Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

środa, 7 września 2016

Nasze polskie "fo pa"

Dzień dobry drogi czytelniku. Rzeczywistość, nie tylko na tej szerokości geograficznej, sprawa, że za niektóre osoby lub wydarzenia „niedaleko nas” równocześnie wstydzimy się i przymykamy na nie oko, sądząc, że to tylko jednostkowy przypadek. U nas soczek z cebuli (tak roboczo nazwałem kuriozalne rzeczy wszelakiej maści), który wywołuje takie emocje, serwowany jest stanowczo zbyt często. Jednak - co wymaga podkreślenia, aby nie zostać posądzonym za totalną antypolskość - nie tylko u nas jest dziwnie.

Po pierwsze „Smoleńsk”!

Na premierze same gwiazdy
źródło ("werble prosze"): party.pl
Po drugie i trzecie w sumie też. W poniedziałek 5 września miała miejsce oficjalna premiera filmu A. Krauze „Smoleńsk”. Zaproszono znamienitych działaczy z Jedynej Właściwej partii oraz wszystkich innych sympatyków Pana Prezesa i zwolenników zamachu. Co ciekawe, na liście znalazła się nawet Doda! Czyżby wielki skok w prawa? A może ktoś z organizatorów chciał dodać trochę pikanterii? Tego nie wiemy. Szkoda, że enklawa duetu Kaczyński-Macierewicz w zaproszeniach pominęła rodziny ofiar, które także straciły bliskich w katastrofie. Mowa m.in. o krewnych Izabeli Jarugi-Nowackiej, Jerzego Szmajdzińskiego oraz Jolanty Szymanek-Deresz. Niektórzy zapewne „tylko” zginęli, podczas gdy pozostali, oczywiście Ci, wokół których budowana jest legenda (i z Jedynej Słusznej partii!) polegli. Czy są podwójne standardy dla zmarłych? Pewnie tak, ale tworzą je żyjący.

Na ekrany od zarania kinematografii trafiają filmy, które mają wywoływać zadumę, zachęcać do refleksji, sprzyjać konstruktywnym dyskusjom. Tak nie jest ze „Smoleńskiem”. Co prawda, przyznaje się, że nie oglądałem dzieła (i oglądać nie zamierzam), jednak w zupełności wystarczył mi zwiastun na YouTube i komentarze krytyków, szczególnie ten przeczytany wczoraj. Takie obrazowanie wydarzeń z 10 kwietnia 2010 świadczy tylko i wyłącznie o… No właśnie, o czym dokładnie? Opcji jest kilka: tworzeniu hagiografii osób, których osiągnięcia były dalekie od wybitnych, zakłamywaniu faktów, robieniu filmów pod szeroko pojętą władzę (KRLD mode on) lub chęci pokazania wydarzeń „w krzywym zwierciadle” (pan Krauze chyba jednak nie szedł tą drogą). Patrząc jednak trochę dalej, nie można przecież ukrywać, że na film pójdą ludzie, którzy przyjmą obraz za prawdziwy, oddający fakty. Owi ludzie, wyjdą z kina i będą mówili, że film był: a) tragiczny, albo że b) w istocie to był zamach. No i zastanawia mnie, czy na pokaz pójdą uczniowie szkół, bo przecież jak robić pranie mózgu to z pełną parą.

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy...
źródło (a jakże): www.wsieci.pl

Po drugie pielgrzymka trzech ministrów do Londynu

Jak biblijni trzej mędrcy ze Wschodu (trochę się zgadza) ministrowie: Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych i Sprawiedliwości udali się do krnąbrnego dziecięcia Europy – Albionu (tj. Wielkiej Brytanii). A, temu ostatniemu się nie udało wybrać, bo nie miał swojego odpowiednika wśród władz brytyjskich :(

Jako osoba, która na studiach została nauczona wzorców i zachowań w stosunkach międzynarodowych oraz etykiety w dyplomacji, nie rozumiem co ministrowie Błaszczak i Waszczykowski chcą swoim działaniem osiągnąć. Ogólnie chodzi o sprawę przykrą - pobicie dwójki Polaków w mieście Harlow, na skutek którego jeden z nich zmarł. Niestety, polskie władze uznały, że trzeba zrobić wielki szum, wprosić się do Londynu i pomachać szabelką, krzycząc „co się tutaj dzieje z naszymi obywatelami?!”. Takie faux pas jak podać czerwone wino do ryb.


Dla każdego, kto obserwuje sytuacje z boku może wydawać się to mężnym działaniem, takim „wstawiennictwem” naszych elit za bitymi rodakami. Aż chce się przybić piątkę i powiedzieć dobre słowo! Dla osób, które choć trochę orientują się w dyplomacji bilateralnej (dwustronnej) – takie działanie to coś niezrozumiałego i nietaktownego. Nie dość, że strona polska ogłosiła wizytę jednostronnie (w protokole odbywa się to symultanicznie po wcześniejszym przygotowaniu planu wizyty), to wymusiła niejako spotkania ze swoimi odpowiednikami na stronie brytyjskiej. Sytuacja oczywiście kuriozalna, bo wyobraźmy sobie, że przyjeżdża do nas delegacja Pakistanu, Chile i innych państw, których obywatele zostali pobici za pochodzenie w naszym pięknym kraju.
Brakuje tu jednej szychy
źródło: fakty.interia.pl
Sprawa tzw. hate crime, czyli przestępstw bazujących na nienawiści, to kwestia wielu zmiennych, których wizyta-wydmuszka organizowana ad hoc nie zmieni. W całej sytuacji winna jest nienawiść wobec innych, brak zrozumienia i poszanowania potęgowany przez nacjonalizm i ksenofobię oraz inne procesy dziejące się od miesięcy w Europie – w Wielkiej Brytanii działa to tak samo jak w Polsce. Gdy rząd i podległe mu służby porządkowe nie podejmują kroków w celu ograniczenia nienawistników, wychodzą demony. Gdy ludzie odgradzają się od siebie i szufladkują wszystkich „innych”, brunatna hydra powstaje i ma apetyt na więcej. Gdy przestajemy ze sobą rozmawiać i się poznawać, stajemy się „tymi” i „tamtymi”.

Chciałbym napisać coś pozytywnego na sam koniec, ale nasza reprezentacja zremisowała w minioną niedziele z Kazachstanem, więc już nic mi na myśl nie przychodzi. Wesołego września!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz