Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

sobota, 24 grudnia 2016

Czy będzie jeszcze co świętować?

Witaj drogi czytelniku, w ten wyjątkowy czas dni-wolnych-od-pracy, które przez ogromną większość naszego społeczeństwa nazywane są świętami. Dla mnie jednak to czas zarówno smutny jak i wesoły. Skąd ten dualizm? Spieszę z wyjaśnieniem.

Smutny

Pamiętasz, jak pisałem ostatnio o "patelni" przed metrem centrum w Warszawie? Do ludzi na tym małym placyku doszły jeszcze aniołki krzyczące "Opłatek za co łaska!" i kilka stanowisk z przedświątecznymi szpargałami. Obok nich widać było osoby zbierające pieniądze na chorych bliskich, na życie i na jedzenie. Te przeplatanie sprawia że tracę ochotę na cokolwiek, bo chciałbym każdemu pomóc - zarówno tym którzy proszą, jak i sprzedawcą, którzy ciułają złotówki, aby godnie spędzić ten czas. A podobno Polska już nie jest w ruinie. Uważam inaczej - społecznie i emocjonalnie zmierzamy w stronę epoki kamienia łupanego.

źródło: http://vi.sualize.us
I jak co roku nie uniknąłem centrów handlowych. Wchodzę, wiem co chcę kupić, uśmiecham się do ekspedientek i ekspedientów (najniżej postawionych w hierarchii molochów), mają najcięższe dni w roku, a też chcieliby mieć swoje upragnione święta. Mam wielu znajomych, którzy tak pracują lub pracowali - to wymaga nerwów.

Ludzie wpadają na siebie, biegną, kupują jak w szale, a niektórzy myślą, że rzeczy które już posiadają rozwiążą wszystkie problemy, które pęczniały i czekały. 
Że naprawią rok bez kontaktu. 
Że przeproszą za krzywdy z przeszłości.
Że zastąpią brak czasu przez pozostałe dni w roku.
Że pozwolą odchaczyć imię z listy.
Jednak spokojnie, nie wszystko jest takie czarne jak opisuje. Moc podarków danych od serca przywraca równowagę. Pomimo, że można komuś zrobić niespodziankę każdego innego dnia w roku. Taka się nam zrobiła konsumencka "tradycja"

Nie sposób nie wspomnieć o smutku tego okresu w AD 2016 w naszym kraju. W ten czas wielu posłów opcji politycznej odmiennej niż Potwory i Spółka zdecydowało się na okupowanie sali plenarnej Sejmu. Zdecydowali się z dwóch powodów. Pierwszy, jawny, to sprzeciw wobec decyzji politycznych PiS -  wykluczeniem posła Szczerby, zapowiadanej ustawy medialnej, karkołomnego budżetu na następny rok i zapewne jeszcze wielu innych rzeczy. Drugi, niejawny, to chęć osiągnięcia własnych celów i zbicie kapitału politycznego. Nie jest to działanie ani nowe, ani zaskakujące - od lat widzimy takie zachowania, choć czasami kontekst jest wypaczany przez środki przekazu lub drugą stronę konfliktu. No i w Parlamencie nie było w tym roku składania życzeń i świąteczne atmosfery. Elity tak bardzo nie potrafią dziś ze sobą rozmawiać.

Wesoły

Moja siostra wyprowadziła się do Amsterdamu, ja na różnych płaszczyznach działam i pracuję od rana do wieczora, dlatego oboje nie możemy poświęcić zawsze naszym najbliższym tyle czasu, ile byśmy chcieli. Jest jednak taki dzień, w którym staramy się uspokoić na jeden dzień, mniej sięgać po telefon, więcej rozmawiać, wspólnie jeść posiłki. Ten dzień, pomimo tego, że nie wierzę w baśnie i legendy przedstawione w świętych księgach, jest magiczny bo spędzam go co roku tak samo. 

Myślę, że rodzin takich jak moja jest bardzo wiele i mam nadzieję, że każdy z jej członków może pomyśleć nie o prezentach i nie o tym, że trzeba zrobić tak wiele przed rozpoczęciem tego okresu, ale o ludziach, którzy są obok nas, z którymi mamy silne więzy. Bo są oni wyjątkowi - ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami.

Mimo faktu, że często czujemy niechęć do wielu osób postarajmy się być sprawiedliwi (bo sam wiem, że miłym jest być bardzo trudno). Bądźmy fair wobec innych, zauważmy się na ulicach, w środkach komunikacji, w poczekalniach, barach, miejscu pracy, czy gdziekolwiek jesteśmy. Pomimo, że biegniemy w jakimś dziwnym kierunku, nie oznacza, że nie będziemy w stanie się zatrzymać. Wszystko zależy od tego jak postąpisz drogi czytelniku, mam w głębi nadzieję, że postąpisz sprawiedliwie.
Ku pokrzepieniu serc - źródło: http://cdn-wpmsa.defymedia.com




środa, 30 listopada 2016

Piasek w szklanych trybach

Rzeczy się zmieniają, to nie ulega wątpliwości - stary porządek upada i zastępuje go nowy, zarówno w polityce, technologiach jak i kontaktach międzyludzkich. Czy lepszy? Potrzeba będzie jeszcze kilku lat żeby odpowiedzieć na to trudne pytanie. Osobiście chciałbym jednak, żeby było mniej newsów, po których stwierdzam „o kurwa”. Szczególnie jeżeli chodzi o nasze podstawowe prawa.

Najpierw jednak informacja już trochę przeterminowana, lecz ciągle warta poruszenia: wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrywa szaleniec o złotej grzywie, który uzyskał poparcie większej ilości elektorów (ale mniejszej ogółu głosujących obywateli).
"Nienawiść, mizoginizm, narcyzm, demagogia -
to nie tupecik, one są prawdziwe"
źródło: http://media.cagle.com
Wygraną Trumpa zapowiadał lewicowy reżyser i aktywista Michael Moore w swoim artykule „5 reasons why Trump will win”. Ta przepowiednia się sprawdziła i BUM! Człowiek, który nigdy nie zaznał normalnego życia i nie ma pojęcia o polityce zagranicznej zostaje przywódcą „światowego policjanta”. To na pewno będzie wielki test dla ludzi mieszkających za Wielką Wodą, test czy potrafią jeszcze ze sobą rozmawiać i współpracować - nie tylko na Facebook’u, Instagramie czy Snapchacie, ale przede wszystkim w RZECZYWISTYCH interakcjach. Po drugie, wszyscy muszą obudzić się z szoku po przegranej Hillary Clinton, sytuacja nie jest najlepsza, ale to jeszcze nie koniec świata! Choć „Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump” brzmi bardzo dziwnie, nie tylko jako zwrot, ale także jako zapowiedź na najbliższe 4 lata. Clinton miała sporo na sumieniu i była zbyt pewna swojej wygranej, niemniej była politykiem stabilnym z solidnym zapleczem. A może, drogi czytelniku, za bardzo dramatyzuje i wcale nie będzie tak źle, bo to przecież prezydent na miarę obecnych Stanów Zjednoczonych?

Z kolei w czarny piątek, dzień wielkich wyprzedaży i święta konsumeryzmu, umiera Fidel Castro, przywódca rewolucji socjalistycznej, który przez lata odcinał swoich obywateli od nowinek i rozwoju. To dopiero dziwny zbieg okoliczności. Castro można oceniać bardzo różnie, ale jedno jest pewne, obalił znienawidzonego przez Kubańczyków prawicowego prezydenta-dyktatora Fulgencio Batiste i powstrzymał Amerykanów od uczynienia swojego państwa kolejną marionetkową satelitą, tak jak miało to miejsce w wielu krajach, które opisałem w ramach artykułu „USA wybiera szefa wszystkich szefów nr 45”. To co stało się tuż po rewolucji to zupełnie inna bajka – Castro wpadł w pułapkę zwycięstwa i nie potrafił doprowadzić gospodarki do stanu, w którym będzie działała inaczej niż zależnie od Wielkiego Brata (ZSSR) i jego przyjaciół oraz w nie w trybie nakazowo rozdzielczym. To samo tyczy się rozliczania osób przeciwnych rewolucji oraz zabetonowania sceny politycznej, które trwa po dziś dzień. Niemniej, Castro ze swoją brodą, cygarami i dwoma roleksami stał się symbolem – zarówno walki z kapitalizmem jak i zacofania kraju.


To może jakiś epilog? Ostrzegam, że nie będzie wesoły.

Dojeżdżam teraz do pracy w centrum stolicy. Zatłoczone pociągi i tramwaje, ludzie z różnych miejsc i pokoleń różnie ubrani wielbiący różne wartości lub nie mający żadnych. Zanim wejdę do tramwaju, którym podjadę na Plac Konstytucji przechodzę przez tzw. „Patelnię” - obszar przed stacją metra Centrum oraz wejściem do podziemi.


To właśnie "Patelnia" - miejsce przez które przewijają się tysiące osób dziennie
źródło: http://warszawa.onet.pl

Na owej Patelni różne rzeczy się dzieją: ulotkarze dają ulotki o chwilówkach i kursach dosłownie wszystkiego, nowe grupy handlarzy sprzedają słodkie bułki po niskich cenach, ubrania, a czasami jest nawet góral z oscypkami. Jeszcze dalej pojawia się kilku aktywistów z Greenpeace’u lub Amnesty International szukających darczyńców – mają jednak zły timing, bo przez patelnię przechodzą przeważnie zabiegani ludzie. Z kolei w czwartki ktoś nawołuję do wiary w Boga, który da odpuszczenie wszystkich grzechów (rozdają zupę więc można się skusić), czasami ktoś coś zagra lub zaśpiewa lepiej lub gorzej.

Moją uwagę przyciągają jednak zawsze trzy postaci. Pierwsza z nich to mężczyzna z wąsami, który siedzi cicho na schodach prowadzących z PKP Śródmieście do metra z wyświechtaną kartonową tabliczką, z której wyczytuje, że zbiera na jedzenie. Wiem jak to jest być głodnym więc czasami daje mu pieniądze, które zostaną mi z biletu. Druga postać to kobieta, widzę ją prawie codziennie. Ma twarzą naznaczoną rozpaczą, stoi z kartonem – czytam, że potrzebuje pieniędzy na leczenie syna, chorującego na białaczkę. Moja ciocia umarła na białaczkę dość młodo, pozostawiając dwie nastoletnie córki i męża. Dałem jej dwadzieścia złotych, wiem, że to za mało. I ostatnia osoba, którą mijam to mężczyzna w średnim wieku, musi stać bardzo długo lub na dwie zmiany, bo widzę go zarówno w drodze „do”, jak i „z” pracy. Na kartonowej tabliczce napis „MAMA UMIERA POTRZEBUJE PIENIĘDZY NA LECZENIE”. Za każdym razem mnie zatyka i wpadam w niebyt, gdy go mijam, bo mogę się jedynie domyślać, przez co musi przechodzić. Czasami patrzę w portfel, wyciągam wszystko co mam wrzucam do kubka który trzyma i odchodzę. 

Wiem, że to za mało.

poniedziałek, 7 listopada 2016

USA wybiera szefa wszystkich szefów nr 45

Drogi czytelniku, jutro tj. 8 listopada świat się zmieni. I wcale nie będzie to związane z rozpatrzeniem przez "władze portalu Facebook" w Warszawie protestu narodowców w sprawie usuwania kont propagujących nietolerancję i nienawiść. Nastąpi wtedy wybór prezydenta Stanów Zjednoczonych nr 45. Wyborcy za Wielką Wodą zadecydują, czy wolą na stanowisku szefa wszystkich szefów Hillary Clinton z jej wszystkimi grzechami z przeszłości i politycznym oportunizmem, czy Donalda Trumpa - socjopatę, miliardera, szaleńca. 

źródło: www.commondreams.org

Ani jedna ani drugi


Warto, abym już na samym początku zaznaczył, że osobiście nie popieram ani jednej ani drugiej kandydatury. Obie postaci pretendujące do funkcji prezydenta USA nie wpisują się w moją orbitę sympatii politycznych i posiadają program polityczny odbiegający od moich ideałów. Zdradzając troszkę więcej w tym temacie, muszę zaznaczyć że od początku trzymałem kciuki za Berniego Sandersa, senatora ze stanu Vermont, który nie bał się swoich poglądów, chciał wielkiej zmiany w agresywnej polityce Stanów Zjednoczonych i który pozostaje najdłużej urzędującym niezrzeszonym senatorem w USA. A, właśnie, kilka miesięcy temu Sanders przegrał prawybory z Clinton w stosunku 23 do 34 stanów poparcia.

Powracając do samych wyborów. Dla wszystkich, którzy potrzebują ciekawych informacji o sylwetkach kandydatów odsyłam do filmu Michaela Moore'a, jednego z moich ulubionych, kontrowersyjnych reżyserów pt. "Michael Moore in TrumpLand" (koniec jest zaskakujący!). Z jego fabuły mogłem dowiedzieć się iście zaskakujących informacji w sprawie obojga kandydatów. 

Przypomnę raz jeszcze - Amerykanie wybierają czterdziestego piątego prezydenta swojego państwa w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada (to nie koniec ciekawych mechanizmów), w tych wyborach przypada to na 8 dzień tego miesiąca.

O co chodzi z wyborami?

Wybór prezydenta USA odbywa się w wyborach powszechnych i pośrednich. Pośrednich ze względu na fakt, że obywatele wybierają elektorów. W niektórych stanach funkcjonuje tzw. wybieranie skrócone, gdzie najpierw następuje wybór prezydenta, a następnie wybór elektorów. W przeciwieństwie do prezydenta RP, w USA głowa państwa sprawuje swoją funkcję przez 4 lata (z możliwością reelekcji). Prawo wyborcze bierne (wybierania kandydata) przysługuje każdemu Amerykaninowi, który nie był naturalizowany, zamieszkuje terytorium państwa od 14 lat i dysponują prawami publicznymi. Jeżeli chodzi o sam proces/instytucję, jest on znacznie dłuższy od polskiej wersji:

  1. prawybory - wyłonienie kandydatów z poszczególnych partii, którzy będą mieli największe szanse na zwycięstwo (w Polsce podczas wyborów prezydenckich w 2010 roku zastosowano eksperyment z prawyborami - w starciu Komorowski-Sikorski wygrał, tak samo jak późniejsze przyspieszone wybory, Bronisław Komorowski)
  2. nominacja kandydatów przez partie polityczne - Republikanie mają swój kongres w sierpniu, a Demokraci w lipcu, głosują nad najlepszym kandydatem ze swojej partii, to ostateczne sito przed prawdziwą kampanią prezydencką
  3. kampania wyborcza - rozpoczyna się we wrześniu roku wyborczego
  4. wybory powszechne - obywatele głosują na kandydatów
  5. wybór prezydenta przez kolegium elektorów - każdy stan dysponuje głosami co najmniej 3 elektorów, w sumie jest ich 538. Panująca zasada "zwycięzca bierze wszystko" oznacza, że elektorzy musza oddać swój głos na kandydata, który wygrał w ich stanie. Zwycięzca musi uzyskać bezwzględną większość głosów elektorów, którzy w swoich stanach oddają głosy (trafiają one do Senatu) w połowie grudnia.
  6. objęcie urzędu przez prezydenta elekta - od ogłoszenia wyników wyborów (po pierwszym wtorku po pierwszym poniedziałku miesiąca) mija trochę czasu, bo prezydent formalnie obejmuje urząd dopiero 20 stycznia
Z ciekawostek warto dodać, że jeżeli liczba głosów elektorskich rozłoży się po równo lub jest więcej niż dwóch kandydatów (tzw. third party candidates - spoza partii Republikańskiej lub Demokratycznej) kandydata wybiera Izba Reprezentantów (amerykański Sejm) głosując stanami przy quorum 2/3. Jeżeli i to się nie uda obowiązki prezydenta przejmuje wiceprezydent, którego wyłaniają elektorzy. Wydaje się troszkę skomplikowane, prawda drogi czytelniku? W rzeczywistości (z perspektywy obywatela) wystarczy wybrać pomiędzy kandydatem jednej a drugiej partii.

Szef wszystkich szefów

Drugi artykuł konstytucji Stanów Zjednoczonych mówi, że "władzę wykonawczą sprawuje prezydent". Nie ma on jednak wsparcia rządu, takiego jaki znamy w Polsce, a pomagają mu sekretarze w liczbie trzynastu osób. Prezydent sprawuje pośredni lub bezpośredni nadzór nad całą administracją, tj. ok. 3 milionami urzędników! Co więcej, wszyscy ambasadorowie, dyrektorzy CIA, FBI oraz inni także powoływani są przez prezydenta. Dodatkowo, szef wszystkich szefów posiada wiele podległych instytucji, które usprawniają podejmowanie decyzji, są to m.in. Rada Ekonomiczna, Rada Bezpieczeństwa Narodowego (brzmi znajomo?), Urząd Wykonawczy, czy Biuro Zarządzania i budżetu.

Co ważne dla całego świata i nas, Polaków - prezydent USA, przy radach swojego "gabinetu" kreuje politykę zagraniczną swojego państwa, której wynikową są czasami działania na arenie międzynarodowej innych państw i podmiotów. Jak wynika z praktyki, jest on osobą nr 1, u którego "o dostęp do ucha" zabiegają praktycznie wszystkie głowy państw, a jego obecność w ramach wizyt oficjalnych czy szczytów multilateralnych jest nobilitująca. To nie moja amerykanofilia, ale praktyka. Nie zapominajmy, że na obecną chwilę USA to ciągle supermocarstwo z ogromnym potencjałem militarnym, gotowe na interwencję zbrojną na całym globie w bardzo krótkim czasie. Oto kilka przykładów działań Stanów Zjednoczonych, które zmieniły historię innych państw:


  • Chiny 1945-49 - amerykańskie wojska wkraczają do kraju podczas wojny domowej i popierają Chang Kai-sheka
  • Włochy 1947-48 - interwencja USA podczas wyborów parlamentarnych (nie chcieli aby wygrała partia Komunistyczna), przez wiele kolejnych lat rząd Stanów Zjednoczonych przeznaczał ogromne sumy na kontrolowanie wyborów we Włoszech
  • Grecja 1947-49 - interwencja w czasie wojny domowej, poparcie dla neofaszystów walczących z grecką lewicą, legitymizacja dla represyjnego reżimu + pomoc ze strony CIA w kontrolowaniu sytuacji wewnętrznej
  • Filipiny 1945-53 - oddziały USA zwalczają siły filipińskie popierające lewicę, które równocześnie odpierają najazd oddziałów japońskich. Bojówki przegrywają, a amerykanie obsadzają rząd marionetkowym prezydentem Ferdinandem Marcosem
  • Korea Południowa 1945-53 - kontrola nad tworzeniem Republiki Korei, dowodzenie w operacjach zbrojnych przeciwko Północy w wojnie koreańskiej, rozłam Półwyspu Koreańskiego widoczny do dziś
  • Niemcy lat pięćdziesiątych - działania "dyplomatyczne" skierowane przeciwko NRD (sabotaż, wojna psychologiczna, zastraszanie), doprowadziły m.in. do powstania Muru Berlińskiego, który na wiele lat podzielił obywateli
  • Iran 1953 - obalenie przez CIA demokratycznie wybranego premiera Mohammada Mossadegha (doktora prawa i człowieka roku tygodnika "Time" 1951), który chciał znacjonalizować przemysł naftowy
  • Gwatemala 1953 - kolejny zamach stanu zorganizowany przez CIA, obalony zostaje postępowy rząd Jacobo Arbenza (chciał znacjonalizować amerykańską firmę United Fruit Company), formują się szwadrony śmierci, które do lat dziewięćdziesiątych torturują i w masowych egzekucjach zabijają swoich przeciwników, ponad 100 tys. ofiar
  • Wietnam 1950-73 - poparcie dla Francji (wcześniejszego kolonizatora Wietnamu), która chciała utrzymać wpływy w Azji Południowo-Wschodniej. 23 lata, 7 milionów zabitych
  • Kambodża 1955-73 - obalenie księcia Sihanouka, który potępiał wcześniej bombardowania dywanowe w Wietnamie, doprowadziło do krwawych rządów Pol-Pota i Czerwonych Khmerów (pola śmierci powinny - brzmi znajomo?)
  • Kuba 1959-2016 - od czasu uzyskania władzy przez Fidela Castro w ramach działań zimnowojennych Amerykanie poddawali kraj atakom militarnym, embargo, sankcjom, izolowaniu.
  • Nikaragua 1978-89 - podczas prezydentury Regana zamiast dyplomacji wybrano przemoc, chodziło o wcześniejsze obalenie dyktatury skrajnie prawicowego dyktatora Anastasio Samoza Debayle. Mając swoje wsparcie w Waszyngtonie bojówki wspierające Samoze - Contrast - które niszczyły kraj i obywateli z zaskakującą skutecznością
  • Libia 1981-89 - odrzuciła bycie państwem zależnym od USA na Bliskim Wschodzie, amerykanie prowadzili ataki bombowe, akcje dezinformacyjną oraz szeroko zakrojone sankcje gospodarcze. Państwem rządził wtedy Muamar Kadafi
  • Salvador 1980-92 - działacze polityczni, którzy przekształcili się później w rebeliantów (Front Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martiego) próbują zdobyć władzę legalnymi sposobami, rząd państwa wspierany przez USA im to uniemożliwia. Wybucha wojna domowa, w której CIA regularnie uczestniczy
Nie wspominając Panamy(1989), Iraku lat '90, Afganistanu, Haiti (1987-94), Jugosławii (1999)...


Dlatego też prezydent USA to naczelny dowódca sił zbrojnych i niejako "pan wojny i pokoju", który z decyzjami Kongresu o przeznaczeniu określonej kwoty na działania militarne, jest w stanie zmienić bieg historii. Chciałbym zaznaczyć, że w poprzednich postach wspominałem o "zimnej wojnie bis", która trwa między USA a Federacją Rosyjską, podczas gdy Chiny przyglądają się z boku i rosną ekonomicznie - ciągle trzymam się tezy, że wciąż to właśnie amerykanie rozdają karty (choć są zależni od interesów innych potęg). 

Już niedługo ostateczna zmiana

W ten wtorek dowiemy się jak bardzo zmieni się historia Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie sondaże głównych ośrodków opinii są zróżnicowane w typowaniu zwycięzców. W jednych wygrywa Clinton w drugich Trump - jeżeli chodzi o emocje, całe społeczeństwo jest bardzo podzielone, a kandydatów w ich sprincie po fotel prezydencki różni mniej niż niewiele. 

Ostateczna zmiana nadejdzie bo prezydentem będzie: 
źródło: www.a.abcnews.com

a) Hillary Clinton  - i będzie to PIERWSZA KOBIETA W HISTORII USA NA FOTELU PREZYDENTA. Ta konserwatywna liberałka to nie byle kto. Była pierwszą damą, która podczas, gdy Bill Clinton sprawował swój urząd i dopuścił się afery rozporkowej z praktykantką Moniką Lewinsky ("zipper gate"), zdecydowała się przy nim pozostać i broniła go, gdy rozpoczęto wobec niego procedurę impeachmentu (usunięcie z urzędu głównych prezydenta, wiceprezydenta i innych wysokich urzędników USA przez parlament). Co więcej, gdy Bill ubiegał się o reelekcję Hillary zrezygnowała ze swojego rodowego nazwiska Rodham. 

Hillary była bezpodstawnie szkalowana i wiele wiader z pomyjami wylano na nią w ubiegłym stuleciu. Trzeba zaznaczyć, że chciała odciąć się od łatki kobiety, która u boku męża prezydenta odpowiada tylko i wyłącznie za tea party i robienie dobrego tła. Hillary Clinton, mój drogi czytelniku, jeździła po świecie, aby zdobywać informację dotyczące sposobów poprawy systemu opieki medycznej, szczególnie dla kobiet i dzieci zwanej potocznie Hillarycare (nie udało się przeforsować ustawy). 

www.pl.pintrest.com
Nie jest ona bez grzechu, bo wespół z wieloma niekorzystnymi informacjami, które mogliśmy o niej usłyszeć w ramach informacji z Wikileaks, w przeszłości wykazała się także dużym oportunizmem i zmiennością decyzji/poglądów ("flip-floper"):
  • małżeństwa osób tej samej płci - w 2002 i 2004 była przeciwna, podczas gdy w 2013 roku powiedziała, że takie małżeństwa wspiera. To nie koniec, w 2014 roku Hillary stwierdziła, że rok wcześniej Terry Gross przekręcił jej słowa i wcale nie popiera takich małżeństw.
  • wojna w Iraku - poparła w 2002, podczas gdy na konferencji Meet the Press w 2008 roku tłumaczyła się ze swoich słów następująco: “it is absolutely unfair to say that the vote as (former Senator and Defense Secretary) Chuck Hagel, who was one of the architects of the resolution, has said, was a vote for war. It was a vote to use the threat of force against Saddam Hussein, who never did anything without being made to do so.”
  • TPP - (temat obecnie bardzo popularny w Polsce) Clinton w administracji Baracka Obamy poparła dokument o handlu z 12 partnerami, jednak kiedy Bernie Sanders ukazał, że umowa jest szkodliwa dla amerykańskich pracowników, Clinton stała się przeciwniczką TPP
  • North American Free Trade Agreement (NAFTA) - jako pierwsza dama Clinton popierała dokument NAFTA, określany przez przeciwników jako zabijający przemysł wytwórczy w USA. Niemniej, w 2008 roku jako senator Hillary Clinton stwierdziła, że była jednym z głosów (wraz z Billem Clintonem) ostrzegającym przed NAFTA
A to tylko niektóre z przypadków "niezdecydowania" pani Clinton.
źródło: www.i.dailymail.co.uk

b) Donald Trump - osoba, która wkupiła się do polityki, a zmiennością partii może dorównywać niektórym polskim postaciom. Trump był na początku w Partii Demokratycznej (1964-1987!), później w Republikańskiej (1987-1999) a następnie w Partii Reform. To nie koniec, bo w 2001 powrócił do Demokratów, z których w 2009 przeszedł do republikanów. To dopiero migracje!

Donald Trum to postać szalona i kontrowersyjna. Może dlatego zyskuje poparcie tak wielu obywateli USA, którzy czują się skrzywdzeni przez wielkie firmy, świat polityki, kryzys gospodarczy i korporacje. Trump jest mizoginem, choć otacza się pięknymi kobietami, nie toleruje imigrantów i chce postawienia muru na granicy z Meksykiem, a zabiega o głosy mniejszości, chce znaleźć kogoś w stylu Georga Pattona czy Douglasa MacArthura, kto poradzi sobie z ISIS, a nie wie gdzie jest Alepo. To nie koniec. Trump nie potrafi panować nad emocjami - w jednej z debat wyborczych, którą przegrywał medialnie zapewnił, że wyśle Hilarry Clinton do więzienia. Jest całkowitym socjopatą, który powołując się na byłego prezydenta Dwighta Eisenhowera chce "przywrócić Ameryce świetność lat pięćdziesiątych".

Jego siła to niezadowolenie obywateli USA i umiejętność radzenia sobie ze skandalami. Tak jak pisałem wcześniej, znajduje on poparcie w białych mieszkańcach USA po 45 roku życia, wyborcach "niezdecydowanych" oraz osobach z poczuciem krzywdy, niezadowolonych z czarnoskórego prezydenta. Co więcej, ludzie zagłosują na Trumpa bo mają do tego konstytucyjne prawo i nikt im tego nie zabroni. To będzie dopiero prztyczek w nos dla wszystkich poważnych osób, które myślały "Trump prezydentem? Nigdy w życiu!".


Jest to człowiek, który pomimo całkowicie odmiennych realiów mógłby być utożsamiany z Jarosławem Kaczyńskim i jego ugrupowaniem - szalone pomysły, zarzucanie ośrodkom sondażowym manipulacji, populistyczny program wyborczy, personalne atakowanie przeciwników oraz odwoływanie się do odległej historii. A wiecie co się stało jak wszyscy mówili, że Komorowski wygra wybory prezydenckie, a PO wybory parlamentarne? Wszyscy się zdziwili.

"Chatch 'em all!", źródło: www.bostonglobe.com
Na koniec warto zaznaczyć jedną rzecz. Prezydent USA to, z całym szacunkiem, nie prezydent Czech, Egiptu, Chile czy Kazachstanu. To potężna figura, która zgromadziła w swoim ręku na prawdę dużą władzę. Amerykanie zdecydują, czy wybiorą na funkcję szefa wszystkich szefów Hillary Clinton, która ma co prawda trochę na sumieniu, ale pomysły ma stabilne, czy Donalda Trumpa, króla szaleńców i wszystkich, którzy chcą zrobić na złość Demokratom, Europie i Azji (i Republikanom, którzy przestają popierać Trumpa zapewne też).

Jutro świat się zmieni i my nie będziemy mieli na to żadnego wpływu.

Podczas tworzenia artykułu skorzystałem z następujących źródeł:
  • M. Żmigrodzki, B. Dziemidok-Olszewska, "Współczesne systemy polityczne", PWN, 2009
  • C. Scotti, "7 of Hillary Clinton's Biggest Flip-Flops", www.thefinancialtimes.com
  • C. Campbell, "Here are the big ideas in Donald Trump's presidental campaign", www.businessinsider.com
  • W. Blum, "Krótka historia interwencji amerykańskich", www.anarchizm.net.pl
  • F. Johnson, "Poll: Millennials Go for Clinton; Trump Can't Buy an Older Minority Vote", www.morningconsult.com

czwartek, 27 października 2016

Pamiętniki z gimnazjum

Witaj czytelniku. W jednym z gimnazjów w Koninie, mieście, które miałem okazję odwiedzić jakieś dwa lata temu, nastolatkowie pobili wczoraj „kolegę”. Powinienem napisać raczej „rówieśnika”, bo kolegów się przecież nie bije, chyba, że jest się członkiem mafii.

Kuba, bo tak się nazywa, czternastoletni chłopak podczas przerwy został napadnięty w toalecie przez uczniów o rok od niego starszych. Po incydencie o własnych siłach doszedł jeszcze do klasy, ale organizm dał znać, że coś jest nie tak konieczny był transport do szpitala. Teraz na OIOM-ie po dwóch operacjach czaszki walczy o życie. Wiesz drogi czytelniku dlaczego Kuba walczy o życie? Ponieważ podczas piłkarskich rozgrywek sfaulował przeciwnika z drugiej drużyny, a tamci postanowili się zemścić.

Mam tutaj coś, co pasuje do tej sytuacji:



Kuba nie jest jedynym i pierwszym dzieciakiem, który za jakąś głupotę będzie pobity w szkole. Takich Jakubów są setki, jeżeli nie tysiące. Nie jest to oczywiście znamię wszystkich szkół, ale jeżeli weźmiemy na przykład moje gimnazjum, to jestem tego chodzącym przykładem. Chcecie wiedzieć? Ok, napiszę i zaznaczę już teraz, że gimnazjum było najgorszym etapem mojego życia i edukacji.

"Bullies" z The Simpsons -
źródło: www.fanforum.com
Jak wiele dzieciaków z betonowych blokowisk po zakończeniu podstawówki zostałem wtłoczony do obcego i jeszcze bardziej nieprzyjemnego środowiska – gimnazjum publicznego. Do klasy trafiłem z ludźmi, których kojarzyłem oraz takich, których nie znałem wcale. Był wśród nich Łukasz, osoba z poważnymi problemami wychowawczymi, żeby było zabawne, mój najlepszy przyjaciel z wczesnego dzieciństwa. Pewnego dnia doszło między nami do sprzeczki podczas lekcji WF-u o jakąś głupią rzecz. Łukasz jako typowy „bully” uznał za punkt honoru dać mi wycisk po lekcjach, żeby zachować twarz w oczach mu równych. Nie spodziewałem się, że słowa zamieni w czyny z taką łatwością. Jak wychodziłem ze szkoły stał przed bramą z grupką sobie podobnych. Próbowałem uciekać, ale straciłem oddech po kilkudziesięciu metrach i Łukasz mnie dorwał i tak jak zapowiadał „wpierdolił”.

Miałem szczęście w nieszczęściu, bo wpierdole (bo opisany wcześniej nie był jedyny) nie skończył się OIOMem, lecz traumą i rosnącym strachem do chodzenia do szkoły. Z kadry pedagogicznej nikt mi nie pomógł, nie zareagowali także moi koledzy. Idąc dalej, widziałem później wiele uczniowskich samosądów, bójek czy psychicznego znęcania się i słyszałem o podobnych wydarzeniach w innych miejscach. Później nastały czasy gry w „słoneczko”, zakładania nauczycielom śmietników na głowę, czy szaleństwa innego rodzaju. To wszystko pozostawiło ślady na każdym człowieku, który tego doświadczył. Warto abym zaznaczył, że w 1999 roku Eric Harris i Dylan Klebold, którzy byli dręczeni przez „kolegów” ze szkoły, a nauczyciele byli głusi na ich problemy, dokonali masakry w Columbine High School pozbawiając życia 15 osób. Sprawcy popełnili samobójstwo, zanim do budynku wkroczyła policja.

Columbine High School, 1999

Zmieniając troszkę temat, wprowadzenie gimnazjum jako pośredniego szczebla edukacji było moim zdaniem najgorszym pomysłem oświaty zafundowanym dzieciom w 1999 roku – nomen omen roku wspominanej masakry. Widzę to z perspektywy absolwenta, „trzeciej fali” uczniów, która trafiła do nowopowstałych placówek. Dziękować należy Mirosławowi Handke, ministrowi edukacji narodowej w rządzie Jerzego Buzka.

Dlaczego gimnazja to niewłaściwy pomysł? Po pierwsze, rozbijają klasy i znajomości, które kształtowane były przez lata i wprowadzają konieczność ponownego tworzenia się klas z dzieciakami z zupełnie różnych środowisk – stąd przemoc fizyczna, psychiczna i elektroniczna. Gimnazja przodują w tej ostatniej. Po drugie, skracają możliwość przygotowania się do matury (trzy lata zamiast czterech) + po zakończeniu gimnazjum tylko nieliczni dysponują wiedzą, którą można kontynuować programem na wyższym szczeblu edukacji – dla wielu uczniów przeważnie nauka odbywa się od początku. Po trzecie, pod względem infrastrukturalnym wymusza to stworzenie nowych placówek (ok 2 tys.) lub wygospodarowania miejsca w podstawówkach lub szkołach średnich (ok. 5,5 tys.). Nie wspominając już o dodatkowych rekrutacjach, czy egzaminach końcowych.

Nie mógłbym jednak tylko krytykować. Gimnazjum zmieniło się od czasu kiedy je ukończyłem - a więc są także plusy. Kształcą lepiej niż w pierwszej połowie początku pierwszej dekady XXI wieku, a co do przemocy, Instytut Badań Edukacyjnych donosi, że w podstawówkach jest gorzej. Dodatkowo, ambitne dzieciaki mogą wybrać sobie profil nauki oraz „uwolnić się” od gnębicieli z klasy w podstawówce (działa to zatem w dwie strony). Nawet moja koleżanka, która zaszła w ciążę będąc w gimnazjum, jest teraz szczęśliwą mamą. A jaki wpływ gimnazjum miało na mnie? Oprócz okolicznościowego wpierdolu  uczęszczałem do kółka teatralnego i pokonałem pewną barierę (grałem kiedyś równocześnie Jezusa i Judasza!).

Pomyślisz zapewne drogi czytelniku, że po tym co napisałem w pełni popieram pomysł Prawdziwej i Sukcesywnej partii z namiestnikiem Kaczyńskim na czele. Owszem popieram likwidację gimnazjów, wiem także, że będzie to trudny proces, ale w żadnym wypadku nie popieram sposoby w jaki funduje to dzieciakom, rodzicom i nauczycielom PiS. Dlaczego? Bo każdy plan wymaga długich lub bardzo długich badań i konsultacji z adekwatnymi grupami reprezentującymi system oświaty, oceny ekspertów i woli ogółu. A jak wygląda rzeczywistość, gdy wywalimy gimnazja praktycznie z dnia na dzień?

- 173 tys. nauczycieli zatrudnionych w szkołach gimnazjalnych będzie musiało się „przebranżowić” lub straci pracę (szczególnie, że w kolejnych latach będziemy mieli do czynienie z niżem demograficznym)

- konieczna będzie wymiana wyposażenia w szkołach podstawowych, w których nie było wcześniej gimnazjum

- konieczność skonstruowania w krótkim czasie (reforma zapowiadana przez minister Zalewską na wrzesień 2017) całego programu dla klasy 7 i 8 w podstawówkach oraz reorganizacja programów liceów

- pojawi się kolejny rocznik przejściowy (albo i nawet dwa lub trzy), nastolatkowie „przecierający szlaki” mogą się znaleźć w podobnej sytuacji dezorganizacji, co ci z roku 2000

- koniec dla niepublicznych gimnazjów, prestiżowe placówki takie jak np. ciechanowskie Gimnazjum TWP, poznańskie Polsko-Angielskie Prywatne Gimnazjum czy Polsko-Francuskie Niepubliczne Gimnazjum „La Fontaine" zakończą działalność


Podsumowując - będąc królikiem doświadczalnym pierwszej fali gimnazjum, doświadczony nienawiścią i lukami w systemie. uważam że gimnazja trzeba zlikwidować. Nie jest to oczywiście jedyny powód. Lubię tutaj przywoływać przykład dłuższej podstawówki oraz liceum, gdzie „na spokojnie”, tj. bez zmiany środowiska oraz tempa edukacji (szybsze lub wolniejsze) można określać swoje cele życiowe i przygotowywać się do testów na koniec danego szczebla. Zmiany w tak ważnych obszarach, które wprowadzane są w bardzo szybkim tempie nie będą służyły nikomu, a ich skutki będą odczuwalne dla wszystkich. Zmieniać system – oczywiście, ale z głową.





PS. Łukasz, znajomy z gimnazjum mieszka obecnie kilka klatek dalej. Nie należy do najbystrzejszych ludzi i otacza się osobami, które mogłyby stanowić kolejną część do moich opowiadań (szczególnie „Bierz ją!”). Gdy się czasami przypadkowo spotykamy, udajemy że się nie widzimy, jednak gdy spojrzenia jakimś trafem się krzyżują się on patrzy na mnie z pogardą. Kolega z dzieciństwa.



piątek, 23 września 2016

Na końcu będzie chaos

Co jeżeli chaos, będący według niektórych na początku, a raczej na „Początku”, wcale się nie zatrzymał? Nie, to wizja zbyt szalona, zmieniam pytanie. Co, jeżeli chaos, który był na „Początku” będzie także na „Końcu”? 

początek?
źródło: crossexamined.org
Zakładając, że wszystko (idee, organizmy i rzeczy) od momentu powstania dąży do wyzerowania, gdzie 0 = zakończenie funkcjonowania/istnienia, przyjmuje się, że owe wszystko kiedyś zniknie. Jednak, patrząc z innej perspektywy, można założyć, że w pewnym momencie trwania rzeczywistości – tej poznanej i niepoznanej – nastąpi chaos.

Warto tutaj już na samym początku wprowadzić rozdzielenie. Chaos, który spowodowany jest w państwach/regionach/społeczeństwach/nurtach jest odśrodkowy, wywołany w ogromnej mierze działaniem zależnym od czynników kontrolowalnych (np. ludzi). Natura per se, nie zakładała przecież, że człowiek rozwinie się „aż tak” i sprawi, że środowisko naturalne będzie coraz bardziej eksploatowane, a reprezentanci gatunku będą zabijali swoich pobratymców w ramach przesłanek – wymyślonych lub nie. Dlatego, mimo niesprzyjających warunków uznajmy, że chaos odśrodkowy da się opanować w pewnym czasie i przy użyciu określonych środków. Trochę to naiwne, ale ciągle możliwe.

Jeżeli chodzi o chaos „odśrodkowy” na poziomie punktu zapalnego, w życiu są chwile, które wypalają się w twoim procesorze ukrytym w czaszce. Wypalają, w takim sensie, że aby o nich zapomnieć musisz przejść traumę (wyparcie) lub odbyć terapię (projekcja). To ciekawe, że proces działa też w drugą stronę. 


to wszystko jest w naszych głowach
źródło: cdn29.elitedaily.com
Ostatnio wypaliło się w mojej głowie jedna rzecz związana z postępem technologii – żeby było zabawnie to postęp też może prowadzić do chaosu. Może to dość dziwne, ale było to porno obejrzane po raz pierwszy na okularach VR (ang. virtual reality). Po „seansie” zastanawiałem się, jak bardzo jesteśmy w stanie zafundować sobie rozrywkę bez wychodzenia z domu, ba, bez ruszania się! Nakładasz okulary i słuchawki, a to prawie rzeczywiste uczucie sprawia, że widzisz szczegóły, gdy odwracasz głowę, zmienia się kąt widzenia. Idąc dalej, postaci mówią bezpośrednio do ciebie, patrzą ci w oczy, kuszą, uprawiają z „tobą” seks. Jak zdejmujesz okulary wszystko znika. Pytam kolegi, który pokazał mi „inną rzeczywistość”, czy przy takim urządzeniu (tj. powszechnym dostępie) ludzie będą jeszcze chcieli wychodzić z domów. Ciężko odpowiedzieć.



W sprawie chaosu „końcowego” sprawy mogą wyglądać troszkę gorzej, już bez porno. Po pierwsze, odrzucam tutaj wizję z Biblii w której następuje sporo wydarzeń, których nie powstydziłaby się fantastyka, dla mnie jest ona całkowicie ogłupiająca. Po drugie, zakładam, że w kosmosie, które nie jest nam znany zachodzą zjawiska, których nie jesteśmy w stanie zmierzyć lub zbadać za pośrednictwem dostępnych narzędzi. Dlatego też, co jeżeli niezbadane siły spoza odkrytych obszarów (spokojnie nie chodzi mi o obce formy życia) doprowadzą do zaburzenia znanych nam wymiarów?

Ciągle zastanawia mnie to, czy gdzieś w kosmosie znane nam wysokość, długość i szerokość oraz czas mają inną formę, wzajemnie na siebie oddziaływają lub są w stanie wpływać na inne wartości. Jeżeli tak, to jakie jest prawdopodobieństwo, że dotrą do nas i zaburzą znane nam trzy wymiary przestrzenne i jeden czasowy? Myślę, że praktycznie zerowe, ale zakładając, że wszystko jest możliwe, niewykluczone, że w pięciocyfrowym roku, gdy gatunek ludzki będzie jeszcze funkcjonował, rzeczywistość pogrąży się w takim właśnie chaosie.


kadr z filmu "Zero Theorem" reż. Terry'ego Gilliama
- dla każdego chce zastanawia się nad przyszłością
Od tego jednak daleko. Ludzie mają dostęp do porno w wirtualnej rzeczywistości więc nie powinno być tak ciężko przez kolejne lata. Jak karaluchy przetrwamy wszystko chodząc po śmietniskach świata.

A, zapomniałbym o jednym czynniku, który wprowadza chaos (a może totalitarny porządek?) na naszym poletku – dzisiaj przez pierwsze czytanie w Sejmie przeszedł społeczny projekt ustawy „Stop Aborcji”. jeżeli ktoś uważa, że ludzie wnioskujący o rodzenie dzieci ze zdekomponowanym ciałem lub z gwałtu są normalni, od razu powinien skończyć czytać ten artykuł i założyć na głowę okulary VR z jakimś symulatorem chaosu.



środa, 7 września 2016

Nasze polskie "fo pa"

Dzień dobry drogi czytelniku. Rzeczywistość, nie tylko na tej szerokości geograficznej, sprawa, że za niektóre osoby lub wydarzenia „niedaleko nas” równocześnie wstydzimy się i przymykamy na nie oko, sądząc, że to tylko jednostkowy przypadek. U nas soczek z cebuli (tak roboczo nazwałem kuriozalne rzeczy wszelakiej maści), który wywołuje takie emocje, serwowany jest stanowczo zbyt często. Jednak - co wymaga podkreślenia, aby nie zostać posądzonym za totalną antypolskość - nie tylko u nas jest dziwnie.

Po pierwsze „Smoleńsk”!

Na premierze same gwiazdy
źródło ("werble prosze"): party.pl
Po drugie i trzecie w sumie też. W poniedziałek 5 września miała miejsce oficjalna premiera filmu A. Krauze „Smoleńsk”. Zaproszono znamienitych działaczy z Jedynej Właściwej partii oraz wszystkich innych sympatyków Pana Prezesa i zwolenników zamachu. Co ciekawe, na liście znalazła się nawet Doda! Czyżby wielki skok w prawa? A może ktoś z organizatorów chciał dodać trochę pikanterii? Tego nie wiemy. Szkoda, że enklawa duetu Kaczyński-Macierewicz w zaproszeniach pominęła rodziny ofiar, które także straciły bliskich w katastrofie. Mowa m.in. o krewnych Izabeli Jarugi-Nowackiej, Jerzego Szmajdzińskiego oraz Jolanty Szymanek-Deresz. Niektórzy zapewne „tylko” zginęli, podczas gdy pozostali, oczywiście Ci, wokół których budowana jest legenda (i z Jedynej Słusznej partii!) polegli. Czy są podwójne standardy dla zmarłych? Pewnie tak, ale tworzą je żyjący.

Na ekrany od zarania kinematografii trafiają filmy, które mają wywoływać zadumę, zachęcać do refleksji, sprzyjać konstruktywnym dyskusjom. Tak nie jest ze „Smoleńskiem”. Co prawda, przyznaje się, że nie oglądałem dzieła (i oglądać nie zamierzam), jednak w zupełności wystarczył mi zwiastun na YouTube i komentarze krytyków, szczególnie ten przeczytany wczoraj. Takie obrazowanie wydarzeń z 10 kwietnia 2010 świadczy tylko i wyłącznie o… No właśnie, o czym dokładnie? Opcji jest kilka: tworzeniu hagiografii osób, których osiągnięcia były dalekie od wybitnych, zakłamywaniu faktów, robieniu filmów pod szeroko pojętą władzę (KRLD mode on) lub chęci pokazania wydarzeń „w krzywym zwierciadle” (pan Krauze chyba jednak nie szedł tą drogą). Patrząc jednak trochę dalej, nie można przecież ukrywać, że na film pójdą ludzie, którzy przyjmą obraz za prawdziwy, oddający fakty. Owi ludzie, wyjdą z kina i będą mówili, że film był: a) tragiczny, albo że b) w istocie to był zamach. No i zastanawia mnie, czy na pokaz pójdą uczniowie szkół, bo przecież jak robić pranie mózgu to z pełną parą.

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy...
źródło (a jakże): www.wsieci.pl

Po drugie pielgrzymka trzech ministrów do Londynu

Jak biblijni trzej mędrcy ze Wschodu (trochę się zgadza) ministrowie: Spraw Zagranicznych, Spraw Wewnętrznych i Sprawiedliwości udali się do krnąbrnego dziecięcia Europy – Albionu (tj. Wielkiej Brytanii). A, temu ostatniemu się nie udało wybrać, bo nie miał swojego odpowiednika wśród władz brytyjskich :(

Jako osoba, która na studiach została nauczona wzorców i zachowań w stosunkach międzynarodowych oraz etykiety w dyplomacji, nie rozumiem co ministrowie Błaszczak i Waszczykowski chcą swoim działaniem osiągnąć. Ogólnie chodzi o sprawę przykrą - pobicie dwójki Polaków w mieście Harlow, na skutek którego jeden z nich zmarł. Niestety, polskie władze uznały, że trzeba zrobić wielki szum, wprosić się do Londynu i pomachać szabelką, krzycząc „co się tutaj dzieje z naszymi obywatelami?!”. Takie faux pas jak podać czerwone wino do ryb.


Dla każdego, kto obserwuje sytuacje z boku może wydawać się to mężnym działaniem, takim „wstawiennictwem” naszych elit za bitymi rodakami. Aż chce się przybić piątkę i powiedzieć dobre słowo! Dla osób, które choć trochę orientują się w dyplomacji bilateralnej (dwustronnej) – takie działanie to coś niezrozumiałego i nietaktownego. Nie dość, że strona polska ogłosiła wizytę jednostronnie (w protokole odbywa się to symultanicznie po wcześniejszym przygotowaniu planu wizyty), to wymusiła niejako spotkania ze swoimi odpowiednikami na stronie brytyjskiej. Sytuacja oczywiście kuriozalna, bo wyobraźmy sobie, że przyjeżdża do nas delegacja Pakistanu, Chile i innych państw, których obywatele zostali pobici za pochodzenie w naszym pięknym kraju.
Brakuje tu jednej szychy
źródło: fakty.interia.pl
Sprawa tzw. hate crime, czyli przestępstw bazujących na nienawiści, to kwestia wielu zmiennych, których wizyta-wydmuszka organizowana ad hoc nie zmieni. W całej sytuacji winna jest nienawiść wobec innych, brak zrozumienia i poszanowania potęgowany przez nacjonalizm i ksenofobię oraz inne procesy dziejące się od miesięcy w Europie – w Wielkiej Brytanii działa to tak samo jak w Polsce. Gdy rząd i podległe mu służby porządkowe nie podejmują kroków w celu ograniczenia nienawistników, wychodzą demony. Gdy ludzie odgradzają się od siebie i szufladkują wszystkich „innych”, brunatna hydra powstaje i ma apetyt na więcej. Gdy przestajemy ze sobą rozmawiać i się poznawać, stajemy się „tymi” i „tamtymi”.

Chciałbym napisać coś pozytywnego na sam koniec, ale nasza reprezentacja zremisowała w minioną niedziele z Kazachstanem, więc już nic mi na myśl nie przychodzi. Wesołego września!

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Łabędzi śpiew / Syreni śpiew

Ostatnie dni pełne są rożnych ważnych wydarzeń - w mikro i makroskali. Po pierwsze, mój znajomy, Tomek Kalita, z który miałem przyjemność współpracować w ramach pracy u prezydenta Kwaśniewskiego, ma złośliwego glejaka mózgu i swoją postawa rozpoczął temat legalizacji medycznej marihuany dla osób, które znajdują się w podobnym stanie. Po drugie, podczas obchodów Święta Wojska Polskiego wręczono wiele medali, jednak jeden z nich, i to bardzo ważny, bo medal za zasługi dla obronności kraju trafił do rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza którego zasługi dla obronności kraju wynoszą okrągłe zero. I ostatecznie po trzecie, w ramach wypadku kawalerskiego odwiedziłem klub, gdzie kobiety pozbywają się swoich ubrań wyjątkowo łatwo.

Łabędzi śpiew

Gdyby nie durna polityka narkotykowa w Polsce...
źródło: www.bostonsouthshorenaturaltherapies.com

Zacznijmy od Tomka Kality, rzecznika SLD, który od wielu miesięcy przebywał w szpitalu. Nasz kontakt był dość sporadyczny, jednak podczas krótkiej znajomości, poznałem Tomka jako osobę pogodną, zapracowaną i pozytywnie nastawioną do świata. Od początku znajomości śledziłem jego profil na Facebooku. Widziałem, że był w szpitalu, że niedawno wyszedł, jest w domu. Nie wiedziałem jednak, że ugryzł go nowotwór i to wyjątkowy skurwysyn, bo mózgu. Tomek w rozmowie dla "Faktów" TVN siedząc na krześle zaapelował o wprowadzenie medycznej marihuany dla tych, którzy znaleźli się w podobnych okolicznościach co on sam. Wiele osób prosiło lub błagało o pomoc już wcześniej, ba, niektórzy tak jak Kuba Gajewski zostali nawet zamknięci za pomaganiecierpiącym przez dawanie oleju konopnego. Apel polityka okazał się silniejszy - to źle świadczy o elitach, że dopiero "jeden z nich" może przełamać zastałe status quo. Dobrze jednak, ze ktoś apeluje po raz kolejny, Sojusz Lewicy Demokratycznej zapowiedział wysłanie projektu "ustawy Kality" jeszcze w tym tygodniu. Wiem, że marihuana pozwala normalnie funkcjonować tysiącom osób - zarówno ta medyczna jak i niemedyczna. Dlatego podpisuje wszystkie projekty ustaw w tej sprawie i trzymam kciuki za Tomka Kalitę i wszystkich innych (w tym moją mamę), dla których substancja pomogłaby zmienić ich życie na bardziej znośne.

Kaczy śpiew (?)

Opcja numer dwa. Kuriozum, poziom: Polska doby PiS. XY dostaje medal za zasługi dla obronności kraju. Za co? Oficjalnie "za zasługi w obronności kraju". Złoto w klasyfikacji medalowej wszędzie oznacza przeskoczenie brązu i srebra, nieźle jak na byłego aptekarza. Trzeba tu dodać, że nie ma komentatora, który w pozytywny sposób oceniałby ten gest. Jeżeli dalej będziemy szli tą droga medale stracą swoją wartość i wagę, każdy będzie miał "jakiś medal" jeżeli tylko pozostanie wierny partii. Wszystko przypomina mi układ w putinowskiej Rosji czy Korei Północnej, gdzie aby otrzymać odznaczenia wcale nie trzeba się zasłużyć, a wystarczy po prostu znać odpowiednich ludzi lub mieć dobrze postawionych rodziców. Ale z drugiej strony, czego ja się spodziewam po Antonim Macierewiczu i prezydencie Andrzeju.


Syreni śpiew

Wątek ostatni, wydawałoby się, ze najprzyjemniejszy, ale nie do końca - klub go-go. Jak to bywa z wieczorami kawalerskim, przeważnie trafia się do klubu ze striptizem lub striptizerka jest gdzieś "zamawiana". W przypadku mojego kolegi M były obie opcje. Niemniej, dopiero po wizycie w jednym z nocnych klubów we Wrocławiu zobaczyłem jak "to" wygląda od środka. Czerwone kanapy i zasłony, słabe światło, skąpo ubrane dziewczyny. To dopiero początek, ile ja się nasłuchałem propozycji w stylu "zatańczę dla Ciebie", "postaw mi drinka", "bla bla bla", roztoczono przede mną wizje cudownych krain cyckami płynących. Wystarczy zapłacić. Niesamowity mnożnik cen za wszystko i opisany wcześniej wystrój to nie koniec, jest zawsze drugie, mniej kolorowe dno. W oczach tych dziewczyn była dziwna pustka i rutyna, teksty brzmiały podobnie, a działania ukierunkowane na jedno - wyciagnięcie jak największej ilości pieniędzy, a gdy już nie chcesz wydawać, tracisz ich atencję, odpadasz. Takie miejsce, ma swoje zasady, dziewczyny które tam pracują też mają, choć zapewne różnią się znacząco od tych, które panują w "normalnej" pracy.

"żadna praca nie hańbi"
źródło: thecoloradobarandgrill.com

Codziennie słyszę rożne śpiewy, które tworzą melodie lub kakofonię. Można być na nie głuchym lub upajać się dźwiękami - każdy sam wyznacza sobie granice. Jedno jest pewne, warto słuchać uważnie.


wtorek, 9 sierpnia 2016

Nagasaki, Duda i Trump

Polskie plaże - ciasne ale własne (?)
źródło se.pl (przepraszam :( )
Lato jakieś takie zimne, mniej dni w, których człowiek czuje się, że zaras się rozpłynie. No chyba, że we Wrocławiu, gdzie zawsze jest ciepło i ładnie (chyba, że ONR pali kukłę Żyda na rynku). Człowiek chciałby wyjechać nad morze, nawet polskie, bo choć zatłoczone, pełne parawanów oraz armii Januszów i Halinek, to piasek przyjemny i powiew rześki, trunki smaczniejsze. Jednak obowiązki, rzeczy do zrobienia - odkładane i bieżące - cienki portfel i brak urlopu, sprawiają że trudno się wyrwać i mieć wszystko w poważaniu, uciec gdzieś gdzie troski nie gniotą, gdzie jest tylko "dziś" bez "jutra", które nie jest do końca pewne i "wczoraj", które czasami trzeba zapomnieć. Skoro jednak "tu-m" a nie "ta-m" to może jakieś rocznice, wspominki, gorzkie żale?


Nagasaki, miasto, które wyparowało
źródło: bbc.com
Troski? Tak, choć może raczej echa przeszłości dużego kalibru. 71 lat temu z amerykańskiego samolotu B-29 zrzucono na Nagasaki "Fat Man'a", bombę atomową o mocy 22 kiloton trotylu (teraz są o wiele mocniejsze). I zniknęło miasto, a wraz z nim 70-100 tysięcy ludzi. Wyparowali, tak samo jak 3 dni wcześniej ich rodacy z Hiroszimy. Jednego dnia żyjesz, a drugiego nie jesteś nawet przedmiotem, bo nie istniejesz. A wiesz drogi czytelniku, że miały spaść kolejne bomby? Wszystko w celu zakończenia wojny i wyłączenia Japonii z konfliktu. Tak cywilizacja zachodnia walczyła o pokój, że aż znikały miasta i ludzie. Nie wspominając już o całym piekle, które nastało w ramach atomowych reperkusji.

Mamy też rocznicę nam bliższą. Wczoraj minął rok prezydentury Andrzeja Dudy. Co można tutaj powiedzieć? Hmm, wiele i niewiele. Skąd ten dualizm? Plusem jest na pewno to, że Prezydent nawiązał kontakty z Chinami i w ramach wizyt podpisał intratne dokumenty, stanowiące podstawę do rozwoju relacji handlowych na większą skalę. A i oczywiście to, że jest go tak mało wszędzie. A minusy? Trochę za mało miejsca w jednym poście, aby wymieniać je wszystkie. Po pierwsze, nie jest osobą samodzielną, a wykonawcą woli Naczelnika Przenajświętszej Rzeczypospolitej Jarosława I Kaczyńskiego (dzisiaj rozmawia z Orbanem o "wspólnej wizji UE" - o zgrozo!) i osób z jego bliskiego kręgu (m.in. Macierewicza). Po drugie, jest kłamczuszkiem, bo jak sam zapowiadał, w przypadku nie dotrzymania (niektórych) obietnic wyborczych poda się do dymisji. Z tych głównych można wyliczyć:
  • przewalutowanie kredytów frankowiczów
  • obniżenie wieku emerytalnego - #dobrazmiana na rzecz słabej sytuacji ekonomicznej
  • podniesienie kwoty wolnej od podatku
  • "zasypywanie podziałów w społeczeństwie i szukać porozumienia" - tutaj zaznaczę tylko, że PAD zawetował wszystkie ustawy poprzedniego parlamentu, a te, które wyszły z jego matecznika (PiS) podpisywał w nocy lub w ciągu trwania wydarzeń, które odwracały uwagę od procesu legislacyjnego (np. Światowych Dni Młodzieży)
  • "nie będę prowadził żyrandolowej prezydentury", "będę prezydentem, który buduje państwo uczciwe i sprawiedliwe", "będę prezydentem, który nie unika trudnych sytuacji, który nie ucieka, kiedy powinien być arbitrem" - jakoś tak, nie do końca to wychodzi... ale szerzej powinien się tutaj wypowiedzieć Mariusz Kamiński

Wiele każe jednak myśleć, że to bardzo dobrze, że niektóre z obietnic nie zostały spełnione, bo oznaczałoby to jeszcze większą zapaść gospodarczą państwa. Och prezydencie Andrzeju, ja nie zapomnę, zawsze będzie Pan Prezydent w moim sercu, tuż obok złogu, który może skończyć się zawałem, a jeśli nawet, to mam taki czarny zeszycik, w którym od pierwszego dnia sobie zapisuje i czekam na kres "pięciolatki". Poeta pamięta.

kobieta z przeszłością vs klaun socjopata
źródło: bbc.com
A na koniec jakieś pozytywy! W Chinach zapewne urodziło się kilka małych puchatych i uroczych pand. Kilku z moich znajomych na Facebooku ma urodziny, więc najlepszego! Jutro będę miał małego kotka, który będzie dzielił ze mną godziny w mieszkaniu przed komputerem. Polska pokonała Egipt w siatkówkę, a w budżecie brakuje 5 mld PLN na "500+" więc może, jakiś reprezentant społeczeństwa stwierdzi, że w 2017 już się nie da. No i co najciekawsze, Donald Trump traci poparcie w nadchodzących wyborach prezydenckich w USA. Co prawda Hilary Clinton nie jest świetną alternatywą, bo ma oldschool'owe podejście do polityki - jest oportunistką i nie ma wizjonerskiego podejścia do rządzenia. Niemniej, to postać o niebo lepsza od Trumpa, ale gorsza od Berniego Sandersa.

PS. Na konferencji PiS odżył temat cegiełek na pomnik Lecha Kaczyńskiego i ofiar ze Smoleńska. Już niedługo obok każdego pomnika JP II pomnik prezydenta, który "poległ" w Smoleńsku!

Coś dla koneserów Smoleńskich
źródło: tvn24.pl

Do zobaczenia!

środa, 27 lipca 2016

Władcy pilotów

Powroty są ciężkie, to niezaprzeczalna prawda. Kiedyś, gdy byłem dzieckiem, powrót z kolonii i szara rzeczywistość związana z rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego napawała mnie strachem. Teraz z perspektywy lat chciałbym powrócić do szkoły i bez troski o wiele spraw zdobywać wiedzę. Powrót do Ciebie drogi czytelniku jest „ciężki inaczej”, choć gwarantuje, że żadne z moich słów nie jest z przymusu. Nie było mnie już jakiś czas i nie mam pewności, że szybko powrócę z kolejnym postem, ale pożyjemy, zobaczymy.

"Ignorance is bliss."
źródło: "The Matrix"
Na naszym poletku krajowym sprawy już dawno wyrwały się spod kontroli, System Jarosława żyje i ma się dobrze, ale to wyrok odwleczony w czasie. Niebawem wszyscy przekonamy się, co to znaczy, że „z pustego to i Salomon nie naleje” i jak łatwo można rozklekotać gospodarkę populizmem. Może gdybyśmy nie słuchali radia, nie oglądali telewizji czy nie sprawdzali portali internetowych czulibyśmy się spokojniejsi? Wtedy, jak Cypher z filmu „Matrix” można by powtarzać „niewiedza to rozkosz” lub, jak kiedyś w Pruszkowie, „kto mniej wie dłużej żyje”. To by było jednak troszkę za proste, bo świat pędzi do przodu a my razem z nim, bez względu na to czy nam się to podoba, czy nie i warto mieć chociaż ogólne pojęcie.

Peace? źródło: jdrachel.com
Kolega zapytał się mnie, czy kiedyś będzie pokój. Odpowiedziałem, że tak, ale tylko wtedy, gdy trzy osoby w tym samym czasie spojrzą sobie w oczy. Poziom obecnego okrucieństwa i niedyskryminowania ofiar wśród terrorystów oraz szaleńców, którzy nasączeni są nienawiścią (a może strachem przed zmianami?) przeraziłby zapewne nawet historycznych zbrodniarzy. Wyobraźmy sobie Kaligulę, Hitlera i Pol Pota, którzy z odmętów Otchłani patrzą na ziemię i mówią między sobą „Nieźle im idzie! Że też sam na to nie wpadłem - niezła broń ta religia.” My jednak, bierni odbiorcy w Nibylandii narodowego populizmu, jesteśmy (pozornie) bezpieczni. Nawet jeżeli, na Ukrainie kilkaset kilometrów od nas trwa wojna, nawet jeżeli na bliższym Zachodzie ludzie strzelają do siebie i wysadzają się w imię Boga, nawet jeżeli w tak wielu państwach, które jest coraz ciężej zlokalizować, codziennie, w każdej godzinie nikną historię osób, które mogłyby jeszcze coś zrobić, coś osiągnąć. Ale dlaczego napisałem „pozornie”? Ponieważ, społeczeństwo kształtuje elity, a elity kształtują system, z kolei system daje możliwość funkcjonowania dla społeczeństwa. W mojej ocenie każdy z elementów nie działa obecnie tak jak powinien i może doprowadzić do wykolejenia.

Historia się nie kończy (Francis Fukuyama nie miał racji), a tym co się nie mylił był Huntington i jego wizja w „Zderzeniu Cywilizacji”.  Odradzają się podziały, egoizm i brak zrozumienia (jest prostszy, stąd większa jego popularność), każdy gra na własny interes. Dodatkowo, potrzeba nam teraz bohaterów jak jeszcze nigdy wcześniej.

"Eye on the TV 'cause tragedy thrills me"
źródło: www.today.com
My jednak, jesteśmy władcami pilotów i możemy decydować, że nie chcemy patrzeć jak to jest źle w jakimś państwie lub jak nasza rzeczywistość pogrąża się obłędzie. Klik, wielkie wędrówki flamingów, klik, Okrasa przyrządza filet z dorsza w jakimś pięknym kraju, klik prawie prawdziwe historie zwaśnionych rodzin na TVN, klik po angielsku mówią, że w Kabulu coś wybuchło, klik, jakaś bajka, za której fabułą nie mogę nadążyć. Zmiana obiektu skupienia uwagi jest taka prosta, jeżeli wszystko nie dzieje się bezpośrednio.

I przyzwyczajamy się powolutku do tego, że widzimy nienawiść, przemoc, strach, pogardę – bo łatwo jest chłonąć w czasach cyfryzacji i wyrobić sobie zdanie podpinając się pod tłum, który ma wyraźne hasła. Niektóre media elektroniczne oraz te główne, „narodowe”, dają pole do popisu dla wszystkich, którzy chcieliby pokazać problem tylko z jednej strony, najlepiej w taki sposób, który został zatwierdzony z góry, przesiąknięty opiniami i emocjami. To dość wygodne, bo po co skłaniać ludzi do refleksji? To może przecież doprowadzić do destabilizacji i spadków w jakichś słupkach, utraty lajków i zwolenników, a tego niemianowany wódz Przenajświętszej Rzeczypospolitej i przychylne mu pismaki przecież by nie chcieli.

"Wiemy jak zrobić wam z mózgu sieczkę"
źródło: www.raa5.com
Nie ma się co jednak załamywać. Powroty mogą być dobre, napawają czasami optymizmem i pokazują, że się da coś kontynuować. Sam powracam do wielu rzeczy (ostatnio do biegania na przykład) i zaskakuję się, że jeszcze potrafię. Może wróci do nas normalność i zamiast przyzwyczajać się do złych rzeczy zaskoczymy się sami i zobaczymy, że może być jeszcze inaczej. Na razie wśród władców pilotów czekamy ukryty na lepszy moment – chwilę powrotu.

www.rosenblumtv.com