Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

środa, 28 listopada 2012

Unia Europejska i -izmy

Negocjacje w sprawie budżetu unijnego spełzły na niczym. Nie udało się ustalić jakiejkolwiek kwoty, która bez sprzeciwu mogłaby zostać przyjęta przez głowy państw i rządów, które pod koniec ubiegłego tygodnia spotkały się w Brukseli, aby ustalać infrastrukturę wydatków wspólnoty. No i od razu - w Polsce i za granicą - obudziły się narodowe "-izmy".

W różnych krajach członkowskich UE przekazy medialne pełne były optymizmu pomimo braku konsensusu ws. budżetu Unii - panuje bowiem przeświadczenie, że "na pewno się to jakoś ułoży". Jest to jednak "optymizm pesymistyczny", gdyż pomimo zapewnień, że może uda się dogadać w sprawach finansowych za kilka miesięcy, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Gdybym mógł sporządzić rekomendację, Polska powinna trwać przy swoim stanowisku i napędzać grupę The Friends of Cohesion (Przyjaciele Spójności), ale równocześnie wykazać elastyczność kiedy sytuacja będzie bez wyjścia (tj. płatnicy netto nie będą skorzy do ustępstw). W przypadku polityki rolnej za sojuszników mamy Francuzów, którzy od zawsze kładli największy nacisk na dopłaty do rolnictwa, a to dobra karta przetargowa w negocjacjach. Natomiast jeżeli spojrzymy na grupę "sojuszników" w boju o unijny budżet (w TFC są: Bułgaria, Czechy, Chorwacja, Estonia, Grecja, Węgry, Litwa, Łotwa, Malta, Portugalia,  Rumunia,  Słowacja,  Słowenia  i Hiszpania) widać, że jesteśmy nie tylko jej motorem napędowym negocjacji, ale także państwem członkowskim z najprężniejszą gospodarką. Trzeba się więc z nami liczyć. Powstaje pytanie: tylko w jakim stopniu? 

Kto z kim przystaje i o co walczy

Sprawa perspektywy finansowej przybrała żałosny obrót, kiedy premier David Cameron odrzucił koncyliacyjny plan budżetowy. Choć nie ma się co dziwić takiej decyzji, bo Brytyjczycy wywierają nacisk na swoim przedstawicielu, aby ten nie wpompowywał więcej pieniędzy do Unii. I odzywa się echo lat siedemdziesiątych oraz wypowiedź "żelaznej damy" - I want my money back! Chciałbym, aby Wielka Brytania w 1973 nie wstąpiła do Wspólnoty Europejskiej i pozostała przy swoim thatcheryzmie izolując się na wszystkich płaszczyznach od Europy kontynentalnej. Może to jakaś oznaka mojego ukrytego poparcia dla izolacjonizmu Wyspiarzy. Jednak, kiedy pomyśle o tym co Unia straciłaby prze taki krok wydaje mi się, że emocje znowu wzięły u mnie górę. Integracja to ciężki proces, a Wspólnota (a później Unia) przechodziły przez gorsze tarapaty. 


Jeżeli nie uda się wynegocjować wspólnej wersji perspektywy finansowej na lata 2014-2020 wszystkich czeka prowizorium budżetowe, czyli funkcjonowanie finansów Unii w trybie awaryjnym. Taki tryb uniemożliwiłby dalekosiężne planowanie wydatków infrastrukturalnych w krajach UE. Można zadawać sobię pytanie czy opcja prowizorium nie będzie lepsza od "oferty" proponowanej przez płatników netto. Odpowiedzi na ten dylemat zostały analitycznie przedstawione w artykule portalu forsal.pl pt. Prowizorium budżetowe UE lepsze dla Polski niż propozycja płatników netto. Pojawienie się takiej opcji świadczy, że w Unii, która powinna wspólnie opowiadać się za każdym z krajów, zaczynają być widoczne partykularyzmy. Unia wielu prędkości to fakt, a każdy kto się z tym nie zgadza niech lepiej przyjrzy się państwom, które lobbują w UE na różnych płaszczyznach

Izmów nie brak także w Polsce. "Prowincjonalny zaścianek" jest podgrzewany przez populizm prezesa PiS i jego drużynę. Odwołując się do semi-nacjonalizmu Kaczyński nawołuje do wetowania wszystkiego co będzie mniejsze niż 300, a nawet 400 mld PLN. Taka postawa nigdzie nie prowadzi - to gra o sumie zerowej, która nie może być zrealizowana w unijnych warunkach (koncyliacja i dyplomacja oraz rozmowy kuluarowe nie zakładają rządów twardej ręki). Co więcej, Polska chcąc być w unii krajem o "średniej sile" (Middle Power) nie ma realnej możliwości narzucania swojego dyktatu (w szczególności Niemcom!). Po prostu nie mamy asa w rękawie i trzeba się z tym pogodzić i odgradzić się od politycznego populizmu.

Czy sytuacja zmieni się na lepsze? Mam nadzieje, że tak jednak czas zweryfikuje zarówno mój optymizm w kwestiach wspólnotowych jak i stabilność UE oraz słabnący impet integracyjny wspólnoty. W tym czasie nie dajmy się opanować żadnemu z izmów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz