Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 28 stycznia 2014

Kopciuszek Strong. Część III, ostatnia - maskarada

Róża próbowała wielu substancji, które w Metropolii uchodziły za wysoce nielegalne - od zwykłej trawy i haszyszu po bardziej wyrafinowane substancje takie, jak 4-AcO DMT czy kostki cukru nasączone wzmocnionym kwasem. Takie to już jest znojne życie zahukanej dziewczyny w Metropolii, której ulice, przy dobrych kontaktach i ładnej buźce, są w stanie zaoferować wszystko. Należy zaznaczyć, że pomimo doświadczenia w tych sprawach, to co dziewczyna znalazła w apteczce Macochy było jednak inne. Zupełnie bez smaku, zapachu czy chropowatości. Nie zadziałało też od razu, więc zapowiadała się długa noc.

Wejście do domu, a raczej małego pałacu, który zapewne nie został zakupiony z legalnie zarobionych pieniędzy, obstawione było ludźmi, tak jak ma to miejsce przy okazji dużych koncertów. Przy bramie, gdzie wielki łysy mężczyzna sprawdzał listę zaproszonych gości ustawiła się kolejka, którą stanowili Ci nie należący do najbliższego kręgu Prezydenta i Księcia. Dla tamtych zapewniono inną bramkę z wielkim napisem "VIP". Róża ustawiła się w pierwszej kolejce i w grupie jakiś wypacykowanych i wymuskanych młokosów i ich koleżanek spokojnie czekała na swoją kolej. Po chwili czekania w kolejce, doszło do pierwszego kontaktu między Różą a resztą osób, dla których dostanie się na taki bal było wydarzeniem równym boskiej iluminacji.

- Co taka laleczka robi sama przed taką imprezą? Może pójdziemy do środka razem i udasz, że jesteś moją dziewczyną? - zapytał elegancko ubrany mężczyzna, którego wyraz twarzy i ton, z którym się do niej zwracał kazał sądzić, że jest zwykłym imprezowym jebaką.

- Hmm, brzmi kusząco - powiedziała Róża, a na twarzy mężczyzny pojawił się mały uśmiech triumfu - ale niestety, po pierwsze nie dałbyś mi rady, a po drugie to chyba ktoś czeka na ciebie w domu albo wewnątrz.

Róża była bystrą dziewczyną i potrafiła zbywać facetów z taką łatwością, jak Slash gra gitarowe solo. Dlatego też facet wyglądał na zmieszanego, bo przypomniało mu się, że zapomniał zdjąć obrączkę, a jego czerwona od wstydu gęba dopięła dzieła zniszczenia i musiał wycofać się tyłem w dalszą część kolejki, ciągle zachowując na twarzy głupkowaty uśmiech.

Wreszcie przyszedł czas, aby skonfrontować się z wielkim łysolem przy bramie. Problem tkwił w tym, że zaproszenie Róży leżało podarte na kawałki gdzieś na dnie śmietnika w penthousie. Na szczęście, to co wzięła Róża nie zaczęło jeszcze działać, więc zachowując ostrość umysłu i wyrafinowanie, które wyniosła ze swojego chorego domu dało jej moc do działania. Poczuła się jak gepard, który jest w stanie walczyć z większym przeciwnikiem tylko po to, aby osiągnąć swój cel.

- Imię i nazwisko - powiedział matowym tonem bramkarz, który powinien urodzić się w średniowieczu i na arenie wraz z innymi gladiatorami walczyć ku uciesze publiczności.

- Słuchaj mnie uważnie - zaczęła ostrym tonem Róża - nie dość, że muszę stać w tej pieprzonej kolejce, bo wypadło mi zaproszenie do VIPów, to jeszcze podrywają mnie faceci, których mam ochotę rozszarpać i nie robię tego tylko i wyłącznie ze względu na to, że mogłabym ochlapać sobie moją suknię, więc bądź tak łaskawy i po prostu mnie kurwa wpuść!

Jeżeli za takie działania dostawało by się punkty, to na pewno Róża zgarnęłaby całą pulę. Świetnie odegrana rola rozpuszczonej diwy zadziałała na wielkoluda, który zapewne nie raz miał do czynienia z tego typu sytuacjami. Bramkarz wbił oczy w ziemie i gestem dłoni pokazał Róży, aby wchodziła. To na pewno było dla dziewczyny małe zwycięstwo, które stanowiło równocześnie pierwszy krok do "niezapomnianego wieczoru".

Kiedy wraz z innymi gośćmi Róża znalazła się we przestronnym foyer, dosłownie zaparło jej dech w kształtnych piersiach. Na marmurowej posadzce, której jaśniejsze elementy układały się w kształt skomplikowanej rozety stały amfory na żelaznych stelażach wypełnione wodą i płatkami aromatycznych kwiatów. Dalej w pomieszczeniu, pomiędzy parą półokrągłych schodów wyściełanych czerwonym dywanem, które prowadziły zapewne do sali balowej znajdował się posąg młodzieńca na koniu wykonany z brązu, a na suficie wisiał wielki kryształowy żyrandol, który swoim światłem tworzył złudzenie lśniącej podłogi i ścian. Róża sparaliżowana pięknem pomieszczenia mogłaby tak stać i gapić się na każdy drobny szczegół, który składał się na surowe piękno miejsca, w którym się znalazła. Tak by się w istocie stało, gdyby nie fakt, że było tam tyle ludzi, którzy chodzili w jedną i drugą stronę, rzucając jej czasami ukradkowe spojrzenia. Dziewczyna nie mogła więc w swojej pięknej sukni i z olśniewającym wyglądem sprawiać wrażenie dziewczynki w sklepie z lalkami, tj. kogoś, kto widzi taki przepych po raz pierwszy. Róża cieszyła się jednak niezmiernie z tego jak wyglądała (na ścianach znajdowały się wielkie lustra), bo w wersji "ogarniętej" nie przypominała już z makijażu Taylor Momsen, a jej piękna suknia przyciągała wzrok niejednego mężczyzny, a jak było to widoczne przed wejściem, nawet żonatego. 

Wśród ludzi zaproszonych przez Prezydenta i Księcia były bardzo różne postaci. Można było dostrzec grupki młodych osób, gdzie mężczyźni (a raczej chłopcy) ubrani byli w markowe polówki i spodnie w kant, a dziewczyny miały czerwone lub czarne krótkie sukienki, które więcej odkrywały niż zasłaniały. Byli też eleganccy panowie ze swoimi partnerkami wystrojonymi w boa i fryzurami, które były modne kilka dekad temu - to byli zapewne politycy od Prezydenta. W rogu stała też grupka podejrzanie wyglądających mężczyzn, którzy ubrani w przymałe marynarki i świecące mokasyny, wraz ze swoimi paniami do towarzystwa (było to widać od razu po ich "kreacjach") stanowili grupę gości, z którymi lepiej nie rozmawiać bez konkretnego powodu. Tych naprawdę szczególnych gości dało się poznać po tym, że swobodnie przechodzili z jednej grupki do drugiej i z uśmiechem na ustach podejmowali jakiś wątek. Oni w tej całej maskaradzie byli najbardziej wpływowi - należeli do wewnętrznego kręgu.

Róża po skosztowaniu szampana, który podał jej idealny kelner, udała się schodami na piętro, gdzie znajdowała się sala balowa. To przestronne pomieszczenie było już prawie całkiem zapchane, dziesiątki ludzi na parkiecie w rytm muzyki wiły się niczym węże w okresie godowym, a wszystkie podziały, które tak bardzo widoczne były na dole tutaj wydawały się znikać. Dziewczyna postanowiła jednak, że w jej butach na wysokim obcasie ciężko będzie tańczyć, więc usiadła przy jednym ze stołów dosuniętych do ścian pomieszczenia. Nie wiadomo czy katalizatorem dla magicznej tabletki była muzyka czy szampan, który wcześniej wypiła, ale się zaczęło. I to na poważnie.

Dobrym słowem do ujęcia efektu pigułki będzie "nagle", bo właśnie w taki sposób piękna sala zaczęła zmieniać się w dżunglę. Tańczący ludzie zamarli w bezruchu i wrośli w ziemię, zamieniając się w drzewa, a ich ręce były jak gałęzie, które kołyszą się wraz z wiatrem. Wszyscy niesieni to dźwiękiem, to wyciem zwierzęcia, a może potwora, o którym nigdy się nie wspomina. Muzyka płynąca z głośników rozstawionych w sali zamieniła się w szum drzew i puszczy. W zielonych oczach Róży tęczówki wydawały się powiększyć, sprawiając, że jej spojrzenie stało się wielce hipnotyczne, tak samo wciągające jak to, co odczuwała obecnie dziewczyna.

Przez jej rozpalone policzki przebiegł dreszcz podniecenia, a ona sama miała coraz większy problem, żeby usiedzieć w miejscu. Puszcza ją wołała. Te wszystkie kuszące drzewa, które teraz wiły się w jakimś magicznym rytmie zdawały się wytwarzać niesamowitą aurę, która sprawiała, że Róża czuła się dobrze. Wstała z krzesła i niepewnym krokiem ruszyła w gęstwinę. Narkotyk trzymał mocno i intensywnie. Dziewczyna wchodząc do puszczy, którą wytworzył jej umysł, czuła że dosłownie czuje zapach drzew, doświadcza powiewu leniwego wiatru i co jakiś czas widzi małe zwierzęta, które przemykają między konarami drzew. I te niesamowite, wielobarwne ptaki, które od większego hałasu zrywały się do lotu trzepocąc swoimi tęczowymi skrzydłami. Róża wkroczyła do magicznego lasu.

Drzewa były bardzo blisko niej, pnącza wiły się wokół jej tali, a piersi co jakiś czas muskała niejedna gałąź. Dziewczyna wraz z innymi drzewami zaczęła poruszać się w rytm szumu, intensywnie czując nieopisany, ale piękny zapach, wiedząc co czują inne drzewa, dostrzegając ich nieodkrytą dotąd głębię. Tuż pod korą. Czas mijał, a raczej tak jej się zdawało, bo po pierwsze, ten wymiar utracił swoją policzalność, a po drugie, nie miała zegarka, który zapewne przy tak mocnych wizjach i tak by nie spełnił swojej funkcji. Kiedy tak Róża wiła się wokół drzew jej oczom ukazał się wysoki modrzew o pięknej korze i rozłożystych gałęziach. Pląsając w rytm muzyki podeszła do niego i zaczęła wraz z nim dziwny taniec, który pomimo skomplikowanych ruchów wydawał się doprowadzać do idealnego współgrania w całym zgiełku. Ona, jak nimfa, i modrzew stanowili idealną harmonię, której nie mogło nic zakłócić. 

Nagle mały prześwit, jakby promienie słońca przebijające się przez koronę drzew. Wszystko zwolniło, a szum lasu zaczął powoli zmieniać się w dudniąca muzykę. Na miejscu falującej puszczy zaczęli pojawiać się tańczący ludzie. Jednak największym zaskoczeniem był modrzew, który zyskał czarne skórzane buty, ciemnografitowe spodnie, białą koszulę zakrytą ciemną marynarką i twarz. I to nie byle jaką twarz, bo szeroko otwartym oczom Róży (które po tabletce zdawały się być jeszcze większe) okazało się uśmiechnięte oblicze Księcia. Jakaś nieznana moc powstrzymała Różę od płaczu, omdlenia i krzyku, a jedyne co wyszeptała drżącym głosem brzmiało:

- Bardzo przepraszam, muszę na sekundkę usiąść, bo strasznie się zmęczyłam.

- Pewnie - odpowiedział Książę dziarskim tonem - nie dziwi mnie to ani trochę, bo tańczyliśmy dość, hmm, intensywnie przez jakieś półtorej godziny. Pójdę z tobą, bo też jestem zmęczony.

To chyba najgorsze i najlepsze zarazem co mogło przytrafić się dziewczynie. Książę, będący gwiazdą wieczoru i jednym z najprzystojniejszych facetów w mieście tańczył z nią przez półtorej godziny i do tego chciał z nią usiąść. Z drugiej strony, Róża zaczynała powolutku odczuwać skutki intensywnego działania pigułki, którą przyjęła kilka godzin temu. Wszystko zdawało się na przemian zwalniać i przyspieszać, a w jej głowie zapanował prawdziwy mętlik. Z trudem przeciskała się przez tłum ludzi, aby usiąść przy stole. Obok niej usiadł zmęczony tańcem, ale ciągle uśmiechnięty Książę.

- Powiedz mi proszę jak się nazywasz, bo chętnie poznam imię tak uroczej dziewczyny z którą przetańczyłbym całą noc - powiedział Książę tonąc w zielonych oczach Róży.

- Yyy, mam na imię... - zaczęła niepewnie Róża, ale nie dość, że wszystko w jej głowie zdawało się toczyć wewnętrzną walkę, to do ich krzeseł przybyła grupka ludzi, na której czele stał sam Prezydent.
  
- O! Tutaj jesteś młody - powiedział tubalnym głosem jowialny mężczyzna  - zostaw na chwile romanse z tą uroczą dziewczyną i przejdź się ze mną, mam Ci parę parę słów do powiedzenia odnośnie Szeryfa. 

Prezydent kiwnął głową na stojącego za nim mężczyznę, którego Róża kojarzyła z foyer (był to jeden z członków grupy w mokasynach). Ton głosu gospodarza sugerował, że jemu się nie odmawia, a dodatkowym argumentem dla Księcia było chwycenie za ramię i delikatne pociągnięcie w kierunku, w którym mieli się udać. Przystojniak nie miał wyboru, musiał wstać i pójść z ojcem. Popatrzył jeszcze raz w oczy dziewczynie, a jego spojrzenie mówiło coś w stylu "przepraszam" albo "jeszcze się spotkamy".

Zejście Róży nasiliło się do tego stopnia, że nie mogła nawet siedzieć. Szybkim lecz chwiejnym krokiem udała się do do jednej z łazienek na parterze, bo do tych na piętrze przy sali balowej ustawiła się długa kolejka. Kiedy wpadła do jednej z nich zauważyła, że niektórzy z grupki gogusiów, których spotkała na początku, wraz z ogromnym ochroniarzem, z którym także miała do czynienia, wciągają długie białe kreski z luster usytuowanych niedaleko zlewów. Obok nich stały ekskluzywne dziwki, które z tępym wzrokiem chichotały patrząc się na swoje odbicia w ogromnym lustrze. Róża minęła ich i otworzyła pierwsze drzwi do kabiny. Spotkała ją mała niespodzianka, bo w środku mężczyzna z obrączką, którego spotkała na zewnątrz, czerwony na gębie posuwał od tył jakąś młodą blondynę.

- Czy to toaleta koedukacyjna? - spytała się Róża z obłędem w głosie - wypierdalać albo do końca życia będziecie mieli problemy z moim facetem - skłamała dziewczyna, wskazując podbródkiem na wielkoluda z bramki.

Koleś z obrączką mocno spanikował, bo nawet nie zdążył dobrze podciągnąć spodni, a już go nie było. Z kolei niska i szczupła blondynka, która chwilę wcześniej jęczała z rozkoszy, miała teraz oczy pełne łez, a na obraz jej nieszczęścia składały się także potargane włosy, rozmazany makijaż i majtki na wysokości kostek.

- Nic się nie martw, jutro będzie ... na pewno jakoś inaczej - wymamrotała Róża, nie wiedząc co ma powiedzieć tej głupiej lasce, po czym wypchnęła ją na zewnątrz i wyrzuciła z siebie całą zawartość żołądka. Dwa razy.

Ta tabletka była niesłychanie męcząca, zarówno w trakcie jej działania, jak i zaraz po nim. Róża ledwo wyszła z ubikacji mijając grupkę, która leczyła katar i chwiejnym krokiem przez rozległe foyer udałą się do wyjścia. Cały bal przybrał trochę innego oblicza niż zapamiętała na początku. Teraz już wszyscy zdawali się być albo pijani albo po wizycie w toalecie. Dziwki, które przyszły z mafiozami siedziały na kolanach pijanych polityków, w amforach rozstawionych na parterze zamiast aromatycznej wody, już nie tak idealni kelnerzy dolewali szampana, a gogusie i ich dziewczyny czerpali z naczyń swoimi kieliszkami. Na na czerwonym dywanie położonym na schodach odbywały się gorące dyskusje mężczyzn i kobiet, którzy tam siedzieli. Róży zaczęło brakować powietrza, więc przeciskając się przez czerwone i spocone gęby oraz potargane suknie dotarła przez podwórze do bramy, zmęczona jak nigdy dotąd. Ostatkiem sił machnęła ręką na taksówkę. Dalej już nic nie pamięta.

Co prawda obudziła się w swoim okropnym pokoju, ale nie czuła się ani trochę sobą. Jej ciało pękało ze zmęczenia, głowa paliła bólem, a w ustach panował klimat pustynny. Sukienka, która jeszcze wczoraj wyglądała olśniewająco dzisiaj była poplamiona jej wymiocinami i potargana, a buty nie miały obcasów.

- Party hard - pomyślała Róża, po czym jak młot kowalski uderzyła ją inna myśl - Kurwa mać! Torebka!

Zgadza się, nie miała swojej modnej kopertówki, w której była druga pigułka i karta kredytowa Macochy. Nie było to jednak zbyt wielkim problemem, do czasu kiedy wyrafinowana kobieta zorientuje się, że na jej koncie nie ma kilku tysięcy lub nie zacznie szukać karty kredytowej, którą celowo ukryła w szafce na leki. Róża była zbyt zmęczona, aby o tym wszystkim myśleć, więc nie zdejmując mocno dotkniętej ostatnim wieczorem sukni legła na łóżku, słysząc chrapanie zarówno dwóch przyrodnich sióstr, jak i Macochy. Zapewne wróciły z balu po niej o czym świadczyły niewytarte rzygi przed pokojem Ann i rozbita butelka po szampanie na samym środku salonu.

Z drugiej drzemki zarówno Różę, jak i pozostałe kobiety wybudził dźwięk dzwonka do drzwi. Róża pomyślała, że to jakiś kurier przyszedł z paczką do tych idiotek. Dzwonek zadzwonił ponownie. Wreszcie za trzecim razem usłyszała kroki matki, która powoli doczłapała się do drzwi.

- O mój boże! - na całe mieszkanie huknął zachrypnięty po wczorajszym piciu głos Macochy, który Róża mogła słyszeć przez drzwi swojego pokoju.

- Chciałbym znaleźć właścicielkę tej torebki i karty kredytowej, dzięki której tutaj trafiłem - powiedział głos, który Róża bardzo dobrze kojarzyła. To był głos Księcia.

Nagle przy drzwiach w piżamach pojawiły się Ann i Nicky, a ich szczęki prawie opadły na ziemię na widok eleganckiego gościa. Dziewczyny zaniemówiły i zupełnie nie wiedziały co powiedzieć.

- Wczoraj trochę wypiłem, ale nie przypominam sobie, żebym tańczył z którąś z was - powiedział Książę najdelikatniej jak mógł mierząc wzrokiem dziewczyny - Czy mieszka tu ktoś inny?

- To moja torebka - powiedziała cicho Róża wychylając się ze swojego pokoju - ale karta należy do niej powiedziała wskazując na Macochę, której twarz zrobiła się czerwona, a żyła na szyi ponownie pulsowała w szaleńczym rytmie.

- Pewnie, że Twoja, nigdy bym nie zapomniał tych oczu. Wkładaj coś na siebie i choć - powiedział Książę z wyrazem rozbawienia na twarzy, gdy popatrzył na to, co zostało z pięknej kreacji Róży.

Dziewczyna złapała ze sobą kilka rzeczy, wcisnęła je do starej torby, którą "dostała" od Ann i bez słowa wyszła z mieszkania, widząc tylko kątem oka nieskończone zdziwienie na twarzach trzech kobiet, z którymi przez tyle lat musiała mieszkać w okropnych warunkach. Kiedy opuszczali osiedle, gdzie znajdował się penthouse dziewczyna powiedziała:

- Mam na imię Róża, powiedz mi proszę jak mnie znalazłeś i czego tak właściwie ode mnie chcesz.

- Mam bardzo dobrą pamięć do szczegółów i osób - powiedział spokojnie Książę - kiedy tańczyliśmy trzymałaś tą torebkę kurczowo przy sobie, a później, kiedy wróciłem z rozmowy z ojcem, żeby z Tobą porozmawiać została tylko ta kopertówka. Nie zapomnę też twoich oczu, takich zielonych studni się nie zapomina.

- I co teraz? - spytała zmieszana Róża.

- Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do Odległych Krain, gdzie ojciec załatwił mi pracę. Będzie mi potrzebny ktoś kto zna się na chemii, bo to spory koncern farmaceutyczny. Pogrzebałem w Internecie i wiem, że jesteś w tym dobra. Co ty na to?

- Pewnie, że tak! - prawie krzyknęła Róża, która wiedziała, że nie mogło spotkać ją nic lepszego w perspektywie nieskończonego gniewu ze strony całej jej "rodziny".

- Świetnie, no to zapraszam do samochodu - powiedział Książę wskazując podbródkiem na wysłużonego mercedesa, którego, jak później dowiedziała się Róża, mężczyzna darzył sentymentalną sympatią. 

- A i jeszcze jedno pytanie - powiedział książę otwierając drzwi do samochodu przed Różą - co to za dziwna tabletka w Twojej torebce?

- Sam się przekonasz, gdy już będziemy w Odległych Krainach - powiedziała Róża.

Książę wsiadł do samochodu i odjechali. W tym momencie kończy się historia Róży, jej przyrodnich sióstr, Macochy, Prezydenta, Księcia i całej Metropolii. Czy Róża i Książę żyli długo i szczęśliwie? Zapewne tak, choć kiedy kończyły im się zapasy w domowej "apteczce" bywało nerwowo. No, ale oczywiście żyli oni szczęśliwie!


KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz