PS. Wszystkie prawa autorskie zastrzeżone, czytamy tylko na blogu, oraz nie zwracamy uwagi na literówki, błędy ort. czy styl.
„Wspomnienia” opracowałem na podstawie zebranych dokumentów, przekazów ustnych członków rodziny, oraz zaistniałych wydarzeń w moim życiu. Wspomnienia podzieliłem na kilkanaście okresów życia, począwszy od dzieciństwa a zaprzestając na rocznicy dziesięciolecia małżeństwa, zakańczając tym samym pierwszy rozdział moich wspomnień. Dla bliższego poznania mych rodzinnych stron załączam mapę okolic Rokitna Szlacheckiego, krótki zarys powstania miejscowości, w której się urodziłem oraz kilkanaście zdjęć dotyczących fragmentów „Wspomnień”.
Napisałem to dzieło z myślą o okrucieństwie drugiej wojny światowej, która wyrządziła wiele krzywdy dla ludzkości, a mnie i mojej siostrze zabrała dzieciństwo. W następnych rozdziałach zostaną przedstawione fragmenty życia mojego i mojej rodziny. Pierwszą część „Wspomnień” zakończyłem pisać w grudniu 2007r.
Niniejsze „Wspomnienia” dedykuję mej żonie Urszuli.
Pruszków dnia 27 grudnia 2007r.
Tadeusz Czop
Wspomnienia
Rodowód
Urodziłem się 21/22 listopada 1936 roku w miejscowości Rokitno Szlacheckie w domu przy ulicy Długiej, jako drugie dziecko małżeństwa Antoniego i Heleny Czop z domu Ciupa. Pierworodnym dzieckiem była moja siostra- Stanisława, urodzona 21 sierpnia 1934 r. (też w Rokitnie Szlacheckim). Rodzice długo ustalali jakie nadać mi imię, tata chciał bym miał na imię Michał, mama, żebym się nazywał Tadeusz (imię Michał przyjąłem w czasie bierzmowania ). Rodzicami chrzestnymi byli: ciocia Zosia i kuzyn Stanisław Wróbel. Księga urodzin w tym czasie była prowadzona przez parafię i dlatego ksiądz Opaski datę chrztu wpisał do księgi jako moje urodziny i dlatego jestem o dwa miesiące młodszy. Mój ojciec Antoni Czop, syn Piotra i Rozalii z domu Popczyk, urodził się 27 lipca 1910 r. w Rokitnie Szlacheckim, jako trzecie dziecko małżeństwa Piotra i Rozalii Czop. Siostra Władysława, jako drugie dziecko zmarła w wieku 16 lat na tyfus, brat Jan Czop urodził się w 1907r. Kilkanaście lat później ożenił się z Władysławą Gola, a z ich małżeństwa urodziły się dwie córki.
Stryjeczna siostra Janina wyszła za mąż za Kazimierza Siewnika mając z nim troje dzieci: dwóch synów i córkę. Syn Czesław zginął tragicznie. Marek ożenił się i mieszka w Łazach. Córka Jadwiga wyszła za mąż za Włodzimierza Ciupę, kuzyna ze strony mojej mamy. Druga stryjeczna siostra Alina zawarła związek ze Stefanem Ziają, mając z nim dwie córki.
Moja babcia Franciszka z domu Kokoszka, córka Konstantego, wyszła za mąż za Wincentego Ciupę. Dnia 18 lutego 1915 roku z tego związku urodziła się córka Helena (moja mama). Po trzyletnim pożyciu małżeńskim zmarł mój dziadek- Wincenty. Pradziadek Konstanty Kokoszka był nieślubnym dzieckiem szlachcica (nieznanego nazwiska). Matka była córka młynarza o nazwisku Kokoszka, który posiadał młyn w miejscowości Kazimierówka. Oficjalnie szlachcic (nieznanego nazwiska) nie mógł uznać go za syna, lecz robił wszystko, aby być blisko niego.
Szlachcic wysłał nieślubnego syna Konstantego do szkoły w Będzinie, a po ukończeniu szkoły zatrudnił go na swym dworze w Rokitnie Szlacheckim. Pradziadek Konstanty znał się na ziołolecznictwie, weterynarii i stolarce, sam widziałem jak puszczał krew z żyły jałówce. Pracował na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Dorobił się dużego majątku, a swym dzieciom wybudował trzy domy (miał trzech synów i dwie córki). Na stare lata nie miał kto się nim opiekować, więc parę miesięcy mieszkał kolejno u swych dzieci . Ponieważ babcia Franciszka nie mogła przyjąć swego ojca do swego domu (zakazał jej mąż Seweryn Wróbel) pradziad Konstanty Kokoszka zamieszkał w naszym domu, gdzie otrzymał wikt i opierunek od moich rodziców. Mieszkał u nas prawie pół roku bo nie miał dokąd iść, w końcu zabrał go jego syn- Ignacy Kokoszka . Konstanty na stare lata złamał nogę. Zmarł w wieku 87 lat i jest pochowany na cmentarzu parafialnym w Łazach. W jego mogile pochowano Tadeusza Olech, męża Jadwigi (wnuczki Konstantego Kokoszki). Babcia Franciszka jako młoda wdowa powtórnie wyszła za mąż za Seweryna Wróbla (Seweryn Wróbel stosował okrutne metody w wychowaniu mojej mamy Heleny i dwójki dzieci po zmarłym bracie i szwagierce). Córka Zofia była ich pierwszym dzieckiem (nazwisko z męża Sowula). Miała ona trzech synów. Syn Stanisław w stanie wolnym dożył 50 lat i zmarł w 2003 r. Pochowany został na cmentarzu w Sosnowcu. Drugi syn Edward zmarł w wieku 48 lat i jest pochowany w tym samym grobie co jego brat Stanisław. Trzeci syn Jerzy, żonaty (żona Stefania z domu Sitacz) mieszka w Siemianowicach Śląskich, mają oni dwoje dzieci: syna Piotra i córkę Joannę. Druga córka Maria wstąpiła w związek małżeński z Witoldem Balikiem, który spokrewniony jest z naszą rodziną Czop, mają trzy córki: Bożenę i bliźniaczki Halinę i Janinę. Halina ma dwóch synów bliźniaków, Janina jednego syna. Następna córka Józefa, która wstąpiła związek małżeński ze Stanisław Kopciem (rodem z kieleckiego), mają jednego syna i mieszkają w Pruszkowie, syn Włodzimierz ma troje dzieci: syna Patryka z pierwszego małżeństwa i dwie córki z drugiego małżeństwa: Katarzynę i Adę. Czwarta córka Pelagia zmarła w wieku 7 lat na zapalenie opon mózgowych i jest pochowana na cmentarzu w Łazach. Babcia Franciszka zmarła w wieku 76 lat. Seweryn Wróbel po śmierci babci tułał się po świecie mieszkał kolejno u córki Zofii w Sosnowcu i u córki Marysi w Bytomiu. Mieszkał też u mojej mamy, ale krotko. Widocznie miał wyrzuty sumienia za krzywdy wyrządzone mojej mamie. Ostatnie dni swego życia spędził u najmłodszej córki w Pruszkowie. Zmarł w Pruszkowie w wieku 78 lat. Pochowany w Łazach na cmentarzu parafialnymi.
Moi rodzice pobrali się w 1930 roku. Mama miała 15 lat, a tata 20. Nie mieli własnego mieszkania i dlatego musieli wynajmować lokum u różnych gospodarzy. Ojczym Seweryn i matka Franciszka nie wyrażali zgody, aby moi rodzice mieszkali u nich, pomimo że wybudowany dom posiadał wolne mieszkania. W czasie budowy obiecywano mamie, że po wybudowaniu domu mama dostanie mieszkanie na facjacie. Franciszka i ojczym Seweryn nie dotrzymali obietnicy, pomimo że mama ciężko pracowała przy budowie domu. Budowa omawianego domu w dużym stopniu była finansowana z otrzymanego odszkodowania z PZU (za spalony dom), który był własnością Wincentego Ciupy-mego dziadka (powyższą informację przekazała mi ustnie moja mama Helena). W roku 1925 w Rokitnie wybuch pożar spłonęła prawie cała wieś. Zostały tylko budynki murowane i zabudowania dworskie.
Okupacja
Pierwszego września 1939 roku wybuchła druga wojna światowa, miałem wtedy dwa lata.
Mieszkaliśmy już we własnym przy ulicy Zielonej 4. W nowo wybudowanym domu, było wykończone jedno pomieszczenie, które służyło za kuchnię, spiżarnię i sypialnię. Reszta pomieszczeń domu została wykończona dopiero po powrocie taty z wojny. Ojciec jako pracownik państwowy zarabiał w Urzędzie Gminnym Rokitno Szlacheckie z siedzibą w Łazach. Został zmobilizowany w sierpniu i wcielony do Armii Kraków. Mama zdążyła zrobić nam zdjęcie u fotografa Sroki i dostarczyć je tacie do Dąbrowy Górniczej przed wyruszeniem na front. Tata był dowódcą plutonu obsługi karabinów maszynowych. Skończył szkołę podoficerska w Lublińcu. Szlakiem bojowym dotarł do granicy rumuńskiej. Po nie udanym przedostaniu się do Rumunii okrążeni przez wojska sowieckie, po stoczonych bojach wydostali się z okrążenia, dostając się do niewoli niemieckiej okolicach Ustrzyk, a następnie został przewieziony do Łańcuta.
Hrabia Potocki wyjednał u Niemców, że jeńcy polscy zostaną zwolnieni do cywila i odesłani do domów. Jeńców załadowano na samochody i zawieziono do Krakowa. W miejscowości Bochnia samochód, w którym jechał tata uległ awarii. Jeńców wysadzono i wcielono do innej grupy i wysłano do stalagu w Niemczech. Koledzy taty powrócili do swych rodzin powiadamiając mamę, że tata został w Bochni. Mama bardzo chciała jechać szukać taty, lecz jej odradzono i powiedziano, że nie odnajdzie swojego męża. W mojej pamięci pozostało tylko wojsko polskie stacjonujące w naszym ogrodzie i konie, które były przywiązane do płotu, oraz żołnierze, którzy odpoczywali pod drzewem, a którzy później udali się w stronę Krakowa. Niemcy zdobyli Rokitno bez walki i od razu zaczęli organizować władzę. Rokitno Szlacheckie zostało wcielone do Generalnej Guberni. Granica przebiegała 8 km od Rokitna.
W czasie okupacji panował okropny głód. Władze niemieckie zabrały mieszkańcom pola i łąki, oraz inwentarz żywy, a ten który zostawili był kolczykowany. Każda rodzina musiała pracować w majątku, który został zabrany rodzinie Poleskiej i oddany bauerowi niemieckiemu.
Mama przymusowo pracowała w majątku wykonując różne prace. Między innymi omłacała zboże. Ukradkiem przynosiła w kieszeniach do domu ziarna żyta, które w maszynce do mięsa (ukrytej w piwnicy) rozcierała i piekła na płycie kuchennej placki. Placki robione były z tego co udało się nam zdobyć np. marchwi, buraków, cukrowych i ziemniaków, itp. Najbardziej smakowała mi zupa „wodzianka” tj. usmażona na tłuszczu cebula, oraz drobno pokrojone skórki chleba zalane gotującą wodą do tego prażuchy (mąka żytnia zalana gorącą wodą). Mama za pracę w majątku dostawała kartki żywnościowe, za które mogła raz miesiącu otrzymać jeden chleb, 25 dag margaryny, trochę marmolady i sacharyny. Oprócz przymusowej pracy w majątku, mama starała się zabezpieczyć minimum egzystencji, pracując u rodzin niemieckich, oraz u Polaków, którym się lepiej powodziło. Warto wspomnieć, że przemytnikom i handlarzom powodziło się nie najgorzej, ale było to zajęcie niebezpieczne. Na mych oczach na drodze koło Ciernia wnukowego został zastrzelony przez policjanta młody człowiek, tylko za to że miał przy sobie parę kilogramów rąbanki. Najgorszy jednak był okres zimowy. Z siostrą prawie przez cała zimę nie wychodziliśmy z domu siedząc pod pierzynami.
Nadszedł dzień świętego Mikołaja rano zobaczyliśmy ślady butów na śniegu, był to znak, że był u nas Mikołaj, więc szybko zajrzałem pod poduszkę. Znalazłem tam ½ jabłka, a siostra odnalazła drugą połowę. W następnych latach nie przychodził już do nas święty Mikołaj, mama żartowała, że Niemcy wzięli go do niewoli. Mikołaj zawitał do nas dopiero po wojnie. Pamiętam, że przyniósł mi parę cukierków i dużą bułkę (chałkę), która mi bardzo smakowała.
W czasie okupacji znaną nam metodą wraz z siostrą produkowaliśmy cukierki. Odbywało się to następująco: po zdobyciu buraka cukrowego kroiliśmy go na grube plastry wydrążając w środku otwór, następnie kładliśmy na płytę kuchenną i po podgrzaniu w wgłębieni zbierał się słodki syrop, który niesamowicie nam smakował.
Podczas okupacji ze strony rodziny nie mięliśmy żadnej pomocy. Brat taty Władysław, wcale się nami nie interesował tłumacząc, że jemu też jest ciężko, pomimo że pracował w Parowozowni Łazy.
Dziadek Piotr Czop poważnie zachorował, odnowiły mu się rany odniesione na wojnie krymskiej (1904 Odessa), ponadto miał gangrenę w kolanie .Zmarł 9 sierpnia 1942 roku (miałem wtedy 6 lat). Pamiętam jak z Łaz przyjechał fotograf Sroka i zrobił nam grupowe zdjęcie z dziadkiem Piotrem w trumnie. Fotograf nie brał pieniędzy (waluta obiegowa marki), ale i tak dostał od mamy parę ziemniaków i był z tego bardzo zadowolony. Mama Helena uzyskała od Czerwonego Krzyża i władz okupacyjnych przepustkę dla taty od bauera. Tata przyjechał na pogrzeb swego ojca z tygodniowym opóźnieniem. W tym czasie tatę odwiedzili przedstawiciele podziemia, proponowali, aby tata został w kraju i poszedł do partyzantki. Tata nie mógł iść na takie układy, ponieważ napisał zobowiązanie, że jak nie wróci z powrotem to bauera wyślą go na front wschodni, a rodzinę taty poślą do obozu koncentracyjnego. Z tego względu, tata musiał jechać do pracy w Niemczech.
Babcia Franciszka Wróbel troszczyła się tylko o męża Seweryna i ich dzieci. Seweryn Wróbel, ojczym mojej mamy pracował na kolei w Łazach przy sortowaniu wagonów. Wykarczował na pastwisku krzaki, gdzie uprawiał później ziemiopłody i zboże. Pożytku z tego nie było, bo dziki i sarny wyrządzały duże szkody, a Niemcy urządzali tam polowania. Przy karczowaniu ciężko pracowała cała rodzina, między innymi moja mama, siostra i ja. W zamian za robociznę mieliśmy dostać trochę płodów, ale nic z tego nie wyszło.
Najlepszą porą roku była jesień. Dzieci z całej wsi były zmuszane do zbierania runa leśnego. Zebrane grzyby, jagody, poziomki i orzechy laskowe musieliśmy oddawać nadzorującym Niemcom. Część tego co zebraliśmy jedliśmy ukradkiem, bo byliśmy pilnowani przez Niemców, a kto został złapany za „podjadanie” dostawał tęgie lanie. Dobre były też dzikie gruszki „ulęgałki’’, których dużo nie można było jeść, gdyż później bolał brzuch.
Na wiosnę 1943 roku wojsko niemieckie otoczyło całe Rokito Szlacheckie, a wszyscy mieszkańcy zostali zgromadzeni na placu szkolnym. Jeden z mieszkańców ukrył się na strychu, został odnaleziony i rozstrzelany przez Niemców. Sołtys Paweł Popczyk, skorumpowany z Niemcami sprawdzał tożsamość zgromadzonych. Podejrzanych wysyłano do pracy w głąb Rzeszy, lub do obozów koncentracyjnych. Partyzanci zorganizowali odwet, otoczyli dom sołtysa i obrzucili go granatami. Widziałem to osobiście, w tym czasie byłem z mamą u Pani Sadowskiej i razem z jej synem Władysławem oglądaliśmy tą akcję przez okienko w piwnicy. Sołtys Popczyk ukrył się u swej siostry Julianny i tym samym uniknął śmierci. Sołtys zmuszał mieszkańców Rokitna Szlacheckiego do odrabiania tzw. Szarwarku, (między innymi była to budowa drogi do jego ogrodu, który założył koło osady Mitręga). Po wojnie został osądzony i skazany na 25 lat pozbawienia wolności, a w więzieniu nauczył się fryzjerstwa. Wyszedł na wolność po 15 latach, a w Rokitnie Szlacheckim nikt nie chciał korzystać z jego usług fryzjerskich.
Mama poprzez Czerwony Krzyż nawiązała kontakt z ojcem. Tata bardzo tęsknił za rodziną. Co jakiś czas chodziliśmy do fotografa i robiliśmy zdjęcia, następnie mama wysyłała je do Niemiec, do bauera, u którego tata pilnowany przez żołnierzy wermachtu, pracował jako jeniec wojenny. Ojciec pracował u gospodarza niemieckiego, którego syn zginął na froncie wschodnim. Bauer był wrogo nastawiony do Hitlera. Pamiętam, że miał wnuczka w moim wieku.
Na Święta Bożego Narodzenia bauer przysłał nam paczkę, w której znajdowały się słodycze i zabawki, oraz zdjęcie taty z literą P (oznaczającą, że jest polskim jeńcem wojennym). Pamiętam jedną zabawkę, która bardzo mi się spodobała, były to dwa kotki z fajansu- kotka i przytulony do niej młody kotek z kłębkiem wełny. Figurka ta stała przez 30 lat w kredensie w domu rodziców. Kiedyś ta zabawka została zbita, ale nikt nie chciał się przyznać do jej zniszczenia. W różnych miejscowościach w Polsce, jak również za granicą, odwiedzam sklepy z pamiątkami i jarmarki ze starociami, aby nabyć ulubiony, pierwszy prezent od mego taty. W dalszym ciągu nie rezygnuję i szukam omawianej figurki, przy każdej okazji mając nadzieje, że w końcu uda mi się ją odnaleźć (w załączeniu dodaje szkic omawianej figurki fajansowej).
Wyzwolenie z pod okupacji niemieckiej
W styczniu 1945 roku wojsko rosyjskie znalazło się niedaleko Rokitna Szlacheckiego, za wzniesieniem Chełm. W Rokitnie stacjonował odwód niemiecki, a jego dowództwo było w budynku szkolnym. Posterunki niemieckie znajdowały się w kilku punktach, jeden stacjonował blisko naszego domu, na posesji Rudasia. Kuchnia polowa była ustawiona na posesji babci Franciszki, ponieważ przed wojną babcia z mężem Sewerynem prowadzili sklep rzeźniczy i znali się na wyrobach masarskich.
Parę dni później rosyjski zwiad wypatrzył niemieckiego żołnierza kręcącego się koło naszego domu i podał namiary dla artylerii, która wystrzeliła z haubicy. Pocisk upadł 10 metrów za budynkiem w którym mieszkaliśmy, wypadły wtedy wszystkie szyby z okien. Mama niosła na nosidłach wodę ze studni, a podmuch wybuchu był tak silny, że ją przewrócił. Zapaliła się też stodoła sąsiada Bartosza. Rozerwany pocisk leżał w leju jako dowód rzeczowy, aż do powroty taty.
20 stycznia 1945 r. w godzinach porannych (temperatura -20 °C) wojsko rosyjskie zaczęło wyzwalać Rokito Szlacheckie. Razem z rodziną Władysława Czop skryliśmy się w naszej piwnicy. Niemcy uciekali w stronę stacji kolejowej w Łazach gubiąc po drodze sprzęt osobisty. Czterech żołnierzy niemieckich zginęło w tym samym miejscu, gdzie gestapowiec zastrzelił młodego człowieka. Zabitych ludzi widziałem osobiście. Ogółem niemieckich żołnierzy w Rokitnie zginęło około 20-tu. Po stronie rosyjskiej zginął jeden młody żołnierz. Został on zastrzelony przez Niemca, który strzelał z ganku Pana Gałeckiego (obecnie ulica 3-go Maja). Żołnierzy niemieckich pogrzebano w zbiorowej mogile w lesie za stawem Wdowika, uprzednio ściągnięto z nich mundury. Żołnierze rosyjscy wymienili je u Wnuka (pseudonim Kozaczek) na samogon.
Ja jako dziecko nie odczułem tej wolności i co gorsza w dalszym ciągu nie było co jeść. Pamiętam jak Rosjanie odwiedzili nasz dom. Mama poczęstowała ich plackiem z marchwi, trochę spróbowali, lecz resztę oddali nam, bo z siostrą tak wrogo na nich patrzyliśmy, gdy zabierali nasz ulubiony placek. Dali nam po sucharze wojskowym tak twardym jak kamień. Mama zalała owe suchary gorącą wodą. Bardzo nam smakowały, pamiętam, że były z kminkiem.
Wojsko rosyjskie ustawiło kuchnię polową u babci Franciszki, ponieważ mąż Seweryn w wojsku carskim był kucharzem i bardzo dobrze znał język rosyjski. Z pozostałych resztek mięsa robiono kaszankę, a zimne nóżki rozdawano okolicznym mieszkańcom. Rosjanie dowozili w termosach ugotowaną strawę na posterunki rozmieszczone w różnych punktach Rokitna.
Powrót taty z niewoli niemieckiej
Po zakończeniu działań wojennych z utęsknieniem oczekiwaliśmy na powrót taty z niewoli niemieckiej. Tata wrócił do domu w grudniu 1945 r. Mama jak dowiedziała się, że tata wrócił i jest na stacji w Łazach z radości zaczęła myć podłogę w kuchni, a ja z siostrą skakaliśmy i krzyczeliśmy, że nareszcie zobaczymy tatę. Na przywitanie dostaliśmy po czekoladzie i pudełku orzeszków ziemnych. Tata też się bardzo cieszył, że znów jesteśmy razem w domu. Razem z ojcem przybył do nas młody mężczyzna nazywał się Sosnowski, był nauczycielem. Mieszkał u nas około dwóch miesięcy, w tym czasie nauczył mnie na zegarze z kukułka, którą tata przywiózł z niewoli, odczytywać minuty i godziny, oraz nauczył mnie również z ilu miesięcy składa się rok i nazw poszczególnych miesięcy. Owy nauczyciel znalazł pracę w Zakładach Mechanicznych Poręba koło Zawiercia i zamieszkał w hotelu robotniczym. Przez Czerwony Krzyż nawiązał kontakt z rodziną i powrócił do niej. Tata podejrzewany był przez Urząd Bezpieczeństwa, że jest na usługach obcego wywiadu. Długo musiał udowadniać, że tak nie jest.
Nazwano go wrogiem klasowym, z tego powodu nie mógł wrócić do dawnej pracy w Urzędzie Gminy. Pracę na P.K.P otrzymał dopiero w 1952 roku i to dzięki temu, że wstawił się za nim Pan Pająk, wysoki urzędnik w Dyrekcji P.K.P. znajomy taty z wojska.
Tata pracował jako nastawniczy na stacji w Łazach do odejścia na emeryturę. Z opowiadań taty dowiedziałem się dlaczego dopiero w grudniu wrócił do domu. Mianowicie jako jeniec wojenny przez pięć lat ciężkiej pracy, wyzwolony został z obozu przez wojska amerykańskie. Jako jeniec był tak wynędzniały, że wymagał leczenia i stopniowo dochodził do zdrowia. Dopiero po pełnej rehabilitacji władze okupacyjne dały możliwość wyboru: pozostać na zachodzie, albo powrócić do Polski. Tata wybrał i powrócił do swej rodziny, z którą był rozłączony i za którą bardzo tęsknił przez pięć lat.
Represje i szykany ustały w roku 1956, kiedy to po dojściu do władzy Władysława Gomółki zlikwidowano Urząd Bezpieczeństwa. Okazało się wtedy, że kilku młodych ludzi z Rokitna pracowało w UB i donosili na kogo się dało, aby mieć lepsze wyniki na swojej posadzie. W lecie 1945 roku, razem z siostrą zachorowaliśmy na półpasiec. Całą głowie miałem pokrytą wtedy strupami, natomiast siostra całą rękę. Smarowano nas gencjaną, aby zahamować i zniwelować chorobę. Po wyleczeniu, na głowie pozostały mi ślady po chorobie, które mam do dzisiejszego dnia.
Wiosną 1946 roku miałem nieszczęśliwy wypadek. Wchodząc po drabinie na strych nakarmić gołębie, upadłem do otwartej piwnicy (na całe szczęście, bo jak upadłbym na beton to mogłem się zabić) i straciłem przytomność. Pamiętam, że po przebudzeniu nie mogłem wstać z (cdn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz