Ostra wymiana poglądów u Tomasza Lisa między Janem Guzem z OPZZ oraz Karolem Guzikiewiczem z gdańskiej Solidarności a Adamem Szejnfeldem z PO i Władysławem Frasyniukiem. Nie trudno więc dociec, że było to starcie stronnictwa robotniczego i proPiS'owego z "liberałami". W dyskusji czterech panów (plus Tomasz Lis, który musiał ich wszystkich opanować i przekrzyczeć) dominowały ataki, niechęć i uszczypliwości. Szejnfeld nawoływał do rozmów w ramach komisji trójstronnej, działacze związkowi mieli za złe rządowi upadki i sprzedaże mienia państwowego i wcale nie chcieli i nie chcą rozmawiać na postawionych warunkach. Władysław Frasyniuk także wytykał związkowcom niemożliwość realizacji ich postulatów i zachęcał do dialogu. W tej rozmowie o dialogu, ów dialogu nigdy nie będzie. Brak kompromisu będzie przedłużał impas. Każda ze stron jest na tyle samo nieugięta i arogancka.
procentowe poparcie dla partii politycznych na IX 2013 - wykres własny w oparciu na badaniu TNS Polska |
Staram się zrozumieć zarówno ostatnie postulaty związkowców, jak i działania strony rządowej. Niemniej, ciężko mi to wszystko pojąć, bo te dwa środowiska zwyczajnie nie potrafią wykazać solidaryzmu w ramach funkcjonowania w jednym państwie. Związkowcy spalili sprawę, bo nie mieli pomysłów możliwych do realizacji (praktycznie), zachowali się tak, jak w ubiegłych latach i odgrywali stronę pokrzywdzoną przez władzę. Z kolei rząd z góry zakładał, że postulatów nie zrealizuje i chce rozmawiać tylko i wyłącznie w ramach komisji trójstronnej (co na niedawnym briefingu prasowym stwierdził sam Donald Tusk). A gdyby tak obie strony spojrzały na siebie nie jak na adwersarzy tylko na współpracowników, gdzie nikt nie będzie petentem. Te strony to ludzie, wobec których powinien być wzajemny szacunek, zrozumienie, odpowiednie zachowanie oraz - co niezwykle ważne - DIALOG.
wykluczenie to cecha wielu współczesnych społeczeństw - źródło: ate.co.nz |
Wszystko po to, aby "opłacało się" głosować, a głos obywatela (nie tylko w trakcie wyborów) się liczył. Jak jest teraz? Inicjatywy ustawodawcze wnoszone przez co najmniej 100 tys. obywateli (a więc sporą grupę!) trafiają do zamrażarek, wnioski ws. referendów nie przechodzą, a Bronisław Komorowski chce dodatkowo zaostrzenia progu frekwencji w referendach o odwołaniu organów gminy. To zjawiska sprzeczne z duchem demokracji przedstawicielskiej i utrudniające wymienianie elit, o której pisał włoski ekonomista i socjolog Vilfredo Pareto. Trzeba do społeczeństwa obywatelskiego wprowadzać jak najwięcej stowarzyszeń branżowych i ekspertów. Tylko wtedy możliwe będzie skuteczne działanie doraźne i perspektywiczne.
Politycy natomiast stali się częścią aparatu partyjnego, o czym pisałem kilka postów wcześniej. Poprzez narrację "polityki koteryjnej" uwaga obywateli koncentruje się na sprawach mało istotnych z punktu widzenia racji stanu. Tak było z "pijatykami" na wyjeździe PiS czy obłędem smoleńskim kultywowanym przez Macierewicza. Politycy stają się ekspertami od wszystkiego, a media zacierają ręce, bo potrzebują celebrytów, którzy podniosą im oglądalność. I tak kręci się karuzela medialno-polityczna. Szkoda, że obywatel nic na tym nie zyskuje. Pora się za to wziąć na poważnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz