Brak kanalizacji wodnej w dużym stopniu utrudniał nam prowadzenie gospodarstwa domowego, woda z studni mieszczącej się na podwórku była dość zanieczyszczona i nie nadawała się do spożycia.Wodę do picia nosiliśmy z hydrantu z ulicy Komorowskiej. Doprowadzenie wody miejskiej z ulicy Polnej do naszej posesji pochłaniało duże koszty, a sąsiedzi nie chcieli dzielić z nami tych wydatków. Postanowiliśmy, że pogłębimy naszą studnie poprzez wkręcenie rury zwanej „abisynką”. Po zakupie niezbędnych materiałów i urządzeń takich jak hydrofor, czy pompa wirowa, sąsiad Filipowicz pożyczył nam sprzęt do wiercenia. Prace trwały dwa tygodnie i po tym okresie na głębokości 15 metrów dotarliśmy do wody. Po zainstalowaniu urządzeń hydraulicznych, przez tydzień w celu przefiltrowania źródła, pompa bez przerwy filtrowała wodę. Zaniosłem próbki wody do sanepidu, żeby zbadać je laboratoryjnie. Woda nadawała się do użytku i spożycia. Rury zostały podłączone do kuchni, łazienki, kuchni teściów, oraz do zakładu Uli. W wierceniu studni pomagali: teść, szwagier Jurek i kolega z pracy Wojciech Cieciora. W tym samym roku wykonałem kanalizacje, podłączając ją do wykopanego szamba. Do kanalizacji podłączyłem kuchnię teściów oraz zakład Uli. Złożyliśmy wniosek do Urzędu Telekomunikacji w Pruszkowie o założenie telefonu. Wniosek musiał być poparty przez Cech Rzemiosł Różnych w Pruszkowie, oraz mój Zakład Pracy.
Wigilię Bożego Narodzenia urządziliśmy już we własnym mieszkaniu. Zaprosiliśmy wtedy całą rodzinę tj. rodziców, siostrę Teresę z mężem Józefem i siostrę Jadwigę z mężem i synem Waldemarem. Szwagier Józef, kiedy przebywał u nas z wizytą zawsze prosił o wodę mówiąc „Tadziu poproszę o szklaneczkę wody, tylko żeby była z rosą na szklance”.
Zbliżał się koniec roku, mogliśmy nareszcie pójść na zabawę sylwestrową. Na Sylwestra poszliśmy do Domu Kultury przy Szpitalu w Pruszkowie Wschodnim (tak wówczas nazywały się Tworki) bawiliśmy się razem z siostrą Jadwigą i szwagrem Jurkiem, oraz małżeństwem Martenowski.
Nadszedł 14 stycznia 1963 roku, nasz ukochany synek Jarosław skończył roczek. Z tej okazji urządziliśmy małe przyjęcie, na które zaprosiliśmy całą rodzinę. Na „roczek” przyjechała moja mama, brat stryjeczny Uli Janek, który przygrywał na akordeonie. Był duży tort z jedną świeczką. Ula zagrała na akordeonie pamiętną piosenkę- „Szła dzieweczka do laseczka do zielonego”.
W marcu wybraliśmy się w trójkę do Rokitna Szlacheckiego na imieniny mamy Heleny. Ula wahała się, czy Jarosław wytrzyma trudu podróży. Lecz w ostateczności pojechaliśmy, zabierając niezbędną ilość prowiantu dla Jarosława. Wsiedliśmy do wagonu, z przedziałem dla 42
matek z dziećmi. Z Zawiercia do Rokitna Szlacheckiego pojechaliśmy taksówką. Cała podróż z Pruszkowa do Rokitna trwała sześć godzin. W drugim dniu pobytu Jarosław dostał biegunki. Ula chciała wezwać lekarza, ale tata zaparzył zioła (kobylaka) mówiąc: „Daj to synowi, to mu pomoże”. Rzeczywiście pomogło, po paru godzinach biegunka ustała.
Do Pruszkowa wróciliśmy bez żadnych przeszkód, Babcia Janina i dziadek Piotr nie mogli doczekać się naszego przyjazdu. Zbliżały się Święta Wielkanocne, Ula miała nawał pracy w zakładzie fryzjerskim. Ja oprócz pracy musiałem dużo czasu poświęcić na naukę. Postanowiliśmy, że zatrudnimy opiekunkę dla Jarosława, aby zwolnić z obowiązku mamę Janinę. Opiekunka dostawała u nas obiad. Pracowała u nas około dwóch miesięcy. Pewnego dnia Ula spostrzegła jak niania wyjeżdżając na spacer z Jarosławem do parku przywoziła komplet suchych pieluch nie zmieniając dziecku tych zabrudzonych. Z tego powodu Jarosław dostał odparzeń, oraz miał guzy na czole. Nie chcieliśmy korzystać dłużej z jej usług, choć sama bardzo o to prosiła. Następna młoda panienka, którą zatrudniliśmy pomagała Uli w domu, oraz chodziła z dzieckiem na spacery. Pewnego razu piorąc pieluchy, niania uprała Uli spódnice z wełny, która się zmechaciła. Ula po raz kolejny zrezygnowała z usług opiekunki. Następna pomocą domową była Marysia, która była po kursie fryzjerskim, lecz nie miała jeszcze żadnej praktyki, a chciała bardzo nauczyć się zawodu fryzjerskiego. Na początek w zakładzie Marysia myła klientką włosy, sprzątała, oraz dodatkowo chodziła z Jarkiem na spacery i pomagała w gospodarstwie domowym. Maria pracowała u nas prawie rok, po tym czasie wyszła za mąż i wyjechała do województwa szczecińskiego. Po poru latach odwiedziła nas, dziękując Uli za wyuczenie zawodu.
Nadeszły wakacje, na które zaplanowaliśmy następujące prace: wybudowanie budynku gospodarczego, oraz instalowanie centralnego ogrzewania. Budynek gospodarczy został wybudowany w ciągu dwóch tygodni, przez kuzyna, który był murarzem i miał wobec naszej rodziny pewne zobowiązania. Budynek służył do magazynowaniu opału na zimę, oraz jako garaż na motor. Z tyłu dobudowaliśmy letnie WC, które było dla użytku klientek z zakładu Uli. Zgromadzenie materiałów do instalacji centralnego ogrzewania łączyło się z dużymi wydatkami, ponieważ wszystkie materiały były na przydział, nie dało się nic załatwić bez załącznika w kopercie. Piec centralnego ogrzewania zamówiłem w prywatnym zakładzie i aby przyśpieszyć wykonanie omawianego pieca, zapłaciłem o wiele drożej niż było w umowie. Roboty związane z centralnym ogrzewaniem zostały zakończone pod koniec sierpnia. Do układu ogrzewczego został włączony zakład Uli, który spełniał wymogi na pierwszą kategorię. Nie starczyło nam środków finansowych na położenie glazury w łazience, lecz zrobiliśmy to w następnym roku. Kolejne postanowienie zostało spełnione- wybudowałem dom.
Nadszedł wrzesień, rozpoczął się rok szkolny i było coraz więcej obowiązków. Praca i szkoła sprawiały, że bardzo dużo czasu byłem poza domem. Miałem już przestać uczęszczać do szkoły, ale na duchu podtrzymywały mnie Ula i teściowa. Mówiły „Tadziu nie przerywaj nauki jak skończysz szkołę będziesz kimś”.
Święta Bożego Narodzenia spędziłyśmy w gronie rodzinnym. Zbliżał się kolejny Sylwester, a tym samym Ula przyjmowała zapisy na uczesanie stałych klientek. W dzień sylwestrowy rozpoczęła pracę o godzinie 6.00 rano i miała ją zakończyć o godzinie 20.00, lecz wszystko przeciągnęło się aż do godziny 23.00 z powodu, że przyszło parę klientek bez zapisu (jedna z nich z włosami długimi po pas, zażądała uczesanie w chałkę). Ułożenie takiej fryzur zajęło Uli ponad półtorej godziny. Po krótkim odpoczynku od pracy udaliśmy do Szkoły im. Sienkiewicza na zabawę, gdzie czekali na nas siostra Jadwiga z Jurkiem, oraz koleżanka Uli Wanda z Mikołajem. Zdążyliśmy pożegnać stary rok i przywitać nowy 1964.
14 stycznia, to dzień drugich urodzin naszego syna. Nie zabrakło tortu, oraz dwóch świeczek, które Jarosław zgasił za jednym dmuchnięciem. Na urodziny wnuka przyjechała babcia Helena. Cech Fryzjerów w lutym 1964 r zorganizował w Warszawie na Sali Kongresowej PKN Ogólnopolski Konkurs Fryzjerski, na który Ula dostała zaproszenie wraz osobami towarzyszącymi. W pokazach brała udział fryzjerka Kasia, która swym udziałem reklamowała otwarcie swojego zakładu przy ulicy Kościelnej w Pruszkowie. Po konkursie odbyły się występy artystyczne, oraz dancing. Po północy artystka na fontannie pokazywała swe wdzięki, po czym rozebrała się do naga i występowała tak, jak ją Pan Bóg stworzył. Bawiliśmy się do białego rana, razem z Wandą i Mikołajem, który wtedy nic nie wypił, ponieważ prowadził samochód, którym wróciliśmy do Pruszkowa.
Zbliżało się półrocze, musiałem zaliczać poszczególne przedmioty. Pewnej soboty, kiedy siedziałem na tapczanie i uczyłem się chemii, Jarosław wszedł na parapet i na siedząco przesuwał się w moim kierunku. Nie utrzymał równowagi i spadł z parapetu, uderzając rączką o podłogę. Karetką pogotowia ratunkowego (kierowcą karetki był mój kolega ze szkoły) zawieźliśmy Jarosława do szpitala dziecięcego Omega w Warszawie. Prześwietlenie wykazało się, że Jarosław ma złamaną rękę i trzeba założyć gips. Po założeniu gipsu nie było potrzeby, aby syn został w szpitalu. Zadzwoniłem więc do kolegi na pogotowie, aby przyjechał pod szpital i zabrał nas do Pruszkowa. Po dwóch tygodniach ręka się zagoiła i gips został zdjęty.
Nadeszły upragnione wakacje. Miałem więcej czasu na zorganizowanie wypoczynku dla swojej rodziny. Na początku lipca pojechaliśmy z zakładu pracy na dwutygodniowe wczasy wagonowe do Łącka, razem z nami pojechał tata Piotr i szwagierka Jadwiga z synem.
Założyliśmy, że w okresie wakacji położymy glazurę w łazience, na którą w owym okresie trudno było zdobyć przydział. Glazurę po zawyżonej cenie kupiłem u kolegi. Przywoziłem ją z Warszawy na motorze przez kilka dni. Układanie glazury nauczył mnie sąsiad Filipowicz, który z zawodu był glazurnikiem. Mój motor był bardzo przydatny w rodzinie. Mama Janina, która zawsze mówiła, że w życiu nie wsiądzie na motor pewnego razu poprosiła mnie, abym podwiózł ja na kolejkę WKD bo jechała do Warszawy na ważne spotkanie rodzinne w Pruszkowie Wschodnim (Tworki). Wciągu minuty podwiozłem ją na przystanek WKD w Pruszkowie. Teściowa bardzo mi dziękowała mówiąc: „Tadziu jakim dobrym jesteś zięciem, niech Cię Bóg wynagrodzi, dzięki Tobie zdążyłam na kolejkę.”
Byłem już w liceum na drugim roku. Zakład Pracy zaproponował mi pracę w referacie technicznym w charakterze pracownika umysłowego, propozycję tą oczywiście przyjąłem. Pomimo, że motor był nam bardzo potrzebny musiałem z niego zrezygnować, ponieważ wprowadzono obowiązek jeżdżenia w kaskach na pojazdach jednośladowych powyżej pojemności cylindra 50 cm3, a Ula nie chciała za żadne skarby włożyć kasku na głowę. Motor mogłem jeszcze sprzedać na giełdzie używanych motocykli, ponieważ od otrzymaniu talonu minęło dwa lata. Pieniądze z sprzedanego motoru przeznaczyłem na zakup bramy, słupków, oraz siatki na ogrodzenie posesji. Ogrodzenie zostało wykonane przez Pana Cichomskiego, który miał do tego odpowiednie przyrządy. W czasie osadzania bramy zaszła konieczność wykopania jesionu i krzaka bzu. Usunięcie bzu nie wymagało zezwolenia, natomiast na wykopanie jesionu musiałem otrzymać wtedy zezwolenie z Urzędu Miasta. Zgodę otrzymałem z Wydziału Geodezji w Pruszkowie, pod warunkiem, że posadzę takie same drzewko w innym miejscu. Drzewko jesionu posadziłem naprzeciwko Zakładu Fryzjerskiego Uli. Wykonałem trzecie postanowienie- posadziłem drzewko. Jesion rośnie do dnia dzisiejszego w tym samym miejscu. Jego dzisiejsza lokalizacja to budynek wolno stojący sąsiada Marchewki, przy dawniejszej ulicy Żwirowej 7 (obecnie ulica Srebrna 7). Na miejscu naszego wyburzonego domu jest dziś plac zabaw i rosną tam drzewa, a wśród nich jesion posadzony moimi rękami.
Zbliżały się imieniny moje i Urszuli. Zaprosiliśmy na nie ciotkę Józefę z mężem i synem, siostry Uli wraz z mężami, oraz rodziców. Przyjęcie odbyło się w dniu imienin Uli (wypadało to wtedy na niedziele). Na moje imieniny (sobota), zaprosiliśmy naszych znajomych tj. Mariana Łuczak i Witolda Jabłońskiego, obaj przybyli z małżonkami: Zosią i Haliną. Przybył również brat stryjeczny Uli- Janek. Na imieniny została zaproszona przez Ule panna Jadzią Warsztocka. Janek przywiózł akordeon, na którym do tańca przygrywał na przemian z Marianem Łuczakiem. Imieniny przeciągnęły się do późna w nocy. Janek z Jadzią tak sobie przypadli do gustu, że w niedługim czasie się pobrali. Właściwie spotkanie (swatanie) Jadzi z Jankiem nastąpiło z inicjatywy mojej małżonki Uli.
Nastał czas świąt Bożego Narodzenia. Ula jak zwykle miała nawał pracy w domu i w zakładzie. Praktykantka Marysia miała okazję nauczyć się zawodu, oraz pomagać szefowej w domu. Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w rodzinnym gronie. Wszyscy podziwiali choinkę jodłową, którą przywiozłem z Rokitna Szlacheckiego.
Sylwestra spędziliśmy razem z Wandą i Mikołajem w restauracji „Urocza” w Pruszkowie. Zaproszenia na bal sylwestrowy były rozprowadzane pół roku naprzód i trudno było je zdobyć. Zaproszenia dostał jednak Mikołaj, który tym gestem zrewanżował się za nasze zaproszenie do restauracji na salę kongresową.
Rok 1965 minął bardzo szybko. pamiętam, że w sierpniu pojechaliśmy cała rodziną na wczasy wagonowe do Augustowa nad jezioro Białe. Prawie co roku w wakacje wyjeżdżaliśmy na wypoczynek. Byliśmy na wczasach wagonowych w Kamiennym Potoku koło Gdyni, Jedlinie Zdrój, Ruciane Nida, miejscowości Suchacz Zamek nad Zalewem Wiślanym, w kolejowych domach wczasowych w Muszynie, Zakopanym, oraz w Wiśle i Jachrance. W roku 1966 w maju otrzymałem świadectwo maturalne. Po przedłożeniu owego świadectwa w zakładzie pracy zostałem awansowany na Kierownika Referatu Technicznego, a moje zarobki znacznie się poprawiły.
Od września 1968 r. syn Jarosław rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej im. Henryka Sienkiewicza w Pruszkowie przy ulicy Lipowej. Dwa lata później przystąpił do Pierwszej Komunii Świętej, na którą zostali zaproszeni rodzice chrzestni i pozostała rodzina. Pamiętam że parę miesięcy wcześniej wygrałem pewną sumę pieniędzy w totolotka. Za te pieniądze kupiłem lodówkę, ubranie dla syna, oraz urządziłem przyjęcie. Maja siostra Stanisława niejednokrotnie wspomina, że najbardziej jej smakował indyk na przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej Jarosława. Indyczkę kupiliśmy z teściem na bazarze Różyckiego. Ptak ważył ponad 6 kilogramów! Indyczkę upiekliśmy w piekarni, w której pracował dziadek Jarosława.
w roku 1971 zbliżała się 10 rocznica naszego pożycia małżeńskiego. U znanego jubilera w Warszawie zamówiłem złoty pierścionek z kamieniem szlachetnym (ametystem). Ten właśnie pierścionek wręczyłem Uli w dniu 3 kwietnia 1971 w dziesiątą rocznicę naszego ślubu. Z tej okazji jak to było w naszym zwyczaju urządziliśmy przyjęcie dla całej rodziny.
KONIEC
Spis treści
Wspomnienia .................................................................................................................. Rodowód .......................................................................................................................
Okupacja .......................................................................................................................
Wyzwolenie z pod okupacji niemieckiej ..........................................................................
Powrót taty z niewoli niemieckiej.....................................................................................
Lata szkolne ..................................................................................................................
Lata młodzieńcze ...........................................................................................................
Wyjazd do Pruszkowa ..................................................................................................
Powrót do domu ...........................................................................................................
Powołanie do wojska ....................................................................................................
Powrót z wojska do cywila ............................................................................................
Przygotowania do wesela ..............................................................................................
Wesele .........................................................................................................................
Pierwsze lata poślubne ..................................................................................................
Załączniki .....................................................................................................................
Obiekty historyczne i zabytkowe ...................................................................................
Ode mnie
I tak kończy się historia mojego dziadka, któremu nie dane było dokończyć swojej powieści. Nie wynika to na szczęście z powodu jego śmierci, bo dziadek żyje i ma się w miarę dobrze (nie analizując jego słabej kondycji neurologicznej). Mam nadzieje, że wam się podobało i odnaleźliście coś ciekawego i inspirującego. W książce mojego przyjaciela i osoby, która wspiera mnie w dążeniu do celu, jest sporo różnych faktów, nie jestem w stanie stwierdzić, czy zdarzyły się na prawdę, czy zostały skoloryzowane przez dziadka. Mam jednak nadzieję, że sam kiedyś skończę "Wspomnienia" i sprawie, że historia niedokończona stanie się trochę bardziej pełną.
Witam poszukuje informacji na temat Lucjana Siewnik w Rokitnie Szlacheckim mieszkającego i związku [konkubinatu] będącego z Kwapisz Haliną. Jestem córką nieślubną Lucjana Siewnik ,czy jest możliwe aby Lucjan Siewnik i Halina Kwapisz mieli i oddali swoje dzieci do domu dziecka w Sarnowie koło Będzina. W przypadku jakich kolwiek informacji proszę o kontakt na mail;Nariel87@o2.pl.
OdpowiedzUsuńSuper napisane. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuńWygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń