Deszcz, który świdruje przyokienną rynnę i parapet zapewne ma gdzieś to co się dzieje z wolnym czasem wszystkich, którzy na dziś właśnie zaplanowali czynność, która miała odbyć się poza domem. Innymi słowy przebrzydłe warunki atmosferyczne jak zawsze zepsuły wiele planów pracowitych Polaków. Taki żywioł - nic się zrobić nie da. Co innego w świecie ludzi, który może zostać dowolnie zmodyfikowany i kształtowany przez innych ludzi.
Przypominam sobie czasy starsze, ale nie starożytne, kiedy partie miały stosunkowo wyklarowany plan działania i ideologie, której się trzymały. Były to czasy, kiedy było mniej reklam i znanych marek w sklepach, a telewizja nie mieliła młodych mózgów z siła tysięcy pługów i ogłupiających przekazów. Były to lata dziewięćdziesiąte, a dokładniej ich koniec i dalej, początek XXI wieku. Nagonki na krach wszystkich systemów i obawę o "pluskwę milenijną" wraz ze zbliżającym się końcem kolejnego stulecia. Plotki ku uciesze jednych i zdziwieniu drugich okazały się niepotwierdzone. Zmian było wiele, również w polityce. Klarowały się ważne partie, tamtego czasu obie na "P". Jakże teraz ze sobą poróżnione i zaciekle walczące o kolejne procenty począwszy od wyborów parlamentarnych 2001 roku przez wybory prezydenckie, samorządowe i teraz chyba na zbliżających się listopadowych wyborach parlamentarnych zakończywszy (nie oznacza to, że kładę kreskę na ciągłości którejkolwiek z nich).
Rok 2001, a dokładniej wrzesień to czas chaosu i podejmowania prędkich decyzji. Policzek dla Stanów Zjednoczonych ze strony terroryzmu islamskiego, a dokładniej al Kaidy, kierowanej przez Osamę bin Ladena. We wrześniu 2001 zobaczyłem jak płoną wierze WTC, dokładnie kiedy mój kolega przyszedł do mnie i powiedział żebym włączył telewizor bo "wierze się palą". Miałem wtedy 13 lat, więc zrozumienie całej głębi konfliktu nie było takie proste i chyba nie jest po dziś dzień.. Dziękuje więc mojemu ojcu za wytłumaczenie tego całego bałaganu, tak żeby mały gówniarz, którym byłem mógł to pojąć.
Później było już tylko gorzej. Wojna przeciwko terroryzmowi zapoczątkowana przez G.W. Busha (i tym samym ogromny wzrost notowań) i "Oś zła", do której nie wiem dlaczego włączono Iran. Później Irak i Afganistan, tropienie i rozbijanie terroryzmu u źródła. Setki poległych po jednej stronie, tysiące po drugiej. Cel nie został osiągnięty, ale czy wycofywać się nie dopełniwszy celów? Tracąc twarz i notowania? Czy się udało? Gdyby ów terroryzm funkcjonował w wersji lat 70 i 80 możliwe byłoby, że po zabiciu "mózgu" kończyny przestaną działać, wtedy bowiem wszystko opierało się na hierarchii modelu piramidy - RAF, Hagana, Czerwone Brygady, Świetlisty Szlak itp. Dzisiaj terroryści stanowią małe grupy, które nie znają swoich zwierzchników, które działają ideowo, oraz ekstremistycznie. Dlatego zagrożenie z ich strony wycelowane w państwa nazywamy asymetrycznym.
Po dziesięciu latach sprawy mają się zupełnie inaczej. Nie potrafię jednak ocenić ich wszystkich jednoznacznie. Wywiad USA - CIA pod dowództwem swojego szefa Leona Panetty odstrzelił asa w talii najbardziej poszukiwanych terrorystów - Osama bin Ladena. Zginął na polecenie prezydenta Obamy. Kilka lat wcześniej G.W. Bush chciał go żywym lub martwym co miało być nawiązaniem do dzikiego zachodu, co zabawne taki (bez)prawny i militarny dziki zachód wykształcił się rzeczywiście w Iraku. Ten terrorysta nie żyje (zaufam teraz wszystkim komunikatom i samemu prezydentowi USA) i nie podważą tego teorie spiskowe, które swojego czasu dosięgnęły również temat 11.09.2001 roku, bo oznaczałoby to za wysoki level szwindlu. Obama ukrywał się w swojej posesji w Pakistanie 60 km od stolicy kraju, a około 1800 km od stolicy Afganistanu.Jego dom otaczały grube mury z drutem kolczastym. Może chciał w "spokoju" spędzić swoją emeryturę? Nie sądzę. Jakaś misja została wykonana, jako że nie jestem Amerykaninem, cieszę się jedynie z tego powodu, że za zbrodnię została wypełniona kara. Powracając do Zachodu, ciekawa sprawa z tymi Amerykanami, jak patriotycznie potrafią świętować takie sytuacje. Nowy York, przedpole Białego Domu - wszędzie pełno młodych ludzi z flagami w ubraniach z symbolami ich kraju, wszyscy śpiewają piosenki z narodowego repertuaru triumfu. Naprawdę muszą kochać swoją ojczyznę. Może wypełniła się również personalna vendetta wysokich figur i sondaże będą znacznie lepsze. Zobaczymy, ale zapewne tak się stanie.
A teraz nasze podwórko. Wszyscy spoza granic znają nas z Lecha Wałęsy (świat polityki), Roberta Kubicy i Adam Małysza (sport), oraz Jana Pawła II (religia). Tak jak Wałęsa ostatnimi czasy nie dokońca trafnie odnajduje się w roli polityka, a Małysz postanowił zakończyć karierę (w bardzo ładnym stylu) i wziąć się za rajdy samochodowe (specyficzna decyzja), tak Jan Paweł II to postać ciągle ciekawa i epokowa. Możliwe, że to on trzymał mnie kiedyś przy kościele, czlowiek o wielkiej charyzmie i ogromnym sercu, wartościowy, tak to jeden z niewielu, którym mogę nadać ten przymiotnik. Co innego z obecnym papieżem, nie wiem jakim jest człowiekiem, ale za dużo szumu o jego pochodzeniu i przeszłości dotyczących spraw rodzinnych. dla mnie to już zupełnie inny papież. Swoją drogą, co może wydać się zabawne, za bardzo przypomina mi Antoniego Hopkinsa z "Milczenia Owiec", abym mógł go polubić. No ale nasz papież został beatyfikowany w trybie "instant". A to już coś i świat o tym wie. Choć teraz zobojętniałem trochę uczuciowo na wszystkie wewnętrzne zawieruchy uczuć i emocji i nawet beatyfikacja przebiegła jakoś obok mnie, nie wątpie, że zatłoczony Rzym był w miniony piątek miejscem pielgrzymki setek tysięcy o rozpalonych uczuciami sercach. Jak widać wiara to osobista sprawa. Ja na przykład wierzyłem, albo miałem nadzieje, że złapią (nie koniecznie strzelą w głowę) Osamę, którego śmierć jest teraz wyłącznie symboliczna (popieram tutaj stanowisko MSZ) i w obecnej sytuacji niewiele zmienia w chaosie walki z terroryzmem (jak głosiły transparenty w NYC: "Obama -1, Osama - 0"). Za to wiedziałem że Karol Wojtyła będzie wzniesiony na ołtarze tak wiele zrobił dla Polski za czasów rosyjskiego kagańca. Wydaje mi się że dał wiarę wielu, którzy nie wiedzieli, że coś takiego "w nich siedzi".
Dziś 3 maja 2011 roku, czyli 220 lat od podpisania konstytucji 3 maja. Pierwszej takiej w Europie, drugiej na świecie (wybaczcie prezydentowi wpadkę, pewnie chciał powiedzieć więcej ładnych słów, niż danych). Myślałem, że w telewizji będzie ten sam sztampowy repertuał co zawsze. A tu miłą niespodzianka - różne formacje reprezentacyjne wojsko wychodzą rytmicznym krokiem i grają w świetny sposób (na prawde byłem zaskoczony) donioosłe pieśni i piosenki. Plac zamkowy rozbrzmiewał dziesiątkami różnych instrumentów, od dzwonków chromatycznych po gitarę elektryczną i basową. byle tak dalej.
No to do przyszłego posta! czytajcie i nie przejmujcie się pogodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz