Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 29 listopada 2014

Hiacynt

Niektóre imiona występujące w tekście zostały skrócone lub zmienione. Niemniej, moim zadaniem jako pisarza jest nie naprowadzanie czytelnika na konkretną osobę, a pokazanie historii i sytuacji, z której wszyscy powinniśmy brać przykład.

Po pracy miałem umówione dwa spotkania. Pierwsze na szczęści nie wypaliło, a jak miało się później okazać, i tak bym na nie nie dotarł. Historie takie jak ta, która mnie spotkała nie zdarzają się codziennie, bo występują w nich ludzie-duchy, których nigdy nie zauważamy.

Wychodzę z budynku przy Smulikowskiego na warszawskim powiślu, gdzie mieści się moje biuro. To ta smutniejsza część powiśla, przy Społemie i Solcu, z daleka od modnej Tamki i bananiarskiego Nowego Światu. Koleżanka M. pisze mi SMS-a, żebym był w "Czułym Barbarzyńcy" o umówionej porze, bo chce mnie zapoznać z właścicielem w celu rozmowy o wydaniu moich opowiadań. Czuły Barbarzyńca to księgarnio-kawiarnia na ulicy Dobrej, w której ku mojemu rozczarowaniu i smutkowi nie sprzedają żadnego alkoholu. Jeszcze większy smutek wywołuje fakt, że właściciel znajduje się w mieście smoka wawelskiego i nie wiadomo kiedy wróci. Coś nie za bardzo idzie mi to wydawanie moich wypocin, choć materiał już jest i czeka. W "Czułym" mają podobno bardzo dobrą gorącą czekoladę. Nie wiem, nie zdążyłem się przekonać. 

Kiedy wchodzę do kawiarni owa koleżanka robi mi zdjęcia i każe robić także sobie. I ten jej bordowy beret i buty w czarno białe paski! Co do M., to jakiś czas temu przeszła coś w stylu duchowej przemiany. Zaczęła wierzyć w Boga i jak sama deklaruje chce wstąpić zakonu. Ja jednak uważam, że prędzej państwo islamskie zacznie sadzić drzewa w Izraelu niż M. znajdzie się wśród sióstr zakonnych. Z M. jednak nigdy nic nie wiadomo, no i nie widziałem jej dość dawno, więc kto wie. Jej dociekliwość i soft-obłęd nie zgasł. 

- Chcę pójść do Hiacynta - wypala M. w połowie dyskusji o wspólnym pisaniu scenariuszy.

- Kim jest Hiacynt? - pytam i akcentuje imię zastanawiając się, czy to osoba tak samo oryginalna jak jej imię.

- Hiacynt to mój kolega, fotograf. Robił zdjęcia dla Kisiela! - jej oczy błyszczą od fascynacji.

- Nieźle... - przytakuje, jakoś bez entuzjazmu.

- Zna się też świetnie na historii - dodaje pospiesznie M. - To co idziemy?

Jako, że od dana wyznaje carpe diem udało się mnie namówić bardzo łatwo i poszliśmy do tego Hiacynta. Okazało się, że mieszka on dwa kroki od "Czułego" i tym samym blisko mojej pracy. Wchodzimy do klatki schodowej, a M. wybiera jakiś numer na domofonie. Słychać natrętny dźwięk.

- Spoko, pewnie go nie ma, często jest poza domem - mówi M., ale jakoś w to nie wierzę.

Po kilku sygnałach ktoś odbiera i słychać męski głos.

-Słucham.

-Hiacynt? - pyta M. z nadzieją.

-Kto? - słychać zdziwienie po drugiej stronie.

- No J., czy jest J. - M. rozwiewa maskaradę i ujawnia prawdziwe oblicze tajemniczego kwiatu.

- Nie ma... ale wejdźcie na chwilę - proponuje głos .

Patrzymy po sobie, a drzwi do środka otwierają się. Kiedy wchodzimy na drugie, albo trzecie piętro, w progu jednego z mieszkań wita nas mężczyzna około czterdziestki ubrany w bluzę, luźne spodnie i laczki.

- Pablo - mówi nieznajomy mi człowiek i wyciąga rękę do M., a następnie do mnie i zaprasza nas do środka.

Wchodzimy do środka lokalu. W salonie wesoło baraszkuje malutki piesek, ze ścian i regałów gapią się na nas zamyślone albo pogodne portrety Jana Pawła II (zdecydowanie nie mój klimat), jednak to nie papież przyciąga moją uwagę. W pokoju, do którego zostaliśmy zaproszeni stoi lodówka, a drzwi mają zamontowany zamek. Może to świadczyć o kilku rzeczach, m.in. że osoba osoba z tego pokoju nie ufa współokatorom, albo ceni sobie swoją prywatność i lubi mieć wszystko pod ręką. Później okaże się, że chodziło o pierwszą wersję.

Pablo to osoba, która obdarzyła nas kredytem zaufania wpuszczając nas do środka, bowiem zarówno ja, jak i M. nie znaliśmy tego człowieka wcześniej. P. zna jednak Hiacynta vel Jacka. Siadamy na łóżku, a M. częstuje Diarumami. W kłębach dymu wychodzi na jaw, że M. pomagała niedawno Hiacyntowi dotrzeć do domu, gdy ten był w stanie bardziej niż nietrzeźwym. Szkoda, że nie powiedziała mi tego w "Czułym" tak samo, jak informacji, że spotkała go tylko raz w życiu. To zabawne, jak szybko zyskuje ona przyjaciół. Nie wiem czy byłaby z niej dobra neo-matka Teresa, ale na pewno już komuś pomogła.

- Ten człowiek to pasożyt - mówi Pablo po wysłuchaniu M., a na jego czoło napływają nieprzeniknione chmury. - Zmarnował swojej żonie 8 lat życia, zmarnował swoje życie, a obecnie jego ulubionym zajęciem jest zbieranie drobniaków od przechodniów, żeby mógł sobie kupić piwo w plastiku.

Gdy P. wypowiada to zdanie dzwoni jego komórka. Gospodarz mówi A., że teraz nie może rozmawiać, bo ma gości i rozmawiają o "nim", po czym się rozłącza. Okazuje się, że dzwoniła była żona Hiacynta.

Pablo kontynuuje opowieść. Po kilkunastu minutach już wiem, że był on fotografem znanych osób i miłośnikiem rozmaitych historii. Jednak z drugiej strony to także istna ćma barowa, "bohater", który nie różni się niczym od poety-pijaka z książki Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem". J. na pewno zmarnował swoje życie, a trzeba zaznaczyć, że był to wieloletni proces. Gdy fotograf był młodszy zaliczał wszystkie imprezy w okolicy i nie tylko - dlatego tak doskonale zna historię knajp, barów i innych pijalni spirytualiów oraz ich bywalców. Nasz "bohater" przepracował w swoim trwającym jak dotąd 57 lat życiu zaledwie 11, a obecnie w wolnych chwilach trzeźwieje i stara się nie popaść w delirium tremens. Do tego sprzedał większość swoich rzeczy, z aparatem na czele, aby mieć za co pić. Fatalna sprawa.

Pablo, aby zdemaskować Hiacynta, na komputerze odtwarza nam filmik nagrywany komórkąZ tego co widzę na monitorze, główny bohater (Hiacynt) kompletnie zalany próbuje wstać z podłogi w przedpokoju, co wcale mu nie wychodzi, bo co jakiś czas osuwa się na ziemię waląc przy tym głową w szafkę na buty. J. ma na sobie stare gacie, szarobury podkoszulek i brudne skarpety, jest grubszym mężczyzną i nosi okulary. Najsmutniejsze jest to, że operatorką telefonu, który nagrywał cały film była żona A.

Pablo mówi o swoim zapijaczonym współokatorze bez ogródek i nie muszę dodawać, że nie są to filozoficzne epitety świadczące o dobrej postawie Hiacynta.

- Dobrze, że nie miał z A. syna - mówi gospodarz - ten człowiek jest zwykłą kurwą, muszę po nim sprzątać, bo bywa, że jest obsrany, albo zarzygany. Trzeba go zaganiać do mycia, bo on sam ma to gdzieś.

- Czyli dobry fotograf stał się zwykłym bejem? - pytam, choć odpowiedź jest chyba oczywista dla wszystkich w pokoju.

Nawet M., której udało się przeprowadzić wywiad z Hiacyntem (jak sama twierdzi zmieniający jej życie), wydaje się coraz bardziej zmieszana. Pablo nie przerywa.

- Potrafi wychodzić z domu w nocy nawet kilkanaście razy, nie mogę przez niego spać. - żali się na nam Pablo. - Chodzi w tych swoich sandałach, chyba nawet damskich, nie wie gdzie ma iść. Czasami widzę, jak mówi do siebie, macha rękami i zaczepia na chodniku ludzi, żeby dali mu drobne na plastikowe piwo. Najgorsza jest ta suka ze sklepu, która daje mu za darmo piwa, które są kilka dni po terminie ważności, a on później rzyga.

W przedpokoju coś trzasnęło.

- O, przyszedł - uśmiecha się kwaśno Pablo. - Ale tu nie wejdzie, tak go nauczyłem.

Gospodarz w przeciwieństwie do swojego idola, czasami  naucza drogą siłową, jeżeli zostanie doprowadzony do ostateczności. Jak sam mówi, pewnego dnia, kiedy Hiacynt wrócił upodlony do mieszkania i się stawiał, gospodarz obdarował go kilkoma razami w gębę. Od tego czasu Hiacynt spokorniał i jak zauważa Pablo, zna swoje miejsce w domu, częściej się myje, a od czasu do czasu zrobi nawet normalne zakupy. Jak dowiedziałem się z dalszej historii, A., która była kiedyś w kajdanach swojego męża alkoholika, jest teraz pod opieką tego z bardziej trzeźwych domowników, a każdy wybryk Hiacynta w stosunku do A. kończy się stanowczą interwencją Pablo.

Już wiem, że J. vel Hiacynt to człowiek zagubiony w swoim nałogu, tonący w odmętach pijackiej nieświadomości, a toksyny nie dopuszczają go do rzeczywistości. Gardzą nim nawet jego koledzy-żule. W zasadzie nie wylądował na ulicy tylko i wyłącznie ze względu na życzliwość Pablo oraz zapewne pobłażliwość A., która i tak już z nim wiele przeszła.

Palimy papierosy i rozmawiamy dalej. M., która nie może się odkleić od swojej komórki, ma coraz tęższą minę, ja natomiast w skupieniu i spokoju słucham historii o synu marnotrawnym. Tak należy określać Haicynta, bo gdyby nie finansowa pomoc rodziców opłacających jego rachunki, mandaty i piekło wie co jeszcze, fotografa-alkoholika najprawdopodobniej nie byłoby na tym ziemskim padole.

Pora się zbierać. Jestem wewnętrznie poruszony i czuje się źle z tym co usłyszałem. Wiele razy w swoim życiu spotykałem alkoholików i sam mogłem stać się jednym z nich, ale żaden z nich nie przypominał postaci, którą jest Hiacynt. Obiekt dziwnej fascynacji M. to jednostka, która płynąc przez życie na pewnym etapie rejsu rozbiła się o skały i teraz tonie.

Wychodząc w przedpokoju spotykamy "bohatera" posłyszanych opowieści, człowieka zmarnowanego, ale jeszcze w miarę trzeźwego. J. wita się z nami, a na jego twarzy nie ma zupełnie żadnych emocji, oczy patrzą nie na nas, ale przez nas. We czwórkę wchodzimy do windy i opuszczamy budynek niedaleko "Czułego".

- Kiedy będziemy robili zdjęcia? - M. pyta jakoś smutno Hiacynta.

Ten milczy. M. po raz kolejny częstuje nas papierosem. W tej chwili dzieje się coś innego. Hiacynt wyciąga z kieszeni zapałki i szybkim ruchem podpala M. papierosa. Prawie tak szybko, jak on wyciągam z kieszeni telefon i uwieczniam tą scenę na zdjęciu (ku uciesze M.). 

Żegnamy się zarówno z Pablo, który poszedł po papierosy oraz J./Hiacyntem, który wyszedł sam nie wiem po co. W zasadzie, po tym co usłyszeliśmy to się domyślamy. Upadły fotograf podaje mi rękę, a M. całuje w dłoń. Rozchodzimy się w różne strony.

To kolejna lekcja dla mnie i wszystkich innych poszukujących. Nie możemy zabrnąć za daleko w czerpaniu z życia pełnymi garściami, bo się wykoleimy i stracimy cel. Staniemy się tacy jak Hiacynt, który zwariował w cyrku zdarzeń i utracił wszystko, pokazując światu, że będąc uzależnionym pokonujemy się sami.

Jakkolwiek nie przedstawił bym J. vel Hiacynta w tej opowieści, życzę mu wszystkiego najlepszego i trzymam za niego kciuki. Może kiedyś znajdzie szalupę ratunkową i znowu zacznie robić zdjęcia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz