Nie jestem fanatykiem opowiadania swojego życia cytatami z piosenek, filmów, czy książek, chyba że są naprawdę dobre i wypływają z ust aktora, poety, piosenkarza, który "zmienił" rzeczywistość mojego świata, albo przynajmniej troszeczkę ją naruszył. "Nikt kto mądrze pisze, nie mógłby pisać w spokoju" - te słowa wychodzą z ust Mickey'a Rourke'a, który wciela się w rolę alkoholika i poety - Henry'ego Chinaskiego w filmie "Barfly". Co warto również wiedzieć Henry to nikt inny jak żyjący do niedawna poeta (i również alkoholik) Charles Bukowski, ze wszystkimi cechami prezentowanymi przez Rourke'a. Ale bez owijania w bawełnę, kwestia dotyczy tylko cytatu, a nie jego otoczki. Nie chciałbym się jakkolwiek puszyć, ale ostatnimi czasy coraz mniej pisze w spokoju.
Życie ludzkie nie jest uporządkowane, nie potrafimy zadbać żeby wiele spraw szło po naszej myśli, wielokrotnie zmieniamy zdanie, popadamy w konflikty z innymi, prawem, samym sobą i tym samym zamiast splatać swoje ścieżki ze ścieżkami innych, doprowadzamy do dysonansu. Widzę ten problem również w samym sobie, gdyż wspominałem kiedyś, że nie będę pisał o sobie - niestety, mimowolnie wiele tematów z mojego życia wkrada się do tego bloga. No bo każdy z nas nosi w sobie jakieś toksyny, które chciałby wyrzucić, którymi chce się podzielić. Nie jestem w tej materii wyjątkiem.
Tytuł tego artykułu jest jak najbardziej adekwatny do tego co się stało ostatnio w moim życiu. Te wydarzenia połączyły się w jedną, słodko-kwaśną całość, z czego tylko urodzin mogłem być pewien (tego, że będą, co chyba oczywiste - jak co roku). Śmierć dziadka ze strony matki wpadła na mnie z pewnym uprzedzeniem, gdyż dziadek po upadku na chodniku miał problemy z oddychaniem i pracą mózgu, mogłem więc, choć jestem optymistą przeczuwać tego co stanie się dalej. Zdrowie seniora posypało się lawinowo. Płacz matki o 6 rano i poinformowanie mnie o zgonie wywołały we mnie uczucie gryzącej rzeczywistości i pustki, a może raczej odcięcia od ciągłości dnia codziennego, bo zdałem sobie sprawę, żę nigdy już nie porozmawiam z osobą która odeszła, nigdy nie powiem jej, że niedługo ją odwiedzę. Dlaczego wszyscy muszą umierać w nocy albo nad ranem, wtedy informacje, które do mnie docierają są jak jakaś nocna mara. Taka jest właśnie złożoność naszego życia.
Patos całej sytuacji zbudowany był przez zbieg okoliczności, gdyż pogrzeb dziadka (Krynica Zdrój) zbiegł się w czasie z moimi urodzinami (jakbym kiedykolwiek wyprawiał tego dnia huczne imprezy), więc trzeba było zebrać siły i jechać, tuż po powrocie czekał mnie kolejny, tym razem bardziej radosny dzień - ślub brata mojej koleżanki.
Przez fakt że pociąg do Krakowa się spóźnił, autobus do Krynicy odjechał kilka minut przed moim przybyciem na dworzec PKS, pomimo kombinowania i łapania taksówki za sporą kasę w pośrednich miejscowościach, na samą uroczystość kościelną i cmentarną nie dotarłem. Pozostała mi "tylko" stypa i spotkanie z dawno nie widzianej rodziny od strony matki rodziną, w tym ich komentarze, które sprawiły że znowu czułem się jak zagubiony i zawstydzony dzieciak ("Ale wyrosłeś", "Masz takie same oczy jak matka" itp.). Babcia jakoś się trzymała i wiem, że to nie tylko dzięki pigułką od pana pigułki, ale także dzięki obecności całej rodziny. Niestety przez nadmiar stresu i smutku, po pogrzebie trafiła do szpitala ze wzgledu na problemy z pompą (niedługo wychodzi, więc jest dobrze). Krynica zabrała mi zaledwie dwa dni, a tyle przecież się wydarzyło. Dziadek pomimo swojego dystansu do świata i ludzi, na dobre wyrył się w pamięci przez okres lat dziecięcych. Szkoda tylko pewnego rozziewu, gdyż jak już wspomniałem drogi czytelniku, podczas stypy odbierałem życzenia urodzinowe i musiałem udawać, że wszystko jest "urodzinowo", a nigdy bardziej nie było.
Wesele wyglądało, co jest całkowicie zrozumiałe, inaczej. Podróż do świętokrzyskiego, a wcześniej podkarpackiego, pozwoliła mi zdać sobie sprawę, że Polska to nie tylko Mazowsze, ale również 15 innych zaskakujących na swój unikalny sposób województw. Miejsce docelowe "Boston", bo tak co poniektórzy mówią na Bostów (wieś przy Starachowicach), pozwolił mi na kilka drobnych refleksji na wiele tematów. Po pierwsze: na wiejskim weselu można się świetnie bawić (oczywiście moje postanowienie nie picia wódy jakoś zanikło) i tańczyć w rytm piosenek orkiestry, oraz przy odrobinie zręczności złapać krawat pana młodego na oczepinach (setki godzin treningów i powtarzania). Po secundo nie zdawałem sobie sprawy z hermetyczności powiązań pomiędzy ludźmi Bostowa - każdy zna każdego, informacje wędrują z prędkością plotek, a nowi zdają się być pod lupą społeczności, no ale małe społeczności tak już mają. Po trzecie na wsi mogłem odpocząć, gdyż tak bardzo przyzwyczajony do chaosu miasta (nawet dość niewielkiego jak Pruszków), nie sposób nie docenić mi było rzeczy prostych. Na chwilę uciekłem z pudełka zapałek, oddychałem czystym powietrzem, dotykałem zieleni. No i wreszcie moja towarzyszka podróży i wesela, praktycznie bez słów pokazała mi, że mogę jeszcze funkcjonować w sferze pozytywnych emocji (bo to raczej nie był alkohol). Opuszczając tą niewielką wieś w świętokrzyskim poczułem różnice między tym co dzieje się na wsi, a tym co "odgrywa się" w miastach. Dlatego też żadne podziały już mnie nie zaskoczą. Szkoda, że nie mogłem zostać dłużej. Tak słodko brzmiała cisza natury.
I właśnie w tym miejscu drogi czytelniku, wypada wspomnieć o tym, że nie można zaplanować całego swojego życia, wyznaczyć konkretnej ścieżki, którą się będzie szło aż do śmierci. Tak jak ja "oczekiwałem" tylko swoich urodzin (bo nawet do wesela ze względu na wiele kwestii nie byłem stuprocentowo pewien), tak zarówno pogrzeb jak i owe wesele (cóż za paradoks) otworzyły mój łeb na jeszcze więcej i pozwoliły na afirmację rzeczywistości i życia, które jest przedziwnym mechanizmem. Maszyną, która nie podlega żadnym stałym zasadom.
fajny jest starszy... hej hej hej;)
OdpowiedzUsuńMiałam podobne przezycia do Twoich, i od tamtej chwili moje zycie zmieniło się diametralnie. Rozdzielam je teraz na kilka wyraźnych częsci tak, jakbym chciała za wszelką cenę uporządkować swoją przeszłosć by nie wyglądała tak nieznośnie chaotycznie jak wtedy, kiedy była teraźniejszością.
OdpowiedzUsuńPlusem tego wszystkiego był fakt, iż nauczyłam się, że należy żyć chwilą, tylko po to, by nadać swojemu życiu jakiś sens. Uswiadomiłam sobie jak wiele mogę stracić w jednej sekundzie, w związku z tym, jak bardzo należy się cieszyć każdą zwykłą chwila.
W mojej głowie jest teraz taki pierdolnik, ze tracę nad nim kontrolę - ale mimo to potrafię o tym zapomnieć chociażby dla kilku niezapomnianych chwil na Woodstock ;)
Olga
Nie zawsze trzeba zapominać, grunt to pozwolić, aby wszystko toczyło się własnym torem, a czasami lepiej żeby rzeczywistość tworzyły małe chwile rozkoszy, niż całe wieczności rozmyśleń.
OdpowiedzUsuń