* * *
Kiedy wielu z nas wybierało się na studia, nie do końca wiedzieliśmy jak to wszystko będzie wyglądało: znajomi, przedmioty, dni wolne, życie studenckie, sesja - wszystko począwszy od piwa z kumplami z grupy, a na obronie magisterki, czy konkretnej aplikacji kończąc. Wiele rzeczy zostało wpisanych w kanon naszego życia, tworząc mapę drogową postępowania. Takie proste schematy pozwalają nam się "poczuć" i "odnaleźć" w otaczającym świecie, wśród ludzi, którzy chodzą tymi samymi ścieżkami co my, którzy zmagają się z podobnymi problemami. Droga na początku jest dość standardowa: kończysz liceum (masz 18 lat) wyrabiasz dowód, wyrabiasz prawo jazdy, składasz papiery na studia, znajdujesz wakacyjną pracę, zakochujesz się , chodzisz na studia, aby przygotować się do zawodu, kończysz studia dostajesz prace, kupujesz samochód (opcjonalnie kredyt), mieszkanie( opcjonalnie kredy na xxxxxxxsiąt lat), telewizor, psa, kota, znajdujesz drugą połówkę, robicie dzieci, wasze dzieci robią dzieci itp. W zależności od preferencji można tu dodać bądź uciąć poszczególne wyrazy, jednak wątek pozostaje ten sam. Nie chcąc być konformistą zostajesz nim poprzez konieczność i proces socjalizacji. Ten schemat wydawałby się dla niektórych pożądany i wygodny, ale ja widzę w nim dwie podstawowe wady. Jest zbyt piękny żeby był prawdziwy i dzisiaj nie istnieje. Całkowicie się w nim nie odnajduje, dlatego sam tworze własną historię.
Nie okłamujmy się, wiem jak wygląda studiowanie i "studiowanie". Pierwsze to zgłębianie wiedzy, szukanie odpowiedzi na pytania, sprawdzanie możliwości dyscypliny, brak pewności co do twierdzeń i odnajdywanie nowych ścieżek, oraz ostatecznie rzetelne zwieńczenie przedmiotów egzaminami, a potem pracą dyplomową, która stanowić ma nasz dorobek naukowy. Taki model podnosi prestiż uzyskanego tytułu i sprawia, że po każdym kierunku studiów rzeczywiście mamy wykształcenie wyższe i konkretną wiedzę.Ten model wyblakł i zanikł w Polsce wiele lat temu i nie wydaje się, żeby kiedykolwiek wrócił. Jest jeszcze "studiowanie". W "studiowaniu", po liceum/technikum idziemy oczko wyżej w drabinie edukacji, kierunek nie za bardzo się liczy, albo liczy się w dużym stopniu bo trendy i mody zmieniają się z roku na rok. Nie bez przypadku drugie studiowanie jest w cudzysłowie, chciałem tym zaznaczyć, że liczba "studentów" wzrosła niewspółmiernie do wiedzy jaką wynoszą, oraz ich stosunku do studiowania (już bez ""). Żremy wiedzę z zakodowaną zasadą ZZZ, egzaminy to klony egzaminów z poprzednich lat, na państwowych kadra pamiętająca czerwone flagi oblewa nas przestarzałą wiedzą, zmęczeni wykładowc, kontra zmęczeni studenci. Obie strony pozbawione pasji i ukierunkowane na kasę. Student stanowi produkt wpuszczony do maszynki, gdzie liczą się statystki, pieniądze i osoby rozpoznawane w katedrach. No i co najgorsze - we wszystko włącza się polityka. Sam bardzo się ciesze, kiedy wykład/ćwiczenia pozbawione są ukierunkowania na daną opcję polityczną, czy styl myślenia. Nawet nauka o polityce nie powinna zawierać nacechowania jakąkolwiek ideologią, trzeba przecież badać procesy i systemy a nie się do nich dostosowywać.
Kolejna kwestia to użyteczność studiów. Sam czuje się jako student innej kategorii, niż Ci którzy udali się na na studia inżynierskie. Może to przez zakonserwowane wiadomości i ogólny boom na budowanie, projektowanie i cokolwiek innego niż studia humanistyczne. Nie wiem do końca, bo przecież prawnicy i ekonomiści to też w pewnym stopniu humaniści. Ciężko jest tu odnaleźć prawdę, bo nie przeprowadzałem żadnego sondażu wśród absolwentów "kierunków egzotycznych". No ale specjalistów w danej dziedzinie też przecież potrzeba, ale kogo to teraz obchodzi.
Nie wieże już w obietnice jakie dostawałem od władz publicznych, stałem się analitykiem i będę rozliczał państwo z tego co obiecało, bo obecnie władza publiczna chyba pomyliła rolę z celebrytami. Politykom (oczywiście nie wszystkim) brakuje umiejętności i erudycji, a populizm który oferują przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. PiS stara się pozyskać elektorat wsi i lewicy. Jak wielką tandetą wieje zatem od polityków tego ugrupowania (nie mówiąc już o obłędzie władzy prezesa), kalkując stare pomysły i walcząc o elektorat z przeciwnego bieguna politycznego. Byle za wszelką cenę dorwać się do władzy i móc "rządzić". Nie lepiej jest w innych ugrupowaniach naszej anachronicznej sceny politycznej. W PO -partii władzy, która chce być Barceloną - widzimy roszady znanych figur - partia władzy zyskuje Arłukowicza, Kluzik-Rostkowską, Rosatiego i sam już nie wiem kogo. Niby liberalna partia, ale co tam naprawdę MY od nich dostaliśmy? Nie wiem i chybao łatwiej byłoby mi napisać, czego nie dostaliśmy. Dostaliśmy podwyżki cen na książki, śmieciową ustawę o marihuanie (która de facto praktycznie nic nie zmienia), okropną ustawę OFE, ustaloną bez wiedzy społeczeństwa (jest przecież coś takiego jak referendum), brak debaty o związkach partnerskich, niedopiętą kwestie dróg na euro 2012. No i można by tak wymieniać do końca długiej listy. No ale co z SLD i PSL? Odpowiedź będzie krótka, z PSL nic, bo ledwo odnajduje się na progu wyborczym i MUSI wejść w koalicję z PO, żeby przetrwać, a SLD brakuje impulsu do wzmocnienia szeregów, lidera który nie osiądzie na laurach po 13% w wyborach prezydenckich, albo zrobi kolejną akcję na facebook'u. Nie chce jednak krytykować rządu za wzrost cen, bo wiem, że mechanizmy rynkowe działają niezależnie od naszego kraju, więc nie wysuwam żadnych roszczeń w stronę państwa. Choć niestety drogie żarcie, paliwo, bilety ZTM, czesne i alkohol poważnie dają mi (nam?) w kość i utrudniają życie w jakimkolwiek standardzie.
Jednak jest nadzieja. Jak przed każdą sesją robię laicki rachunek sumienia. Sprawdzam czego się nauczyłem, czego się nie nauczyłem i czego się już nie nauczę. Mankament studentów to syndrom "ręki w nocniku", zawsze jest za mało czasu na wszystko, a wystarczy przecież zrezygnować z niektórych mniej ważnych czynności, aby podwyższyć swój level wiedzy. Trzeba tylko chcieć i wiedzieć, że to zaprocentuje w przyszłości. Niestety, jak dla mnie drugi argument jest trochę zniekształcony przez zapotrzebowanie rynku pracy, no ale cóż, widziałem przecież co to takiego studiowanie. Bierzmy się w garść, nie narzekajmy (jestem hipokrytą?) i nie mówmy że nie cierpimy swojej pracy/uczelni/życia ot tak,tylko dlatego, że spędzamy tam czas ucząc się, lub zarabiając. Wszystko można zmienić, bo życie to kwestia setek tysięcy wyborów, których nikt za nas nie podejmie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz