Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Przyszła skurwiała zima



Witajcie, pewnie zastanawiacie się dlaczego przeklinam w tytule? Bo jestem niegrzeczny- to po pierwsze, bo mam braki w savoir vivre to też prawda, myślę, że głównym powodem mojego raczej smutku i rozpaczy niż gniewu jest śnieg i zima. Może tak jak pisał Tomasz Jastrun, to własnie przez to jak postrzegamy pierwsze opady śniegu mówi nam o tym jak bardzo "dojrzali" już jesteśmy. Ja się "dojrzałym" raczej nie czuje, może trochę inteligentniejszy przez edukację i szczeble szkolnictwa które pokonuje, ale na pewno nie dojrzalszy. Dzisiaj napiszę troszkę o tym co mnie otacza, czyli bądź co bądź również o sobie - bo tak i kropka.


Jako niepoprawny optymista żyje nadzieją, że wszystko kiedyś będzie lepsze i "wszystko się ułoży". Jakoś gówno się dzieje, ale radość z wiary pozostaje. Są jednak rzeczy małe, którymi się cieszyć trzeba. Mój dziadek wyszedł na przykład z instytutu neurologicznego (nazywam go infantylnie "wariatkowem") po 2,5 miesiącach. Po operacji wszczepienia bajpasów coś mu się zacięło w głowie i zachowywał się i mówił jak niegroźny paranoik, a może nawet łagodny wariat. Oczywiście dziadka bardzo kocham i starałem się pocieszać babcię, że na poprawę stanu potrzeba czasu. No i się udało, dziadek się ogarnął umysłowo (no może nie na 100% sprzed stanu operacji), ale i tak jest w porządku i znowu jest w domu. HA! 1:0 dla mnie. Ale to nie koniec! Moja mama tez się lepiej czuje po zmianie leków, lecz nie będę wgłębiał się w mezalianse jej choroby, bo miało być trochę pozytywniej. Tylko u mnie jakoś tak smętnie.


W sobotę dostaje smsa spod zagadkowego nr 2289 i dowiaduje się, że wiszę mojemu bankowi 70 PLN. Wiadomość nie wyjaśnia: za co, kiedy i po co. Ot taki sms uprzykrzacz spokojnego sumienia i wolnego dnia. Po  skontaktowaniu się z teleoperatorem (co nie było łatwe gdyż trzeba podać telekod, nr klienta i jeszcze jakieś inne bzdury których nie pamiętałem) dowiaduje się, że owo 70 zł to koszt prowadzenia konta technicznego katy kredytowej, która (uwaga, uwaga) od roku leżała nieaktywna w mojej aktówce. To też ciekawa historia. Pewna pani jakiś rok temu wcisnęła mi tą nieszczęsną kartę kredytowa, kiedy ja, totalnie nieprzytomny, nie do końca trzeźwy i rozgoryczony przytaknąłem ("Tak, wysyłajcie...."), gdyż zwyczajnie chciałem aby dali mi święty spokój. Karty oczywiście nie aktywowałem, a po doręczeniu cisnąłem ją w kąt. A tu taka niemiła niespodzianka. Dzisiaj na tyle ile mogłem odkręciłem sprawę, tłumacząc że karta to nówka-nieuzywana a ja student bidny itp. itp. Podanie złożone - zobaczymy co się urodzi.


Ale pech minionej soboty nie skończył się na parszywej karcie! Mój wesoły tato dostarczył mi przesyłkę ze skrzynki pocztowej ("Znowu coś zamawiałeś?!"). Okazało się że jest, a raczej są kolejne numery bardzo zagadkowego czasopisma (periody/miesięcznik/ sam nie wiem?) "Ochrona środowiska w praktyce". Tu również dziwna historia. Po otrzymaniu newslettera nie wiem już skąd, wypełniłem drobną ankietkę (z danymi osobowymi...) dzięki której można było bezpłatnie otrzymać nr owego specjalistycznego czasopisma. Otrzymałem go po jakimś miesiącu - okazało się, że jest on stricte dla firm (zasady BHP, postępowanie ze zużytym sprzętem elektronicznym itp.). Ów nr zawierał tajemniczą kartkę która głosiła, że jeżeli jestem zainteresowany następnymi (płatnymi) numerami nie muszę nic robić - sami prześlą mi kolejne, wraz z kwartalną fakturą (powinno być na odwrót - jestem zainteresowany więc informuje o zamówieniu). Myślę sobie "Jeszcze mnie nie popierdoliło" i wraz z instrukcją "podziękowania z prenumeratę" napisałem maila wyjaśniającego (inne opcje to faks i kontakt telefoniczny). chyba mnie jednak nie zrozumieli bo w sobotę dostałem dwa kolejne numery podliczone wraz z przesyłką na UWAGA: 53 zł!. Za chwilę, po napisaniu tego posta wybieram się na ukochaną pocztę, aby odesłać im owe gazetki z pozdrowieniami. 


Ale to TEŻ JESZCZE NIE KONIEC. Wraz z opadami śniegu rozpoczęły się moje wesołe powroty z Warszawy do Pruszkowa. Na dzień dobry pociąg opóźniony 45 minut, później kobieta siedząca obok mnie,  przez telefon (z tego co mimochodem usłyszałem) prowadzi sprawy rozwodowe i zdawała relację swojej matce na temat męża, dziecka i życia (chyba). Przez co całkowicie rozkopany, bo odezwały się jeszcze moje problemy żołądkowe, nie mogłem nawet skupić się na książce, której czytanie w środkach komunikacji jest i tak praktycznie niemożliwe (B. Barber "Dżihad kontra McŚwiat"). Innymi słowy umysłowy impas - pupa! pupa! pupa!


Wracając jednak do głównego tematu. Już z pierwszymi opadami śniegu przyjdzie (lub przyszło) nam słyszeć ten sam pieprzony zwrot zidiociałych reporterów "zima zaskoczyła kierowców". I CO TO K$%^& ZMIENIA? Co roku wszyscy są zaskoczeni, co roku ulice są zatkane i co roku musimy słyszeć tą samą "chujóweczkę" (usty zwrot pojawiający się w prasie/telewizji/radiu). Dlaczego więc nie zrobić wszystkim psikusa i zrobić tak, aby kierowcy zaskoczyli zimę? Bo zima to zimna suka i długo nas trzyma, żeby ostatecznie porzucić. Szczęśliwszych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz