Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 28 lutego 2012

Najzimniej jest w piekle

     Przewija mi się przez głowę dużo myśli, które czasami oscylują na granicy obłęd, a kiedy indziej konstruktywnie układają w całość mezalianse informacji podczas pieszych przechadzek przez zatłoczone albo puste ulice. Zdaje sobie sprawę, że życie to nie głupie seriale produkowane masowo przez TVN, usypiające bzdury w TVP1, czy już zupełnie ogłupiające "hity" na MTV - nie mam czasu na takie bzdury. Inni niestety chłoną, a dalej taka breja rozrywkowa wlewa się do ich/naszej rzeczywistości i paraliżuje "tu i teraz" tym co odbyło się w wyreżyserowanej papce. W telewizji, czyli komunikacie bez jedności miejsca i czasu (chyba, że jest "na żywo), zachowania są zgrane i schludne, postacie seriali idealne i pięknie puste. Pseudo seks bez pokazywania organów płciowych (bo nie wolno), pseudo subkultury, bo takie prawdziwe to tylko w smutnych filmach dokumentalnych i pseudo łzy sztucznych rodzin. Może dlatego rzeczywistość jak morska bryza, albo jeszcze inaczej, jak gumowy młotek do ubijania płytek chodnikowych, uderza w głowę i przypomina, że nie nie uprawiam "Seksu w wielkim mieście" i nie leczy mnie "Dr House". "Tu i teraz"-świat nie zachęca do bycia najbardziej rozchwytywanym a najszybszym i najprzebieglejszym, nie jesteśmy ubrani w bez markowe ciuchy (no name) i nie wypowiadamy sztywnych kwestii. No i ostatecznie nie jesteśmy chyba tak wyprani i wyprasowani jak wszystko co sztuczne za szklanym ekranem.


     Widziałem, że kobieta która zbiera pieniądze na przeszczep szpiku dla swojego syna (wnuka?) wróciła na "swoje miejsce" - brudne, ciemne przejście PKP Pruszków. Spływają po niej spojrzenia wszystkich zabieganych "z" i "do" pociągu, nikt nie przeczytał do końca o co chodzi z jej misją, ja również. Czasami z rana, na gitarze w tym samym okropnym miejscu, mężczyzna gra na gitarze niezrozumiałą piosenkę śpiewając jakby w obcym języku, choć z tego co "słyszałem" to ciągle nasza mowa ojczysta. Co za ponure miejsce. Jednak zarówno kobieta i mężczyzna mają cel i są zdeterminowani.Gdzie indziej w Polsce celebryci i samozwańczy artyści decydują o tym, co jest dziś passe a co można włożyć na idealną sylwetkę. Mój dom pozostaje jednak spokojny od chaosu pieniądza i obłędu bycia na topie, choć ostatnio jakoś tak dziwnie cichy wraz z chorobą matki. Jak to wszystko się dziwnie plecie, kiedy byłem mały świat był kolorowy i prosty. Teraz to realpolitik decyzji i pęd do wiedzy który trzyma wszystko w ryzach.  Przypomina mi to pewien wiersz z tomiku ormiańskiego piosenkarza Serja Tankiana znanego szerzej z śpiewania w System of a Down, oto "Biznesmen kontra bezdomny" dla ciebie drogi czytelniku:


Mężczyzna, będący symbolem koła sterowego i umów zawieranych podczas obiadu

Kontra bezdomny będący uprzejmym, zorganizowanym.

Pierwszy kłamie i oszukuje by zabezpieczyć swoje dobra,

Drugi żyje prawdą postindustrialnej ludzkiej rzeczywistości.

Pierwszy przejmuje mienia, wyrzuca z pracy i używa przebiegłych metod, by osiągnąć swój cel,

Podczas, gdy drugi łagodzi cierpienie przy użyciu zwykłej ludzkiej uprzejmości

Pierwszy mieszka w godnym króla miejscu posiadającym wszystkie luksusy,

Drugi na ławce w alejce, Z deszczem jako swym towarzyszem.

Pierwszy podróżuje przez strefy czasowe,

Drugi podróżuje poprzez czas,

I pozostawia wszystko praktycznie nietkniętym.

Pierwszy dostarcza wyrazy uszanowania,

Drugi swój wgląd,

Pierwszy samolotem przewozi homary z Maine,

Drugi przelatuje przez szklane okno restauracji podającej owoce morza,

Jego głównym wykroczeniem, dotykanie homarów.

Obydwaj mogą kochać muzykę,

Lecz tylko ten ostatni słucha,

Ponieważ ma czas by być,

Zamiast być na czas.



* * *

     Mokry śnieg padami na gębę, płaszcz już cały mokry, wiatr wieje w plecy. 117 miał przyjechać, a już 10 minuta po czasie i ja zdenerwowany tylko kurwię na cały świat. Nie potrafię znieść zimy, to dla mnie nie naturalny stan. Mówią, że na samym dnie piekła wszystko jest zamarznięte, bo ciepło symbolizuje coś przyjemnego i wywołującego nadzieje. Coś w tym jest. Idę po wysiadce z autobusy w stronę Centrum Kultury Korei. Most Poniatowskiego jest nieprzyjemny dla pieszych i niebezpieczny dla rowerzystów, to droga-monopol dla pojazdów silnikowych, które chcą się przedostać przez Wisłę. 
     Kiedy wchodzę do placówki kulturalnej przy ambasadzie Republiki Korei w Polsce, wszystko wydaje się inne. Zostaje przywitany tuż przy drzwiach, uśmiechy wymiana grzeczności, po rozpłaszczeniu i powieszeniu się na wieszaku kieruje kroki w stronę biblioteki. Koreańska bibliotekarka wita mnie uśmiechem i polskim "dzię dobry". Przerzucamy się na angielski. Przy jej biurku (w nowoczesnej sali) siedzi dziewczyna w hidżabie i wyrabia kartę biblioteczną, uśmiechnięta i rozgadana. Co za pokrzepiająca inność. Szukam książek o społeczeństwie koreańskim, aby wlać je do mojego dzieła życia. Kiedy tak stoję przy półkach, najpierw podchodzi do mnie dziewczyna z Dalekiego Wschodu (jak mniemam) i pokazuje gdzie są książki których szukam, bo tak się składa, że  ona też piszę o społeczeństwie i kulturze Korei Południowej. Po kilku minutach, kiedy tak grzebię i czytam spisy treści dzieł zagranicznych pisarzy, podchodzi bibliotekarka-Koreanka i oferuje swoją pomoc, którą z uśmiechem przyjmuję. Nie znam koreańskiego, więc koncentruje się na dziełach po angielsku. Udało się, mam, wychodzę. Jeszcze tylko pytanie o moje imię ze strony koleżanki bibliotekarki (równie młodej jak ona). Mówię, że Edgar i nie jest polskie i że tata miał taką fanaberię, obie chichoczą zabawnie i mówią do siebie po koreańsku. Proszę jeszcze, żeby przetłumaczyła moje imię na karteczce. Problem jest z nazwiskiem, ale po jednym telefonie (nie wiem gdzie) jakoś się udaje. Mówię "cześć" i wychodzę.  Ponieważ dziś mam czas by być i kiedyś zwiedzę Seul.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz