Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

niedziela, 20 listopada 2011

Nakarmić kruki

Drogi czytelniku włącz video znajdujące się poniżej. Możesz przesłuchać całe bez czytania (choć nie wiem czy przywykłeś do takiej muzyki), albo możesz też zostawić, aby leciało podczas Twojej lektury mojego artykułu. Gotowy?


     Niektórzy mówią, że koniec jest blisko. To zarazem prawda i fałsz. Prawda dlatego, że wszystko co istnieje zmierza do jakiegoś bliżej nieokreślonego końca, lub zamknięcia w czasie. Sama otaczająca nas rzeczywistość podzielona jest na cykle, które kończą się i zaczynają, a ich główną cechą jest powtarzalność. Cykl narodzin i śmierci, cykliczność kadencji instytucji i stanowisk, cykl koniunktury gospodarczej, cykl obiegu wody w przyrodzie, czy cykl faz księżyca i tak dalej do końca długiej listy - te przykłady można mnożyć do późnej nocy. Prawdę, że koniec jest bliski można rozpatrywać na przykładzie pierwszego z przytoczonych przeze mnie cyklów. Śmierć kończy, albo wieńczy życie i analogicznie - istnienie bytu kończy się odejściem z wymiaru rzeczywistego, nieabstrakcyjnego. Nie zawsze jesteśmy świadomi takiej zależności, czasami budzimy się z przeświadczenia, że będziemy na to przygotowani. Okłamujemy się, że moment końca leży poza naszym rozumowaniem. Oszukujemy tymczasem samych siebie. To smutne, ale ludzkie.
   
     Wiedziałem, że mój dziadek umrze, ale nie wiedziałem, że nie zdążę się z nim przed śmiercią zobaczyć i że jego odejście nastąpi w szpitalu. Wiedziałem też, że mój kot, przyjaciel od 20 lat, kiedyś odejdzie do krainy Wiecznych Łowów, choć byłem naiwny i zignorowałem klepsydrę życia. Rodzimy się i umieramy to proza rzeczywistości a ten artykuł nie jest smutny nawet go tak nie odbieraj -  stwierdzam w nim ustalone od zawsze prawdy. Rodzimy się i umieramy - tego jestem pewien (choć przywołując prof. Rosatiego dodałbym tu jeszcze podatki).

     Premier Tusk także rozpoczął początek, tutaj już politycznego, cyklu kończąc tym samym poprzedni (musiała nastąpić bowiem uprzednia dymisja poprzedniego składu Rady Ministrów). Godzinne, konkretne i zdecydowane expose - cytuje i powtarzam polityków wypowiadających się przed wystąpieniem Tuska. Mam nadzieje, że wiele dobrych decyzji de facto bezmyślnie skrytykowanych i zignorowanych przez betonową opozycję, wejdzie w życie i poprawi finanse publiczne i przestrzeń obywatelską. Tak więc rozpoczął się 4 letni etap i tym razem postaram się być bardziej krytyczny i bardziej nieufny w ocenianiu poczynań premiera i ministrów. Od ubiegłego czwartku patrzę politykom w oczy przez szklany ekran telewizora i sprawdzam ich obietnice.

     Francis Fukuyama był w błędzie. Tak samo zresztą jak pomylą się (zapewne) Samuel Huntington (w pewnym stopniu) i George Friedman i inni futurystyczni twórcy dalekosiężnych prognoz międzynarodowych. Nie da się przecież przewidzieć tego co będzie za rok, nie mówiąc już o 90 latach (tu: G. Friedman, "Następne 100 lat"). Nawet sztab profesjonalistów od prognozowania nie jest w stanie wziąć pod uwagę tak wielu zmiennych na arenie międzynarodowej w takim okresie. Podobno można dobrze prognozować, kiedy analiza wybiega maksymalnie pół roku do przodu, choć jej trafność tez nie zawsze jest wiarygodna. Fukuyama tytułem swojej książki-eseju, który jest zarazem paradygmatem ("Koniec historii") wieszczy koniec spisywanych dziejów i panującego porządku, jest on jednak w błędzie. Miał jednak swoją szansę do zaprezentowania swojego stanowiska, jestem teraz jednym z dziesiątek badaczy, którzy je podważają. Historia trwa dalej i chciałoby się powiedzieć "ma się dobrze", niestety nie do końca tak jest. Cywilizacje ciągle znaczą ją krwawymi plamami. Co więcej, sama zapowiedź końca historii i końca świata była wieszczona od zarania dziejów przez wielu znanych ludzi, od samozwańczych proroków i wizjonerów, po naukowców i filozofów. Ludzie muszą w coś wierzyć skoro ich życie zawiera luki w pojmowaniu.
     Jest w owym końcu cień prawdy. Zawsze, gdy nastaje listopad, którego osobiście w naszych warunkach klimatycznych nienawidzę z całego serca, przeszywa mnie umysłowe roztargnienie i zawieszenie - przeżywam swój personalny koniec historii. A żyć i działać trzeba przecież dalej. Ten miesiąc w 11 dniu swojego cyklu był w tym roku osobliwy, szczególnie dla nas, Polaków. Ogromne grupy społeczne podzieliły się na strony: tych co stoją po prawej i po lewej stronie osi ideologii politycznej (wliczając oczywiście tych, którzy zgadzają się z ich opiniami). Nie powinno tak być, czy zapomnieliśmy co wydarzyło się tego dnia 92 lata temu i jak ważne było to dla naszego narodu? To był dla nas najważniejszy czas łączący się z końcem I Wojny Światowej. Szkoda tej ślepoty historycznej, tak wąskich horyzontów i nietolerancji, nie wspominając już o nakręcaniu całej zadymy przez media.
   
     Listopad to fragment cyklu całego roku, posiadający ciekawą właściwość, która jest charakterystyczna dla fragmentów cyklów - ten fragment pojawia się i znika. W tym roku również się skończy. Żal tylko, że bez mojego dziadka, czworonożnego przyjaciela i jeszcze nie teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz