Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

poniedziałek, 19 marca 2012

Dwie strony lustra

     Osoby które znam bardziej lub mniej mówią, że "mnie czytają". Cieszy mnie to bardzo, gdyż wiem, że to co tworzę nie idzie na marne czy "do szuflady", a kłębi się w głowach osób, które wygospodarują trochę czasu i skupią się na mowie pisanej. Dobrze jeżeli treści goszczą w umysłach przynajmniej przez jakiś czas. Czytanie rozwija. Myślałem jednak, że moje "pisanie" jest przystępne dla każdego, jednak okazuje się, że nie wszyscy z łatwością lawirują w moich skrótach myślowych i (czasami) natłoku pojęć oraz informacji. Postaram się więc troszkę uwspólnić przekaz i popracować nad stylem. Bo jak powiedział mi niedawno mój profesor "Dobrze, ale niech pan pracuje nad stylem", ciesze się, że funkcjonują w moim życiu autorytety, które rozświetlają moją krętą drogę pisarstwa publicystycznego i naukowego. To pomaga.

***
     Ciepło na zewnątrz. Taka aura wypacza chęć podjęcia działalności innej niż rekreacyjna. Zmiana smaku i zapachu niesiona siłą rozpędu wiosny przypomina mi, że cykl pór roku to coś prostego i wspaniałego. Osobiście preferuje ciepło i upał, jednak zmiany temperatury i aury z zimowej na wiosenną oprócz grypy żołądkowej wywołały u mnie dziecięcą radość. Dlatego, skuszony pierwszymi promieniami słońca postanowiłem oddać się rozrywce innej niż działalność umysłowa. No i ruszyło lawinowo. Telefony do kolegów, pociąg do stolicy, łapiemy druhów z miast dalszych i gromadzimy się jednej części pociągu. Obok nas sportowcy (wnioskuje po strojach dresowych i torbach przepastnych) klną i prosto podtrzymują rubaszną rozmowę. Dojazd do mieszkania docelowego w Warszawie przebiega bez większych nieporozumień. Zakup trunków w sklepie sieciowym, posiedzenie-debata z udziałem płci pięknej i butelek, czas płynie w oparach i ucieka przez palce, pora wychodzić. Ciało nadzwyczaj dziwnie reaguje na przesyt. Staramy się złapać jeden nocny, aby dojechać do drugiego nocnego, aby trafić do domu. Mogło być gorzej niż było, prosty schemat. Coś zwiodło.

     Warto zauważyć, że nie łatwo było dojść do miejsca odjazdu naszego wehikułu i wpasować się w odpowiednią godzinę ("Nie o takie rozkłady jazdy walczyliśmy"). Program Beara Gryllsa jednak pomógł i jesteśmy na miejscu, zdyszani ale w jednym kawałku ciała. Na przystanku i tuż przed nim napięta atmosfera. My - nic nie gadamy; za dużo kontuzji ducha i ciała oraz niemoc. Proste umysły przed nami kurwią: na siebie na świat, na wszystko. Przechodziłem już ten etap w gimnazjum. Ignorowanie jest złotem i da się wyćwiczyć. Przyjeżdża wehikuł i podrzuca nas do centrum Centrum. Dwie minuty do następnego nocnego - niemo oznajmia radziecki zegarek. Bieg, pobieżna debata dotycząca miejsca odjazdu (w biegu), kurwienie na tempo biegu, ostatnia prosta, kurwienie na autobus, który zwiał i ostatecznie marazm i złość "osoby która czeka". W międzyczasie przekrój ludzi nocy stolicy. Bezdomni i alkoholicy, czasami bez "i". Tryb "czy nie miałby pan" włączony u każdego z nich. Ja nieugięty, kolega K. mniej, choć też przez sytuacje napięty jak struna. Kto o zdrowych zmysłach o drugiej w nocy zbiera na cokolwiek? Kilka minut dalej jakiś człowiek opróżnia swój żołądek przy śmietniku na eko-śmieci, reprezentując sobą nie więcej niż obiekty znajdujące się w pojemniku. Partnerka woła go, ale bez skutku. Karuzela kręci się dalej.

     Przerwa na kebab. Ostoja tornada głodowego  - "Kebab 24" - smakuje niczym wigilijny obiad z rodziną (matka: "głodny wszystko zje"). Niestety oaza posiłków, za dnia obserwowana przez gołębie i kruki, w nocy pod stałym nadzorem myszy i żółwi (te drugie mają domek zawsze ze sobą). Taki los, nie mam drobnych więc nic nie mówię. Nasza godzina czekania na kolejny nocny to nie tylko kebab i walka z "daj na ..." ale również wizytacja dworca "PKP Śródmieście nocą". Smutek bije od szarych peronów i bezruchu, kilku wegetujących do pierwszego pociągu trwa w letargu, my trwamy w bezradności i zmęczeniu. Automat ze smakołykami zalotnie mruga nam światełkiem z innego peronu, aż grzech się nie skusić. Zostaliśmy skuszeni - następuje zakup węglowodanów i pustych kalorii. Mózg lepiej wie czego chce, nieprawdaż drogi czytelniku? Pozostaje już tylko poczłapać na wyczekiwany nocny, który owego dnia jest nieziemsko zatłoczony. I ciągle dziwi mnie, że ludzie o 2.45 tak chętnie podróżują. Do tułaczy należę również ja.


     W innym mieście i innym państwie też nie mogą zasnąć umęczone toksynami mózgi. Chociaż w tej rzeczywistości wszystko co przytrafiło się mi, jest błogostanem w porównaniu do tego co wydarzyło się "tam" - w Afganistanie. Wojna, która trwa już jedenaście lat jest stanem anomii i chaosu. To bezczelne wtargnięcie Stanów Zjednoczonych do cudzego państwa w celu "likwidowania terrorystów", w ustach niektórych brzmi jak mesjanizm narodu Amerykańskiego. Dla mnie to wojna, podłą i krwawa jak wszystkie inne. Jak złapać talibów, którzy są u siebie i znają kraj jak własną kieszeń? Wystarczy spytać Rosjan. Odpowiedzą, że się nie da (ale próbowali), choć obecnie Amerykanie nie chcą się do tego przyznać i termin wycofania datowany na rok 2014, coraz bardziej przypomina mi to co tam się dzieje o nieudolności ich polityki zagranicznej. To będzie powtórka błędu ówczesnego ZSRR (dziesięć lat impasu) i Wietnamu roku 1975, kiedy ostatni Amerykanie uciekali śmigłowcem z dachu oblężonej placówki dyplomatycznej. Powracając jednak do drugiej strony lustra.

     Inaczej niż w naszej Stolicy, gdzie czekałem na autobus prowadząc potyczki słowne z bezdomnymi, w Pandżwaj pod Kandaharem nikt z nikim nie rozmawiał. O 2 nad ranem przyjeżdżają amerykańscy "chłopcy" pod wpływem i urządzają sobie konkurs strzelania. Zawodom towarzyszą śmiechy, luźna atmosfera oraz strach i przerażenie ludności lokalnej. "Chłopcy" wchodzą bez pardonu do domostw i strzelają tak, jak potrafią najlepiej. "Król strzelców" może odnotować  wynik 11zabitych. Po zawodach przyszła pora żeby zabawić się w ukrywanie dowodów, niestety nie udało się, bo polane chemikaliami zwłoki nie chciały płonąć. To dosyć niezręczne, bo niedawno szef misji w Afganistanie musiał się tłumaczyć ze spalenia Koranu i innych ksiąg w więzieniu w Bagram, a teraz jeszcze to. Karuzela kręci się dalej.

     I kto po nich (Amerykanach) to wszystko posprząta? Na pewno nie oni sami, bo chcą się wycofać i zostawić zgliszcza po "poszukiwaniu terrorystów", tak samo jak pozostawili  niechronioną ludność Wietnamu i Iraku na pastwę radykalnych watażków. Może zatem ludność cywilna i lokalne siły zbrojne? Niee, oni ich nienawidzą i są dodatkowo zastraszani przez talibów. Może prezydent Karzaj? Też nie, bowiem prezydent Afganistanu (wysunięty przez USA) coraz bardziej domaga się samodzielności i realnej władzy (kalka Szacha Rezy Pahlawiego?) i nie popiera palenia Koranu i sikania na zwłoki. To może opinia międzynarodowa? Rady polityczne jakoś za bardzo nie działają na rząd afgański, być może wynika to z odrębnego rozumienia słowa "polityka". No to kto? Odpowiem na to pytanie zanim ktokolwiek będzie silił się na mądre wywody - po Amerykanach posprzątają właściciele rozkopanego poletka, w którym Zachód szukał szkodników.

Odmienność miejsca czasu i przestrzeni nie zwalnia z odpowiedzialności za swoje czyny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz