Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

piątek, 14 lutego 2014

Bierz ją! - część I

W innych miastach ludzie chodzą po ulicach. Ocierają się o siebie, wpadają na innych. W (tu wstaw swoje miasto) nikt nikogo nie dotyka. Zawsze oddziela nas metal i szkło. Tak bardzo brakuje nam tego dotyku, że zderzamy się ze sobą, żeby cokolwiek poczuć.
The Crash


Piątkowe popołudnie – kontakt z siłami przedwiecznymi

W małym pokoju z jednym oknem, dwoma wysłużonymi łóżkami, stołem ukraszonym pustymi butelkami oraz dużą komodą padł na kolana, a jego usta bezgłośnie zaczęły szeptać.

- Boże lub bogowie, ktokolwiek, kto może mnie wysłuchać i zmienić całe to bagno, w które wpadłem. Chciałbym nie bliżej być królestwa mroku, choć o kilka kroków oddalić się od przepaść, od czerni, w którą patrzę, poczuć szczęście radość i spełnienie. Jakiekolwiek, kiedykolwiek, tak długo już czekałem. I wciąż tylko pragnę. Siły prastare, albo całkiem nowe a silne, dajcie mi jakikolwiek znak, cokolwiek co pozwoli zapomnieć o tej dziwce, co mi nóż w plecy wbiła… Kurwa mać, miałem o niej nie mówić „dziwka”. Tak więc, boże lub diable, ktokolwiek sobie z was lepiej poradzi, przepraszam z góry, że was zestawiam, ale wybór mi się ograniczył po tym jak mnie buddyści wyjebali ze świątyni, dajcie mi jakiś znak, jeden pierdo...

Drzwi do pokoju otworzyły się, a u progu stanął grubszy, wyglądający na dwadzieścia parę lat chłopak ubrany w dresowe spodnie i podkoszulek z wielkim napisem „Lamb of God”.

-Adam, rozumiem, że dawno nie pieprzyłeś i tak dalej, ale co ty kurwa robisz? Do reszty cię popierdoliło? Przecież ty na komunię swoją ostatni raz byłeś w kościele, a teraz klęczysz i wyglądasz jakby ktoś cię kapciem po mordzie przeżegnał.

Adam wybity z transu, który wydawał się być ostatnią deską ratunku w sytuacji, w której się znalazł, wstał i spojrzał na grubego chłopaka nienawistnym wzrokiem. Trudno, będzie wytłumaczyć kumplowi z pokoju co robił na kolanach, z zamkniętymi oczami i skupionym wyrazem twarzy. W ogóle co można powiedzieć, kiedy ktoś spotyka cię w takiej pozycji, a ty się modlisz lub przynajmniej udajesz, że to robisz, a wszystko z powodu beznadziejności sytuacji i braku innych rozwiązań.

- Bruno czy ty wyniosłeś z domu cokolwiek więcej niż kasę od swoich starych? Nie wiesz, że przed wejściem gdziekolwiek trzeba pukać, bo ktoś w środku może na przykład być goły, albo nie wiem, zajęty czymś ważnym – powiedział Adam, a jego głos drżał ze złości.

-Yyy, stary nie wiem czy wiesz, ale to też mój pokój, a w akademiku to wszyscy wchodzą bez pukania, nawet do kibla. Zresztą gdybyś był goły to nic wielkiego by się nie stało, bo kiedyś na basenie pod prysznicem widziałem twoją fujarę i powiem, że bez rewelacji – powiedział Bruno przywołując w myślach dziwne sceny ze swojego życia – co innego, gdyby przyszła Iz z twoją byłą, to wtedy by było zabawne i krępujące. Albo gdyby twoi starzy wpadli, gdy sobie robisz dobrze przed zdjęciami tych lasek z pierwszego roku.

- Po pierwsze, nie wspominaj ani słowem o mojej byłej jebana klucho, albo zedrę z ciebie ubranie i przywiążę do słupa, żeby każdy pierwszak widział twoje obwisłe sadło. Po drugie, klęczałem bo mi szkło kontaktowe spadło, a wiesz, że bez nich gówno widzę, a starzy mnie nie odwiedzają i nie odwiedzą, więc daruj sobie te durne insynuacje.

- Przecież nosisz okulary. A zresztą nie moja sprawa, jak dla mnie to możesz nawet dymać tą grubą laskę, co się do mnie przystawiała na ostatnim koncercie. Ale proszę cię stary, nie rób tego na moich oczach – stwierdził z rozbawieniem współlokator Adama, po czym dodał – kupiłem sporo browarów, musisz mi pomóc, no i jeszcze to – Bruno wyciągnął z kieszeni trzy wielkie skręty i zrobił smutną minę, pozując na bezradnego.

- Na razie daj mi chwilę, czy ty nigdy nie chciałeś być przez chwilę sam? A zresztą, nie odpowiadaj, po prostu czekaj na dole, będę za kilka minut – powiedział Adam, po czym wypchnął grubego z pokoju i strzelił za nim drzwiami. Butelki, które stały na jedynym stoliku niebezpiecznie się zatrzęsły.

To prawda, Adam nosił okulary i to tylko do czytania. Wyglądał w nich zwyczajnie głupio, a ona zawsze mówiła, że jest inaczej. No i kto na kolanach szuka jednodniowej soczewki, która spadła na brudną podłogę? A co do tej grubej dziewczyny z koncertu o której wspominał Bruno, to wolałby chyba przespać się z matką grubasa. Bo należy zaznaczyć, że „laska z koncertu”  mogła być bez problemu dublerką maskotki Mischelina.

Jeżeli chodzi o Adama to nie był może przystojniakiem w stylu Beckhama czy Patisona, ale nie straszył też wyglądem. Wysoki, jako-tako zbudowany z krótko obciętymi czarnymi włosami i przenikliwym spojrzeniem sprawiał, że dziewczyny raczej nie uciekały na jego widok. No i do tego jeszcze bystre teksty, które przywłaszczał z książek, gazet a nawet odmętów Internetu. Jego największą wadą było to, że nie przywiązywał zbytniej wagi do wyglądu i nie mógł zapomnieć wielu faktów z przeszłości. Co innego Bruno, który zapewne pocił się teraz schodząc ze schodów. Gruby z dłuższymi włosami nijakiego koloru, które ciągle mu się przetłuszczały i kołtuniły. Do tego dochodziło nieskończone zamiłowanie do mocnej muzyki, co blokowało mu rozmowy na jakikolwiek inny temat niż właśnie mocna muzyka. I jeszcze psucie wielu sytuacji, w których uczestniczyły niezłe dziewczyny, które z powodzeniem mogły poznać Adama bliżej. To był cały Bruno, typowy przykład osoby wychowanej przez zdewociałych rodziców, którym trzeba było się w końcu postawić.

- Dokończyć to durne błaganie, tą pseudomodlitwę czy nie? –Adam zastanawiał się, czy powiedzieć coś jeszcze wobec wszystkich sił, które jego zdaniem były ostatnią deską ratunku, promykiem nierealnej nadziei, którą wytworzył w swojej głowie – pieprzyć to, trzeba działać, może czas będzie lepiej leczył rany, niż zagłębianie się w JEJ temacie.

„Jej temat” był sferą tabu. Wszystko co wiązało się z „nią” wywoływało u Adama uczucie bezsilności, połączonej z rozpaczą i gniewem. Ta niebezpieczna mieszkanka sprawiała, że gdy tylko o niej myślał, na co dzień w miarę opanowany chłopak czuł się, jakby ktoś chwytał go za gardło, a krew odpływała mu z całego ciała do jakiejś niematerialnej strefy. Wtedy też nie za bardzo miał ochotę na cokolwiek. Choć wewnętrznie zdawał sobie sprawę, że przecież trzeba było jakoś funkcjonować, nawet, gdy od tego wydarzenia minęło już trochę czasu.

Bruno nie zdziwił się, gdy Adam, którego zastał w tak niecodziennej pozycji strzelił mu drzwiami przed twarzą. Chłopak miał wyrobione zdanie o Adamie („Mój kumpel, ale ostatnio popierdoliło go do reszty”), tak samo jak i o dziewczynach („Same przyjdą, nie?”), życiu w akademiku („Carpe diem!”) i studiowaniu („Jutro”). Kilka skrętów w kieszeni i wielopak piwa, który  pulchny chłopak trzymał pod pachą sprawił, że fan mocnego brzmienia zapomniał o tym, co widział w pokoju, który dzielił z Adamem. Odwrócił się na pięcie i ruszył spokojnym krokiem w stronę schodów,  mijając po drodze kilku niezbyt trzeźwych pierwszaków sprzeczających się o to, kogo widzieli w pod pomnikiem Zwycięzców.  

Adam z jedynej szafki, która stała w pokoju wyjął kilka elementów garderoby, które jego zdaniem mogły nadawać się do noszenia. Powąchał czerwony podkoszulek z napisem „California” i stwierdził, że raczej nie nadaje się do niczego z wyjątkiem pełnienia mało zaszczytnej funkcji szmaty do podłogi. Próby nie przeszły także dwa następne t-shirty, więc musiał wyjąć coś z szuflady Bruna. Z całego spektrum zespołów widniejących na czarnych, mocno spranych podkoszulkach, zdecydował się na „Korna”. Przynajmniej ich znał i nawet lubił niektóre kawałki, szczególnie te o niespełnieniu. Wciągnął wytarte na kolanach dżinsy, zawiązał wysłużone trampki i wyszedł z pokoju, chcąc zapomnieć o dziwnej próbie komunikacji z zaświatami i w ogóle o wszystkim, o czym myślał.


Konfrontacje

Jak się żyje w wesołym miasteczku, nie sposób powstrzymać się od śmiechu.

Spotkali się na dole.

- Nie wiedziałem, że jesteś fanem Korna stary – rzucił Bruno, który wygodnie rozsiadłszy się na pobliskiej ławce sączył pierwsze piwo.

- Wszystkie moje ubrania nie nadają się do noszenia.

- Wąchałeś czy patrzyłeś?

- Wąchałem, nie przeszły testu.

- Nieważne, jak uwalisz mi ten podkoszulek to zabiję cię we śnie, a teraz ruszamy dupę, nasi zieloni przyjaciele czekają?

- Kto kurwa?

- Adam, ogarnij się! – powiedział Bruno wskazując palcem na kieszeń swoich dresowych spodni robiąc przy okazji dziwną minę.

- Aaa, dobra nieważne, to gdzie idziemy? Pod fabrykę, do parku, na boisko czy przy pomnik?

- Pod fabrykę mi się nie chce, bo za daleko. Na boisku grają teraz jakieś dzieciaki, więc też odpada, nie chcemy przecież robić konkurencji klechom. Pomnik okupowany przez lokalnych żuli, bo dzisiaj ciepło i pewnie większość z nich tam będzie kimała. Dawaj do parku, jest blisko, są ławki i dużo fajnych lasek.

- Myślałem, że wyjdziemy gdzieś dalej, bo lato nie będzie trwało wiecznie, a w tym parku spędzamy chyba większość życia, tak samo zresztą  jak w akademiku.

- Jak wybudują w okolicy taki wyzwolony lunapark, gdzie można przychodzić z własnym „prowiantem”, to uwierz, że będziemy tam pierwsi, a teraz zawijamy na łono natury.

Park znajdował się kilka minut drogi od akademika, co oznaczało, że w tak ciepły dzień będzie stanowił on matecznik dla wszystkich, którzy chcieli się napić, uprawiać spontaniczny seks poza widokiem lub też na nim, albo tak, jak Adam i Bruno po prostu się rozerwać w jeszcze mniej legalny sposób.

W rzeczy samej, kiedy tylko weszli do parku ich oczom ukazała się
scena, która nie odbiegała od festiwali muzycznych i trzeba dodać, że miejsce nie stanowiło w żadnym wypadku łona natury. Ludzie siedzieli na ławkach lub leżeli na kocach rozłożonych na trawie, niektórzy przynieśli nawet własne leżaki. Kosze na śmieci były wypełnione po brzegi pustymi butelkami po najróżniejszych rodzajach trunków. Ktoś rozpalał przenośnego grilla. 

Większość piła mniejszość czytała gazety i książki. Wydawało się, że park był teraz pod okupacją wszystkich, których doszczętnie wykończył tydzień, osób, które były tak samo spragnione powietrza jak i alkoholu i siebie wzajemnie.

- Potrafimy się bawić co? – Bruno zagadał do Adama mając chyba na myśli cały kolektyw młodych ludzi, którzy spędzali czas podobnie do niego – O, wolna ławka!

Bruno rzucił się w stronę siedziska tak, jakby od szybkości z jaką tam dotrze zależało całe jego życie. Wyglądało to bardzo zabawnie: chłopak mający problem z tuszą, trzymający dwunastopak piwa pod pachą biegł jak rozpędzony nosorożec w stronę ostatniego źródła wody. No ale dopiął swego, bo usiadł na rzeczonej ławce. Wyrazem triumfu na jego twarzy świadczył o jakimś prymitywnym spełnieniu i małym zwycięstwie, które nigdy nie miało miejsca na innej, bardziej wysublimowanej płaszczyźnie. Bruno machał ręką na Adama, aby się pospieszył, tak jakby wszyscy mieli się nagle rzucić, żeby usiąść obok niego.

- Stary wyluzuj, zawsze mogliśmy usiąść na trawie – zauważył Adam.

- Pieprzyć trawę, albo nie, jeszcze lepiej – wyciągnął z kieszeni pomiętego skręta (bieganie nie służy tak delikatnym rzeczom)  rozpalił i podał Adamowi – Masz, pal i nie myśl za wiele.

Adam wziął skręta od Bruna i zaciągnął się solidnie. Po drapaniu w gardle i iskierkach, które widoczne były przy rozpalaniu chłopak zwątpił, aby zapewnienia współlokator o tym, że „Czarny na pewno sprzedaje nam super naturę” były prawdziwe. No, ale dym to dym i jak na razie nie trzeba się martwić o zdrowie, pomyślał Adam. Nastała kontemplacja ciszy, a rytuał kultywowany przez najstarsze plemiona, przeniesiony teraz w ostoję miejskiej dżungli, trwał w najlepsze. Chłopak przejechał ręką po desce ławki, która znajdowała się między jego nogami. Wyczuł, że jakiś niedoszły rzeźbiarz miał coś do przekazania. Spojrzał na ławkę i odczytał na głos:

- „Nie ma róży bez kolców”

- Adam, mianuje cię poetą roku – powiedział Bruno zmęczonym głosem – do prawdy, słyszę tak piękne słowa pierwszy raz w życiu.

- To nie ja napisałem klucho – odwarknął Adam i pogrążył się w płytkiej zadumie.

Kiedy tak siedzieli i palili popijając tanie piwo, przed nimi pojawiły się dwie osoby. I to nie byle jakie, bo dziewczyny z pierwszego roku – obiekty słabości i fantazji erotycznych Bruna. Pierwsza z nich, wysoka blondynka z krótszymi włosami i kolczykiem w nosie, miała na sobie krótkie szorty ukazujące wystające kieszenie i podkoszulek na ramiączka z napisem „Guns’n’Roses” widniejącym nad jednym z obrazków z któregoś albumu zespołu. Obok niej zmaterializowała się długowłosa brunetka średniego wzrostu  w dżinsach i flanelowej koszuli zawiązanej na wysokości piersi. Adam dostrzegł, że dziewczynie z blond włosami przez duże wycięcia na rękawy widać czerwony koronkowy stanik. Brunetka nie nosiłą go wcale. Bruno z miną w stylu „o kurwa” spojrzał na Adama, który pomimo niespodziewanej sytuacji pojawienia się tych współczesnych nimf pozostał niewzruszony.

- Cześć chłopaki – zaczęła dziarsko blondynka –  Siedziałyśmy obok i doleciał do nas przyjemny zapach i zastanawiałyśmy się, czy nie macie może w nadmiarze jakiegoś zielska, bo nasz dostawca się wykruszył, a razem z Nat chciałybyśmy coś zorganizować na wieczór.

- Yyy, tak pewnie mamy, ale jak na razie tylko dla siebie – zaczął niepewnie i niezgrabnie Bruno, którego czerwone oczy nie byłyby przekonywujące nawet dla żuli spod pomnika Zwycięzców – Ale jeżeli powiecie, gdzie idziecie wieczorem, to razem z Adamem na pewno coś zorganizujemy.

- Co za skończony idiota – pomyślał Adam i patrzył jak uśmiech dziewczyn trochę osłabł – Bruno daj koleżankom skręta, a jak się im spodoba to niech do Ciebie zadzwonią, czy ty do końca straciłeś rozum i nie wiesz, że takich spraw nie załatwia się w parku? – Powiedział Adam starając się naprawić atmosferę.

- O, to dobry pomysł – przemówiła brunetka – to daj mi swój numer, puszczę ci dzwonka to jakoś się ustawimy – powiedziała dziewczyna we flaneli.

Uśmiech, który powstał na twarzy Nat, kiedy spojrzała na Adama mógł sugerować, że albo podziela jego pomysł, albo też lubi Korna (spojrzała na „jego” podkoszulek) albo uważa, że wieczór może skończyć się ciekawie, kiedy ich nagie ciała złączą się w najdziwniejszych pozycjach. Niestety dla wszystkich scenariuszy, Adam nie miał telefonu, bo rozwalił go o chodnik po jednej z nieudanych prób komunikacji z „nią”, zresztą ostatnio  i tak nikt do niego nie dzwonił.

- Zostawiłem w pokoju – skłamał – ale możesz wziąć numer od Bruna, tak będzie szybciej.

Bruno zaczął się pocić i robić czerwony. Nie wiadomo czy wywołane to było kontaktem z dziewczynami i perspektywą posiadania numeru jednej z nich, czy odwlekanym w czasie rezultatem wysiłku fizycznego połączonego ze sporym skrętem, którego wypalili kilka minut temu.

- W porządku niech będzie – powiedziała brunetka z drobnym rozczarowaniem w głosie, po czym podyktowała swój numer telefonu. Bruno wyciągnął z kieszeni dwa mocno pogniecione skręty i dał blondynce, po czym zadzwonił na podany numer. Po kilku sekundach telefon dziewczyny zaczął wygrywać „Tainted love” Merlina Mansona.

– Dobra mam, będziemy dzwonić za jakiś czas, a tymczasem idziemy się przejść. Choć Kaja – powiedziała do blondynki, po czym bez słowa oddaliły się i zniknęły Adamowi i Brunowi z pola widzenia.

- O kurwa, ale laski – wysapałł Bruno cały czerwony na twarzy, nie mogąc uwierzyć, że nie dość, że ma numer takiej dziewczyny, to jeszcze ma ona w telefonie ustawiony na dzwonek utwór Mansona.

- Stary spokojnie, bo padniesz na zawał po tylu emocjach. A po drugie nie napalaj się tak, chciały od ciebie tylko trawę, a nie żebyś im wylizał cycki albo tyłek – skwitował chłodno Adam.

- Nie pierdol, widziałem jak się na nas patrzyły! Zresztą w taki piątek trzeba coś wymyślić – powiedział i podał Adamowi kolejną puszkę mocnego.

- No to coś wymyśl, ja nie za bardzo mam ochotę na cokolwiek.

Gdy tak siedzieli i rozmawiali sącząc kolejne piwo, nie zauważyli, że wokół nich liczba osób korzystających z ładnej pogody zmniejszyła się a dźwięki parkowej popijawy dziwnie ucichły. Tak jak niespodziewanie zjawiły się dziewczyny, tak samo nieoczekiwanie przed nimi pojawił się dwuosobowy patrol policji.

Zanim padły słowa, „Dzień dobry, policja” Bruno wystrzelił jak z procy i pognał w stronę środka parku. Wyglądało to niezwykle śmiesznie, tak jakby zmusić Bukę z „Muminków” do biegu. Adam siedział jeszcze przez ułamek sekundy z rozdziawioną gębą nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Kątem oka spojrzał na równie zdziwione miny dwójki policjantów odprowadzających wzrokiem Bruna, którzy stanowić mogli przykład tego jak ma wyglądać funkcjonariusz – no wiecie, taka kwadratowa twarz bez zarostu, wielkie okulary przeciwsłoneczne  i wypastowane buty, idealny mundur itd.

 – Idiota zapomniał, że oddał wszystko dziewczynom – pomyślał na szybko Adam – ale ja nie zamierzam dostać mandatu od tych świń.

Chłopak, zanim policjanci zdążyli odwrócić się do niego po tym Bruno wykonał sprint bizona,  przeskoczył przez oparcie ławki i najszybciej jak mógł pobiegł w stronę przeciwną do tej, którą obrał jego kumpel.

- Gonimy ich? – policjant spytał się swojego partnera.

- Na łeb upadłeś? W taki upał znowu byłbym cały spocony, a w tych butach chujowo się biega. Daj spokój pewnie chłopaczki obsrały gacie, bo bały się, że im dowalimy za picie w miejscu publicznym i sprawdzimy kieszenie znajdując jednego skręta. O i jeszcze cztery puszki zostawili – zauważył policjant wyciągając pozostałości z wielopaku spod ławki i jakby nigdy nic przywłaszczając je sobie.

- No dobra, niech będzie zwijamy się do radiowozu, tylko szybko, bo nie chcę żeby ktokolwiek nas zobaczył z tymi browarami – powiedział pierwszy z funkcjonariuszy, po czym obaj oddalili się szybkim krokiem ku radiowozowi zaparkowanemu przed wejściem do parku.


Pomnik Zwycięzców

Ponieważ miał czas by być a nie być na czas.
Serj Tankian, „Businessman vs Homeless”

Bruno dobiegł do środka parku, gdzie znajdowała się zadaszona konstrukcja, która zapewne miała służyć jako schronienie dla wszystkich ludzi, którzy nie wiedzieli, że przebywanie wśród drzew, gdy pada nie jest dobrym pomysłem. Zziajany i czerwony na twarzy chłopak oparł się o jedną z belek stanowiącą podporę dachu.

- O kurwa, zaraz umrę – pomyślał, po czym odruchowo wyciągnął telefon, żeby zadzwonić do Adama, ale przypomniał sobie, że jego telefon jest już w niebie dla urządzeń mobilnych.

- Muszę się ogarnąć i sprawić, żeby końcówka dnia nie była tak popaprana, jak to teraz – taka myśl zaświtała w głowie chłopaka, po czym wykręcił on numer do znajomego drobnego dilera Majka. Majk widniał w telefonie pod nazwą „Marysia”. Nacisnął słuchawkę i po kilku sygnałach usłyszał głos:

- Siema grubasie!

- Majk wiesz przecież, że to wina genów i nic nie poradzę, że tak jest. Zresztą nieważne. Słuchaj, miałbyś może załatwić mi dwa piękne portrety na dziś? – Szyfr, którego używał Bruno był do prawdy komiczny, ale przynajmniej zrozumiały dla wtajemniczonego rozmówcy.

-Pewnie, że tak, wszystko dla mojego otyłego przyjaciela – powiedział ze sztuczną radością diler, po czym dodał metodycznie – za 20 minut przed pomnikiem.

Ciągły sygnał sugerował, że Bruno nie będzie miał już możliwości pertraktowania godziny, ani miejsca spotkania. Pomnik Zwycięzców, bo o nim mowa, znajdował się 20 minut drogi od parku, co oznaczało, że musiał już teraz ruszyć w drogę. Taki trening dla kogoś, kto nie przywykł do spieszenia się i pokonywania w krótkim czasie dużych dystansów, był dla Bruna metaforycznym ciosem b brzuch.

- Ja pierdolę, kurwa,  ja pierdolę – syczał Bruno wiedząc, że takie spacery nie do końca współgrają z jego zwyczajami i stylem życia. Ale przecież trzeba było pomóc tym dziewczynom, a takie jak one wymagają poświęceń.

- Może później uda mi się zmacać cycki tej brunetki, albo nawet coś więcej - tak całą sprawę tłumaczył sobie Bruno.

Adam zatrzymał się kilkanaście metrów przed drugim, mniej uczęszczanym wejściem do parku. Inaczej niż grubas, nie miał on najmniejszych problemów z ustabilizowaniem tętna i szybkości oddychania. Kiedyś grał w kosza i możliwe, że dzięki temu już mu tak zostało. No bo przecież to nie przez papierosy, które stanowiły w jego życiu rzecz „must have”. Adam wyciągnął z paczki Marlboro przedostatniego przyjaciela dni samotnych i już spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia.

Przez jedną z bram przechodziły trzy osoby: dwie laski i jeden typ, który był o pół głowy niższy od nich, co wyglądało zabawnie. Tak jakby dwa białe klawisze od fortepianu szły z tym małym czarnym. Adam rozpoznał wszystkich bez chwili zastanowienia. Laski, dwie wylaszczone blondynki, kojarzył z imprez w akademiku i wiedział, że ich nogi mają w kolanach coś jakby magnesy o takich samych biegunach i rozchylają nogi częściej niż je łączą, bo ciągle słyszał, że ktoś z jego znajomych je przeleciał. Z kolei tym niskim chłopaczkiem by nie kto inny jak Majk, który ubrany w obwisłe spodnie, przyduży podkoszulek z logo jakiejś hip-hopowej firmy i czapką odwróconą daszkiem do tył, był chyba najbardziej rozpoznawalnym dilerem w mieście. A to na pewno nie była dobra cecha.

- O proszę! Kogo ja tu widzę – zaczął wesoło Majk, gdy tylko zobaczył Adama, a dwie blondyny z którymi szedł przyjęły filmowe pozy, tak jakby ktoś miałby im zrobić jakieś wstępne zdjęcie do jakiegoś pornomagazynu.

 - Co ty Adam, przejąłeś stylówę od Bruna, bo widzę, że ten rozciągnięty podkoszulek z jakimś szatanem to chyba nie twój – powiedział rozbawiony chłopak lustrując mocno sfatygowany strój Adama.

- Siema Majk, co tam słychać – Adam zaciągnął się petem i zmienił temat – uważaj na psiarnię, bo kręcą się tutaj i nie wygląda to najlepiej, a ty zawsze masz coś po kieszeniach.

- Pewnie, że mam, ale nie po kieszeniach – powiedział diler puszczając oko Adamowi – a właśnie, twoje grube alter ego dzwoniło do mnie i prosiło o pomoc, więc jak chcesz to zawijaj tyłek z nami i choć w stronę Zwycięzców, tam jest spokojnie, nawet pomimo obecności żuli.

Adam i tak nie miał nic lepszego do roboty, więc razem z drobnym przestępcą i jego dwoma lachonami udali się szybkim krokiem przez park w stronę wspominanego miejsca. Trzeba zaznaczyć, że pomnik Zwycięzców znajdował się w mniej ciekawej części miasta i okupowały go grupy meneli sączących ostentacyjnie rozpacz w płynie i palących znalezione niedopałki.

Kiedy doszli pod wskazane miejsce chodnikiem, w którym co druga płyta była nieznośnie popękana, Adam i Majk od razu zauważyli, że coś jest nie tak, bo kilka kroków od grupy kloszardów ubranych na niezmienną cebulkę (albo na pora) stał grubszy chłopak wlepiający wzrok w punkt inny niż krajobraz zmarnowanych możliwości życiowych. Na widok zbliżającego się Majka, Adama i blondyn, które krzywiły swoje silnie wymejkapowane twarze na widok bywalców pomnika, Bruno zerwał się z miejsca i wyszedł im naprzeciw.

- Dzięki bogu, że się spotkaliście i dobrze, że w ogóle jesteście – powiedział Bruno poddenerwowanym głosem – jakaś menelica chciała mi obciągnąć za paczkę fajek.

- Szkoda, że nie palisz – zażartował Majk, a dziewczyny, które trzymały się blisko niego wybuchły wymuszonym, piskliwym śmiechem – no ale do rzeczy, masz kasę?

- Ja płacę – powiedział Adam, przypominając sobie, że jego gruby kolega stawiał wcześniej.

- Dobra, mi wszystko jedno, byle się zgadzał pieniądz – powiedział Majk wyjmując z gaci dwie zwinięte kulki (Adam zawsze zastanawiał się ile takich zawiniątek może zmieścić się do bielizny, zanim zaczną się problemy z normalnym chodzeniem i obcieraniem fujary) – trzymaj i miłego wieczoru, a, i uważajcie bo możecie się po tym rozchorować. Jak coś to nigdy się nie poznaliśmy.

- Spoko, dzięki, pozdro – powiedział Bruno w wystudiowanym stylu.

Majk wraz z dwiema łatwymi laskami oddalił się od miejsca transakcji.

- Dobra, mamy wszystko, dzwonie do lasek i postaram się nas wkręcić gdziekolwiek. Kurwa zaraz się zrzygam – wysapał chłopak, kiedy jeden z meneli zwymiotował na swojego śpiącego kompana – spierdalamy stąd.

Może będzie ciężko w to uwierzyć, ale po dodzwonieniu się do Nat, nie dość, że Bruno załatwił miejscówkę na wieczór w pobliskim akademiku mózgowców, to jeszcze zorganizował podwózkę spod stacji benzynowej niedaleko pomnika. Po kilku minutach czekania i gapienia się w międzyczasie na co ładniejsze dziewczyny, które zalewały baki w samochodach swoich ojców, podjechało do nich starsze volvo, w którym Adam dostrzegł Kaję i Nat.

Usiedli z tył, a Bruno niepewnie zaczął rozmowę.

- Jesteśmy i mamy – rzekł z triumfem w głosie Bruno.

-Super – odparła matowo Nat, która siedziała na fotelu pasażera obok kierowcy – no to jedziemy do Gehenny, podobno dzisiaj jest tam jakaś popaprana noc picia. A i tak w ogóle to fajnie, że nam się udało ustawić z wami. To takie spontaniczne.

- Spontaniczne to by było, gdybym w tobie doszedł podczas seksu na przystanku – pomyślał lubieżnie Bruno, wlepiając tępo wzrok w brunetkę.

- Posiedzimy tam trochę, a później zobaczymy – dodała Nat odwracając wzrok od Bruna, którego spojrzenie było co najmniej krępujące.

- Jesteśmy na miejscu - zakomunikowała Kaja, po tym jak po kilku minutach zatrzymała samochód przed wysokim budynkiem zaprojektowanym w jakimś obezwładniająco komunistycznym stylu – Mam nadzieję, że wam się spodoba, tutaj zawsze jest ciekawie – powiedziała dziewczyna z uśmiechem, a Adam mógł przysiąc, że blondynka puściła mu oko.


Wszyscy wyszli z samochodu i stanęli przed miejscem, które wyglądało jak przedsionek do socrealistycznego raju. Adam zastanawiał się dlaczego ten dziwny akademik nosi nazwę „Gehenna”.

CDN.

Od autora:

To dość długie opowiadanie, które podzieliłem na kilka części. Postaram się za kilka dni wrzucić kolejną część. Pozostańmy razem drogi czytelniku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz