Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Pora na wyznania

Świat to piękne miejsce, w którym nie brakuje przestrzeni na szczere, głębokie i pełne uczuć wyznania. W ostatnim czasie wszyscy wyznają sobie i innym to "coś". Były mistrz wagi ciężkiej, "odszczepieńcy" z PO oraz "aktorka/piosenkarka" z USA znana z pewnego serialu dla nastolatek, to tylko niektórzy, których wyznania wywołały efekt otwartych ust, bądź niesmaku. Jednak ich wszystkich na pewno łączy jedno - płynące z głębi serca wyznanie.

Niby wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że przestało być jakiś czas temu. Dlaczego do diabła zajmuję się takimi rzeczami, jak te, które zobaczyłem w telewizji lub Internecie? "Padło mu na głowę" powiedzą jedni, "koniec z blogiem, wracam do +Faktu+" krzykną drudzy, ale prawda jest daleko stąd (soundtrack: The X Files).


Kumpel mówi mi, że ktoś mu ukradł rower spod stacji WKD (Warszawska Kolej Dojazdowa, dla wszystkich, którzy skrótu nie znają). Jestem głęboko wstrząśnięty, bo przecież rower to środek transportu, a on ma kolano w trakcje rekonwalescencji i z przysłowiowego "buta" do pracy idzie o wiele dłużej. Roweru brak, policja bezsilna, kolega w kropce. Równocześnie pojawia się zatem druga zagwozdka - kto dziś kradnie rowery? Myślałem, że ta "dyscyplina" skończyła się pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy rowery były kosztownym standardem komunijnym. Wtedy taki pojazd dawał złodziejowi spory "zarobek". A teraz? 

rower kolegi ukradli jednak w całości - źródło: http://pobierak.jeja.pl

Jak widać kradzieże dwukołowców są ciągle w modzie. Świadczy o tym m.in. zalew łańcuszków na pewnym portalu społecznościowym, gdzie powielane i rozpowszechniane są zdjęcia w stylu "to złodziej mojego roweru/roweru mojego kolegi, jeżeli go widziałeś...itd.". Chyba w analizie minionego zdarzenia muszę wziąć pod uwagę, że są jeszcze wakacje (młodzież szaleje), że to stacja w Pruszkowie, że kumpel nie pamięta czy był w pełni trzeźwy jak zapinał rower itp. No, ale rower to rower - jak jest to można pojeździć, a gdy ktoś go ukradnie to człowiek się złości i zastanawia jak to będzie podróżować piechotą. Takie to było wyznanie. Sam jestem właścicielem dwóch rowerów (jednego oddaję w poczet użytkowania dla poszkodowanego kumpla) i zastanawiam się czy nie kupić większej kłódki na ten, który mi został. Aż chciałoby się powiedzieć, że na zachód od Polski rower może stać nie przypięty. Pewnie i może, ale jak przyjadą Polacy to taki pojazd będzie jeździł nie przypięty. 


Z kolei koleżanka wyznaje, że ma dylemat, bo nie wie czy wyjechać do Londynu i tam rozszerzać swoje Curriculum Vitae, czy w Polsce rozplanować swoje życie na stażach, które nie będą gwarantowały późniejszego zatrudnienia. Szczęściem niebotycznym byłoby podjęcie pracy, no ale to bardziej złożony temat. To duże i głębokie wyznanie, bo koleżanka nie jest ze stolicy, gdzie występują proponowane oferty, a na każdą rozmowę dojechać przecież trzeba. To pociąga za sobą koszty, a czasami również rozczarowanie. Nie mówiąc już o organizacji życia po rozpoczęciu wykonywania stażu lub pracy "na miejscu". Zresztą pal licho staż - najmodniejszą formę rotacji lub eksploatacji młodych osób - tu o zatrudnienie toczy się bój! Wraz z poszukiwaniami wyłania się pytanie, które może stać się rutyną, jest ono skierowane do samego siebie - "dlaczego nic nie mogę znaleźć" lub "czemu nawet nie oddzwonią". Nie można się jednak poddawać. Ciekawie ujmuje to Anna Dryjańska z Fundacji Feminoteka.



ludzie mają przecież większe problemy -
źródło: http://1.fwcdn.pl
Znam ból mojej koleżanki, bo muszę Ci wyznać drogi czytelniku (szczerze i z głębi serca), że za pisanie dla portali nikt mi nie płaci. No chyba, że napiszę coś w wersji papierowej i ów tekst dotyczyć będzie rzeczy śmiertelnie naukowych, ale to ma miejsce bardzo rzadko. A tymczasem sam jestem bezrobotny i zasilam rzeszę smutnych ludzi. Ot, takie moje wyznanie, skoro już o nich mowa. Ale nie ma się co rozczulać, bo nauczony serialami "Ukryta prawda", "Pamiętniki z wakacji" czy "Dlaczego ja?" wiem, że inni mają gorzej.

W rzeczy samej, wszystkim ostatnio zależy, żeby wyznać coś przed większym plenum. I tak oto ponad stukilogramowy były mistrz świata wagi ciężkiej Mike Tyson wyznaje, że jego życie to wielka granda, i że nie może sobie ze wszystkim poradzić. Podczas konferencji Iron Mike'owi łamie się głos, mówi, że nie bierze dragów i nie pije alkoholu już od 6 (słownie sześciu) dni. Pięściarz przyznaje, że ciągle kogoś okłamywał i nie mógł wytrzeźwieć - widać to doskonale po jego piosenkach i filmie "The Hangover Part II", w którym Tyson miał swoje kilka minut. Mike musi być w naprawdę złym stanie. Człowiek, którego pięść przebiłaby mur, a walki kończyły się spektakularnie (nawet ta gdzie przeciwnik zszedł z ringu bez kawałka ucha) jest na granicy swoich możliwości. 

Tyson od dawna miał sporo problemów. Za dużo wydawał na zbyt drogie rzeczy - jak podaje "The Telegraph" w czasie świetności bokserskiej wydał 400 mln USD. Źródełko wyschło, pozostały długi i kac (nie tylko moralny). Trudno się dziwić, że bokser teraz musi chwytać się wszystkiego, aby "mieć na życie". Wiadomo także, że alkohol i narkotyki tanie nie są, więc z czegoś trzeba było zrezygnować. Sześć dni - ciągle nie mogę sobie tego wyobrazić.


Kolejne wielkie wyznania padają z ust posłów Platformy Obywatelskiej - Jarosława Gowina i Johna Godsona. Gowin jako wewnętrzny oponent premiera, niepokorny poseł, konserwatywny piewca moralności, po przegranej (która mimo wszystko według niektórych politologów uważana jest za sukces) o przewodnictwo w partii rządzącej, stwierdza dla tygodnika "Wprost": "Nigdy nie bałem się konsekwencji, które mogą mnie spotkać. Ale też nie jest tak, że chciałbym eskalowania konfliktu. Przeciwnie chciałbym abyśmy przynajmniej do referendum zawiesili broń, dali sobie czas na zapanowanie nad emocjami". Czyli "ciągle się nie zgadzam, ale na razie muszę się uspokoić, żeby mnie nie wyrzucili z partii". To dość asekuranckie stwierdzenie po tym, jak były minister sprawiedliwości mówił zuchwale o nieetycznie "pompowanych kołach" platformy (chodziło o mobilizację lokalnych struktur partii przy głosowaniu) i "nocy cudów", która przekreśliła jego szansę na mniejszą przegraną. Czyli ktoś tutaj jedzie na flakach. 

John Godson doznał iluminacji. To już kolejny przypadek, gdy czarnoskóry poseł tak otwarcie mówi o swoich odczuciach i uczuciach religijnych. Tym razem Godson stwierdził, że bycie w PO nie jest mu na rękę, a jego przyszłość "leży w rękach Boga". Łatwiej zawierzyć sile wyższej niż kolegom z partii, bo przecież to właśnie oni mieli być odpowiedzialni za dysonans światopoglądowy i naciski, które skłoniły tego religijnego posła do podjęcia niewygodnej decyzji. Może to i rozsądny krok, bo przecież kierownictwo partii wcześniej czy później rozliczy posłów z konserwatywnego skrzydła. Teraz mowa oczywiście już tylko o dwóch - Gowinie i Żalku. GODson wierzy w zmiany i w niektórych sprawach nie zawaha się wspierać Platformy.


No i na sam koniec, kiedy wspomniałem już o sobie, swoich znajomych, bokserze i politykach można by podywagować na temat "ikon" showbiznesu i ich wyznań. Jednak ze względu na to, że staram się zachować choć odrobinę normalności i dobry smak, wystarczy że powiem, iż Stany Zjednoczone postawiły na to co zawsze. Świetnym tego przykładem jest sceniczne i wizualne oświadczenie Miley Cyrus podczas rozdania nagród MTV VMA. Ocenę poziomu tego spektaklu zostawiam tobie drogi czytelniku. No i chyba koniec z piórnikami i plecakami z Haną Montaną.



nawet nie wiem co napisać, źródło: http://i1.mirror.co.uk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz