Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

piątek, 21 października 2011

Moskwa, Moskwa, Moskwa... cz.II - wysublimowany chaos

     Kiedy już wstałem z piętrowego łóżka po męczącym śnie w duchocie hostelowego pokoju zobaczyłem, że pokój od dawna tętni życiem. Nie zdawałem sobie sprawy, że to był mój najpóźniej rozpoczęty dzień w trakcie całego zabieganego wyjazdu.

     Moskwa za dnia wyglądała zupełnie inaczej. Ulice, które w nocy nie emanowały swoją wielkością, po rzuceniu na nie promieni leniwego, niedzielnego słońca prezentowały się w pełnej krasie. Nie muszę chyba dodawać, że wszystko w Moskwie jest wielkie i monumentalne, tak jakby ktoś planując całe miasto chciał przytłoczyć ogromem budynków pojedynczą jednostkę ludzką, sprawić, że będzie czuła pokorę przed miastem i jego autorytetami.
Wielopasmowe ulice przystosowane do tysięcy samochodów w niedziele rano wydawały się bezludne, choć miasto ciągle tętniło życiem na swój sposób. Musieliśmy szybko zabrać graty i udać się do hotelu oddalonego o kilka kilometrów od pierwszego miejsca naszego noclegu. Najciekawsze było to, że nikt chyba dokładnie nie wiedział jak tam dojechać, więc zapakowawszy walichy powiedzieliśmy "Bye" właścicielowi przybytku i udaliśmy się w kierunku hotelu Maxima Zarya.
     Odnaleźliśmy na mapce stację metra, na której mamy wysiąść i zeszliśmy do podziemi Moskwy, gdzie jak zauważyłem, znajduje się drugie miejsce największego tłoku (pierwsze to ulice). Wielopoziomowe i posiadające ponad sto stacji metro potrafi przyprawić o zawrót głowy, warto tu wspomnieć że jest to drugie najstarsze metro na świecie (pierwsze znajduje się w Budapeszcie, trzecie w Londynie). Szkoda, że nasza warszawska nitka w porównaniu praktycznie do każdego metra na świecie prezentuje się żałośnie.W każdym razie po zakupieniu biletów, które przypominały wizytówki i prześlizgnięciu się przez bramki podobne do boksów startowych dla psów, które biorą udział w gonitwach, znaleźliśmy się na stacji metra.



     

     Ciekawa sprawa z tą Moskwą, wszystko co zostało wybudowane i znajduje się na/przy ulicy jest albo szare (świecące setkami barw w nocy), albo przypominające mieszkańcom o jakimś ważnym wydarzeniu bądź znamienitej postaci. Idąc tym tropem, miałem okazję zobaczyć kilka z "pierwowzorów" Warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, czyli kilka z 7 Sióstr Stalina , pomnik Krzysztofa Kolumba na rzece Moskwa, monumenty upamiętniające walki lat 1941-45, rzeźbę Marksa trzymającego slogan o "proletariacie wszystkich krajów", dziesiątki barwnych cerkwi, wielkie bramy z misternymi zdobieniami, oraz dziesiątki innych patriotycznie ważnych (dla Rosjan) postumentów i miejsc.

     Wracając jednak do naszej wycieczki metrem. Po kilku perturbacjach związanych ze zgubieniem drogi w metrze i dopytywaniem się jak dojść do naszego hotelu wreszcie mogliśmy przywitać się z ostatnią, trzecią częścią naszej grupy i się zorganizować na resztę dnia. Spóźniliśmy się zaledwie 45 minut (w hotelu mieliśmy być na 13:00), więc wiatr wiał w nasze żagle.

     Szybki prysznic, przebrać się, przywitanie z przewodnikami z Moskwy, wsiadamy do busa, który będzie naszym przyjacielem w podróżowaniu przez miasto. Niedziela - dzień muzeów, zdjęcia przed Placem Czerwonym, dalej Centralne Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, zdjęcia na wielkim placu, gdzie każdy metr ma jakieś znaczenie, dalej Państwowe Muzeum Historyczne. Przewodnik mówi z ciekawym akcentem,  historia przedstawiona inaczej, wszystko wielkie podniosłe i stare - patos, zaduma, szacunek do historii, tego oczekują od nas Rosjanie, my znamy inną historię, gdzie Stalin miał też drugie oblicze. W muzeach sprzedają podobizny Stalina i Lenina i tysiące innych historycznych gadżetów. Coś mi tu nie pasuje. Czuje że kręci mi się w głowie od biegu w napiętym grafiku.

     Po tym jak nogi zaczęły nam wszystkim wchodzić w tyłek, znaleźliśmy trochę czasu, żeby coś zjeść. W hotelach i na spotkaniach fusion cuisine, czyli nie-bardzo-narodowe-jedzenie, ale za to bardzo smaczne i uniwersalne - trzy posiłki i podwieczorek (ze zmęczenia nie zawsze wszystko zjadam). Ładujemy baterie i lecimy dalej, w programie ostatni punkt: wycieczka busem po Moskwie nocą + elementy wychodzenia z naszego środka transportu. Na placu "gdzie widok jest najlepszy na świecie" przewiało mi wszystkie kości, aparat nie łapie ostrości, a my coraz bardziej zmęczeni. Przyjeżdżamy do hotelu o 22 z minutami, godzina lub dwie na odpoczynek przed snem z zakupioną whiskey. Nie mamy sił pić, więc zostaje 1/4 butelki, mówię dobranoc wszystkim, zakładam słuchawki na uszy i zapadam w płytki sen, który skończy się pobudką kilka minut po szóstej. Co gorsza tak będzie aż do wyjazdu ze stolicy Moskwy.

CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz