Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 5 czerwca 2012

Slayer i litewskie piwo lane

     Nie ma to jak proza dnia codziennego. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak wiele rzeczy można zrobić, kiedy nie jest się zajętym jedynie sprawami naukowymi lub "naukowopodobnymi". Poniedziałek zapowiadał się co najmniej przeciętnie, a pogoda nikogo wczoraj nie rozpieszczała, serwując aurę à la środek października / końcówka marca  ("W całej Polsce przewidywane zachmurzenie z miejscowymi przejaśnieniami"). Taki więc stan pogodowy przywitał mnie, gdy wstałem około godziny 8 rano, aby wybrać się na konferencję w Sejmie ("Nowe szanse dla europejskiej socjaldemokracji?"). Po przebudzeniu czułem, że zaraz padnę na twarz, bo ciało odmawiało mi posłuszeństwa, a w uszach ciągle słyszałem perkusję i szum gitary. Ale zacznijmy jednak od początku minionego weekendu.

     Nie jestem zwolennikiem teorii fatalistycznych o z góry założonym porządku i chronologii wydarzeń. Uważam, że to los kształtuje zdarzenia, które mają nastąpić. Neo z "Matrixa" pewnie by się ze mną nie zgodził, ale to już kwestia poglądów. Pewne czynniki nie pozwalają mi do końca zanegować Prawa Murphy'ego, wpędzając mnie w determinizm przypadku. Na czas tegorocznych Ursynaliów przypadł mi równocześnie weekendowy zjazd na Collegium Civitas. Oznaczało to zatem pewien zgrzyt - rozrywka  czy edukacja? Jako człowiek w miarę elastyczny postanowiłem wybrać obie opcje, nawet jeżeli miałoby to oznaczać uszczerbek na zdrowiu.


Dzień pierwszy - Limp Bizkit, Fot. SoWwa

Dzień trzeci - Mastodon 
    Tak więc przed sobotnim zjazdem udałem się na piątkowe koncerty (Slayer i Limp Bizkit), aby później, będąc wyczerpanym fizycznie dosłownie rozbić się na łóżku po godzinie 3 w nocy. W związku z tym, że zajęcia zaczynały się o dziesiątej nie miałem zbytnio czasu na rekonwalescencję i relaksujący sen. Sobotnia edukacja zleciała w miarę szybko, więc po zajęciach udałem się do domu, gdzie stwierdziłem, że sobotnie koncerty zostawię w spokoju i udam się na lokalną prywatkę. Nie wiem czy na koncertach zmęczyłbym się mniej niż u mojego kolegi, ale było już za późno na narzekanie - decyzja została podjęta. W domu po raz kolejny dobrze po północy. Niedziela była dłuższą powtórką z rozrywki dnia minionego, ponieważ po zajęciach od razu udałem się na wyczekiwane zespoły (Mastodon > Jelonek > Billy Talent) i ani trochę się nie zawiodłem! Szkoda tylko, że zaczęło padać, bo nie dość że zaczęło padać, to pot zalewał mi czoło, kiedy zostałem przepchnięty pod barierki przy scenie. Gdyby nie życzliwy znajomy mojej koleżanki, zapewne umarłbym po drodze w zatłoczonym nocnym, który pokonuje dystans Warszawa-Pruszków w ok. 70 minut.
Dzień pierwszy - Slayer !
     No i poniedziałek czyli wracając do punktu wyjścia. Do Sejmu się nie udałem, gdyż kolega, z którym miałem jechać podupadł zdrowotnie, a samemu jakoś nie miałem radości żeby jechać. Nie pierwsza konferencja i nie ostatnia. Jednak na samym początku tygodnia postanowiłem nie marnować czasu i zrobić maksymalnie dużo, tak aby zrekompensować sobie czas, który spędziłbym w Sejmie. A więc:
  • dokończyłem pracę zaliczeniową dotyczącą upadku I RP,
  • przeczytałem wszystkie artykuły dotyczące Korei Północnej na zagranicznych i polskich serwisach,
  • wysłałem aplikację zgłoszeniową do Akademii Służby Zagranicznej,
  • wysłuchałem debaty na temat marihuany w "Trójce" Polskiego Radia - kłócili się Kamil Sipowicz i prof. Mariusz Jędrzejko,
  • odwiedziłem bank,
  • przeniosłem wraz z moim kolegą fotel na kółkach od mojej babci (mój się dosłownie złamał),
I...
     Tutaj wypada dodać, że "destrukcyjną" aktywność rozpoczęliśmy dość wcześnie. Najpierw delektując się drinkami i piwami kupionymi na promocji w pobliskim Lidlu, a następnie wypełniając swoje płuca dymem. Przyszła także pora, aby coś zjeść. I właśnie tutaj zaczęły się ciekawe odkrycia dnia wczorajszego.

      Początkowo mieliśmy odwiedzić lokalny kebab bar (szybko, smacznie, tanio), choć coś nas odwiodło od tego pomysłu i udaliśmy się do wietnamskiej knajpki (w której jeszcze nie byliśmy) oddalonej o minutę drogi od owego kebab baru. Pomimo słów kolegi o tym, że goszczą tutaj panowie w szeleszczących spodniach nie zraziliśmy się do lokalu uświadczając równocześnie wielkiego posiłku za niewielkie pieniądze. Nie wiedziałem, że makaron chiński z kurczakiem może tak zapychać. Ale to ciągle nie wszystko.
   W drodze powrotnej postanowiliśmy dokupić jeszcze trochę złotego trunku i przez przypadek zawędrowaliśmy do sklepu obok baru o nazwie "Ale Piwo...", co było zresztą adekwatne do zawartości lokalu. Przez chwilę poczułem się jak dzieciak w sklepie z zabawkami - na półkach sklepu stały złote trunki z całego świata, od irlandzkiego ale po japońskie piwo ryżowo-chmielowe. Co więcej, można było kupić piwo lane i butelkowane na miejscu - 1 lub 2 litry. I muszę powiedzieć drogi czytelniku, że dawno nie piłem tak wyśmienitego trunku. "Skosztowałem" trzech rodzajów: Piwo książęce ciemne (7 proc. alkoholu), Lager starożytny (też 7 proc.) i niefiltrowane. Wszystkie trzy miały nietuzinkowy smak, który wydawał mi się niesamowity w zestawieniu z masowymi piwami reklamowanymi w telewizji i na banerach. No i ten klimat! Butelka co prawda plastikowa, ale za to zawartość iście bursztynowa, a nalepka z logiem sklepu (narysowana beczuszka) głosiła: 

Piwo (jego rodzaj)
Zawartość alkoholu 7,0% objętości.
Przechowywać w temp. 2-14*C
Producent: GUBERNIJA SIAULIAJA LITWA
Spożyć przed upływem 4 dni od daty nalania (nasze nie czekało dłużej niż 15 minut)
Pruszków Al. Wojska Polskiego 72 d lok. C

    Sprzedawca Litwin, który bardzo dobrze władał językiem polskim, ze szczegółami opisywał każdy trunek. Co więcej, kiedy pokazałem mu piwo, które wziąłem z domu "na wynos" (czeskie puszkowane, którego nazwy zapomniałem) opisał mi je dokładnie i podał co najmniej pięć innych podobnych do niego. Nie muszę wspominać, że po pierwsze wracaliśmy tam kilka razy, a po drugie zareklamowałem ów sklepik wszystkim znajomym. Nie straszne mi było nawet spotkanie z policją stołeczną, która odnalazła nas na obrzeżach Pruszkowa - na szczęście dla portfela już po konsumpcji. 

    Poniedziałek mogę zatem uznać za wykorzystany w stu procentach. No i jakiś wewnętrzny głos mi podpowiada, że rezygnacja z niektórych działań i planów nie musi być zła. Czasami bywa odkrywcza i pozwalająca zdobyć ciekawe doświadczenie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz