Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

piątek, 3 czerwca 2011

Nieskończona historia cz. 4

Kolejna część niesamowitego życia mojego dziadka.


            Po Świętach Bożego Narodzenia miałem nieprzyjemną przygodę z Milicją Obywatelską, zostałem aresztowany i oskarżony o utrudnianie śledztwa w sprawie kradzieży. W areszcie kolejowym, który mieścił się naprzeciw peronu w było pomieszczenie rewidentów wagonów, przebywało kilku zatrzymanych pracowników wagonowni podejrzanych o kradzież obuwia z wagonów towarowych. Wśród zatrzymanych byli trzej pracownicy mieszkający w Rokitnie Szlacheckim, tj. Kazimierz Rybnicki, który uczęszczał ze mną do jednej klasy, Kazimierz Jeziorowski, który mieszał niedaleko moich rodziców, oraz magazynier, szwagier Ryszarda Bialika. Kazimierz Jeziorowski napisał gryps do rodziców i przekazał go za pośrednictwem rewidenta Stefana Górala (Stefan Góral był kolegą Jeziorowskiego, chodzili do jednej klasy) na posterunek rewidentów, gdzie z kolei starszy rewident zobaczywszy mnie czekającego na pociąg do Zawiercia, wręczył mi list mówiąc: „Przekaż to rodzicom Jeziorowskiego”. Na stacji w Łazach czekała na mnie milicja i poprosiła mnie na posterunek, gdzie poddano mnie rewizji i odebrano list pytając, czy wiem co w nim jest napisane, odpowiedziałem, że nie mam zwyczaju czytać cudzej korespondencji. Aresztowano mnie i przewieziono do Komisariatu Kolejowego w Katowicach. Zostałem przesłuchiwany przez oficera śledczego, który był bardzo agresywny i użył wobec mnie przemocy. Zostałem wraz z Góralem i starszym rewidentem Chlebakiem oskarżony o utrudnianie śledztwa. Prokurator zastosował areszt tymczasowy na trzy miesiące i zamknął nas w wiezieniu śledczym w Mysłowicach. Okazało się, że w Komisariacie Kolejowym w celi, w której przebywał Jeziorowski milicja umieściła donosiciela „kapusia”, który powiedział milicji o przemycaniu grypsu. Rozprawa odbyła się w Sądzie Powiatowym w Katowicach, zostaliśmy oskarżeni o utrudnianie śledztwa. Obywatel Prokurator zarządzał po dwa lata pozbawienia wolności dla każdego (dla Górala, Chlebaka i dla mnie). Sąd był łagodniejszy i zaliczył nam areszt tymczasowy. Po rozprawie byliśmy wolni, lecz musieliśmy jechać do więzienia w celu rozliczenia się z pobranych przyborów, jak i pobrania pieniędzy z depozytu, które nam zabrano w czasie aresztowania. Pożegnałem się też z przyjacielem z celi, który był lekarzem i „siedział” za popchnięcia milicjanta, któremu spadła czapka służbowa i wpadła pod pociąg (odsiadywał karę roku wiezienia). Spotkałem go po wyjściu z więzienia, pracował jako lekarz w przychodni kolejowej w Łazach, więc mogłem dzięki niemu dostać zwolnienie lekarskie w każdej chwili. Nieraz korzystałem z tego przywileju w razie pilnej potrzeby. Złodziejom kolejowym udowodniono winę kradzieży obuwia z przesyłek kolejowych. Otrzymali kary pozbawienia wolności od roku do pięciu lat. Kazio Jeziorowski załamał się psychicznie i przed rozprawą sądową popełnił samobójstwo, wieszając się w celi na prześcieradle.
Po wyjściu z więzienia powróciłem do pracy w Wagonowni Katowice, ponieważ przerwa 32 w pracy trwała mniej jak trzy miesiące okres ten zaliczono mi do stażu pracy, wypłacając zaległe pobory. Wróciłem na poprzednie stanowisko palacza w wagonie ogrzewczym, a po skończonym sezonie wysłano mnie w delegacje do miejscowości Milówka, razem ze mną oddelegowany został mój kolega Marian Siewnik. W Milówce obok stacji znajdował się ośrodek wczasów wagonowych. Naszym zadaniem było przygotowanie go do sezonu wczasowego, który rozpoczynał się w połowie maja. Musieliśmy zdążyć na czas, niekiedy pracując po godzinach w sobotę i wracając z powrotem w podziałek w południe.
Pierwszego maja po pochodzie przez Milówek, po południu odbyła się zabawa taneczna w gospodzie „Pod Góralem” (przygrywała wtedy kapela góralska). Stary gazda za szklaneczkę gorzałki grał na kobzie. Tańczono „zbójnickiego”, lecz nie dopuszczono nas wtedy do tańca, bo trzeba było mieć strój góralski
Prace związane z otwarciem ośrodka zostały zakończone. Odbyło się oficjalne otwarcie Ośrodka Wczasów Wagonowych w Milówce, na którym wręczano dyplomy i nagrody pieniężne. Po części oficjalnej odbyła się zabawa, na którą przyjechała Stasia z Dusznik, która była narzeczoną Mariana, razem z nią powróciliśmy do Katowic, a później każdy udał się do swojego domu.
Po powrocie z delegacji wysłano mnie na kurs rewidentów do Maczek. Marian Siewnik zwolnił się z pracy i zamieszkał w Dusznikach. Aby być bliżej narzeczonej zatrudnił się w sanatorium kolejowym w Dusznikach, jako palacz w kotłowni. W krótkim czasie wzięli ślub i do dnia dzisiejszego mieszkają w Dusznikach. Urodziło im się dwoje dzieci, Bożena i Jarek, który w wieku dziewiętnastu lat zginął tragicznie.
Prawie wszyscy moi koledzy wstąpili w związek małżeński: Rysiek Gola, Władek Sadowisk, Czesiek Gibas, Józek Biały (wymieniłem oczywiście tylko najbliższych kolegów). Rodzice wiązali nadzieje, że pozostanę w domu. Namawiali mnie, abym ożenił się z Aliną, siostrą mojego kolegi Stanisława Kocura, lecz ja nie miałem zamiaru wiązać się tą dziewczyną. Ciągle byłem myślami dalej przy innej dziewczynie. Moja siostra też była zmuszana do poślubienia chłopca, którego nie kochała. Już nawet był ustalony termin ślubu i szły zapowiedzi, gdy Stasia wszystko odwoła, bo spotkała mężczyznę swego życia, za którego wyszła za maż. Zwierzyłem się siostrze o moich zamiarach, podając jej wszystkie szczegóły dotyczące dziewczyny, która mieszkała w Pruszkowie i bardzo mi się podobała. W czerwcu przyjechała ciotka Józefa. Z siostrą poprosiliśmy ją, aby zrobiła rozeznanie i zorganizowała spotkanie z nieznajomą dziewczyną (tą z akordeonem), o ile to oczywiście jest możliwe, na co ciotka wyraziła zgodę. W przeciwnym razie, gdyby nie doszło do zapoznania, szukałbym innych sposobów na spotkanie. Od ciotki otrzymałem list, w którym były pocieszającą wiadomość, że dziewczyna jest w stanie wolnym, pracuje w Zakładzie Fryzjerskim w Pruszkowie jako fryzjerka damska i ma imię Urszula.
15 sierpnia w niedziele w godzinach popołudniowy doszło do spotkania, było to w dniu chrzcin mojego siostrzeńca Waldemara, którego Urszula była matką chrzestną. Zaprosiłem Urszulę, ciotkę i wujka na lampkę wina (Wermut Istria) i ciastko, do kawiarni przy ulicy Lipowej na rogu Kraszewskiego. Zaproponowałem później Urszuli następne spotkanie, a ona po chwilowym zastanowieniu zgodziła się na moją propozycję. Widocznie przypadłem jej do gustu. Wymieniliśmy adresy i zaczęliśmy utrzymywać miedzy sobą korespondencję.
Zakończył się kurs rewidentów, zostałem zatrudniony w charakterze rewidenta wagonów na dworcu Katowice, przy wyprawie pociągów pasażerskich. Ponieważ praca była w systemie zmianowym, miałem więcej wolnego czasu, co ułatwiało mi częste wyjazdy do Pruszkowa. Po skończonej nocnej zmianie, wsiadałem w pociąg pospieszny odjeżdżający do Warszawy. Prawie całą podróż przespałem. Po przyjeździe do Warszawy udałem się do fryzjera, który mieścił się w hali Dworca Głównego. Fryzjer ogolił mnie, umył i przyciął włosy na modną fryzurę „Fan fana „ ( Fan fan był bohaterem filmu pt. „Fan fan Tulipan” główną rolę zagrał Gerard Fihrard). Obiad zjadłem w restauracji Wars tzn. sali lustrzanej. Udałem się kolejką WKD do Pruszkowa na spotkanie z Urszulą. Chodziłem przeważnie pod Zakład Fryzjerski Pana Placka, czekając jak Urszula po skończonej pracy wyjdzie mi na spotkanie, a wtedy spacerkiem udawaliśmy się na ulicę Żwirową do jej domku. Lubiłem posiedzieć razem z nią na ławeczce w ganku. Jeżeli akurat wypadała sobota to nocowałem u ciotki w pokoju. W niedziele byłem zapraszany przez rodziców Urszuli (Państwa Majewskich) na obiad. Trochę się krępowałem. ale mama Uli żartowała: „Nie krępuj się Pan, czuj się Pan jak u siebie w domu”. Po obiedzie chodziliśmy na różne imprezy, do Parku Kościuszki, lub do Parku Potulickiego. Kiedyś Ula załatwiła bilety na koncert Połomskiego, który odbywał się na Torwarze, wtedy razem z nami była koleżanka Urszuli, Barbara Mątak. Po zakończonym koncercie pojechaliśmy taksówką na Dworzec Główny, gdyż miałem mało czasu do odjazdu pociągu do Katowic, ale zdążyłem jednak się pożegnać przed podróżą. Częste spotkania coraz bardziej przybliżały nas do siebie, któregoś dnia siedząc na ławeczce w ganku wyznaliśmy sobie wzajemną miłość. Zapytałem Ule, czy zechce zostać moją żona, bez wahania odpowiedziała „Tak, chcę być Twoją żoną”.
Na następnym spotkaniu nastąpiły oficjalne zaręczyny, na których byli moi rodzice. Poprosiłem rodziców Urszuli o rękę, na co wyrazili zgodę. Ustaliliśmy, że ślub kościelny odbędzie się na święta Wielkanocne 1961 r. Zaprosiłem Ule i jej rodziców, aby złożyli wizytę w domu moich rodziców Rokitnie Szlacheckim. Na zaręczyny byli zaproszeni ciotka i wujek Kopciowi, ale nie przyszli, bo byli przeciwni naszemu związkowi, dążyli do tego, abym zerwał zaręczyny z Urszulą i ożenił się z dziewczyną, która była ich znajomą i ponadto była bardzo bogata. Odrzuciłem propozycje i oznajmiłem, że zaręczyn nie zerwie, bo przyrzekłem wierność mej wybrance- Urszuli, którą bardzo kocham. Po otrzymaniu zaświadczenia z urzędu Stanu Cywilnego, o wyznaczonej dacie ślubu udaliśmy się do sklepu jubilerskiego, mieszącego się przy ulicy Kruczej, róg Al. Jerozolimskich w Warszawie po zakup złotych obrączek.
Przygotowania do wesela
25 lutego 1961 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego w Pruszkowie, przy ulicy Kraszewskiego w obecności Kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Pruszkowie, oraz świadków: Barbary Mątak i Jerzego Należyty, spisano akt zawarcia związku małżeńskiego pomiędzy Urszulą Majewską- córką Piotra i Janiny a Tadeuszem Czop- synem Antoniego i Heleny. Żona przyjęła nazwisko męża. Po podpisaniu aktu ślubu („kontraktu”) otrzymaliśmy skrócony wypis aktu małżeństwa, który był potrzebny do zawarcia ślubu kościelnego. Po podpisaniu aktu podano, na tacy po lampce wina „Wermut” i wzniesiono toast za szczęście młodej pary. Pozostałych gości zaprosiliśmy na uroczysty obiad do domu rodziców. Nasi rodzice nie byli na podpisaniu „ kontraktu”, bo uznawali tylko ślub kościelny.
W lutym 1961 roku daliśmy pieniądze na zapowiedzi kościelne, które zostały ogłoszone z ambony podczas mszy w Kościele Parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Pruszkowie, oraz w Kościele św. Michała w Łazach. W pierwszą niedzielę miesiąca w Domu Katechetycznym odbywała się nauka dla młodych par w mających wstąpić w związek małżeński, nauki prowadził ksiądz Jan Górny. „Przedmałżeńskie lekcje” były obowiązkowe, inaczej nie dostalibyśmy ślubu. Nadszedł czas zapraszania gości na ślub i przyjęcie weselne. Gości ze strony pani młodej zorganizowaliśmy w ciągu jednej niedzieli. Moją rodzinę zapraszaliśmy razem z Urszulą.
Odwiedzając stryjenkę Sabinę, dowiedzieliśmy się, że jej mąż jest konwojentem wagonu socjalnego w wagonowni Szczęśliwiec i obsługuje wycieczki między innymi do Oświęcimia, a jedna z nich miała się odbyć za parę dni. Ustaliliśmy, że wraz z tą wycieczką do Katowic przyjedzie Urszula.
Wszystko przebiegało zgodnie z założeniami. Starszy Rewident wyznaczył mi dyżur na nocną zmianę. Urszula przyjechała rannym pociągiem wagonem socjalnym, w którym konwojent zapewnił jej wygodne spanie w przedziale służbowym. Za dobrą opiekę nad moją narzeczoną konwojent otrzymał butelkę koniaku. Rano przedstawiłem kolegom z pracy moją narzeczoną, oraz przy okazji zaprosiłem ich na wesele do Pruszkowa. Na ślub przyjechał tylko jeden zaproszony kolega- Ryszard Cieślik.
Udaliśmy się do Sosnowca (Ula powiedziała, że jest taki zwyczaj jak się idzie do znajomych to kupuje się słodycze, więc w cukierni kupiliśmy ciastka). Odwiedziliśmy chrzestną matkę, jednocześnie zapraszając ją na wesele. Matka chrzestna przyjęła nas bardzo serdecznie mówiąc: „Tadek, ale masz ładną narzeczoną widać, że będzie dobrą żoną”. Udaliśmy się pociągiem do Łaz, a następnie taksówką do Rokitna, gdzie mama czekała już z obiadem. Po krótkim odpoczynku udaliśmy się również do ojca chrzestnego, prosząc go na wesele, lecz niestety chrzestny był chory i powiedział, że chyba nie doczeka naszego ślubu. Życzył nam jednak wszystkiego najlepszego, wręczając prezent w postaci banknotów. Zaprosiliśmy też babcie Franciszkę i stryjeczne siostry: Janinę i Alinę (oraz ich mężów).
Na drugi dzień po obiedzie pojechaliśmy do Bytomia, zaprosić na wesele ciotkę Marysię. Po dopełnieni formalności udałyśmy się do sklepu Galux, w którym kupiliśmy białe pantofle dla Uli. Mając trochę czasu zaprosiłem Ule do cukierni na lody. Była to ta sama cukiernia, do której chodziłem kiedy mieszkałem w Suchej Górze. Z Bytomia tramwajem udaliśmy się do Gliwic, skąd odjeżdżał pociąg do Warszawy. Wybrałem dla Uli miejsce przy oknie (z biegiem pociągu) i razem z nią dojechałem do Katowic, ponieważ musiałem iść na nocny dyżur. Ula dojechała do domu szczęśliwe, bo rano telefonowałem do Zakładu Placka, że podróż odbyła się pomyślnie.
Uzgodniony termin ślubu zbliżał się nieuchronnie, zastanawialiśmy się gdzie będziemy mieszkać. Zakład Pracy gwarantował mi mieszkanie służbowe w Katowicach, oraz pożyczkę bezzwrotną. Doszliśmy do wniosku, że będziemy jednak mieszkać w Pruszkowie. Zacząłem starania o przeniesienie do pracy w Wagonowni Szczęśliwie w Warszawie. Zakład Pracy nie zgodził się na moje przeniesienie. Udałem się z tatą do naszego znajomego, który pracował w Dyrekcji Kolei w Katowicach. Po przedstawieniu mojego problemu związanego z przeniesieniem do pracy w Warszawie koledze taty, sprawa przeniesienia została załatwiona pozytywnie. I tym właśnie sposobem 1-go kwietnia 1961 roku rozpocząłem pracę w Wagonowni Warszawa Odlany na stanowisku rewidenta wagonów.
Wesele
Po spełnionych wszystkich warunkach wymaganych przez kościół, ślub odbył w Kościele św. Kazimierza w Pruszkowie 3 kwietnia 1961r o godzinie 13.15 (był to drugi dzień Świąt Wielkanocnych). Ślubu udzielił nam ksiądz proboszcz Jan Górny, który pobłogosławił nasz związek, oraz wygłosił kazanie. Po złożonych życzeniach i gratulacjach zaprosiliśmy gości na ucztę weselną, która odbywała się u w domu rodziców Urszuli. Z mojej strony przybyli: rodzice, Stanisław Sowula, który reprezentował matkę chrzestną i kolega z pracy Ryszard Cieplik. Siostra nie przyjechała z powodu, że mąż Jurek przebywał na ćwiczeniach wojskowych i nie miał kto w owym czasie zaopiekować się ich synem Zbyszkiem. Natomiast ze trony żony przybyli: rodzice, siostry z mężami, ciocia Anna, Wujek Eugeniusz z rodziną, państwo Paw oraz Barbara Mątak, która była jako świadek na ślubie cywilnym i kościelnym.
Pomimo, że została zaproszona na ślub i przyjęcie weselne, ciotka Józefa nie zjawiła się w kościele i na ślubie. Na pewien czas nasze kontakty z ciotką zostały zawieszone. Ponowne nawiązanie kontaktu nastąpiło w czasie kiedy zostaliśmy zaproszeni na uroczystości związane z przestąpieniem ich syna Włodzimierza do Pierwszej Komunii Świętej. Zaproszenie przyjęliśmy, bo jako katolicy nie mogliśmy odmówić. Po uroczystościach kościelnych udaliśmy się do mieszkania na uroczysty obiad. Na pamiątkę Włodzimierzowi wręczyliśmy aparat fotograficzny polskiej produkcji Amin, oraz dużą paczkę z słodyczami. Od tej pory nasze stosunki rodzinne i towarzyskie były poprawne, aż do śmierci ciotki Józefy.
Zakończyły się uroczystości weselne. Rodzice wrócili do domu, prosząc o częste odwiedziny w Rokitnie Szlacheckim. Otrzymane prezenty były bardzo praktyczne, niektóre z nich są używane do dnia dzisiejszego, np. komplet sztućców, oraz kryształowe wazony. W podróż poślubna pojechaliśmy w lipcu na dwa tygodnie do miejscowości Giżycko na Mazurach, gdzie spędziliśmy
Pierwsze lata poślubne
Powróciliśmy z wczasów z Giżycka, a ja w pierwszej kolejności załatwiłem formalności w pracy. Zostałem zatrudniony w Wagonowni Warszawa Odlany jako rewident wagonów, pracowałem osiem godzin dziennie od 8.00 do 16.00 niedziele miałem wolne, z czego Ula była bardzo zadowolona. Musieliśmy pomyśleć, gdzie zamieszkamy, bo w owym czasie wynajęcie mieszkania w Pruszkowie graniczyło z cudem. Ustaliliśmy, że wyremontujemy „letniak” mieszczący się z tyłu budynku rodziców. Po szybkim remoncie zamówiliśmy w sklepie meblowym tapczan. Konwojentowi obiecaliśmy dodatkową opłatę za dostawę. Takim sposobem wymarzony tapczan mieliśmy w ciągu trzech dni (służył on nam przez kilka lat). W maju, na Zielone Świątki pojechaliśmy odwiedzić rodziców. Robiąc w Częstochowie przerwę w podróży udaliśmy na Jasną Gorę, pomodlić się przed ołtarzem Matki Boskiej Częstochowskiej. W drodze powrotnej do Pruszkowa, również odwiedziliśmy Częstochowę, lecz tym razem celem zwiedzania był klasztor Paulinów na Jasne Górze. Zbliżał się okres urlopowy, z pracy otrzymałem wczasy rodzinne do miejscowości Giżycko nad jeziorem Niegocin.
Po powrocie z urlopu czekała nas przykra niespodzianka. Właściciel zakładu fryzjerskiego, pan Placek, za namową swej żony wymówił Uli pracę. Rzekomym powodem, było nie uzgodnienie z nim terminu urlopu. Faktyczny powód był inny. Ula przed wyjazdem pochwaliła się, że jest w ciąży. Właściciel obawiał się, że będzie musiał płacić za urlop macierzyński. Ula miała swoje klientki i gdy odeszła z pracy, z zakładu fryzjerskiego u Placka odeszło bardzo dużo klientek, a tym samym zmniejszył się dochód Placka. Zorientował się, że zwalniając Ule z pracy popełnił błąd. Przyszedł do naszego domu prosić Ule o powrót do pracy, proponując bardzo dobrą strawę. Propozycja została odrzucona i wyśmiana. Rodzina Należytych zwolniła pokój, w który otworzyliśmy własny zakład fryzjerski pod nazwą: Fryzjer Damski Urszula, mieścił się on w Pruszków na ul. Żwirowa.
Na jesionie rosnącym na rogu ulicy 17-go stycznia i Żwirowej, umieściłem tabliczkę wskazującą kierunek do zakładu fryzjerskiego (jesion rośnie do dzisiejszego dnia, lecz pozostały na nim tylko fragmenty tabliczki).
We wrześniu wybraliśmy się z wizytą do moich rodziców, pojechał też wtedy z nami tata Uli. Zrobiliśmy przerwę w podróży udając się ponownie na Jasną Górę pomodlić się za zdrowie całej rodziny i szczęśliwy poród mej żony. W Rokitnie byliśmy tylko parę dni, w tym czasie zorganizowałem wycieczki do lasu na grzybobranie. Ja zbierałem smardze, które przyrządzałem według receptury znanej tylko mnie. Smardze, które przygotowałem bardzo wszystkim smakowały.
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Jak zawsze pojechałem odwiedzić rodziców i zawieść prezenty świąteczne. Ula nie pojechała, gdyż była w ósmym miesiącu ciąży i w każdej chwili mogło nastąpić „rozwiązanie sprawy”. Na święta przywiozłem mała choinkę, aby przypominała mi rodzinne strony, za którymi nieraz tęskniłem. Sylwester 1961 spędziliśmy w domu, a Nowy Rok 1962 witaliśmy w przed ekranem telewizora.
Nadszedł oczekiwany dzień porodu, wszystko odbyło się w nocy sobotę na niedzielę. Ula poczuła bóle porodowe, szybko pobiegłem na postój taxi. Na ulicy Bolesława Prusa zatrzymałem taksówkę, która wiozła pasażera. Zacząłem krzyczeć, że żona rodzi i trzeba szybko zawieść ja do szpitala, pasażer opuścił taksówkę, a ja podjechałem pod dom i razem z teściem zawieźliśmy Ule na porodówkę do szpitala na Wrzesinie. 14 stycznia 1962 roku o godzinie 8.55 nastąpił poród, Ula urodziła syna, który ważył 4000 gram i mierzył 54 centymetry.
Po południu dzięki szwagrowi Jurkowi, który załatwił mi u dr Mankowskiego wejście na porodówkę, wszedłem na salę w kitlu razem doktorem Mankowskim. Pielęgniarka oddziałowa myślała, że jestem lekarzem i nie robiła przeszkód, żebym zobaczył żonę i nowo narodzonego syna. Mama ugotowała rosół z kurczaka, który Ula zjadła z wielkim smakiem. Tygodniowy pobyt na porodówce w zupełności wystarczył na powrót do domu. Po załatwieniu formalności związanych z wypisem, odebrałem syna od pielęgniarki i w trójkę pojechaliśmy taksówką do domu, w którym czekała babcia Janina, dziadek Piotr, oraz ciotki: Teresa i Jadwiga. Wszyscy chcieli zobaczyć członka rodziny- mego syna Jarosława (wcześniej uzgodniliśmy, że jak będzie syn to na imię będzie miał Jarosław, a jak dziewczyna to Agnieszka). Spełniło się moje marzenie, żona urodziła mi syna. Chrzest odbył się w Święta Wielkanocne w kościele św. Kazimierza w Pruszkowie. Rodzicami chrzestnymi zostali: siostra Uli Teresa i mąż mojej siostry Jerzy Kozieł. Chrztu udzielał ksiądz proboszcz Jan Górny, który był już „zaznajomiony” z naszą rodziną.
Pierwszy etap został osiągnięty, urodził się nam syn. Zaczęliśmy myśleć o budowie domu. Nastąpiły zmiany w pracy, zostałem delegowany do Elektrociepłowni Siekierki jako przedstawiciel P.K.P. do spraw wagonowych. Punkt zdawczo-odbiorczy był usytuowany na stacji zakładowej Jeziorna. Pracowałem w układzie 12-sto godzinnym, po nocnej zmianie miałem 48 godzin wolnego. Na dojazd do pracy traciłem ponad dwie godziny w jedną stronę, najpierw jechałem pociągiem, a następnie tramwajem przez całą Warszawę do Wilanowa i dalej kolejką wąskotorową do Klarysewa. Zakład pracy, aby ułatwić mi dojazdy na stację Jeziorna udzielił mi pożyczki bezzwrotnej, oraz talon na zakup motoru. Kupiłem motor marki Panonia, bo na taki otrzymałem talon. Znacznie skrócił się mój dojazd do pracy w Jeziornie i od wyjazdu z domu trasą przez Nadarzyn, Magdalenkę, Iwicznę i Kostancin w 30 minut dojeżdżałem na punkt zdawczo-odbiorczy w Jeziornie.
Uzyskaliśmy zgodę z Wydziału Architektury i Urbanistyki Miejskiej Rady Narodowej w Pruszkowie na rozbudowę istniejącego budynku rodziców Uli. Budynek był jednospadowy i istniała możliwość dobudowy drugiej połowy. Po wykonaniu planu rozbudowy domu i uzyskaniu odpowiednich dokumentów zaczęliśmy gromadzić materiały, które kupowaliśmy na przydział. Po dostatecznym zgromadzeni potrzebnych rzeczy mogliśmy rozpocząć budowę.
Prace zaczęto na wiosnę 1963 r. W zakładzie pracy dostałem miesiąc urlopu wypoczynkowego, który wykorzystałem przy budowie domu. Jak wcześniej wspominałem, w maju uczestniczyliśmy w uroczystościach związanych z Pierwszą Komunią kuzyna- Włodzimierza Kopcia. Ciotka i wujek Kopeć często nas odwiedzali i podziwiali szybki postęp przy wznoszeniu budynku. Muszę się pochwalić, że roboty ciesielskie i stolarskie robiłem sam, np. montaż dachu i układanie podłóg.
Po postawieniu trzonu kuchennego i pieca kaflowego, budynek był gotowy do użytku. Pod koniec lipca wprowadziliśmy się do naszego domu. Doprowadzenie do budynku kanalizacji, montaż centralnego ogrzewania i wykończenie łazienki miał miejsce w późniejszym terminie. Drugi etap mego marzenia został zrealizowany- wybudowałem dom. Zacząłem zastanawiać się, czy nie podjąć nauki i uzupełnić wykształcenie średniego. Ostatecznie wybrałem Liceum dla Pracujących. Od września 1963 zostałem uczniem Liceum dla Pracujących w Pruszkowie, które ukończyłem w roku 1966.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz