Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 13 grudnia 2011

Życie szare jak ściany 30 lat temu wzniecają stan wojenny ducha

     To było dość dawno temu, jak dla mnie. 30 lat temu na tej samej ziemi, ale na innej płaszczyźnie rzeczywistości. Moi rodzice chyba się już znali, ale mnie  na pewno jeszcze nie było na świecie. Noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku powinniśmy pamiętać niezaleznie od tego kiedy się urodziliśmy. Trzeba ją znać lepiej niż minione i burzliwe dekady średniowiecznej, a dalej rozebranej Rzeczpospolitej, które są wwiercane dzieciakom do głów na lekcjach historii tylko po to, aby zaraz z nich ulecieć w ferworze bardziej zajmującej rozrywki. No chyba, że ktoś jest pasjonatem historii, bądź upatrzył tą dyscyplinę za cel swoich studiów i kariery.
     Od tej pamiętnej daty rozpoczęły się dwa lata stąpania po cienkim lodzie, wyznaczania przez WRON i Wojciecha Jaruzelskiego betonowoszarej granicy. Nie będę się zagłębiał w szczegóły stanu wojennego i rozliczał jego organizatorów za ich czyny - nie napiszę dlaczego i po co. Wierząc w twoją bystrość umysłu drogi czytelniku, uznałem to za zbędne zakładając, że posiadasz już pewną wiedzę w opisywanym przeze mnie temacie. Chciałbym jednak przestawić swój tok myślenia na ówczesne złe "wibracje" i rozgrzebać ten ciężki czas.


     Jest szaro i zimno, spadł już śnieg, na półkach sklepowych coraz mniej potrzebnych towarów. Telewizja i radio cichnie, nie ma teleranka, w ogóle nie wiele jest w ówczesnej Polsce. Na mieście jakieś niepokojące poruszenie. Po zmarzniętych ulicach suną czołgi i ciężarówki wyładowane żołnierzami i ZOMO. Gdybym żył w tamtych czasach (hipotetyczny ja) wstawałbym rano, aby oddać się codziennym zajęciom. Jednak wszystko wygląda inaczej, bardziej agresywnie. Przed domem I sekretarza KC PZPR nie ma manifestujących nacjonalistów, czy innych zagorzałych "patriotów" (cudzysłów celowy). Ludzie się boją (tak jak ja), niepewność zjada nas wszystkich od środka. Jedna świdrująca myśl wkrada się do głowy i szaleje niczym sztorm na Pacyfiku - Ruscy wejdą czy nie wejdą? Nie wchodzą, ale stwierdzam to przeciwfaktycznie do tamtych wydarzeń, bo wtedy tego jeszcze nikt nie wiedział (hipotetyczny ja też). Stan wojenny to ostateczność w PRL-u i nie tylko tam, nie tylko wtedy. Okres 1981-1983 to całkowite ograniczenie swobód obywatelskich i tym samym również praw człowieka. Godzina policyjna, rewizje osobiste, zakaz swobodnego przemieszczania się. Czas komend "nie wolno", "zabrania się" i "nie możesz". Komunistyczne media tego dnia milkną, cisza przygotowuje grunt dla wielkiego wydarzenia - metodycznego wystąpienia dyrektora całego zamieszania, które przerywa sztampowe bloki programowe w telewizji - przemawia Wojciech Jaruzelski.


     Patrząc na ten czas z innej strony. Dukaj w sposób obrazkowy i futurystyczny pokazuje naświetlone wyżej wydarzenia w swojej wydanej rok temu książce ("Wroniec"). Odkąd ją przeczytałem polecam ją wszystkim, szczególnie teraz w okresie zbliżających się Dni Wolnych Od Pracy. Będzie to bez wątpienia ciekawa alternatywa dla rozrywkowej "brei" serwowanej jak co roku przez nowe masowe media.
     Kinematografia również w ciekawy jak dla mnie sposób coraz częściej zaczyna dotykać historii najnowszej naszego kraju. Zarówno z perspektywy codziennej jak i tej odstającej od codzienności. "Wszystko co kocham", "Czarny czwartek" i "Bits of freedom" to wszystko to filmy o nas, narodzie polskim doby socjalizmu. Chciałbym więc polecić ci, mój wytrwały czytelniku te tytuły jako pozycje konieczne do obejrzenia, które jednocześnie nie są adaptacjami dokumentalnymi. Bo po mimo coraz "świeższego" podejścia do lat 1945-89 ciągle otrzymujemy nie wiedzę i fakty a opinie. W dobie, gdy możemy swobodnie działać i myśleć starajmy się szukać prawdy, którą nie dostaniemy na talerzu, chciejmy więcej.

Dwa tygodnie temu minęły 2 lata odkąd dla was piszę. Mam nadzieje, że będziemy ze sobą co najmniej dziesięć razy tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz