyznować.

***
Kiedy stałem z boku przyglądając się zawziętym "patriotom", spośród których część niszczyła i szargała stolicę, przez kordon policji w moją stronę przebiło się  dwóch mężczyzn. Jeden prowadził drugiego, który spryskany był gazem łzawiącym. Podałem mu chusteczkę i spytałem się czy wszystko gra, ale on nie odpowiedział bo cały był w substancji, która sprawiała, że nawet ja nie mogłem oddychać. Jednak najgorsze było to, że ludzie przyszli na ten "marsz" z dziećmi.




poniedziałek, 5 listopada 2012

Oślepieni wybuchem

Patrzenie na słońce przez dłużej niż kilka sekund powoduje, że można trwale utracić wzrok. Kiedy będziemy starali się patrzeć na największą z gwiazd naszego układu przez trochę krócej, to w chwili, gdy odwrócimy wzrok będziemy mieli przed oczami mrugający, multikolorowy punkt. To czysta paralela historii katastrofy smoleńskiej, która jest pisana ciągle od nowa i nie widać jej końca. Kiedy patrzyliśmy na "karnawał smoleński" przez krótką chwilę nie różniliśmy się niczym od milionów ludzi w Polsce, gdyż była to kwestia, która przez krótko rozpraszała nasze "normalne spojrzenie" na to, co się dzieje poza "Smoleńskiem". Jednak niektórzy zostali trwale oślepieni i do dziś nie mogą dostrzec już nic innego poza rozbitym samolotem.

Owi ślepcy zyskują na sile, są mocnym lobby dla całej sceny politycznej po prawej stroni linii ideologicznej. Trotyl i zamach idą w parze ze ślepotą Ziemkiewicza, Macierewicza i Kaczyńskiego - oni nie pamiętają już chyba Polski sprzed "wybuchu". Taka sytuacja jest na rękę wszystkim polityką z PiS, gdyż zarówno grupy poparcia dla smoleńskiego obłędu (solidarni 2010), gazety rozpowszechniające niesamowite tezy spiskowe ("Gazeta Polska" i "Rzeczpospolita") jak i rodziny ofiar nie dają zapomnieć o tym, że Pan przezs będzie walczył o prawdę, a w spektrum owej prawdy leży ruski spisek z Putinem i Tuskiem na czele. Oślepieni (lub gruntownie oszukani) zostali także zwykli ludzie, którzy w to wszystko uwierzyli - tacy obywatele duszą w sobie wiele gniewu, rozterek i być może kompleksów - stąd kanalizacja ich niechęci w postaci poparcia dla nekrofilii politycznej. Nie będę już wspominał już o kwestii związanej z ekshumacjami, którą należy przemilczeć. Katastrofa smoleńska to także woda na młyn PO, która umacnia swój elektorat nie wierzący w  "historię z zamachem". Ten elektorat to także opozycja dla "podstarzałych" wyborców PiS, którzy kupują wszystko co sprzeda im Kaczyński, Błaszczak, Hofman i inne stworzenia prawicy.

Wszystkie tragedie rozdmuchane przez media - od Smoleńska po śmierć "małej Madzi" oraz wypadek Kubicy - przesłaniają nam oczy i sprawiają, że zaczynamy wierzyć, że nic dobrego się w Polsce nie dzieje. Takie wiadomości są dla ludzi szukających krwi i mocnych wrażeń, osobiście staram się podchodzić do wszystkiego z przynajmniej małym dystansem. Dlatego warto popatrzeć na zagranicę.

***

Jutro w Stanach Zjednoczonych wybory prezydenckie. Demokrata, Afroamerykanin i protestant, czyli Barack Obama zmierzy się republikaninem, mormonem - Mittem Romneyem. W sondażach kandydaci idą łeb w łeb i nie wiadomo, kto wygra zostając tym samym czterdziestym piątym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Warto dodać, że kontynent amerykański to bardzo specyficzne miejsce, gdyż społeczeństwo obywatelskie, inaczej niż w Europie, wkłada bardzo dużo trudu i wysiłku w czasie kampanii swojego kandydata - tam walka trwa we wszystkich stanach i na każdej płaszczyźnie życia społecznego. A sama kampania należy do najdroższych w historii świata, bo w styczniu 2010 roku amerykański Sąd Najwyższy zniósł pułap dotacji od  związków zawodowych i korporacji na działalność polityczną (tzw. hard money) - stąd zawrotna suma 7 mld USD dotacji dla kandydatów. Amerykanie przepełnieni kulturą obrazków i konsumpcji idealnie wpisują się w rolę "medialnego wyborcy", który "karmiony" jest setkami spotów wyborczych z różnych źródeł. Jutro zadecydują, który showman zostanie ich prezydentem.

Czy wybór prezydenta supermocarstwa będzie ważny dla Polski? Oczywiście tak, a kto sądzi inaczej niech zrewiduje historię współpracy Polsko-Amerykańskiej od 1989 roku. Ciężko jednak powiedzieć, czy wybór obywateli USA przyniesie jakiekolwiek istotne zmiany w stosunkach bilateralnych. Obama słabo spisał się jako sojusznik Polski: wycofał się z budowy tarczy antyrakietowej, ominął temat wiz (choć w spotkaniu z prezydentem Komorowskim twierdził, że ciągle o tym pamięta) i odwrócił się w stronę swoich dawnych przeciwników - Chin i Rosji. Z kolei Romney niby był w Polsce i mówił, że należy "odświeżyć" dawne sojusze, ale to tylko kiełbasa wyborcza i zanęta dla obywateli USA o polskich korzeniach. Niech zatem wygra lepszy, choć sam jestem za Obamą bo nie lubię amerykańskich konserwatystów (choć w każdym stanie mają oni inną optykę spojrzenia na kwestie polityczne).

A, warto jeszcze dodać, że jutro odbędą się także wybory do Izby Reprezentantów liczącej 435 miejsc.

PS. Łącząc się w bólu z matką Katarzyny W., której matka zgłosiła dziś jej zginięcie nie zamieszczam żadnych zdjęć i obrazków. Mam nadzieje, że Kasia powróci do swojego naturalnego koloru włosów i wszystko się wyjasni.

piątek, 2 listopada 2012

Problem z ankietą

Coś dziwnego stało się z głosami oddanymi w ankiecie dot. aborcji zamieszczonej po prawej stronie bloga. Jeżeli ktoś oddał swój głos, to prosiłbym aby zrobił to raz jeszcze bo wyniki sondażu zostały zresetowane (sam nie wiem jak to możliwe).

Pozdrawiam!

Wyścig szczurów w kołowrotkach

Rywalizacja jest nieodłączną cechą homo sapiens XXI wieku, w poprzednich epokach nie było lepiej jednak teraz już od najmłodszych lat trzeba gdzieś biec. Co jeśli zamiast ustalonej trasy znajdujemy się w kołowrotku i nigdy nie dobiegniemy do mety?

Wiele informacji przyswojonych z książki "Korea szerokopasmowa" Konrada Godlewskiego zmusza mnie do refleksji. Autor przedstawia Republikę Korei, a więc obiekt moich badań i zainteresowań, jako państwo, w którym rywalizacja osiągnęła niesamowity poziom. Wyraz "rywalizacja może być utożsamiany z terminem "wyścig szczurów", albo jeszcze lepiej "wyścig szczurów z bronią atomową" (termin zapożyczony od mojej koleżanki ze studiów). Jednak ściganie się nie jest właściwe tylko i wyłącznie dla wysokouprzemysłowionych państw Azji, bo schemat przenosi się z państwa na państwo.

Choć właściwie od Azjatów należałoby tutaj zacząć, bo termin karoshi (śmierć z przepracowania, zanotowany po raz pierwszy ponad czterdzieści lat temu w Japonii) pochodzi właśnie z tego regionu - jego cechą szczególną jest kopnięcie w kalendarz (medycznie: w związku z przeciążeniem układu   krążeniowo-sercowego), które wynika ze stresu i przepracowania. Patrząc na Koreańczyków, którzy według statystyk OECD są "nr 1" wśród najintensywniej pracujących nacji świata, można by powiedzieć "coś za coś", gdyż dzięki temu są równocześnie jedną z najprężniej rozwijających się gospodarek świata - "małym azjatyckim tygrysem".

Wyścig szczurów widoczny jest we wszystkich aspektach życia społeczeństw państw rozwijających się. Idziesz do pracy i myśląc o awansie pracujesz ciężej, później praca idzie za tobą do domu, myślisz o rzeczach, które wykonujesz w miejscu zatrudnienia, stajesz się pracownikiem "całodobowym". Jednak są jeszcze inni, którzy mają takie same ambicje jak ty, tak samo ciężko (a może i jeszcze ciężej) starają się o to co Ty. No i w głowie rodzi się pytanie "czy dałem z siebie wszystko?".

Szkoły i uczelnie. W tym przypadku mamy do czynienia z "wyścigiem szczurów" w pełnym znaczeniu tego zwrotu. Tutaj rywalizacja odbywa się na wielu płaszczyznach - edukacyjnej, społecznej i statusowej, a we wszystkich naraz wygrać się nie da. Dzieci w państwach z rosnącym PKB per capita mają wypełnione plany od poniedziałku do niedzieli, uczą się kilku języków, szkolą się w grze na instrumencie i muszą być posłuszne rodzicom. Konfucjański patent? Nie do końca, bo ten schemat wkracza także do Polski - na Warszawskim Powiślu dzieci w przedszkolu uczą się trzech języków i mają zajęcia z jogi. Bostowanie ego rodziców spływa na ich pociechy. Nie do końca pojmuję ten smutny schemat.

Ścigamy się także w posiadaniu. To najpowszechniejszy wyścig nowobogackich, choć klasa średnia także biegnie żwawo. Kto ma lepszy samochód, kto ma większe mieszkanie, kto ma więcej sprzętu w domu, lepsze ubrania, to kolejne odcinki do pokonania podczas biegu. W każdej z tych płaszczyzn można "przegrać" lub " powoli przegrywać". Patrząc na zachodzące procesy socjalizacji nie mogę stwierdzić, że "wyścig" da się wygrać, bo to gra o sumie zerowej - tutaj koszty wcześniej czy później poniesie każdy.

No i pora na mądrości Tylera Durdena (Brat Pitt) z "Fight Club":

"Nie jesteś samochodem, którym jeździsz, nie jesteś zawartością swojego portfela. Jesteś roztańczonym pyłem tego świata."

"Żal mi było facetów pakujących na siłowniach, próbujących wyglądać tak jak Calvin Klein czy Tommy Hilfiger mówią, że powinni wyglądać.
- Czy tak powinien wyglądać facet?
- Samodzielne doskonalenie się to masturbacja."

"Ścigający", do których należymy zapewne Ty i ja drogi czytelniku, nie zawsze patrzą pod nogi. Wielokrotnie się potykają, ale podnoszą się, aby biec dalej. Najgorzej jest jednak wtedy, kiedy znajdujemy się w kołowrotku i "wyścig" nie ma mety i końca, stajemy się wówczas niewolnikami własnych ambicji i niedoszacowanego ego. A wystarczy troszkę zwolnić i pooddychać świeżym powietrzem.