Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 24 września 2011

Pchli targ i przedwyborczy chaos

(...) i wróciłem po debacie do Warszawy. Zmęczony i głodny. Ze Śródmieścia pociągi dały popalić, gdyż spóźnienie tych, które jechały w stronę Skierniewic sięgało nawet do godziny, a to przecież tylko podmiejskie połączenia, więc dno. No cóż, takie życie, miejmy nadzieje, że ktoś o większych zdolnościach zastąpi ministra Grabarczyka i problem komunikacji torowej uda się "jakoś" naprawić. Wracając. Gdy udało mi się wepchnąć do spóźnionego pociągu poczułem ulgę podróżnika, który wybacza w myślach błędy pociągom, gdy tylko te przyjadą. Moje rozgrzeszenie dla Kolei Mazowieckich nie trwało długo, kilka stacji dalej pociąg się rozkraczył i trzeba było czekać na następny ("rzucałem kurwami" tak długo, aż ktoś nie oznajmił mi że ów będzie za chwilę). No ale dotarłem w końcu do domu...

     Cztery godziny "regenerującego" snu sprawiły, że wstając o 5.00 następnego dani czułem się jak wyjęty z kolejki górskiej w kanionie Kolorado. Dlaczego wstałem tak wcześnie? No właśnie, dobre pytanie. I tu zaczyna się kolejna historia. W życiu mamy tak, ja i ty drogi czytelniku, że przynajmniej raz na jakiś czas, albo trochę częściej trzeba coś kupić. Niestety większość obywateli zamożniejszych oraz średniozamożnych krajów popada w konsumeryzm i kupuje nie z potrzeby i konieczności, ale z kaprysu , czyniąc z kupowania rytuał, który może i wspiera koniunkturę, ale wypacza nas samych. Wierząc jednak w ludzi, wierząc w Ciebie - odbiorcę tego przekazu - mam nadzieje, że Ty tak nie postępujesz. Na czym to ja skończyłem? A, "trzeba coś kupić", no i właśnie, osobiście nie jestem fanem zakupów i nie cierpię spędzać czasu w przeżartych przez konsumeryzm centrach handlowych (niektórzy czują się tam lepiej - gdzie tu sens?), jednak miejsce do którego się udałem "na zakupy" swoją treścią i formą odstawało od standardowych miejsc gdzie nawiązana może zostać transakcja kupna-sprzedaży. Jest tak, gdyż targi i jarmarki rządzą się swoimi prawami, a klimat, który na nich panuje jest jedyny w swoim rodzaju. 
     Zerwawszy się wraz z pierwszymi ptakami, przez kilka minut nie odróżniając jawy od sennej fikcji  po "się ogarnięciu" wyruszyłem wraz z moją siostrą do Kutna - wielkiego jarmarku mydła, powidła i silników spalinowych. Klimat na targu rupieci niesamowity, dużo ludzi jak na tak wczesną godzinę, miriady zapachów, dźwięków i obrazów oraz, w przeciwieństwie do sklepów wielkopowierzchniowych, tam ludzie ocierają się o siebie i wymieniają zdania. W Kutnie na ulicy Narutowicza mieści się bowiem targ staroci, gdzie dostać można produkty, które pogrupowałem w cztery kategorie:
  1. antyki, meble, starocie, szmelc, przedmioty zbędne w domu  właściciela
  2. warzywa, owoce, produkty chemiczne, cukiernicze oraz mięso 
  3. rowery, części do wszystkiego co jeździ (nowe i stare), elektronika, sprzęt budowlany
  4. ubrania, militaria, narzędzia
     Co zabawne, niektóre z nich miały kilka wspólnych cech. Jedne pochodziły z Niemiec (a raczej z NRD), większość lata świetności miała dawno za sobą, a zdecydowanie wszystkie (oprócz kategorii nr 2 i chyba 4) poukładane były bez ładu i składu na "stoiskach". Ludzie, którzy sprzedawali cały asortyment również byli podzieleni. Jedni pełni życia, przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, z uśmiechem na ustach, drudzy smutniejsi i cisi gotowi zrywać się o czarnym poranku, aby zarobić "na chleb" sprzedając towary niższej jakości i kategorii (nawet jak na standardy targu w Kutnie), oraz ostatni - agitatorzy swoich produktów, czyli "Kup pany te >wstaw produkt<".  

     Podczas kilkugodzinnego pobytu w Kutnie, na stoiskach natknęliśmy się na dosłownie wszystko - od warkoczy czosnku po dmuchawy na liście, od piły łańcuchowej po figurki z brązu, od tarek do kapusty po zabytkowe meble oraz od ryb do oczka wodnego po dobrze zachowane kolarzówki. Taki opis w pełni oddaje zróżnicowanie produktów dostępnych na targu rupieci - było więc w czym wybierać. No i ja z moją ukochaną siostrą oczywiście wybieraliśmy w tej rozmaitości chaosu nietuzinkowego klienta (a jak!). Celem mojej siostry była stara maszyna do pisania (jej przeznaczenie bliżej mi nieznane), niestety nie udało się nam dostać takiej jaką siostra kilka dni wcześniej sobie upatrzyła. Kupiliśmy za to za bezcen: dużą oldschoolową torbę adidasa, do której zmieściłoby się swobodnie małe dziecko, walizkę w stylu vintage, stare żelazko (przeznaczenie również nieznane), niemiecki dyktafon kasetowy - to było moim zakupem, trochę z sentymentu, trochę z zafascynowania filmem "Las Vegas Parano" - oraz zabytkowe, ciężkie jak cholera i nie wiedzieć czy działające radio. Wszystkie graty widoczne na zdjęciu. A zgadnij drogi czytelniku kto musiał to wszystko tachać...

P.S. Zapomniałbym dodać, że za wszystko zapłaciliśmy ok 100 zł. Kutno, ul. Narutowicza 20 - ten kto poszukuje przygód zakupowych niech tam uderza!

2 komentarze:

  1. znam to - w moim mieście też jest spory targ staroci, który bagatella uwielbiam, a raczej nie sam targ tylko zawartość straganów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W jakie dni odbywa się targ w Kutnie? A czy wiecie coś o targu rowerowym?

    OdpowiedzUsuń