Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

wtorek, 17 maja 2011

"Ten dzień przywitał nas ulewą..."


                Poniedziałek zawsze mnie przeraża, środa zresztą też, choć nie wiem czy niedziela wieczorem nie jest przypadkiem gorsza.  Każdy ułamek dobrych myśli wydaja się być zadeptany przez poczucie, że "muszę". Muszę przecież wstać, pojawić się w danym miejscu i muszę udawać, że wszystko jest ok.  No i tutaj jak zwykle dziwny paradoks (przynajmniej w moim przypadku), kiedy trzeba zerwać się z samego rana, wcześniejszego wieczora nie można zasnąć przez wiele długich kwadransów, lub nawet godzin. Świat rzeczywisty na szczęście, albo na nieszczęście, ucieka dopiero wtedy, gdy zdamy sobie sprawę, że i tak nie zaśniemy i żaden sposób na zasypianie (oczywiście nie wliczając tych farmakologicznych) nie działa. Każdy ułamek ciała woła o sen po niezbyt dobrze przespanej nocy. Nie wiadomo czy to zaczęło się na prawdę, czy jeszcze tkwimy w melasie mar sennych. 

Biorę kąpiel, długą, orzeźwiającą, fikcyjną, w wannie której nie mam. Każdy centymetr mózgu stacza ze sobą wojnę o miejsce dla nowych informacji, jakże surowych i metalicznych z rana. Na śniadanie jakiś pokarm, aby trzewia mogły funkcjonować i napędzać przez pewien czas nierozkręcony jeszcze organizm. Myśli odbijają się od ściany, radio pieprzy bez sensu audycje, które mogłyby być zabawniejsze, a po wstaniu są tylko irytujące. Jeżeli czasami odczuwasz to co ja, to wydaje mi się, drogi czytelniku, że mamy coś wspólnego. Należymy do ludzi XXI wieku.
Szum miasta, czy niebezpieczny spokój to sfery, przez które większość z nas przemierza. Chcemy być bezpieczni i szczęśliwi, tylko za ile i po ile. Podobno ludzie w Stanach mają fobię co do swojego (nie)bezpieczeństwa. W doskonały sposób ukazuje to kontrowersyjny reżyser Michael Moor w filmie "Zabawy z bronią". Łatwy dostęp do broni, rozbudowany aparat przymusu, CIA, FBI, DEA. Tylko czy to problem jednego kraju? Pewnie że nie. Strach ma wiele źródeł, płaszczyzn i podmiotów, w których tkwi i się rozwija.
 Kiedy już wstaniemy z rana w naszym kraju obawiamy się zdarzeń, które znajdują się stosunkowo nisko w hierarchii strach/panika, którą można by stworzyć. Mieszkańcy Izraela również przejawiają obawy i ukazują swój strach poprzez infrastrukturę swojego państwa (bramki, kontrole, wzmożona czujność 24/7).  Gotowość do odpierania zagrożenia trwa od końca lat 40 XX wieku, to obawa przed zniszczeniem ze strony państw muzułmańskich. Nie ma mu się co dziwić, gdyż osaczony przez sąsiadów, którzy uważają go za terrorystę każdy naród czułby się nieswojo. Do tego dochodzą jeszcze kwestie terytorialne, ekonomiczne, polityczne itp. itd. Stany Zjednoczone to inna historia, lecz model strach/panika można równie dostosować do Amerykanów. Im więcej krajów, w których staramy się: przywrócić demokrację (swoimi metodami), obalić rząd/głowę państwa/kogokolwiek, pozyskać ropę, utrzymać swój korpus militarny - tym więcej problemów z niezadowolonymi rdzennymi mieszkańcami, którym nasze metody nie zawsze się podobają. Którzy zaczynają nas unikać, a następnie zwalczać.

Nie odbiegając jednak od tematu. Do Polski niedługo (koniec maja?) przyjeżdża prezydent Barack Obama - głowa supermocarstwa, z którym nie wszyscy mają dobre stosunki. Zalewająca fala informacji przynosi przeróżne informacje i komentarze o możliwości zamachu i niebezpieczeństwie Polaków, o złym terminie wizyty (po zabiciu Osamy bin Ladena  i co za tym idzie radykalizacją nastrojów zwolenników "bojowników o wolność"). Nie wpadajmy w panikę. Powiem więcej: NIGDY nie wpadajmy w panikę. Główną bronią każdego terrorysty jest strach (B. Barber ma rację), uczucie wynikające z niewiedzy, ta niewiedza może powstawać zarówno z braku informacji jak i świetnego kamuflażu działalności "wywołujących". Miedwiediew  nas jednak odwiedził i przeżył, a do państw ukochanych przez świat Rosja przecież nie należy. Abstrahując jednak od odmienności wizyty, Amerykanie najbardziej na świecie dbają o bezpieczeństwo swojego prezydenta, ba, dbają o każdy jego krok i uśmiech. Za prezydentem leci jego prywatna armia i ambulans. Logistyka jest na najwyższym poziomie. Więc (moim skromnym zdaniem) jeżeli jest cokolwiek czego mielibyśmy się bać podczas wizyty Obamy, to kiepska pogoda.

Mój strach to zupełnie inna kwestia, a może nawet bardziej trywialna niż inne. Boję się, że kiedy skończę już studia, odbędę dodatkowe staże i praktyki, udokumentuje opanowane języki i wreszcie będę miał doświadczenie niezbędne do rozpoczęcia prawdziwego życia zawodowego, nie będę mógł zrobić nic. Bo system mi na to nie pozwoli. Nie będzie odpowiedniego miejsca pracy, a jeżeli już będzie to praca będzie monotonna, rutynowa, usypiająca i wypłukująca moje ambicje i plany. Strach przed przyszłością można zwalczyć pewnością siebie i (niestety) "zaklepaną przyszłością", czyli pracą załatwioną przez kogoś (u kogoś) po znajomości, z wyłączeniem całego procesu rekrutacyjnego i niestety czasem również umiejętności. Jako jeden z tysięcy młodych boję się, że wszystkie lata nauki/stażu/pracy zostaną zmarnowane, przez czynniki niezależne ode mnie. Najwyraźniej jednak tak musi być. "Zostaliśmy wtłoczeni w rzeczywistość w której przyszło nam żyć", ale nie musimy przecież tracić uśmiechu i ambicji. Nasze życie w naszych rękach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz