Wiele czynników w życiu codziennym działa na naszą niekorzyść. Niektóre z nich bywają bardziej lub mniej uciążliwe, są to m.in. kwestie finansowe, edukacyjne, rodzinne, zdrowotne, technologiczne, religijne, społeczne i tak do końca długiej listy, którą każdy z nas mógłby poszerzać o znane mu kategorie i sfery życia. Zaczynam post od takiej "wstawki", gdyż mija drugi tydzień, kiedy pozbawiony jestem internetu, ba przez kilka dni nie miałem również telefonu. Taki stan (a nigdy bym tego nie przypuszczał) wywołał u mnie uczucie, że znajduje się w komunikacyjnej dupie. Inaczej nie dało się tego nazwać. Nie to żebym tęsknił za portalami internetowymi, wiadomościami 24/7, pocztą, czy wymianą informacji, ale jednak czuje się trochę dziwnie, bo nie lubię mieć zaległości z tym co się dzieje na bieżąco. Ale się nie poddam i będę dalej pisał choćby się waliło, paliło, pierdziało i sikało, no i nie było u mnie w domu internetu. Nie ma się zresztą czego wstydzić (autopocieszenie), że większość wiedzy czerpie się właśnie z internetu, gdyż są to wiadomości w formie instant - ostatnie 5 minut wydarzeń ze świata można odnaleźć po kliknięciu na odpowiednią witrynę. World Wide Web to epicentrum informacji na każdy temat, również tak jak dowiedziałem się na metodologii nauk o stosunkach międzynarodowych od profesora z dłuuuuuuuugim stażem, internet zajmuje pierwsze miejsce podczas pisania prac wszelkiego rodzaju - kwestia pozostaje w tym, aby informacje zawarte w necie używać z rozumem i w konstruktywny sposób.
Zmieniając jednak temat. Jestem obserwatorem sytuacji w Libii od czasów rozpoczęcia wydarzeń w Północnej Afryce, czyli dokładniej mówiąc od chwili samospalenia studenta i zamieszek w Tunezji. Libia jest krajem szczególnym, gdyż inaczej niż w krajach z nią sąsiadujących, przywódca - pułkownik Kadafi - nie zamierza opuścić kraju ani swojego stanowiska. Twierdzi że nie odda kraju w ręce terrorystów, a Libia ma się dobrze (pokazując filmiki ze spokojnych regionów Libii, lub sprzed zamieszek). No i tutaj pojawia się zgrzyt - Libia wcale nie ma się dobrze, a jej przyszłość nie maluje się w pastelowych kolorach no i ciągle giną ludzie.
Przeciwko cywilom nie dość, że wypuszczono regularną armię (czołgi, samoloty, piechota) to jeszcze zatrudniono najemników (podobno również z Polski). "Będę walczył do ostatniego tchu" - krzyczy dyktator, który swoją władzę sprawuje od zamachu stanu w 1969 roku (miał wtedy zaledwie 27 lat). Libia to nie Egipt, a tym bardziej nie Tunezja - zamieszki tłumi się tam krwawo. Piloci dostali rozkaz bombardowania i ostrzału protestujących pod groźbą kary śmierci za niewykonanie rozkazów (dylemat moralny pozostaje: strzelać do rodaków, czy nie?), więc niektórzy uciekli z kraju i szukali azylu politycznego (m.in. na Cyprze), a inni katapultowali się rozbijając maszyny. Libia płonie, a tylko (albo "aż", bo to dwa największe miasta) Trypolis i Banghazi pozostają w rękach Kadafiego, który otoczony jest prywatną armią i nie zamierza poddać się bez walki, a na pytanie o opuszczenie Libii dziennikarce BBC odpowiada śmiechem.
W tak krótkim poście nie sposób opisać całej postaci pułkownika-szaleńca, który odpowiedzialny był swojego czasu (najprawdopodobniej jest i teraz) za wspieranie wszystkich org. terrorystycznych jakie mogły mu przynieść pieniądze z zakupu broni. Jego grzechy wykraczają bowiem daleko za granice Libii, a sojusznicy tacy jak Hugo Chavez i Aleksander Łukaszenko zadeklarowali się przywitać go z otwartymi ramionami i nawołują do nie zaprzestania walk i kapitulacji. Co ciekawsze w Europie Zachodniej Kadafi ma mocnego sojusznika w postaci Berlusconiego (ropa, ropa i jeszcze raz ropa łączy tych dwóch panów w ścisłych współpracowników).
Ewakuacja ludzi ciągle trwa, w stolicy pozostają Polacy, w państwie ciągle giną ludzie (teraz liczeni już nie w dziesiątkach ale w setkach). Walczących można nazywać bojownikami o wolność, ale sam do końca nie wiem jak będzie wyglądała owa "wolność" po zmianie władzy. W Libii w przeciwieństwie do innych krajów regionu nie ma żadnej opozycji, która byłaby w stanie utrzymać zdobytą władzę, bo przecież nie trafi ona w ręce niezorganizowanego, rozentuzjazmowanego tłumu którego zapał zostanie wytracony po zakończeniu rewolucji. Kolejna ważna sprawa to eksport ropy (Libia jest potentatem wydobycia i eksportu węglowodorów w Afryce Północnej), i pytanie co dalej stanie się z 10% baryłek, które trafiają do Europy. Zakładam, że na krótki okres ceny skocza w górę wywołując podwyżki cen wielu produktów. Kadafi może i jest ekscentrycznym wariatem, który trzymał swoich obywateli za przysłowiową gębę, ale z drugiej strony eliminował on do zera tendencje ekstremistyczne w państwie i prowadził "jakąś" politykę gospodarczą. Politykę społeczną i rozwojową, no i chyba każdą inną przemilczę. Teraz na obszarze całej Afryki Północnej tworzy się nowy porządek pod dyktatem obywateli zamieszkujących te tereny, którzy przez dekady byli duszeni przez reżimy dyktatorów. Teraz ci sami obywatele domagają się wolności, jedzenia, pracy i lepszego życia.
Chciałbym mięć jakąś pozytywną prognozę dla Libii, powiem więcej, chciałbym żeby "jakoś się ułożyło" w całej Afryce Północnej i na terenach na wschód od niej, ale taki scenariusz pozostanie w ramach "chciałbym". Są to bowiem kraje, które nie mają żadnych demokratycznych korzeni, tradycji takiego reżimu i struktur, a obecna fala huraoptymizmu i wiary w lepsze jutro może stopniowo opadać i odkrywać bałagan, który tam zapanuje w okresie bezwładzy ("bezkrólewia"?). Libia znajduje się w najgorszej pozycji, gdyż obywatele tego kraju stawiają wszystko na jedną kartę- swoje życie, eksport ropy, politykę gospodarczą lidera (szalona ale występującą), przyszłość kraju i co najważniejsze wiarę w poprawę sytuacji ogólnej i własny dobrobyt. Oby im się udało, choć to mało prawdopodobne, lecz ciągle możliwe. Kadafi wcześniej, czy później ustąpi, raczej pod presją partyzanckich działań obywateli wymierzonych w jego armię i krążowników USA, które płyną w stronę Libii, niż pokojowych nawoływań opinii międzynarodowych i "naświetlania spraw" przez media. Wtedy trzeba będzie zastanowić się na poważnie - co dalej z całą Afryką Północną i które z państw weźmie na barki ciężar pomocy (gospodarcza/polityczna/społeczna), czy przyjmowania uchodźców. Miejmy nadzieje że nie Stany, bo może się skończyć tak jak w Wietnamie, Iraku i Afganistanie, a tego nikt by ponownie nie chciał.
PS. Nie wiem kiedy będę miał internet, więc frekwencja wpisów pozostają pod ogromnym znakiem zapytania, nie mniej jednak nie łamcie dupy i czytajcie to co jest ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz