Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 25 października 2011

Moskwa, Moskwa, Moskwa... cz. IV (ostatnia) - Rosyjska Duma, MGIMO,Centrum Informacyjne NATO


Jakież to były męczące dni, a wydawało mi się, że po każdej trwającej kilkanaście a nie kilka godzin atrakcji dnia, będziemy mogli (ja i grupa oczywiście) odpocząć, mieć wolny czas, czy przynajmniej się porządnie napić, lub wyspać. Nic z tych rzeczy. Przedostatni i ostatni dzień w Moskwie okazały się prawdziwym maratonem.
Pobudka standardowo o 6:20 i dalej ten sam rytuał. Tym razem "dzień zwiedzania" i zadawania pytań/komentowania. Jako pierwsza odwiedzona przez nas została Rosyjska Duma a dokładniej Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej (ros. Государственная Дума Российской Федерации), czyli izba niższa rosyjskiego parlamentu. 

A działo się tam, muszę przyznać, wiele ciekawego. Zostaliśmy oprowadzeni po całym budynku, gdzie (ku mojemu zaciekawieniu) przewodniczka opowiedziała nam  o funkcjach wszystkich pomieszczeń znajdujących się w głównej sali obrad, oraz opisała dokładnie rolę każdego z urzędników i posłów, którzy tam zasiadają. Muszę wspomnieć, że towarzyszył nam wtedy tłumacz doskonale znający język angielski, więc tłumaczenie odbywało się z angielskiego na rosyjski i odwrotnie (w zależności od sytuacji) co pozwoliło uniknąć nam obciążenia naszej grupowej tłumaczki Sabiny translacją politycznego żargonu. Co więcej, spotkaliśmy się w pokoju konferencyjnym (pomieszczenie z wielkim stołem i wygodnymi fotelami, dodatkowo przed każdym mikrofon, kawa/herbata i zestaw "souvenirów parlamentarnych") z wieloma osobami ze świata polityki i biznesu: reprezentantem młodych polityków działających w sejmie rosyjskim (ten "młodzieniec" mógłby grać we Władcy Pierścieni jakąś poboczną rolę sił Mordoru), kilkoma parlamentarzystami, reprezentantem świata gospodarczego w strukturach politycznych, senator Larisą Ponomerevą, będącą wiceprzewodniczącą Polsko-Rosyjskiego Forum Regionów (bardzo miłą i otwarta kobieta), senatorem, którego nazwiska niestety nie pamiętam, lecz wiem, że to człowiek odpowiedzialny za kontakty z Polską i polskim Senatem (znający byłego marszałka Senatu RP Bogdanem Borusewiczem) i do tego bardzo elokwentny i miły (wspominał o konieczności budowania mostów między naszymi państwami już na szczeblu akademickim ).

Po krótkich wypowiedziach co poniektórych reprezentantów strony rosyjskiej i po tym jak powiedziałem kilka zdań do wszystkich zebranych w ramach komentarza (a muszę przyznać, że całkiem ładnie powiedziałem), udaliśmy się zjeść nasz diner, odebrać kurtki i ruszaj dalej w Moskwę.
Nasz busik zawiózł nas do Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (czyli MGIMO), jest to rodzaj szkoły wyższej, w której studenci pogłębiają wiedzę na temat stricte stosunków międzynarodowych, choć płaszczyzny tej dyscypliny wykładanej w MGIMO są szerokie - prawo, administracja, ekonomia - wszystko rozdzielone na takie działy, lecz o wspólnym mianowniku. Ten wielki instytut, urządzony w stylu brukselskiego parlamentu i innych instytucji UE, pokazał mi ile można zmieścić rozmaitych sal, pokoi i auli w przestronnym budynku. Załapaliśmy się nawet na wystawę sztuki dot. dzieciństwa w różnych częściach świata. 
W MGIMO zwiedziliśmy też bibliotekę, która posiadała książki których pochodzenie sięgało nawet XIV wieku (wszystkie książki do 1914 określone były jako zabytkowe, czy jakoś tak). W instytucie wymieniliśmy parę zdań z pracującym tam (i nie tylko, bo również w Brukseli) profesorem z Polski, który przybliżył nam warunki i meandry współpracy bilateralnej na poziomie akademickim. O godzinie 15.00 mieliśmy umówione spotkanie z Artem Malgin doradcą rektora i szefem katedry, oraz głównym sekretarzem Polsko-Rosyjskiej grupy do spraw trudnych. Ten profesor nauczył się języka polskiego, którym władał niespodziewanie zręcznie,  od swojej żony, która jest Polką. Z prof. Malginem rozmawialiśmy na wiele tematów, pytaliśmy m.in. o współpracę studencką w ramach wymiany bilateralnej i inne kwestie związane z kooperacją międzynarodową, sam zaś spytałem (trochę z innej beczki) co uważa na temat Putina jako  prezydenta, który ponownie zamieni się stanowiskami z Miedwiediewem i planowanych zmian w prawie rosyjskim (w konstytucji), które miałoby umożliwić Putinowi nieograniczoną reelekcję.  Pan Malgini zdementował plotki o zmianie prawa, przy czym stwierdził, że Putin to dobry kandydat na stanowisko prezydenta, co miał okazję pokazać podczas swojej kadencji, podkreślił przy tym stabilizację i rozwój stosunków Polska-Rosja za czasów administracji byłego/przyszłego prezydenta. Jednak po uzyskanej odpowiedzi ciągle w głowie huczało mi słowo "Nord Stream" i nie byłem taki pewien co do pomyślności "naszej" współpracy w ramach usytuowania nowo powstałego rurociągu. No ale czas naglił i nie było czasu do dalszej dysputy. Trzeba było się "wypaszportować" przy wejściu i jechać dalej.
Na 17.00 mięliśmy zaklepaną wizytę w Centrum Informacyjnym NATO w Moskwie. Po którymś-tam-z-kolei pokazaniu paszportów na wejściu dostaliśmy się do środka biura informacyjnego Sojuszu, gdzie przywitał nas Robert Pszczel nomen omen kolejny Polak, który piastował znaczącą funkcję w Moskwie (kliknij na nazwisk, drogi czytelniku, aby dowiedzieć się więcej). Pan Pszczel wraz ze swoim kolegą z korpusu militarnego NATO (również Polak!), którego nazwiska i stopnia nie zapamiętałem, pokrótce opisali nam jak wygląda ich praca, lecz spotkanie z nimi opierało się głównie na zadawaniu przez nas pytań. Sam zapytałem o współpracę NATO-Rosja w Afganistanie, gdyż byłem ciekać jak wygląda taka kooperacja od strony technicznej. Moje drugie pytanie dotyczyło kwestii czy zwycięstwo w Afganistanie jest w ogóle możliwe, czy też ten kraj skończy jak Wietnam w 1975 po opuszczeniu go przez ostatnie wojska USA. Muszę przyznać, że odpowiedzi na oba pytania były naprawdę satysfakcjonujące. Po zadaniu pytań przez wszystkich z grupy i wysłuchaniu odpowiedzi, mogliśmy się zbierać do hotelu, aby spędzić tam ostatnią noc.

W drodze powrotnej utknęliśmy na 3 godziny w korku, bo akurat na nasz powrót przypadła  wieczorna godzina zakorkowania Moskwy. Nasz dziarski kierowca podczas wszystkich naszych przejazdów puszczał nam filmy z rosyjskim dubbingiem albo muzykę, ale w drodze powrotnej tamtego dnia było inaczej. Przystanęliśmy przy sklepie, aby zrobić duże zakupy spożywczo-alkoholowe, bo większość z nas umierała z głodu (była godzina 21 z minutami a od 12 nic nie jedliśmy - taki zapieprz). Zrobiliśmy więc zakupy życia (sam wydałem ok 700 rubli na spożywkę) w przydrożnym markecie, władowaliśmy się do naszego mercedesa i otworzyliśmy pierwszą butelkę wódy. Posypały się toasty i podziękowania i w takiej też atmosferze wróciliśmy do hotelu. Mnie zaczęło poważnie męczyć przeziębienie i po całym dniu czułem się jak rozjechany jeż, więc wieczornemu piciu (uwaga, uwaga) powiedziałem "nie". Gdy tylko przyjechaliśmy do hotelu zmęczony jak nigdy w życiu (nie licząc historii, w której w lecie przebiegłem dystans 15 kilometrów) padłem na łóżko i zasnąłem.
Cały następny dzień, czyli wizyta w RIA Novosti opisana jest w formie video w "prequelu" mojej serii o Moskwie, więc nie będe poświęcał jej już więcej miejsca. 

***

Po wizycie w RIA Novosti z zapakowanym wcześniej bagażem (ja dodatkowo z przeziębieniem) ruszyliśmy w stronę Placu Czerwonego, gdzie bardzo hojnie obdarowano nas półtoragodzinną przerwą na rekreację. W tym czasie praktycznie w biegu pokupowałem pamiątki dla wszystkich członków rodziny i nie tylko. Warto abym powiedział, ze owe półtorej godziny było naszym jedynym wolnym czasem podczas całego seminarium. Po "przerwie" udaliśmy się naszym pojazdem na lotnisko, skąd po ostatnich zakupach na bezcłówce wróciliśmy w dwie godzinki samolotem Aeroflotu do Polszy. 
Jeżeli ktoś mnie zapyta "Jak było w Moskwie?" odpowiem, że niesamowicie męcząco, ale naprawdę nie żałuję ani jednej zabieganej chwili, którą tam spędziłem. A wiesz, drogi czytelniku dlaczego? Bo świat i nowe państwa należy odkrawać póki się ma na to czas, siły i kasę. Z tym ostatnim trochę u mnie gorzej, ale przecież trzeba jakoś kombinować, a najważniejsze jest to, że doświadczenie i wspomnienia jakie zdobyłem w Rosji są dla mnie bezcenne i wcale nie żałuje pieniędzy, które wydałem na bilety lotnicze. To tyle. Czyżby nadeszła teraz pora na Berlin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz