Żyjemy w świecie zmian, gdzie społeczeństwo wolnego czasu zmieniło się w społeczeństwo konsumpcji i rozmytych wartości. Napawamy się "tu i teraz" nie patrząc na to, co jest dalej oraz nie mając szacunku dla tego, co już było. Toksyny są dla nas żeby zapomnieć.

poniedziałek, 25 lipca 2011

W państwach ładu

          Po raz kolejny świat pokazuje nam swoją wielobiegunowość, niesamowitość w niedookreśleniu, swój chaos i subtelną harmonię. Norwegia nie jest odosobnionym przypadkiem eskalacji niezadowolenia jednostki, to już się zdarzyło i niestety będzie się zdarzało ponownie i ponownie. Nie jest bowiem zasadą i niezmienną wytyczną, że za całe zło na świecie musi odpowiadać fanatyzm religijny nieokreślonych morderców samobójców - fanatyków. Teraz wiemy kto to jest mordercą z imienia i nazwiska, Anders Behring Breivik, którego zdjęcie, historia i aktywność w sieci są przejrzyste jak strumyk górskiej rzeki, można z nich wyczytać wszystko. To właśnie zaleta i wada globalizującego się świata. Wiemy kim jest wiemy czym się zajmował, ale nie wiemy jednej rzeczy - co go do tego skłoniło, po co to zrobił. Jak wiele rzeczy wpływa na nasze decyzje, wytrącić z równowagi może nawet zbyt ostra wypowiedź któregoś z polityków, frustrująca gra komputerowa, problemy rodzinne, emocjonalne, cokolwiek. To bowiem nie tylko od jednostki zależy jaką działalność podejmie, gdyż obok wewnątrzsterowności jest jeszcze socjalizacja, czyli wpływ środowiska na ową jednostkę ,bądź izolowanie jej od tych wpływów (czyli tym samym jego brak). Skandynawia pomimo swoich zawoalowanych ciągot neonazistowskich miała być przecież krainą szczęścia. Nie spodziewałbym się tego po Norwegii. Oj nie.
Projekt: Mariusz Filipowicz, Studio graficzne INDYGO
                   Z każdej strony naszego kraju, oraz na szczęście na mniejszą skalę również u nas, widoczne jest wyrażanie sprzeciwu wobec systemu, wobec pewnych norm, oraz zasad powszechnie przyjętych. Wielokrotnie sprzeciw przybiera charakter ostateczny - jest to zabijanie z obłędną precyzją według misternego planu. Chciałbym wierzyć, że to co stało się kilka lat temu w Hiszpanii (Madryt), Wielkiej Brytanii (Londyn) i teraz w Norwegii, to tylko chwilowa niewydolność systemu, temporalny zgrzyt w maszynie społecznej poszczególnych państw. Niestety wizja liberalna rzeczywistości ucieka przed partykularyzmem i egoizmem, zarówno w polityce krajowej (większości państw) jak i na arenie międzynarodowej. Widoczne są jednak przejawy walki ze zmianami na "egocentryzm", choćby takie które przejawia rozchwiana jeszcze Unia, czy jakkolwiek rozbudowane i zagmatwane by to nie było ONZ i NATO. Pomimo wielu niepowodzeń społeczeństwa odreagowują zamachy, stąd rola kościoła a dalej polityki prewencyjnej, która zawsze uaktywnia się po zamachach, praktycznie nigdy przed (wyjątkiem jest jedynie Izrael). Drogi czytelniku, pragnę abyś przejrzał na oczy i nie uwierzył  choć raz mediom, gdyż nie wszyscy mówią prawdę, przekaz medialny podlega bowiem "nagięcią" w lewo bądź prawo sceny politycznej w zależności od zapotrzebowania, nadawany jest kontekst, oryginalna myśl niknie w otoczce emocjonalnej. Cała maszyna działa. Słyszymy później komentarze, że można było zrobić "cokolwiek" aby do tego nie doszło. Bzdura, czas na myślenie dawno się skończył (po każdym z zamachów), teraz można rozpocząć politykę asekuracyjną i rozważać w nieskończoność, czy dostęp do broni zwiększa czy zmniejsza bezpieczeństwo indywidualne, czy takie zachowania mogą mieć podłoże polityczne itp. Sam na te pytania nie odpowiem nigdy. Stabilność psychiczna i silna wola to sprawy indywidualne. A kultura każdego społeczeństwa rządzi się własnymi schematami, historią i prawami. "Wszyscy stanowimy pewien wzór i tkwimy w jego pułapce", ale może kiedyś zadziałamy nieszablonowo, abstrakcjonistycznie, lecz  lepiej niż dotychczas.

sobota, 23 lipca 2011

Pinokiowie nowej ery

Post został napisany we Wrocławiu i uzupełniany w drodze powrotnej do Warszawy, więc może się w nim znaleźć kilka błędów różnego rodzaju - ale oczywiście nie musi.

Wciąż poszukuje prostych słów, które opiszą wszystkie skomplikowane wydarzenia, które zachodzą wokół mnie. Pomimo przerwy w postaci wakacji (miesięcy pozornie letnich w naszym kraju) dzieje się w naszym kraju i poza jego granicami zbyt wiele, abym mógł przymknąć na wszystko oko i powrócić do zatracania się w drinkach z palemką i kieliszkach bez jakichkolwiek ozdób.

Po raz kolejny wielkie monotematyczne partie RP pokazują co to znaczy brak szacunku do prawa, w którego tworzeniu same uczestniczyły. Stworzenie „akcji informacyjnej” ukazuje głębię ich subtelnej hipokryzji. Ktoś powie „ale zaraz, przecież nie miało być kampanii reklamowych polityków”, no tak, to nie jest formalne reklamowanie kandydatów do polskiego parlamentu. To informowanie. Tak na przykład SLD reklamuje swój program do którego nie omieszkam zajrzeć już w krótce, Pan Prezes (z wiadomej partii na „P”) określa się jako premier i sam już nie wiem czy mam to odnieść do wydumanych i chorych ambicji, czy do nieudanego rządu lat 2006-2007. Ponadto Kaczyński co jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe, bierze udział w spocie reklamowym (informacyjnym!), w którym informuje o tym, że żyje i ma się dobrze (reklama gdzie otwiera drzwi pozwalając młodzieży wbiec do pomieszczenia ). Pomniejsze figury partii oferują pomoc prawną, pomoc naukową, albo po prostu dają znać, że są. Proste, bez sensu i kapitałochłonne. PO wycofuje się jednak z kampanii informacyjnej „Polska w budowie” (opcja informowania Polaków w ich domach na temat zmian w państwie wdrożonych przez okres rządów PO) – Nie chcemy, żeby powstały wątpliwości, czy nasza akcja jest kampanią informacyjną, czy niedozwoloną agitacją wyborczą – komentuje dla Wyborczej wiceszefowa PO Małgorzata Kidawa-Błońska. Dobre i to skoro co poniektórzy na czas włączyli rozum. A inni? Przecież nie mieli oni wydawać pieniędzy na takie właśnie rzeczy – politycy są lustrem społeczeństwa, Pinokiowie nowej ery.

Drugi przypadek, który mnie zasmucił i rozbawił jednocześnie, to sprawa „ News of the World”, czyli jednego z dzienników (brukowców) medialnego imperium News Corp. Ruperta Murdocha (syn Ruperta – James - jest jego zastępcą w rodzinnym interesie). No ale o co tu chodzi? Już wyjaśniam drogi czytelniku. Chodzi o pieniądze (jak nie wiadomo o co chodzi…), Bulwarówka z królewskich wysp, której renoma i poziom mogą być porównywane do polskiego Faktu, bądź Super Expressu, postanowiła (właściciel postanowił?) wejść na nową drogę życia i tym samym zakończyć swoją 30-sto letnią działalność w echu głośnej eksplozji afer. A pieprznęło nieźle, gdyż etyka i moralność dziennikarska, o którą de facto wypytywany był właściciel w przesłuchaniu przed brytyjskim parlamentem, stanowiła jedynie zapis, pustą zasadę, która niby jest, ale niewielu kiedykolwiek do niej zajrzało. U nas zresztą też nie jest z tym krystalicznie ( jedynie małe wzmianki o etyce w prawie autorskim…) , ale poziom machlojek „NoTW” przerósł każdego, od prostego obywatela, po głowy państw. Macki skorumpowanych (ciekawe czy to właściwe słowo) dziennikarzy i współpracujących z nimi detektywów (jednemu zostały przedstawione wcześniej zarzuty  inne zbrodnie pospolite) sięgnęły dosłownie wszędzie. Od kasowania (i czytania oczywiście) wiadomości z poczty głosowej porwanej dziewczynki, po inwigilację rodziny królewskiej i wgląd w dokumenty żołnierzy poległych w Iraku i Afganistanie. Podsłuchy były procedurą „pozyskiwania informacji” na początku dziennym. Ktoś bezsprzecznie za to beknie. Jak na razie Rupert Murdoch został jedynie zaatakowany pianką do golenia przez sfrustrowanego/podstawionego/oszukanego Brytyjczyka.
No i otwiera się nam kolejny głośny rozdział historii, „bo afera medialna” to nowa jakość infoteinmentu, dezawuująca misję „czwartej władzy”, czyli mediów w Wielkiej Brytanii. Pogoń za pieniędzmi wypacza jednostki funkcjonujące w ogromnych maszynach multimiliarderów z samej góry łańcucha pokarmowego. Może brzmię jak jakiś lewicowy agitator, ale chyba nikt z nas, drogi czytelniku, nie chciałby mieć swoich danych pod lupą bulwarówki. Granice etyczne i misja jednej z wielu gazet Murdocha zostały przekroczone. Najbardziej jednak podobał mi się fakt wydania ostatniego numeru News of the World dla pieniędzy, które szły na cele charytatywne. Jak uroczo.

Spytasz się (albo w ogóle nawet o tym nie pomyślisz) co u mnie. Otóż całkiem daje sobie radę. Moje tournée po Polsce trwa, postanowiłem bowiem, że kraj moich przodków (ale to lirycznie brzmi)  pozostawał dla mnie zbyt długo ziemią nieznaną. Niektóre „podróże”  związane są z konkretnymi wydarzeniami Bostów przy Starachowicach to Wesele, na Krynice przypadał pogrzeb, a Wrocław, z którego właśnie tworzę ten tekst był moim  własnym celem podróży. Postanowiłem, że może nie tyle pozwiedzam (to zrobię jak dożyje 60 lat) , co pobędę i „pożyje” w Europejskiej Stolicy Kultury 2016, tym samym będę mógł poprzebywać z kumplami, którzy mają bardzo dobre podejście od otaczającej nas rzeczywistości. Nie zdawałem sobie sprawy, że przebywając nawet krótki czas z mieszkańcami danego miasta można się tyle dowiedzieć o samym mieście jak i nich samych (czasami nawet bez zwiedzania czegokolwiek).
Na sam koniec pozostaje mi polskie morze, Kostrzyn nad Odrą, no i mam nadzieje, że również Lublin. Zobaczymy czy czas pozwoli na eksploracje Polski i gdzie dalej poniesie mnie karnawał mojego życia. Choć jak skończę już unikać zapuszczania korzeni, chciałbym się na chwilę zatrzymać i odpowiedzieć sobie na pytanie „dlaczego”.

sobota, 16 lipca 2011

Rozmowa

        „Jak opowiedzieć owo przeczucie, rozedrganie nocne, to swędzenie między półkulami mózgu?  Gdybyś tylko mógł sięgnąć w siebie, a zarazem za siebie, jakąś kończyną wewnętrzną zmacać się w tym miejscu, gdzie rodzą się myśli, gdzie pęcznieje tkanka nowych idei, przedmiotów wymiernych, ten nowotwór abstraktów, które nie wyjdą na świat, bo nie ma dlań ni kształtu, ni sensu, ten guz rozpychający drogi korteksowe, którego sam nie czujesz, ale który –  czarna dziura nakręcająca na siebie nebule myśli -  rozsadza ci czaszkę dzień po dniu, noc po nocy, teoria po teorii, rozsadza, aż wreszcie rozsadzi, trach, ona pęknie z cichym trzaskiem, już wyczuwasz  pod palcami linie naprężeń , pajęczą frenologię kataklizmu, już. Jak opowiedzieć? To wszystko dzieje się wszak po drugiej stronie granicy, za rzekami, za przepaściami. Z oddali obserwujesz zamglone krajobrazy. Stoją tam gigantyczne budowle nieznanego przeznaczenia, wierze maszyny, wiadukty, armaty, nie to tylko złudne podobieństwa. Ale samo to, że dostrzegasz ich zarys, wyróżnia cię z całej ludzkości; wyłącznie ty możesz próbować się domyśli ich prawdziwej natury. I jednocześnie wiesz, że ten jeden krok bliżej nich, jeden krok w przepaść i odmęty topielcze, który pozwoliłby ci uchwycić obraz w idei, ideę w regułach, reguły w słowach – tego kroku właśnie uczynić nie możesz. Nachylasz się naprzód. Ciśnienie w czaszce rośnie. Wytężasz wzrok. Trzeszczy kość. Czarna dziura zasysa w siebie myśli o życiu, myśli o czynnościach codziennych, o ludziach przypadkowych, niekoniecznych, potem także wszelkie słowa dla oswojenia przeznaczone, potem także cierpliwość dla słów. Nie bardzo potrafisz się porozumieć z innymi w sprawach bliższych niż kształty owych tajemnic na horyzont- dobrze opowiedział Astrofizyka Pierwszy Pilot – gdy mówisz, podmioty i orzeczenia rozpadają ci się w ustach, z języka sypie się piach. To już nie są twoje ziemie. Już nie twoja ojczyzna. Coraz bardziej nachylony ku niewidzialnemu. Ze wzrokiem obróconym poza materię. Wyciągnąłeś zawleczkę. Pora eksplodować granat umysłu.”

***

I wystarczyłoby tylko jedno jej słowo, gest, myśl, czy chęć, żeby to wszystko zmienić i poukładać. Naprawić.  Tylko jeden jedyny raz.

środa, 13 lipca 2011

Pogrzeb, Urodziny, Wesele

Nie jestem fanatykiem opowiadania swojego życia cytatami z piosenek, filmów, czy książek, chyba że są naprawdę dobre i wypływają z ust aktora, poety, piosenkarza, który "zmienił" rzeczywistość mojego świata, albo przynajmniej troszeczkę ją naruszył. "Nikt kto mądrze pisze, nie mógłby pisać w spokoju" - te słowa wychodzą z ust Mickey'a Rourke'a, który wciela się w rolę alkoholika i poety - Henry'ego Chinaskiego w filmie "Barfly". Co warto również wiedzieć Henry to nikt inny jak żyjący do niedawna poeta (i również alkoholik) Charles Bukowski, ze wszystkimi cechami prezentowanymi przez Rourke'a. Ale bez owijania w bawełnę, kwestia dotyczy tylko cytatu, a nie jego otoczki. Nie chciałbym się jakkolwiek puszyć, ale ostatnimi czasy coraz mniej pisze w spokoju.

Życie ludzkie nie jest uporządkowane, nie potrafimy zadbać żeby wiele spraw szło po naszej myśli, wielokrotnie zmieniamy zdanie, popadamy w konflikty z innymi, prawem, samym sobą i tym samym zamiast splatać swoje ścieżki ze ścieżkami innych, doprowadzamy do dysonansu. Widzę ten problem również w samym sobie, gdyż wspominałem kiedyś, że nie będę pisał o sobie - niestety, mimowolnie wiele tematów z mojego życia wkrada się do tego bloga. No bo każdy z nas nosi w sobie jakieś toksyny, które chciałby wyrzucić, którymi chce się podzielić. Nie jestem w tej materii wyjątkiem.

Tytuł tego artykułu jest jak najbardziej adekwatny do tego co się stało ostatnio w moim życiu. Te wydarzenia połączyły się w jedną, słodko-kwaśną całość, z czego tylko urodzin mogłem być pewien (tego, że będą, co chyba oczywiste - jak co roku). Śmierć dziadka ze strony matki wpadła na mnie z pewnym uprzedzeniem, gdyż dziadek po upadku na chodniku miał problemy z oddychaniem i pracą mózgu, mogłem więc, choć jestem optymistą przeczuwać tego co stanie się dalej. Zdrowie seniora posypało się lawinowo. Płacz matki o 6 rano i poinformowanie mnie o zgonie wywołały we mnie uczucie gryzącej rzeczywistości i pustki, a może raczej odcięcia od ciągłości dnia codziennego, bo zdałem sobie sprawę, żę nigdy już nie porozmawiam z osobą która odeszła, nigdy nie powiem jej, że niedługo ją odwiedzę. Dlaczego wszyscy muszą umierać w nocy albo nad ranem, wtedy informacje, które do mnie docierają są jak jakaś nocna mara. Taka jest właśnie złożoność naszego życia.

Patos całej sytuacji zbudowany był przez zbieg okoliczności, gdyż pogrzeb dziadka (Krynica Zdrój) zbiegł się w czasie z moimi urodzinami (jakbym kiedykolwiek wyprawiał tego dnia huczne imprezy), więc trzeba było zebrać siły i jechać, tuż po powrocie czekał mnie kolejny, tym razem bardziej radosny dzień - ślub brata mojej koleżanki.
Przez fakt że pociąg do Krakowa się spóźnił, autobus do Krynicy odjechał kilka minut przed moim przybyciem na dworzec PKS, pomimo kombinowania i łapania taksówki za sporą kasę w pośrednich miejscowościach, na samą uroczystość kościelną i cmentarną nie dotarłem. Pozostała mi "tylko" stypa i spotkanie z dawno nie widzianej rodziny od strony matki rodziną, w tym ich komentarze, które sprawiły że znowu czułem się jak zagubiony i zawstydzony dzieciak ("Ale wyrosłeś", "Masz takie same oczy jak matka" itp.). Babcia jakoś się trzymała i wiem, że to nie tylko dzięki pigułką od pana pigułki, ale także dzięki obecności całej rodziny. Niestety przez nadmiar stresu i smutku, po pogrzebie trafiła do szpitala ze wzgledu na problemy z pompą (niedługo wychodzi, więc jest dobrze). Krynica zabrała mi zaledwie dwa dni, a tyle przecież się wydarzyło. Dziadek pomimo swojego dystansu do świata i ludzi, na dobre wyrył się w pamięci przez okres lat dziecięcych. Szkoda tylko pewnego rozziewu, gdyż jak już wspomniałem drogi czytelniku, podczas stypy odbierałem życzenia urodzinowe i musiałem udawać, że wszystko jest "urodzinowo", a nigdy bardziej nie było.

Wesele wyglądało, co jest całkowicie zrozumiałe, inaczej. Podróż do świętokrzyskiego, a wcześniej podkarpackiego, pozwoliła mi zdać sobie sprawę, że Polska to nie tylko Mazowsze, ale również 15 innych zaskakujących na swój unikalny sposób województw. Miejsce docelowe "Boston", bo tak co poniektórzy mówią na Bostów (wieś przy Starachowicach), pozwolił mi na kilka drobnych refleksji na wiele tematów. Po pierwsze: na wiejskim weselu można się świetnie bawić (oczywiście moje postanowienie nie picia wódy jakoś zanikło) i tańczyć w rytm piosenek orkiestry, oraz przy odrobinie zręczności złapać krawat pana młodego na oczepinach (setki godzin treningów i powtarzania). Po secundo nie zdawałem sobie sprawy z hermetyczności powiązań pomiędzy ludźmi Bostowa - każdy zna każdego, informacje wędrują z prędkością plotek, a nowi zdają się być pod lupą społeczności, no ale małe społeczności tak już mają. Po trzecie na wsi mogłem odpocząć, gdyż tak bardzo przyzwyczajony do chaosu miasta (nawet dość niewielkiego jak Pruszków), nie sposób nie docenić mi było rzeczy prostych. Na chwilę uciekłem z pudełka zapałek, oddychałem czystym powietrzem, dotykałem zieleni. No i wreszcie moja towarzyszka podróży i wesela, praktycznie bez słów pokazała mi, że mogę jeszcze funkcjonować w sferze pozytywnych emocji (bo to raczej nie był alkohol). Opuszczając tą niewielką wieś w świętokrzyskim poczułem różnice między tym co dzieje się na wsi, a tym co "odgrywa się" w miastach. Dlatego też żadne podziały już mnie nie zaskoczą. Szkoda, że nie mogłem zostać dłużej. Tak słodko brzmiała cisza natury.

I właśnie w tym miejscu drogi czytelniku, wypada wspomnieć o tym, że nie można zaplanować całego swojego życia, wyznaczyć konkretnej ścieżki, którą się będzie szło aż do śmierci. Tak jak ja "oczekiwałem" tylko swoich urodzin (bo nawet do wesela ze względu na wiele kwestii nie byłem stuprocentowo pewien), tak zarówno pogrzeb jak i owe wesele (cóż za paradoks) otworzyły mój łeb na jeszcze więcej i pozwoliły na afirmację rzeczywistości i życia, które jest przedziwnym mechanizmem. Maszyną, która nie podlega żadnym stałym zasadom.

wtorek, 12 lipca 2011

Myśleć globalnie, działać absurdalnie

 Po przerwie, która powstała z przyczyn całkowicie losowych (o których zamierzam wspomnieć w następnym poście) i niezależnych ode mnie powracam do pisania.

            Kiedyś, ktoś o wiele mądrzejszy ode mnie, stwierdził, że politycy są lustrem społeczeństwa. Jest w tym na pewno sporo prawdy, ale powstaje tutaj pewien paradoks, który nie daje mi spokoju. Skoro my (ja i Ty drogi czytelniku) jesteśmy częścią tego społeczeństwa, to jak bardzo zakrzywione musi być lustro, skoro polski polityk działa na szkodę własnego kraju. Chciałbym znać motywy niektórych z nich, wtedy na pewno łatwiej byłoby mi analizować ich zachowanie (taki mały behawioralny eksperyment).
            Zbigniew Ziobro, bo o nim tutaj mowa, rozpoczyna wylewanie swoich żalów polityki krajowej, stosując pretensjonalną "nakładkę" PiS w Parlamencie Europejskim (sam należy do niewielkiej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w parlamencie Europejskim). Taki fakt mógłby być puszczony bokiem, gdyby nie to, że w tym samym czasie swoje wystąpienie w organie Unii miał premier Donald Tusk przedstawiając plany Polski dla prezydencji 2011. Ziobro skarżył się na plenum PE na cenzurowanie mediów w Polsce, oraz na działanie służ porządkowych wobec internauty, który został zatrzymany za obrażanie prezydenta Komorowskiego. Strasznie mi żal tego polityka, który kiedyś dzięki aferom, które rzekomo miał rozwiązywać (lata 2006-2007) brylował w "wielkiej polityce". Przez takie działanie można stwierdzić,że strasznie dużo u nas hipokryzji, a w szczególności w partii na literę "P" i podpowiem że to nie o PO mi chodzi. Nie wiem, czy wszyscy politycy z PiS dostali amnezji i zapomnieli, że podczas prezydentury Lecha Kaczyńskiego to właśnie oni ścigali wszystkich za obrażanie prezydenta - przykładem może być słynne "spieprzaj dziadu" wypowiedziane przez bezdomnego Norberta, oraz ściganie Lecha Wałęsy za wypowiedzi obraźliwe skierowane w stronę ówczesnego prezydenta, oraz dostosowywali media do swoich potrzeb.

            Co do cenzurowania mediów. Art 54 polskiej konstytucji jasno mówi, że każdy ma prawo wyrażania swoich poglądów i pozyskiwania, oraz rozpowszechniania informacji, a cenzurowanie (prewencyjne) jest zakazane. Istnieje jednak telewizja publiczna i takowe radio, które może podlegać manipulacji ze strony polityków - zasada nowy rząd nowy zarząd u "publicznych" jest niestety nadal aktualna. Dobrze pamiętam odejścia Moniki Olejnik i Kamila Durczoka, którzy potem błyskawicznie zrobili karierę w TVN. Dla chcącego nic trudnego, nawet pomimo partyjnych manipulacji.
            Niestety pan Ziobro chyba nie zdaje sobie sprawy z tego co mówi, a szkoda, bo wystarczy poczytać kilka aktów prawnych dotyczących zarówno prawa cywilnego, prawa autorskiego, konstytucji, czy ochrony danych niejawnych, aby choć trochę "liznąć" tematyki wolności słowa. Nie spodziewałem się takiego zachowania po wykształconej osobie. Jedyne ograniczenia przekazu społecznego (jeżeli można tak to nazwać) wynikają zawsze z wyższych interesów, bądź czynników wewnętrznych takich jak linia programowa wydawnictwa czasopisma (art. 10 ust. 2 prawa autorskiego). Co również ważne wolność wypowiedzi Nie może naruszać interesu państwa i osób trzecich - głosi  Art. 23 kodeksu cywilnego. Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego. Co więcej Ziobro za swoją wypowiedź został przytemperowany nawet ze strony swoich partyjnych kolegów - nie ma się co dziwić, bo nie wyciąga się krajowych problemów na forum Unii europejskiej i to w czasie naszej prezydencji.

            Kolejny przykład, tutaj już z większą dozą absurdu, przedstawia szanowny i ceniony przez polityków PiS ojciec dyrektor, który porównuje Polskę do kraju totalitarnego, i zarzuca brak demokracji w Rzeczpospolitej („niecywilizowany kraj” i „Polską nie rządzą Polacy”). Żeby było zabawniej wszystko w ramach spotkania tej samej co Ziobro frakcji w Parlamencie Europejskim! Po raz kolejny frustracja zostaje wyładowana w ramach organu międzynarodowego. Co za kretynizm kieruje osobami takimi jak Rydzyk, sam nie wiem. Ojciec dyrektor też chyba nie zdaje sobie sprawy z tego co mówi, co więcej jego emocjonalne stwierdzenia wpływają na myślenie setek tysięcy polaków tzw. elektoratu negatywnego. Cieszy mnie jednak reakcja ambasadorki RP przy Stolicy Apostolskiej - Anny Suchockiej - która wystosowała notę dyplomatyczną odżegnując się w niej od słów redemptorysty.Tutaj link do całości informacji >> Nota dyplomatyczna w sprawie wypowiedzi ojca Rydzyka.
Przeprosiny Rydzyka za wypowiedziane słowa były tak samo tajemnicze i niekonkretne co cała działalność magnata Radia Maryja. Mnie nie usatysfakcjonowały wa żadnym stopniu. 

            Na podsumowanie chciałbym napisać coś krzepiącego, dla wszystkich, którzy nie zgadzają się z linią myślenia zarówno Zbigniewa Ziobry, oraz o. Rydzyka, ale muszę wziąć na poprawkę fakt, że bardzo dużo Polaków im ufa i wierzy. Te iście PRLowskie metody kształtowania opinii publicznej poprzez propagandę bazującą na uczuciach i emocjach społeczeństwa, a nie przedstawianiu rzetelnych i zweryfikowanych faktów nie przystroją osobom publicznym. Jest mi za nich zwyczajnie wstyd. Wierzę jednak w wolność słowa i demokratyczne państwo prawa jakim jest Polska - ze wszystkim jej zaletami i wadami.

 

niedziela, 3 lipca 2011

Przerwana lekcja fizyki

Gdy wstałem z rana, a raczej przebudziłem się z procentowego letargu, uświadomiłem sobie, że mój wypoczynek trwał  od jednej do dwóch godzin (ała). To niewiele jak na człowieka, który poprzedniego dnia wydawał się być mną, lustrzanej istoty, która wchłonęła morze Toksyn (substancje płynne i gazowe). Uff, trzeba funkcjonować, podstawa piramidy Maslowa krzyczy o realizacje. Organy wewnętrzne proszą o spokój sumienia, ale mgła wspomnień przywraca urywki procesu niszczenia, a między zdarzeniami minęło kilka godzin. Toksyny we mnie pracują. Powoli, subtelnie i ze smakiem.

Dom prawie pusty, "prawie" bo ostatni pasażerowie ze statku "Sodoma i Gomora" ewakuowali się w osłonie nocy, pozostawiając mnie (autora) w rozsypce i z rozsypką wokół. Dobrze, że chociaż P postanowił odciążyć mnie od samodzielnej walki z brudnym echem poprzedniej nocy. Minuty na Kategorycznym Animowaniu Czasu wydłużają się w nieskończoność. Trwają wieki. A wieki zamieniają się w obłęd z którego już wyjść (i uciec) się nie da.Ale oczywiście warto próbować. (Kto nie próbuje nie wygrywa)

Ł znowu w szpitalu. Tym razem padło na hipochondrie wyższej jakości. Łeb. Przecież dobrze wiesz drogi czytelniku, że gdy szwankuje głowa, zaczynają demobilizować się inne sfery rzeczywistości, a dalej inne organy. Np. w relacjach mózg-żołądek, mózg-serce, mózg-nogi itp. Trzeba było więc odwiedzić naszego wesołego kompana (nawet jeżeli to fałszywy alarm), bo Ł był skłonny do samoudręczania się swoim samoudręczaniem. Obłęd. Ale jesteśmy przecież ci "good guys". No i mała konfrontacja - szpital, miejsce konkretne bo padło na Tworki(podobno najlepsza neurologia). Już nie raz miałem tam nieprzyjemność gościć. Za pierwszym razem mama kolegi - rak, później mój dziadek - symptomy obłędu. No i teraz Ł - malkontenctwo. Pora zawitać do bram lazaretu. Panie Rzeczy Wszelakich chroń mnie od złych wieści.

Szpital na Tworkach owiany jest różnymi legendami ze względu na swój (raczej) posępny i staroświecki wygląd. Historie o psychopatach, wariatach i wszystkim innym co dzieciaki wymyślą i przekażą w swoich inkluzywnych grupach to standard rozmów o tym miejscu. Dla mnie Tworki, a raczej sam szpital, który od zawsze kojarzony jest z tym miastem, to bardzo smutne miejsce. Byłem w salach dla starszych ludzi, którzy nie wyrobili się mentalnie ze swoim życiem, smutek i wypalony wzrok to standard, który tam spotkałem. I ten zapach. Oczywiście nie na każdym oddziale, ale tam gdzie był mój dziadek, sytuacja nie wyglądała kolorowo - wyrwany rodem z PRL dom wariatów. A jeżeli coś nazywam w ten sposób, to oznacza, że nazwa miejsca nie mija się z prawdą. Jednak Tworki to również miejsce gdzie można się odnaleźć, albo do reszty zapomnieć. Tylko i wyłącznie od człowieka zależy którą stronę spektrum decyzji obierze. Jesteśmy bowiem ludźmi i przyzwyczajamy się do siebie i miejsc. Obieramy najlepszą drogę z możliwych.
***
Mama kolegi z rakiem umarła. Ł ma bardzo dobre wyniki i wychodzi w środe albo w czwartek.

piątek, 1 lipca 2011

Teraz czas na nas

Dzisiaj rozpoczyna się polska prezydencja w Radzie Unii Europejskiej. Jak już pisałem we wcześniejszych postach to czas hiperaktywności polskich służb i funkcjonariuszy niemal na każdej płaszczyżnie. Jeżeli chcecie sobię przypomnieć czym jest sama prezydencja, oraz jak wygląda ona technicznie zachęcam do przeczytania mojego wcześniejszego artykułu: "Czas na Polskę". Zachęcam wszystkich do śledzenia wszystkich mediów prezentujących info dotyczących naszej prezydencji, bo to czas dużej promocji naszego kraju, dużych wymagać i sporych perspektyw. Z tego co czytałem kraje UE pozytywnie przyjmują polską prezydencję w RUE, nam samym przyjdzie zapewne uczestniczyć w akcesji Chorwacji i promowaniu programu Partnerstwa Wschodniego. Myślę, że damy rade.