Raj
utracony
Nie jesteś
samochodem który prowadzisz,
Nie jesteś
zawartością swojego portfela,
Jesteś tylko
roztańczonym pyłem tego świata.
Tyler Durden, Fight
Club
Kiedy
wchodzili po krótkich schodach prowadzących na parter, gdzie dziewczyny
zapewniły dozorcę, że Adam i Bruno są od nich, minęli kilka osób, które wcale
nie wyglądały na kujonów. Zdradzał ich styl i sposób w jaki patrzyli na innych.
Bo trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Gehenna uchodziła za akademik dla osób,
które nauce poświęciły całe życie i chcąc nie chcąc, większość z nich
wyróżniała się swoim wyglądem zewnętrznym. Choć z tego co słyszał Bruno i
przekazał wcześniej Adamowi, pomimo kujońskiej reputacji miejsca, poziom
rozpusty i pijaństwa przechodził tu najśmielsze pojęcie - nawet u wytrwałych
bywalców imprez.
Sam
budynek akademika wyglądał przytłaczająco i przygnębiająco, tak jak wyglądać
mogą wielkie budowle, które od dawna nie były odnawiane i remontowane. Z
zewnątrz Gehenna przypominała gmach jakiegoś wielkiego ministerstwa, które w
innych czasach miało pokazywać obywatelom, kto tu rządzi. Nie lepiej było w
środku, straszące minioną epoką ściany wciąż były pokryte brudnożółtą farbą,
która mogła zostać naniesiona całe dekady temu. Z koli przedsionek przypominał
jakiś smutny urząd, a przez większość drzwi w czasach świetności budynku
przechodzili zapewne ludzie, którzy już od wielu lat obserwują żyjących z góry,
albo z dołu. Ot, taka stylizacja jak u sekretarza partii. Do klimatu
architekturalnej przeszłości nie pasowała jednak muzyka, która niosła się z
położonej głębiej budynku sali. Bo ciężko, żeby „Get Lucky” Daft Punka pasował
do tak starego i pełnego wspomnień miejsca.
-
Może i jest tu trochę smętnie - zaczęła Kaja - ale ludzie są świetni, nawet
jeżeli większość z nich przez swoje „naukowe pasje” nic nie przeleci do
trzydziestki.
Adam
spojrzał na Bruna, który odprowadzał wzrokiem jakąś dziewczynę wyglądającą na
świeży rocznik, która właśnie przeszła między nimi. Nie do końca przypadkowo,
jak mniemał Adam.
-
O stary, widzę, że nieźle dzisiaj narozrabiamy - powiedział Bruno rozochoconym
głosem – mam nadzieję, że nasze ubrania nie będą przeszkadzały w wyrwaniu jakiś
niezbyt rozgarniętych typiar.
-
O kurwa - powiedział zaskoczony Adam.
-
Co się stało? - spytała się idąca obok niego Nat
-
Nie, nic, nic. Zapomniałem, że nie zdążyliśmy kupić jakichkolwiek procentów -
skłamał chłopak.
Tak
naprawdę przed chwilą Bruno uświadomił ich obu, że przyszli na jakąś dobrze
rokującą imprezę w ciuchach, które mogłyby być modne w epoce grunge’u, kiedy
Cobain i Staley narzucali trendy modowe.
A teraz obaj przypominali niedopasowany element układanki - obaj w spranych
podkoszulkach zespołów, których zapewne nie każdy tu kojarzył, Adam w
wysłużonych jeansach i trampkach, a Bruno w bawełnianych dresach i starych
najkach. Szczyt ulicznej elegancji lat dziewięćdziesiątych.
-
Po prostu świetnie, ja pierdolę – pomyślał gorzko Adam – No, ale teraz już za
późno na jakiekolwiek przebieranki, zresztą kogo to obchodzi i od kiedy mnie to
zaczęło obchodzić? - Pomyślał chłopak, a wrażenie o niedopasowaniu stroju uleciało
z jego głowy tak szybko, jak tam się znalazło.
-
Co do alkoholu, to nie macie się o co martwić - powiedziała Nat wytrącając
Adama z rozmyślań i nawiązując do jego kłamstwa - zresztą chodźcie, coś wam
pokaże.
Czwórka
weszła do sali, w której znajdowało się sporo ludzi. Nie ma się zresztą co
dziwić, bo już dawno było po jedenastej, a akademicka brać alkoholowa nie znosi
próżni działań. W pomieszczeniu, które z powodzeniem mógł robić za zakładową
stołówkę (a może w kiedyś w istocie nią było?) nie było jednak stołów, ani krzeseł. Po rogach
Sali stały tylko powycierane kanapy, na których siedzieli ludzie w większości
zdecydowanie nie pasujący do kanonu kujonów. Przeciętniaki rozmawiali przy
drinkach z jakimiś dziewczynami, które z tępym entuzjazmem energicznie im
przytakiwały. Inna grupa już bawiła się w alkochińczyka śmiejąc się głośno przy
dużej ilości butelek i toastów, jeszcze inni przy drinkach rozmawiali zażarcie
na temat studiowania kierunków ścisłych. Było jeszcze kilka osób tańczących na
środku sali, ale ze względu na porę (albo zbyt małą ilość spożytych dotąd
trunków) nie było tłoku, więc można było spokojnie przebyć salę wzdłuż i wszerz.
Nat
zaprowadziła wszystkich do grupki osób, które stały w jednym z rogów
sali-stołówki.
-
To moi znajomi, niektórzy z wydziału, niektórzy to bliscy kumple - powiedziała
dziewczyna i czekała na dobrze znany wszystkim moment, w którym wrodzony
instynkt każe zacząć się przedstawiać.
-
Cześć - powiedział Adam, po czym wraz z Brunem zaczął się witać ze wszystkim po
kolei, a wyglądało to mniej więcej tak:
Adam,
Monika, Bruno (wytarł spoconą rękę o podkoszulek), Monika, Adam, Marcel, Bruno,
Marcel, Adam, Emi, Bruno, Emi, Adam, Chudy, Bruno, Chudy, Adam, Paula, Bruno,
Paula, Adam, Diana (- co za durne imię - pomyślał Bruno), Bruno, Diana. I tak dalej, bo trzeba
wspomnieć, że osób zgromadzonych w tamtym miejscu było całkiem sporo. Wszyscy
zupełnie im nieznani.
Bruno
odwrócił się do Adama ze zmarnowana miną i gdy inni zajęli się swoim
towarzystwem szepnął:
-
Kurwa, po co to robimy? Przecież nikogo nie zapamiętam, no może z wyjątkiem
Diany - zarechotał na wspomnienie tego imienia.
Adam
zignorował uwagę grubszego kolegi i zauważył, że sporo osób gromadzi się przy
miejscu, gdzie na podłodze stały jakby dwie duże lodówki. Podszedł bliżej i
stwierdził, że w rzeczywistości były to lodówki, takie jak w sklepach, z tym,
że nie było w środku ani lodu ani mrożonek.
-
… pigwówka, pieprzówka, cytrynówka, brzoskwiniówka, wóda na „gumiżelkach”, z
ziemniaków, z ogórków, w zasadzie ze wszystkiego z czego chłopaki dali radę
przygotować - tymi słowami jeden z lokalnych kujonów, który opisywał zawartość
maszyn zwracał się do grupki ciekawskich, którzy stanęli w półkolu przy trzech
wielkich zamrażarkach.
Adam
zobaczył, że w środku lodówek kujony naprawdę zebrały wódę ze wszystkiego.
Butelki układały się w tęczę, a ich zawartość zagregowana w jednym miejscu
przypominała skrytkę jakiegoś zwariowanego czarodzieja, który wytwarzał wywary
ze wszystkiego co udało mu się zebrać lub schwytać. Zapowiadał się ciężki
wieczór dla wszystkich, którzy lubili mocne wrażenia.
-
… będzie jakieś 50 litrów, a jak zabraknie to Jan ma coś jeszcze w pokoju -
dokończył chłopak w kraciastej koszuli i grubych okularach. - Możecie się
śmiało częstować, w końcu dziś mamy dzień wódy. A, kible są na korytarzu jak
coś komuś zaszkodzi - dokończył i zaśmiał się śmiechem, który mógł równie
dobrze uchodzić za kaszel.
Wszyscy
zgromadzeni wzięli po butelce, wszyscy z wyjątkiem wysokiego chłopaka z
tunelami w uszach i podkoszulkiem z czaszką, który od razu wziął trzy.
-
Jakby mu miało uciec, co za pazerny zjeb - pomyślał Adam.
Ze
szkłem oznaczonym etykietą z napisem „malina” udał się do Bruna i reszty
nowopoznanych znajomych. Bruno z dziwną i charakterystyczną dla niego
ekscytacją już rozmawiał z Dianą i opowiadał jej, na które koncerty się wybiera
w tym roku. Dziewczyna sprawiała wrażenie zniesmaczonej i mało zainteresowanej
tym co mówił chłopak, więc co chwila polewała sobie alkohol, który, patrząc na
brak „bazy”, musiał pochodzić ze sklepu, a nie lokalnej produkcji. Może jej
wzmożone picie spowodowane było to samym kontaktem z grubym chłopakiem, który
zachwycał się Slayerem i Disturbem, a możliwe także, że wynikało to z ich
ogólnego niedopasowania (o ile ktokolwiek myślał, aby w ogóle ich dopasować) i
wczesnego stadium imprezy.
Diana
pomimo imienia, które rozśmieszyło Bruna była atrakcyjna. W jej niebieskich
oczach widać było wyrafinowanie, choć nie należała też do grona zimnych suk,
które spotykało się na imprezach i które z łatwością wprost proporcjonalną do
grubości portfela odpadały od swoich ubrań w hotelowym pokoju. Ubrana była w
luźną beżową tunikę, czarne leginsy i buty, w których bez problemu mogłaby
jeździć na motocyklu. Jej piersi o sporym rozmiarze przyciągały nawet wzrok
innych dziewczyn. No i naturalnie wszystkich facetów, w tym Bruna i Adama, nawet
mimo postanowienia tego drugiego, że nie będzie się gapił w damskie dekolty,
jakkolwiek kuszące by one nie były.
-
… no i właśnie wtedy razem z Adamem powiedzieliśmy do nich żeby, spieprzali i
nie zamierzamy niczego chować - mówił nakręcony Bruno, koloryzując historię z
parku i w międzyczasie polewając sobie sążnie z butelki Diany - a oni, że okej,
żebyśmy uważali i tak dalej, zwykłe cioty w mundurach.
Adam
trochę inaczej zapamiętał ich spotkanie z patrolem policji, ale z drugiej
strony czy warto było psuć maskaradę jego mającego problem z tuszą kolegi?
Diana tylko przytakiwała i po kilku przechylonych kubeczkach chcąc-nie chcąc
zaczęła być zainteresowana tym co mówił Bruno.
-
Nieźle, mi też chcieli wlepić dzisiaj mandat, tyle że ugadałam powiedziałam, że
pierwszy raz tu jestem i dostałam pouczenie - stwierdziła troszkę zawianym
tonem Diana - zresztą laską jest troszkę łatwiej, no wiecie - powiedziała i
złapała się za piersi przybliżając je do siebie, co miało być argumentem dla
jej stwierdzenia. Brunowi otworzyły się usta. W celu interwencji na swoje
zdziwienie musiał wlać w nie trochę alkoholu i uważać, żeby przez jego luźne
dresy nie było widać gwałtownej reakcji organizmu.
Adam
usiadł w wolnym miejscu na starej kanapie. Obok niego siedziała Paula. A może i
Monika? Ciężko było zapamiętać. Otworzył butelkę i wypił kilka łyków prosto ze
szkła. Palące ciepło przelało się przez jego gardło a następnie flaki. Kaja i
Nat wróciły z większą ilością butelek i rozpoczęło się picie w wersji
„extreme”. Wszyscy wlewali sobie do gardeł zawartość plastikowych kubeczków
popijając małym łyczkiem soku. Proporcje były zachwiane, bo na tyle butelek
wódki wszelkiej maści nikt nie pomyślał, żeby kupić coś do zapicia palących
substancji z nabożna pieczołowitością przygotowanych przez mieszkańców Gehenny.
Tak więc można rzec, że wszyscy pili dzielnie mimo nie sprzyjających warunków.
Minęło
trochę czasu, butelek nie ubywało. Adam zaczął odczuwać całodniowe zmęczenie i
wypite procenty. Coraz więcej osób tańczyło, wszyscy pili, wszyscy głośno
mówili i śmiali się. W pomieszczeniu przybyłe osoby zdawały się zajmować każdy
wolny kawałek miejsca. Do grupy, do której dołączyli dzięki uprzejmości
dziewczyn dołączyło się kilku pijanych kujonów, w tym jedna kujonica. Zaczęło
robić się duszno, a przyjęte płyny w naturalny sposób zaczęły przejmować
kontrolę nad Adamem, a dokładniej jego pęcherzem.
-
Pora na pozbycie się niepotrzebnych płynów - pomyślał Adam. Miał już spytać
Bruna czy nie idzie z nim rozprostować kości, ale zobaczył, że jego kumpel
postawił milowy krok w kontaktach damsko-męskich. Diana siedziała mu na kolanach,
a grubas co chwilę dolewał jej trunku z butelki, na której naklejce napisane
było „kiwi”. Dziewczyna miała mętne oczy i zdawała się coraz bardziej odpływać
w krainę wiecznego pijaństwa.
-
Jak tak dalej pójdzie klucha dopnie swego - pomyślał Adam - no i dopnie też ją,
a wtedy zapewne wszystkie następne spotkania będą dotyczyły historii w stylu
„czego ja to nie zrobiłem”. Taktyka „na śpiocha”, albo „na pijaną dziewczynę”
to chyba szczyt możliwości mojego obdarzonego pokaźną tuszą przyjaciela.
Adam
skrzywił się na samą myśl o tym jak Bruno może posiąść ciało pijanej i całkiem
drobnej słomianowłosej Diany. Choć po chwili przypomniał sobie, że w jego życiu
było sporo podobnych sytuacji, więc w zasadzie nie miał kumplowi nic do
zarzucenia. Kiedy chłopak wstał z kanapy grawitacja dała się we znaki, jednak,
jak sam potrafił jeszcze ocenić, nie było to najgorsze stadium. Kiedy mijał
Kaję poczuł, jakby ktoś delikatnie złapał go za rękę, jednak tłum przy ich
miejscówce nie dawał mu szansy na obrócenie się i dokładne przeanalizowanie
sytuacji. No i potrzeba fizjologiczna była silniejsza niż cokolwiek innego. Z
głośników leciał „Rollin” Limp Bizkita, a ci którzy kojarzyli kawałek rzucali
się w natchnionych spazmach po miejscu przeznaczonym do tańczenia.
-
No to „rollin” - pomyślał Adam wkraczając w tłum.
Kibel i jego konsekwencje
Lie naked on the
floor and let the messiah go through our souls
Suit Pee, System of a Down
Przed
wejściem do damskiej jakieś dwie dziewczyny, które nie mogły już dłużej czekać
całowały się namiętnie w alkoholowym amoku. Jedna błądziła ręką pod bluzką
drugiej, a druga ściskała za tyłek pierwszą tak, jakby miała wycisnąć z niej wszystkie soki.
Wszystko z ogromnym entuzjazmem
obserwowały kujony i kujonice zachowując jednak bezpieczną odległość.
Adam dopchał się do męskiego kibla. Nie było tam co prawda kolejek takich, jak
w WC dla dziewczyn, ale odgrywały się inne „barwne” sceny.
Jeden
z kujonów nie wytrzymał napięcia i rzygał do zlewu mamrocząc coś w rodzaju
„boże umieram”, ktoś inny stracił równowagę przy pisuarze i wyrżnął o podłogę
nie przestając sikać. - Tak upada fontanna - pomyślał Adam, odpalił papierosa i
otworzył drzwi kabiny nie przyzwyczajony do sikania ramię w ramię wśród innych
pijanych facetów. Kabina była pusta, ale zawartość muszli wywoływała repulsję,
które uniemożliwiały zwykłe oddanie moczu. Kolejna kabina też była pusta, ale
bez drzwi, co szczególnie nie przeszkadzało chłopakowi w rozwiązaniu jego
narastającej potrzeby.
Kiedy
opróżniał pęcherz doszły go urywki jakiejś międzykabinowej konwersacji.
-
Ej, a jak ty właściwie łapiesz laskę za cycki? - spytał się pierwszy głos.
-
Jak to jak? - odpowiedział pytaniem na pytanie drugi, brzmiący na bardzo
pijanego.
-
Normalnie, wiesz, czy łapiesz tylko za sutki czy za całe, mocno czy słabo. No
jak kurwa łapiesz?
-
A, to zawsze za późno.
-
Za późno na co?
-
Nie wiem…
Rozmowę
przerwało nagle chluśnięcie i gardłowy odgłos z kabiny osobnika, który na
kobiecych piersiach znał się niewystarczająco. Adam zatrzymał strumień strzepnął
fujarę i popiół z papierosa do muszli. Na ścianie kabiny oprócz tekstów w stylu
„Obciągnę Ci (numer telefonu)” czy „Kibel to nie raj nie wal konia tylko sraj”
(skąd u nerdów takie pomysły?) zobaczył napis, który różnił się od innych, bo
napisany był ładnym charakterem pisma.
„Czas
ucieka, ona czeka”
Chłopak
nie miał pojęcia w jakim kontekście autor napisał i w zasadzie, gdyby nie ładny
charakter pisma nie zwróciłby uwagi na ten napis. Czas, który spędził
analizując przemyślenia utrwalone na ścianach kabiny i wsłuchując się w ten
bezsensowny dialog wydawał mu się trwać wieczność.
-
Od razu lepiej - pomyślał wychodząc z kabiny i wypuszczając z płuc chmurę dymu
- co jest…
Do
męskiego wpadł Bruno, który jedną ręką trzymał się za twarz i przeciskał się w
stronę kabin (teraz okupowane były wszystkie zlewy). W jego oczach była panika.
Pech chciał, że kumpel Adama nie był ze względu na wiele centymetrów w pasie „przecinakiem
tłumów” i zwyczajnie nie zdążył z rozrywającą go potrzebą.
Przez
palce dłoni, którą zakrywał usta chlusnęły wymiociny, tak jakby ktoś odpalił
zatkany prysznic. Zawartość żołądka Bruna ochlapała podłogę, rzygających
kujonów, lustro i chłopaka z czaszką na koszulce, którego Adam spotkał przy
lodówkach z wódą, a który teraz chciał załatwić którąś ze swoich potrzeb. O
dziwo na samego sprawcę zamieszania nie poleciało nic. Kujony były zbyt
zmarnowane, aby się przejąć tragizmem sytuacji, jednak wysoki brunet nie był
szczęśliwy, że ktoś okrasił rzygami jego czarne jeansy i podkoszulek.
-
Co ty kurwa odpierdalasz gruba pizdo? - warknął właściciel tuneli w uszach i
podszedł do Bruna zaciskając pięści, co symbolizowało raczej bojową postawę.
Adam
może nie był wybuchowym człowiekiem i stronił także od przemocy, ale nie lubił
jak ktoś tak mówił do jego nieodżałowanego współlokatora.
Bruno
znał Adama od dzieciństwa. Trzeba wspomnieć, że chłopak zawsze miał problemy ze
swoją wagą, przez co nie miał kolegów, a jego „znajomi” ciągle wytykali mu
wszystkie wady. Bruno nie ćwiczył na wuefie, nie chodził na randki i nie był
rozmownym typem człowieka, nauczyciele też go nie lubili. Więc z smutnego życia
uciekał w gry komputerowe i mocną muzykę. Kiedy w podstawówce Adam uderzył w
brzuch śmiejącego się z Bruna starszego dzieciaka, ich znajomość wydawała się
być zacementowana. Rodzice Bruna mieli kupę pieniędzy i kupowali mu różne
rzeczy, o których Adam mógł tylko pomarzyć. Nowa konsola do gier, pierwsze
połączenie z Internetem w mieście, zagraniczne pornosy oglądane w piwnicy - to
były skarby dzieciństwa, których Adam mógł doświadczyć dzięki przyjaźni z
grubym Brunem. Byli znajomymi na dobre i na złe, którzy nie musieli ze sobą
gadać, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak, albo że wszystko jest w porządku.
Bruno dzielił się z Adamem wrażeniami z koncertów za granicą, na których bywał,
a Adam stanowił dla niego podporę w ciągu całego nieszczęścia wieku dorastania.
Niejednokrotnie Bruno ratował także skórę Adamowi powołując się na swojego
wpływowego ojca. Wiele ich łączyło, więc to co się działo w jakimś parszywym
męskim kiblu w Gehennie nie mogło przejść bez echa i reakcji ze strony Adama.
-
Ty, dziurawiec – Adam złapał za ramię chłopaka, który obraził Bruna i obrócił
go w swoją stronę.
-
Czego chcesz śmieciu? - zapytał chłopak, jednak nie dostał odpowiedzi. A może
ją otrzymał w innej formie? Adam rzucił na ziemię resztkę papierosa, a jego pięść
wycelowana w twarz krewkiego chłopaka zdawała się rozwiązać wszelkie powody, dla
których warto było kontynuować dysputę.
Brunet
poleciał na obleśną podłogę męskiego kibla, trzymając się za twarz. Krew
leciała mu z nosa, a poszkodowany mamrotał „zabiję cię, zabiję cię, przysięgam
skurwielu”. Nagle wszyscy spojrzeli się na Adama, ale trwało to tylko kilka
sekund, bo przecież impulsy wysyłane przez ich organizmy nie mogły czekać zbyt
długo do czego dochodziła jeszcze poalkoholowy syndrom braku koncentracji.
Bruno wytarł szybko twarz ostatnimi papierowymi ręcznikami, które zostały w
podajniku i patrzył pytającym wzrokiem na kumpla, który przed chwilą
znokautował chłopaka.
-
Bruno spierdalamy stąd - powiedział Adam do kolegi, który z rozdziawioną
szeroko szczęką nie mógł zrozumieć całego ogromu sytuacji. Wychodząc sprzedał
jeszcze solidnego kopniaka leżącemu chłopakowi.
- Nikt
mnie nie zabije, tym bardziej ty fiucie - rzucił na odchodne Adam, a brunet
zwinął się w kłębek.
Korytarzem
wiodącym z kibla ruszyli najszybciej jak się dało w stronę Sali, przez którą
trzeba było przejść, aby wyjść z akademika. Bruno zabrał z ziemi jeszcze kilka
zamkniętych butelek różnej maści, które zostawili zapewne jacyś ludzie zbyt
pijani, aby o nich pamiętać. Adam przepychał się przez tłum, a za nim wlókł się
Bruno. Dochodziła pierwsza w nocy.
Dotarli
do sali-stołówki. Cała sytuacja stała się jeszcze bardziej nasączona alkoholem,
o czym świadczyć mogły zarówno ruchy osób w pomieszczeniu, ogromne ilości
pustych butelek z nalepkami, które walały się po podłodze oraz sama atmosfera,
w której dosłownie dało się wyczuć spirytus. Gdy Adam i jego kolega z nadwagą
wymijali pary paralitycznie tańczące przy głośniku, przez sekundę mignął mu
pewien obraz. Widok, który Adam wychwycił kątem oka nie mógł być realny. Umysł
często wpędzał go w pułapki, a wzrok płatał figle. Jednak chłopak zdawał się
zauważyć coś, co nie mogło być rzeczą możliwą. Choć gdyby wszystko naraz
złożyło się, w splocie niemożliwych i dziwnych okoliczności, to z nierealnym
wręcz prawdopodobieństwem przed oczami Adama mogła mignąć ona.
Bruno
z całym impetem wpadł na Adama, który przez chwilę stał w miejscu.
-
Ruszaj dupę stary, ten zjeb wydawał się mieć tutaj kilku większych kumpli, a
wolałbym nie odwiedzać cię w szpitalu - powiedział zdyszany Bruno.
Adam
po otrząśnięciu się i odrzuceniu niedorzecznej wizji dopchał się do rogu Sali,
gdzie większość osób wydawała się być już kompletnie bez życia. Kaja z Nat
jadły właśnie galaretkę smakową ze spirytusu śmiejąc się z całej sytuacji. W
ręku Nat tlił się skręt. O dziwo kontaktowała jeszcze Diana, która starała się
złapać kawałek alkogalaretki paluszkami mającymi stanowić pałeczki. Adam
chwycił plastikowy kubek, napełnił go zawartością jednej z otwartych butelek i
wypił duszkiem.
-
Dobra zjarane królewny, musimy iść, mamy drugą imprezę, a gospodarz nienawidzi
spóźnialskich - zakomunikował dziewczynom Adam, co oczywiście nie było prawdą,
a miało na celu jak najszybsze opuszczenie Gehenny.
Wszystkie
trzy oderwały się na sekundę od
pochłaniania żelkowej substancji.
-
Ja zostaję, nie mogę się ruszać i pewnie zasnęłabym na chodniku, albo na ławce
w najlepszym wypadku - powiedziała Nat prezentując chłopakom swoje
krwistoczerwone oczy.
-
W zasadzie, jak nie macie nic przeciwko to mogę iść z wami, a Nat zostanie i
będzie pilnowała naszych nawalonych sióstr miłosierdzia - Kaja i wskazała ręką
na śpiące na kanapie w pijackim śnie dziewczyny, które jeszcze nie tak dawno
poznawały się z Adamem i Brunem.
-
Pewnie - przytaknęła z sarkazmem Nat - ja zawsze muszę być od pilnowania zwłok
przed zwariowanymi jebakami.
-
Ty, Bruno, ja też idę z wami, tylko zabiorę galaretkę - to był głos Diany,
która będąc i tak już mocno wstawiona, poddała się i jadła zawartość miski
łyżką - ale ty mnie pilnujesz i jesteś za mnie odpowiedzialny.
Tu
dziewczyna wycelowała palcem w Bruna, który w jeden wieczór przeżył zapewne
więcej kontaktów z dziewczynami niż w całym swoim dotychczasowym żywocie. Sam
zainteresowany przez nadmiar emocji ciągle nie mógł złapać oddechu. Ktoś z
korytarza krzyknął, że niejaki Edward dostał w męskiej toalecie w nos.
-
Drużyno, zbieramy się - powiedział Adam widząc rosnące prawdopodobieństwo
spełnienia się wcześniejszych słów kumpla. Chwycił Kaję za przegub ręki i
pociągnął ją w stronę wejścia. Dziewczyna zdążyła jeszcze zabrać torebkę i
połowę malinówki.
-
Choć, drugim wyjściem będzie szybciej - powiedziała
Kaja i zmieniła kierunek marszu przez falę ludzi.
-
Pewnie, drugim wyjściem - Adam dziękował w głębi za to, że ktoś tu znał
Gehennę.
Jednak
manewr, który wykonali sprawił, że rozminęli się z Brunem i Dianą, a tłum
zbierający się przy głównym wyjściu i huk z głośników (ktoś odpowiedzialny za
muzykę chyba odpuścił od tanecznych rytmów, bo leciał Slipknot) sprawiał, że
ciężko było się skontaktować z brnącym do przodu niczym buldożer kumplem. No i
co najważniejsze to nie Bruno zdzielił po gębie nadpobudliwego Edwarda.
-
Można się zatem bezpiecznie rozdzielić, na pewno się jeszcze spotkamy -
pomyślał Adam przechodząc przez drzwi po drugiej stronie Sali, które prowadziły
do jakiegoś pomieszczenia.
-
Idź korytarzem i jak będziesz na końcu to skręć w prawo widzimy się na
zewnątrz, ja muszę wrócić po kluczę do mieszkania, mamy jedną parę, a ja raczej
wracam przed Nat - powiedziała blondynka, po czym znikła, a Adam widział już
tylko jej oddalający się zgrabny tyłek wciśnięty w jeansowe szorty.
Przeszedł
prze korytarz, który kiedyś mógł stanowić miejsce, dzięki któremu posiłki
trafiały na główną salę. Na samym końcu korytarza zrobił tak, jak powiedziała
mu Kaja. Przez drzwi trafił do krótszego tunelu, którego drzwi w istocie
prowadziły na zewnątrz.
Adam
wyszedł na świeże powietrze, które w zestawieniu z atmosferą panującą wewnątrz
akademika pomimo lata zdawało się być jesiennym zefirem. Otaczały go wypełnione
po brzegi śmietniki i mała komórka ze sprzętem, którego używa się podczas zimy.
Po prawej stronie widział fragment ulicy. Czuł jednak, że w tym całym
zamieszaniu powinien poczekać na Kaję. Był jej to winien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz