Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

piątek, 12 lipca 2013

Druga, lepsza rzeczywistość

Życie codzienne potrafi być nudne. Oczywiście drogi czytelniku jeżeli jesteś zarządcą Wielkiej Rafy Koralowej u wybrzeży Australii lub testujesz sportowe samochody na torach wyścigowych, takie stwierdzenie się nie sprawdza. Jednak z tego co obserwuje i wyciągam z rozmów z ludźmi, dzień powszedni oprócz rutyny dobrej lub złej nie zawsze serwuje nam fajerwerki. Stąd też nasze zainteresowanie życiem, którego raczej nigdy nie poznamy - stąd nasza fascynacja serialami wszelkiej maści.

Obecnie wielkie wytwórnie filmowe postawiły na promowanie wielowątkowych, wysokobudżetowych produkcji, które nie dość, że mają ogromną widownie, to posiadają także rzesze fanów i całą rozwiniętą wokół siebie "infrastrukturę". Kiedyś rozmowy o poruczniku Borewiczu i Janku Kosie prowadzone były przez wszystkich, którzy nie chcieli odstawać od towarzystwa i nie wiedzieć "co się dzieje" w telewizji. Później nastała era wielkich seriali typu "Dynastia" czy "Moda na sukces". Wiesz, że druga produkcja to największy second life wypuszczony przez stację CBS w 1987 roku? Aż sto państw zgodziło się na zakup praw do emisji, a ludzie dosłownie zwariowali na punkcie "The Bold and the Beautiful". Co więcej, w Polsce historia rodziny Forresterów jest najdłużej emitowanym serialem w ogóle. Historie rodziny Lubiczów, Złotopolskich czy perypetie lekarzy z "Na dobre i na złe" próbowały być przedstawieniem "Mody na sukces" w polskich realiach, ale pod względem oglądalności i liczby odbiorców ciężko przebić amerykańskiego tytana seriali. No, ale czasy się zmieniają.

Dziś wszystko przyspieszyło, a przekłada się to w m.in. dynamicznych fabułach i skomplikowanej kreacji głównych bohaterów niezliczonych seriali, w 95 proc. będących produkcji amerykańskiej. Kto nie oglądał Gotowych na wszystko, Rodziny Soprano, Dextera, Czystej Krwi, Californication, Walking Dead czy Gry o Tron poważnie odstaje od przyjętych  standardów kulturowych. W nie oglądaniu nie ma nic złego, ba, jest to nawet dobry sposób, żeby zająć się czymś innym! Sam namawiam ludzi, żeby oderwali się od komputera i zrobili coś innego. Jednak wiele osób podczas rozmów towarzyskich nie potrafi nie wymienić choćby kilu uwag na temat najnowszego odcinka śledzonej serii. Druga rzeczywistość jest przecież ciekawsza niż codzienna rutyna - stąd łatwość przyswajania treści czysto rozrywkowych i zapamiętywania występujących w nich wydarzeń. Misja przegrywa z rozrywką, a product placement zabija idea placement. Smutne?

Sam także oglądam seriale, nie jestem bowiem stworzeniem, które przed zaśnięciem posili się ciszą. Najbardziej zafascynowały mnie seriale rysunkowe takie, jak The Simpsons, Family Guy i South Park. Można w nich bowiem dostrzec trendy społeczne i niepokoje dręczące Amerykanów w kolejnych etapach historii najnowszej. Kreskówki to przeciez najlepsza forma do dotarcia do odbiorcy przekazywania haseł i promowania postaw, jak i również piętnowania zachowań. Stąd też moje zainteresowanie historią i "drugim dnem" tego, co można obejrzeć na szklanym ekranie.

"Doktor" przy pracy,
źródło: http://now.dartmouth.edu
Wszystko zaczęło się w zasadzie od Theodora Seuss Geisela, który w latach pięćdziesiątych XX wieku w Stanach Zjednoczonych rozpoczął karierę w "biznesie" komiksowym. Geisel był przedstawicielem Frontu Ludowego funkcjonującego przy Partii Komunistycznej. W swoich pracach (tj. głównie książkach dla dzieci) "Doktor Seuss" promował ideały lewicy z dowcipem i finezją. To on stworzył opowiadanie takie, jak The Sneetches  (o walce z uprzedzeniami rasowymi), The Lorax (głos w obronie środowiska naturalnego przed działalnością korporacji) czy Horton Hears a Who! (sprzeciw wobec ludobójstwa). Jednak dopiero jego najsłynniejsza powieść o łobuzerskim kocie pt. The Cat in the Hat  była impulsem do rozwoju kultury doby lat sześćdziesiątych w USA. Doktor Seuss pokazał, że bajki mogą oddziaływać na społeczeństwo obywatelskie.

Osobiście, jeżeli mogłem się "wkręcić" w jakiś serial to niewątpliwie były (lub są) to Nash Bridges, Dexter, The Simpsons, Family Guy i Prison Break. Skupie się jednak tylko na Simpsonach, którzy wprowadzili na prawdę wiele nie tylko w świecie seriali, ale także w codziennym życiu.

Life in Hell Groeninga,
źródło: http://yiffytimes.files.wordpress.com
Matt Groening - twórca serii - pochodził ze środowiska radykałów (w nomenklaturze politologii amerykańskiej radykał utożsamiany jest z osobą działającą na rzecz lewicy), którzy wychowali się w latach sześćdziesiątych w USA. Groening zasłynął najpierw z komiksu Life in Hell, gdzie główny bohater, królik Binky,był zastraszany, molestowany, zanudzany i wkurzany przez środowiska takie, jak: republikańska prawica, nauczyciele, rodzice, szefowie czy autorzy reklam. Później, tj. w 1989 roku, powstał serial The Simpsons, który opowiadał o "typowej" amerykańskiej rodzinie. No może nie do końca typowej. Głowa rodziny to nieodpowiedzialny, niezdrowo żyjący i ofermowaty Homer, który pracuje w elektrowni atomowej - największym wówczas źródle zagrożenia ekologicznego. Z kolei jego szefem jest pan Burns, republikanin, samolubny miliarder i nieskończony arogant, którego pierwowzorem miał być norweski biznesmen Fredric Olsen. W Springfield, gdzie rozgrywa się akcja serialu nic nie jest na miejscu. Burmistrz to skorumpowany polityk bez wartości, który gotów jest ratować własną skórę za cenę dobra mieszkańców, pastor potrafi odrzucić religię, aby wierzyć w sekciarskiego "Przywódcę", a policjant Wiggum zajmuje się wyłącznie tropieniem pączków i unikaniem odpowiedzialności za swoje czyny. To policzek w stronę pokolenia baby boomers i konsumeryzmu.

Matt Groening podpisujący pracę, źródło: http://www3.pictures.gi.zimbio.com

Wczoraj obejrzałem odcinek Simpsonów pt. The Joy of Sect (s9 e13), który przybił moją uwagę jak żaden inny. W tym odcinku pokazany jest niszczycielski wpływ organizacji parareligijnych, których celem jest nie tylko zawłaszczenie umysłu "wiernego", ale także wysuszenie jego portfela. The Joy of Sect to pastisz sytuacji państwa lub miasta, w którym władzę sprawuje autorytarny lider zawładnięty jakąś ideologią - w Simpsonach jest to przywódca sekty nazwanej "Movementarianami" (co można tłumaczyć jako grę słowną od zwrotu "ruch religijny" - "Ruchowcy"). 

Świat w tym odcinku zamienia się na rzeczywistość, w którym występuje pomieszanie Scjentologii (przede wszystkim) z reżimem totalitarnym. Osobiście odnalazłem parabolę do sytuacji w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej. Świadczy o tym kilka faktów, a w tym m.in. kult obrazów i jednostek "Przywódcy". To zabawne, bo w KRLD kolejni z rodu Kimów noszą tytuł "Przywódca" ubrany w wiele przymiotników. Mieszkańcy Springfield tak, jak Koreańczycy z Północy zostają zapędzeni do pracy kolektywnej, a życie odbywa się podobnie do tego z faktorii w socjalizmie utopijnym. W odcinku Simpsonów widać też indoktrynację od najmłodszych lat, co jest dosłownie przeniesione z historiografii KRLD - Bart i Lisa muszą bowiem uczyć się o osiągnięciach i czynach "Przywódcy", który utożsamiany jest z bóstwem (idealizacja i gloryfikacja lidera).

The Simpsons a rzeczywistość w kraju Orwella

To ciekawe, że z seriali, które mogą być określone jako "bajki" można wchłonąć idee i dowiedzieć się więcej niż z fabularnych wytworów kultury masowej. Nie widzę w oglądaniu seriali nic złego, ale trzeba pamiętać, żeby nie przekładać świata wymyślonego ponad rzeczywistość, bo to prowadzi do załamania się i dysonansu tych dwóch płaszczyzn. Oglądanie z głową, to  coś co powinien robić każdy, bo inaczej będziemy mówili "pani doktor" do Małgorzaty Foremniak i rozmawiali o tym kogo zabił Dexter Morgan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz