Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 4 lutego 2012

Symulanci

            To co mnie otacza jest największą inspiracją. Nie sposób nie zauważyć, że kiedy dzieje się coś ciekawego wszyscy na to patrzą, kiedy gra dobra muzyka, tańczymy do jej rytmu, a gdy wszyscy krzyczą nie wypada przecież milczeć. Nazwijmy to synergią, która tworzy nowe ruchy trendy i subkultury. Tak będzie dobrze. Jednak jest jeszcze druga twarz tego zjawiska - może to być również owczy pęd i konformizm, zjawiska powszechne ale nie piękne. Niektórzy potrafią robić coś jeszcze, choć w zależności od celu przybiera "to" inną formę i intensywność. Symulowanie stało się ucieczką od normalności i współdziałania, zarówno tego dobrego jak i jałowego.
            Wszystko zdawałoby się w porządku, gdyby nie fakt, że nawet go nie dotknął. Nie jestem fanem piłki nożnej, ale kiedy już oglądam mecze piłkarskie, widzę piękny teatr aktorów za kilkanaście (albo kilkadziesiąt) milionów euro. Im wytrawniejsi gracze tym bardziej pokazowe symulacje. Ile w tym artyzmu i wyuczenia! Bo żeby tak pięknie upaść i wymusić to trzeba umieć. Ból malujący się na twarzach symulantów sportowych jest prawie realny. Prawie. Jednak  to co skłania mnie do pisania o symulowaniu to nie piłka nożna, a pewna, nazwijmy to, "niezgrabna" sytuacja z życia wzięta.
            Kiedy mój tatko chciał podnieść czajnik, to coś mu strzeliło w krzyżu (bywa, może czajnik był pełny, choć tego nie wiem). Głowa rodziny chodziła więc przygarbiona i z bólem w krzyżu, który wspólnie nazwaliśmy "jak ze śrubokrętem w plecach". Dlatego też "przyszła pora na doktora". Po zdobyciu numerka i odstaniu swojego w kolejce, tatko doczłapał do gabinetu pana Pigułki. Jednak ten stwierdził, że jego pacjent a mój ojciec, to symulant i że nie jest w stanie mu pomóc. Dodał również, aby spróbował "u innych". Do prawdy, bystrzak z niego, gdyż swój werdykt nie omieszkał umieścić w oficjalnych papierach ojca, co na pewno nie polepszy jego ścieżki kariery w zakładzie pracy. Na szczęście, kiedy mowa o wymiarze zdrowia, po wizycie u drugiego pana Pigułki, udało się załatwić zwolnienie i "coś tam zaradzić". Winszuje doktorowi nr 1 za ekspercką diagnozę a tacie za wytrwałość i stalowe nerwy.
            Teraz coś bardziej mrocznego. Choć przez długi czas myślałem, że Polska to całkiem przeciętny kraj pod względem przestępstw (w skali światowej oczywiście), muszę przyznać drogi czytelniku, że zostałem niemile oszukany. Kiedy usłyszałem o "porwaniu" małej Magdy w Sosnowcu miałem w swoim dedukcyjnym umyśle ( czytaj: "pomyślałem sobie") kilka scenariuszy, choć oczywiście wcześniej byłem bardzo zdziwiony, że ktoś porywa dzieci w naszym spokojnym kraju. Bo przecież tutaj jest spokojnie, tutaj jest niezmiennie. Scenariusz nr 1 - matka symuluje porwanie, aby wyłudzić kasę, dlatego dziecko "porywa" któryś z jej znajomych, maluch odnajduje sie, jest ok. Scenariusz nr 2 - dziecko zostaje porwane dla zagranicznych, kasiastych nowych rodziców, którzy nie mogą mieć własnego, dalej ze względu na to, że nie da się znaleźć małego dziecka za granicą (gdyż takowe niewiele się różni od innych) trop się urywa, sprawa bez rozwiązania. Scenariusz nr 3 - matka zabija dziecko, przyczyn mogą być setki od psychicznych defektów po brak środków do życia, tak więc scenariusz mroczny, ale prawdziwy. Jednak żaden z nich się nie sprawdził, bo mała Magda wypadła matce z kocyka i roztrzaskała sobie głowę o jeszcze nie wiadomo co i gdzie. I właśnie w tym momencie zastanawia mnie jedno - jak bardzo ta wersja jest prawdziwa (bo matce nie wierze od momentu, gdy nie chciała pokazać twarzy). Więc wiele pytań: jak bardzo trzeba być niezręcznym, aby upuścić dziecko? po co kobieta je w ogóle niosła, czy nie miała wózka albo nosidła? Jak bardzo trzeba być "zszokowanym" aby porzucić ciało dziecka pod niedaleko torów kolejowych i przysypać je śniegiem i gruzem? No i jak bardzo wyprzeć myśl o śmierci dziecka i wymyśleć "nieznanego porywacza", aby zaangażować setki ludzi i dziesiątki instytucji? I co kurwa mać robi w całej sprawie robi Rutkowski? (myślałem, że albo zajął się polityką, albo siedzi w więzieniu za machlojki pieniężne). Do prawdy "Mad world".

            Jak dowiodły fakty, symulowanie jest niszczące zarówno dla jakości konkretnego obszaru (piłka nożna), pojedynczych osób o to pomówionych (mój ojciec)  i całego społeczeństwa (sprawa małej Magdy). Postarajmy się więc wszyscy - ja, ty drogi czytelniku i cała reszta - mieć tyle oleju w głowie, aby płakać i cierpieć tylko wtedy kiedy jest taka potrzeba. Nigdy częściej, nigdy rzadziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz