Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

czwartek, 31 stycznia 2013

Człowiek (w bloku i w sieci) rozebrany na części


Blok, w którym mieszkam i który miałem przyjemność opisywać już dawno temu, to standardowa konstrukcja zbudowana w dekadzie Gierka. Przestarzała duża płyta i oszczędzanie na materiałach podczas tworzenia „betonowych molochów” sprawiło, że tematem zainteresowały się media i inżynierowie z różnych politechnik.

***

Internet, który w wersji niepublicznej rozpoczął swoje życie ponad czterdzieści lat temu był ówcześnie narzędziem dla naukowców i geeków, którzy chwytali wszystko co związane było z nowymi technologiami i szybkim przesyłem danych. Była to na pewno rzecz (i idea), która umożliwiała lepsze spojrzenie na przyszłość.

***

Bloki i Internet łączy kilka kwestii. Najważniejszą z nich jest to, że będąc w nich nierzadko widzimy i słyszymy to co robią inni ludzie, którzy myślą, że nikt nie dostrzega ich działań. To straszne i fascynujące zarazem. W pewnym momencie zacieranie i zanikanie intymności kontaktów w „realu” i poza nim może doprowadzić do korozji systemu.

Betonowe olbrzymy, źródło: http://wygodniej.files.wordpress.com
Zacznijmy jednak od bloku, w którym mieszkam, choć wnioskuje, że może i również Ty drogi czytelniku. Mój bloczek, bo nie jest to wielki, multiklatkowy mrówkowiec budowany kiedyś dla robotników, skrywa wiele historii. Cienkie ściany nie chronią przed falami emocji innych lokatorów. Czasami odnoszę wrażenie, że w bloczku, w którym mieszkam jest zbyt wiele negatywnej energii. Choć brzmi to może ezoterycznie, to nie można przecież przymknąć ucha na niesamowitą złość, która w pionie i poziomie roznosi się po piętrach.

Dziś na przykład mój sąsiad z dołu, groził sąsiadce na przeciwka, że ją zabije. Sąsiadka natomiast, lubi tak samo wypić jak ów sąsiad  i niewątpliwie obie strony są nietrzeźwe podczas kłótni, jednak ona w alkoholowym amoku dosłownie strzela drzwiami i lamentując woła o pomoc policji. Warto dodać, że takie wydarzenia dzieją się w sposób cykliczny i nigdy nie doszło między nimi do żadnych rękoczynów. Co więcej, obie strony są całkiem miłe dla mnie i innych sąsiadów.

Sytuacja „nade mną”  jest równie ciekawa. Wszyscy domownicy zakładają maski uczciwych, miłych i przyjaznych ludzi, jednak kiedy drzwi ich mieszkań się zamykają, wtedy budzą się uśpione demony. Nie będę pisał o wylewanych furiach i obgadywaniu połączonym z wielką niechęcią  bo mój blog nie stanowi centrum plotkarskiego, jednak czasami przez ich „rozmowy” ciężko mi zasnąć.

Warto zatem zauważyć jedną prawidłowość. Sąsiedzi w nieświadomy sposób, poprzez wyrażanie swoich emocji w najrozmaitszy sposób dają świadectwo o swoim prawdziwym obliczu, a ściany z płyty, o których przyszłość drżą obecni inżynierowie nie chronią przed napływem informacji, które chcąc nie chcąc są przyswajana przez innych „blokowiczów”. Zdecydowany defekt konstrukcyjny.

Internet to także interesujący obszar. Od bloku różni go oczywiście wiele, między innymi to, że może przebywać w nim o wiele więcej osób w tym samym czasie. No i znacznie ciężej jest tam w prosty sposób odebrać niezaburzony przekaz.
Łatwo jest za to z Internetu czerpać wszystkim, którzy stanowią odpowiednik domowych akwizytorów lub osoby wykonujące dogłębny spis powszechny. W sieci nasze dane i informacje o nas samych są w powszechnym obiegu. Kilka miesięcy temu nazwałem to zjawisko po prostu transparentnością, ale taka jawność może posłużyć także do całkowitego odkrycia siebie i swoich preferencji – świadomie lub nieświadomie.

Fecebook, Nasza Klasa, Twitter, Allegro, iTunes i inne serwisy, w których codziennie się logujemy są doskonałą platformą do pozostawienia po sobie widocznego śladu, ba, nawet swojego pełnego profilu. Sam portal Facebook, który codziennie gromadzi o swoich użytkownikach terabajty informacji jest idealnym partnerem dla wszystkich firm, które zajmują się przetwarzaniem danych o konsumentach. Nieświadomie (bo nie wierzę, że każdy czyta długie umowy podczas rejestracji, instalacji i aktualizacji tj. terms&conditions) przekazujemy obcym ludziom fragment swojej historii.

Google i Apple należą w kategorii „zbieractwa” do prawdziwych mędrców. Czy zastanawiałeś się kiedyś drogi czytelniku, co dzieje się z hasłami, które wpisałeś w wyszukiwarce? Są one magazynowane, pozycjonowane, a Ty sam jesteś lokalizowany na mapie świata – to nie takie trudne, choć gorzej jest z „obróbką” tych danych. Portale społecznościowe wiedzą kiedy, gdzie i czym zostało zrobione zdjęcie – nie musisz kręcić teraz głową, wystarczy poprosić portal o przesłanie całej swojej aktywności od chwili zalogowania. Co prawda trzeba trochę na to poczekać, ale opasły plik odświeży nam naszą pamięć.

Informacje o nas gromadzone są w calach marketingowych, research’owych czy też w poszukiwaniu aktualnych trendów na rynku. Nasza aktywność w sieci nie jest tajna, na to pozwolić sobie mogą jedynie rządowe instytucje. Choć nie zawsze. Ciekawym przykładem jest kasowanie wpisów przez kancelarię premiera RP na portalu Facebook za czasów sprzeciwu wobec ACTA. Strona rządowa mówiła wtedy, że komentarze zawierały wulgaryzmy - dlatego je kasowano. Program Sotrender służący do analizy danych z portalów społecznościowych, a stworzony przez zespół Jana Zająca wykładającego na Uniwersytecie Warszawskim (wszelkie zagadnienia związane z nowymi mediami) odkrył, że na funpage’u kancelarii premiera wpisy nie były obelżywe, a zwyczajnie antyrządowe. To się nazywa działanie w białych rękawiczkach!

źródło: http://images.businessweek.com
Do potężnych firm zajmujących się przetwarzaniem pozyskanych danych należą Oracle i Salestore, które w sposób ekspansywny pochłonęły inne firmy specjalizujące się w tym zakresie. Warto wspomnieć, że wraz z zapotrzebowaniem na dane o użytkownikach Internetu zwiększa się innowacja w tworzeniu narzędzi ułatwiających i ulepszających ten proces. Nie wspominając już o teleinformatycznym skanerze w postaci wspominanego kilka postów wcześniej Echelon’a.

No i na sam koniec chciałbym jeszcze rozwiać mit o naszej swawoli w Internecie, w obronie której protestowali przeciwnicy ACTA. Internet to wielka farma – pisze Sylwia Czubkowska z Dziennika Gazety Prawnej (25-27 stycznia 2013) – na farmie hoduje się, sadzi, zbiera i doi ludzi. To jeszcze nie koniec podsumowania dzisiejszego wywodu, autorka pisze dalej: „Na jakie strony wchodzą [ludzie], gdzie się rejestrują, jakie filmy oglądają, jakiej muzyki słuchają, co kupują, za ile, z kim się kontaktują, gdzie się znajdują…” To wszystko jest „powszechnie dostępne” w Internecie. Przedmiotem dostępności jesteśmy my. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz