Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 17 stycznia 2012

Titanic wiek później oraz lekomania

     Już myślałem, że niewiele wydarzeń i rzeczy jest w stanie mnie zaskoczyć, że już nigdy nie odkryje w sobie ciekawskiego dzieciaka którym kiedyś byłem, a tu proszę. Splot sytuacji płynącego stycznia pokazuje mi, że się mylę i nie mam racji. Może wywołał to przypływ entuzjazmu w związku z wprowadzeniem nowej edycji do mojej armii w figurkowym systemie bitewnym (Warhammer Fantasy Battle - tak, mam też takie zainteresowania!), a może troszkę większa niż przeciętnie liczba wolnych godzin. Kto wie.
     Chciałbym, aby moi krajanie zachowali trochę więcej dystansu do tego co się dzieje i nie ulegali ani huraoptymizmowi ani hurapesymizmowi, zarówno tych zawartych w codziennych plotkach bulwarówek jak i "rzetelnym" przekazie medialnym. Przyczyna jest prosta: szkoda zdrowia i naszej inteligencji, aby dawać się wodzić za nos, brać wszystko na poważnie i ze stuprocentową pewnością oraz na każdym z kanałów informacyjnych słyszeć 80 proc. tych samych przekazów. Oj, dziennikarze i reporterzy chyba zapomnieli o swojej działalności misyjnej i zaczęli bawić się w łapanie "łał!" i "O mój Boże!". Ma być brutalnie, o tragedii ludzkiej i nieludzkiej, polityce i jej mezaliansach oraz wydarzeniach w odległych krainach, gdzie trwa/wybuchła wojna albo coś się stało niedobrego/ktoś niezwykły zrobił śmiesznego (np. wpadki Komorowskiego i Obamy). Nie jestem przeciwnikiem mediów i prowadzonej przez nie funkcji rozrywkowej (co to to nie, wszystko ma bowiem swój cel), jednak wymagam czwartej siły uwierzenia w bystrość umysłu, zarówno twoją drogi czytelniku jak i moją oraz reszty społeczeństwa.

No i bang, moje słowa zamieniają się w czyny (mediów). Sto lat po tragedii monumentalnego i "niezatapialnego" liniowca  Londyn-New York mającej miejsce 15 kwietnia 1912 roku , kiedy myśleliśmy, że statki takie jak Titanic (tak samo ekskluzywne i wielkie) nie mogą się zatopić, odbieramy rozpowszechniany przez wszystkie możliwe środki przekazu historię "Titanica 2". Ta tragedia ma oczywiście odmienne realia i diametralnie inne usytuowanie w czasie i przestrzeni.
      W miniony piątek kapitan Costa Concordia w sposób nierozważny (delikatnie mówiąc) zmienił kurs wielkiej łajby i przez to "niefortunnie" zahaczył o skały niedaleko włoskiej wysepki Giglio. Dlatego też, statek po uderzeniu przechylił się na bok i zaczął tonąć, a w dalszej perspektywie zapewne osunie się tak, że nie będzie go widać wcale z nad powierzchni wody. No i co tu więcej stwierdzać? Na pewno to, że kapitan - Francesco Schettino nie dopełnił swoich obowiązków i zachował się niegodnie wobec swojej załogi, pasażerów i funkcji, czyli: nie zszedł ostatni z tonącego statku (w Titanicu kapitan podobno nie zszedł wcale) i co więcej uciekł ze statku już po pierwszych problemach, naraził ponad cztery tysiące pasażerów na utratę zdrowia i życia (jak na razie nie żyje 6 osób), no i naturalnie rozpieprzył statek warty niewyobrażalną kwotę. Nieźle, ciekawe tylko jak on za to zapłaci. Może pomoże mu w tym kolega, którego chciał pozdrowić na owej wyspie, a tak w ogóle, co to za pomysł? Można się jedynie cieszyć z faktu, że w całym tym karnawale "tragedii na bogato" nie zginęło więcej pasażerów, bo pieniądze i straty materialne to oczywiście rzeczy odnawialne. W Titanicu utonęło bądź zamarło ponad 1500 osób i to na środku oceanu. Inne czasy inne tragedie.

Kolejna, choć już całkowicie odmienna kwestia to leki, a dokładniej mówiąc lekomania Polaków. Kiedy po reformach leków refundowanych, wprowadzanych  wprędce i bez uprzedniego konsultowania się z ekspertami, zobaczyłem co dzieje się w naszym społeczeństwie, to troszeczkę zwątpiłem w ustalony porządek. Polacy to wyrafinowani lekomani. Kupujemy witaminy, proszki, syropy, antybiotyki, maści, kremy, zastrzyki, tabletki na dosłownie WSZYSTKO i wielokrotnie bez wyraźnej przyczyny. Świadczyć może o tym przedapteczny (prawie jak przedświąteczny) obłęd trwający w całym kraju. Nie winię tutaj nowego ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, który dostał do zarządzania najgorsze ministerstwo i wczesniejsze problemy Ewy Kopacz. Trochę winię jednak za to Donalda Tuska, który chciał karać lekarzy (a później aptekarzy) za ich decyzje (trochę to była wypowiedź pod publiczkę) i sankcjonować tą ciężko pracującą grupę zawodową. Mój wujek jest lekarzem więc wiem co piszę. Jednak pieniądze na ratowanie finansów państwa jak widać można zebrać nawet na refundacji leków, a dalej na całym systemie opieki medycznej w Polsce.
     Pieczątka na recepcie, recepta bez pieczątki, leki refundowane w całości i leki refundowane po trochu, żale pacjentów, stres lekarzy, strajk aptekarzy, obłęd społeczeństwa. Osobiście nie kupuje leków praktycznie wcale, a na przeziębienia stosuje domowe sposoby i nie wychodzę z domu (chyba że jest bardzo ciężko i szybko trzeba być zdrowym - wtedy problem rozwiązuje jakiś lek rozgrzewający i witaminka C). Choć muszę się przyznać, że wcześniej kiedy miałem spore problemy z żołądkiem kupowałem przez dłuższy okres jeden lek (pełna cena). Problem leków jest dotkliwy dla tych, którzy medykamentów naprawdę potrzebują.
     Obecnie moja mama musi brać dużo leków (choroba wymaga), babcia z dziadkiem troszkę mniej, a więc od początku stycznia miałem świetny "materiał" do badań. "Żadnych problemów" słyszę z jednej i drugiej strony, a są to choroby przewlekłe. Co jest zatem nie tak w całym systemie?. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i nie chciałbym się mądrzyć w kwestiach, na których znam się mniej. Po pierwsze to duży problem dla osób przewlekle chorych, którzy mają pełne finansowanie leku i płacą za niego symboliczną kwotę (ok. 1 proc. ceny), teraz pojawia się pytanie, czy zamiast 3 zł będą płacili więcej. Druga kwestia to kolejny obowiązek dla lekarzy, czyli "nie rób żadnych błędów bo wylecisz z pracy i jeszcze za to zapłacisz". Sam bardzo cenie lekarzy i uważam, że to nie ich wina, że służba zdrowia powinna być dawno skomputeryzowana dla zapewnienia lepszej koordynacji zarówno w przeciwdziałaniu epidemiom, leczeniu pacjentów, czy komunikacji z aptekami. Jednak jest pewne "ale". Lekarze odpowiadają za zdrowie swoich pacjentów i muszą zadbać, aby po stwierdzonej diagnozie przepisać właściwe leki, które mają zlikwidować lub opóźnić choróbsko. No i tu własnie zaczyna się problem. Tzn. problem lekarzy, aptekarzy (wczoraj ogłosili godzinny strajk) i przewlekle chorych, którzy na leki muszą wykładać regularnie spore kwoty. Widzimy więc widoczny brak porozumienia i zrozumienia między różnymi grupami społecznymi. Reszta społeczeństwa (ci na prawdę nie przewlekle chorzy) nosi bowiem schorzenie w umyśle , a nie w ciele. Czasami wystarczy chwila przerwy od codziennej gonitwy i "zapieprzu" oraz wypicie wzmocnionej herbatki z dużą ilością cytryny i soku malinowego - to przy pozytywnym myśleniu naprawdę wystarcza. Jednak niektórzy (wiek jest wprost proporcjonalny do lekowych wymagań) ustawią się w kolejce, aby wykupić kilo pigułek i przez sam fakt ich posiadania poczuć się lepiej. Ja wybrałem inaczej.

Aha, zapomniałbym. Niemcom gratuluje nowego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego (Martin Schulz)  i tym samym po 2,5 roku urzędowania, teraz już urzędowo, dziękuje za niezłe (bo bez szaleństw) sprawowanie swojej funkcji Jerzemu Buzkowi. Węgrom (już nie Republice Węgier) składam wyrazy współczucia w związku ze śmieciowym ratingiem, premierem kretynem i konserwatywną skleconą na szybko konstytucją. Ciekawe czy Pan Prezes takich Węgier chciał w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz