Poniedziałek zaczął się z hukiem. Choć może powinienem przyzwyczaić się do takiego nawału obowiązków i jak Koreańczycy z Południa zacisnąć zęby i przyjmować wszystko z pokorą powtarzając hwaiting ("do boju"). No bo po zakończonym weekendzie, który napełnił mnie nieskończonym entuzjazmem i energią, jest jeszcze więcej do zrobienia. Postanowiłem sobie, że mogę spać krócej - a nawet nie zważając na senność zacząć pracę jak tylko wróciłem do domu. Postanowiłem także nigdy nie zaniedbać innych, a w szczególności osób na których mi zależy. Ważne jest przecież, aby słowa trafiały do ciebie drogi czytelniku. Aha, mam także nadzieję, że spodobał się "Kopciuszek Strong", bo była to taka mała odskocznia od tego, co przeważnie pojawia się na łamach tego bloga. Obiecuję, że jeszcze kiedyś zamieszczę jedną powieść.
Wracając do rzeczywistości. Coraz bardziej uświadamiam sobie sprawę z faktu, że niektóre zachowania mają wymiar globalny, a wzorce zachowań mogą być przenoszone między państwami, a nawet kontynentami. Nie zawsze z pozytywnym skutkiem. To dzieje się od setek lat. Tak było w przypadku przenikania się kultury Stanów Zjednoczonych z tradycją koreańską, a wszystko zaczęło się od chwili, kiedy Amerykanie znaleźli się na południu Półwyspu Koreańskiego ponad sześć dekad temu i samą obecnością wpływali na świadomość mieszkańców. Jeszcze wcześniej, a nawet dużo wcześniej, ci sami Amerykanie zrujnowali doszczętnie rdzenną kulturę mieszkańców kontynentu i zamknęli ich w rezerwatach, które z kolei stały się gettami pełnymi patologii przejętych od białego człowieka. Choć Amerykanie i tak nie byli najgorsi. Jeżeli spojrzymy na to, co Francisco Pizarro zrobił z państwem Inków uświadomimy sobie ogrom zniszczenia. Wystarczy wyobrazić sobie starcie czołgu ze średniowiecznym rycerzem. Tak właśnie "wielki odkrywca" wraz z grupką ludzi dokonał najkrwawszego podboju w dziejach nowożytnych. Wszystko w imię boga, złota i srebra.
Obecnie wzorce zachowań i kultury także się przeplatają i przenikają. Dzisiaj w jednej ze szkół w Moskwie nastolatek przyniósł do szkoły broń, zastrzelił nauczyciela od geografii i policjanta oraz zranił innego funkcjonariusza. Następnie młody gniewny wziął zakładników i pertraktował z policją. W Stanach Zjednoczonych takie zachowania są bardzo częste (sam cyklicznie o nich wspominam) i do prawdy nie mogę zrozumieć kretynów z National Rifle Association, którzy propagują posiadanie broni. Bo to zapisane w konstytucji, bo każdy powinien się bronić, bo to tradycja. Co za ogromna ślepota kieruje tymi ludźmi. Osobiście uważam, i zapewne znajdę wielu zwolenników w swoim rozumowaniu, posiadanie broni stwarza okazję do jej użycia, a kiedy już tak się stanie wątłe lub niestabilne umysły na całym świecie, które usłyszą taką informację zaczynają się zastanawiać "a co by było gdybym to ja pociągnął za spust". Pętla strachu, ot co.
Po raz kolejny kierując uwagę w stronę Rosji widzę u władz ogromny ból. Po pierwsze, utracona wielkość (mocarstwowość) odbija się czkawką, która ma zostać zatrzymana przez Igrzyska w Sochi, których organizacja pochłonęła jak na razie 50 mld USD. To połowa wydatków budżetu Rzeczypospolitej na rok 2014, najdroższe Igrzyska w historii. To taka implementacja imprezy zimowej w Rosji - ma być przepych i niech świat to zobaczy. Do tego dokładamy fakt, że prezydent wykorzystuje maksymalnie wydarzenia, aby poprawić wizerunek państwa oraz swój własny, co wychodzi mu dość marnie. Po drugie, Putina kuje także fakt, że na Ukrainie ludność zbuntowała się przeciwko represyjnej władzy, wyszła na ulicę i za nic w świecie nie chce się poddać. Przecież w Rosji coś takiego by nie przeszło - pomyśli zapewne niejeden decydent w Moskwie. A co będzie jak Janukowycz odpuści? Wtedy Rosjanie stracą wpływy, a Ukraina może realnie stać się proeuropejska. Jak na razie walka trwa i to dosłownie, a do oderwania od wpływów rosyjskich daleko. Pisząc apel do władz Ukrainy z ramienia mojego stowarzyszenia i robiąc wywiad o wydarzeniach z Kijowa z moją koleżanką, dziennikarką z Interfaxu, mam nadzieję, że wśród ton ubrań rzeczy, sprzętu i leków od Polaków dla Ukraińców, także i ja dokładam swoją cegiełkę. Nigdy nie zgodzę się na władzę, której bronią jest strach i ucisk obywateli.
Mam na głowie kolejne zmartwienie, choć nie ciąży mi jeszcze tak bardzo (zobaczymy za niecałe dwa lata). Jarosław Kaczyński skończył swoją infantylną grę i pokazał wreszcie, że to nie prof. Gliński, tylko on chce być premierem. To najgorszy scenariusz, jaki mógłby się zrealizować, gorszy niż wszystkie błędy rządu Platformy Obywatelskiej i wypaczenia doby SLD. Wyobraź sobie tylko drogi czytelniku, co by było, gdyby ministrami byli ludzie z otoczenia wodza. Człowiek owładnięty chęcią rządzenia będzie obsadzał na stanowiskach wiernych mu wariatów. Macierewicz znalazłby miejsce w tym cyrku jak ulał. A w przypadku PiS należy dodać jeszcze nacjonalistyczno-katolicki wymiar tego przedstawienia. Aż strach się bać.
No i na koniec smutna wiadomość. Niestety. Philip Seymour Hoffman znany z wybitnych ról w filmach "25 godzina", "Capote", "Happiness" czy ostatnie "Igrzyska Śmierci" dnia wczorajszego dokonał żywotu. Niestety mój smutek jest o tyle wielki, bo jestem straszne wkurzony na Hoffmana. Aktor nie zginął w wypadku samochodowym, nie zastrzelił go wariat lub fan i ostatecznie nie umarł on ze starość - Seymour Hoffman wyćpał o jedną lub dwie dawki heroiny za dużo i umarł w wieku 46 lat w pokoju hotelowym ze strzykawką sterczącą z przedramienia. Taki wstyd panie Hoffman, taki wstyd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz