Niektóre imiona występujące w tekście zostały skrócone lub zmienione. Niemniej, moim zadaniem jako pisarza jest nie naprowadzanie czytelnika na konkretną osobę, a pokazanie historii i sytuacji, z której wszyscy powinniśmy brać przykład.
Po pracy miałem umówione dwa spotkania. Pierwsze na szczęści nie wypaliło, a jak miało się później okazać, i tak bym na nie nie dotarł. Historie takie jak ta, która mnie spotkała nie zdarzają się codziennie, bo występują w nich ludzie-duchy, których nigdy nie zauważamy.
Wychodzę z budynku przy Smulikowskiego na warszawskim powiślu, gdzie mieści się moje biuro. To ta smutniejsza część powiśla, przy Społemie i Solcu, z daleka od modnej Tamki i bananiarskiego Nowego Światu. Koleżanka M. pisze mi SMS-a, żebym był w "Czułym Barbarzyńcy" o umówionej porze, bo chce mnie zapoznać z właścicielem w celu rozmowy o wydaniu moich opowiadań. Czuły Barbarzyńca to księgarnio-kawiarnia na ulicy Dobrej, w której ku mojemu rozczarowaniu i smutkowi nie sprzedają żadnego alkoholu. Jeszcze większy smutek wywołuje fakt, że właściciel znajduje się w mieście smoka wawelskiego i nie wiadomo kiedy wróci. Coś nie za bardzo idzie mi to wydawanie moich wypocin, choć materiał już jest i czeka. W "Czułym" mają podobno bardzo dobrą gorącą czekoladę. Nie wiem, nie zdążyłem się przekonać.
Kiedy wchodzę do kawiarni owa koleżanka robi mi zdjęcia i każe robić także sobie. I ten jej bordowy beret i buty w czarno białe paski! Co do M., to jakiś czas temu przeszła coś w stylu duchowej przemiany. Zaczęła wierzyć w Boga i jak sama deklaruje chce wstąpić zakonu. Ja jednak uważam, że prędzej państwo islamskie zacznie sadzić drzewa w Izraelu niż M. znajdzie się wśród sióstr zakonnych. Z M. jednak nigdy nic nie wiadomo, no i nie widziałem jej dość dawno, więc kto wie. Jej dociekliwość i soft-obłęd nie zgasł.
- Chcę pójść do Hiacynta - wypala M. w połowie dyskusji o wspólnym pisaniu scenariuszy.
- Kim jest Hiacynt? - pytam i akcentuje imię zastanawiając się, czy to osoba tak samo oryginalna jak jej imię.
- Hiacynt to mój kolega, fotograf. Robił zdjęcia dla Kisiela! - jej oczy błyszczą od fascynacji.
- Nieźle... - przytakuje, jakoś bez entuzjazmu.
- Zna się też świetnie na historii - dodaje pospiesznie M. - To co idziemy?
Jako, że od dana wyznaje carpe diem udało się mnie namówić bardzo łatwo i poszliśmy do tego Hiacynta. Okazało się, że mieszka on dwa kroki od "Czułego" i tym samym blisko mojej pracy. Wchodzimy do klatki schodowej, a M. wybiera jakiś numer na domofonie. Słychać natrętny dźwięk.
- Spoko, pewnie go nie ma, często jest poza domem - mówi M., ale jakoś w to nie wierzę.
Po kilku sygnałach ktoś odbiera i słychać męski głos.
-Słucham.
-Hiacynt? - pyta M. z nadzieją.
-Kto? - słychać zdziwienie po drugiej stronie.
- No J., czy jest J. - M. rozwiewa maskaradę i ujawnia prawdziwe oblicze tajemniczego kwiatu.
- Nie ma... ale wejdźcie na chwilę - proponuje głos .
Patrzymy po sobie, a drzwi do środka otwierają się. Kiedy wchodzimy na drugie, albo trzecie piętro, w progu jednego z mieszkań wita nas mężczyzna około czterdziestki ubrany w bluzę, luźne spodnie i laczki.
- Pablo - mówi nieznajomy mi człowiek i wyciąga rękę do M., a następnie do mnie i zaprasza nas do środka.
Wchodzimy do środka lokalu. W salonie wesoło baraszkuje malutki piesek, ze ścian i regałów gapią się na nas zamyślone albo pogodne portrety Jana Pawła II (zdecydowanie nie mój klimat), jednak to nie papież przyciąga moją uwagę. W pokoju, do którego zostaliśmy zaproszeni stoi lodówka, a drzwi mają zamontowany zamek. Może to świadczyć o kilku rzeczach, m.in. że osoba osoba z tego pokoju nie ufa współokatorom, albo ceni sobie swoją prywatność i lubi mieć wszystko pod ręką. Później okaże się, że chodziło o pierwszą wersję.
Pablo to osoba, która obdarzyła nas kredytem zaufania wpuszczając nas do środka, bowiem zarówno ja, jak i M. nie znaliśmy tego człowieka wcześniej. P. zna jednak Hiacynta vel Jacka. Siadamy na łóżku, a M. częstuje Diarumami. W kłębach dymu wychodzi na jaw, że M. pomagała niedawno Hiacyntowi dotrzeć do domu, gdy ten był w stanie bardziej niż nietrzeźwym. Szkoda, że nie powiedziała mi tego w "Czułym" tak samo, jak informacji, że spotkała go tylko raz w życiu. To zabawne, jak szybko zyskuje ona przyjaciół. Nie wiem czy byłaby z niej dobra neo-matka Teresa, ale na pewno już komuś pomogła.
- Ten człowiek to pasożyt - mówi Pablo po wysłuchaniu M., a na jego czoło napływają nieprzeniknione chmury. - Zmarnował swojej żonie 8 lat życia, zmarnował swoje życie, a obecnie jego ulubionym zajęciem jest zbieranie drobniaków od przechodniów, żeby mógł sobie kupić piwo w plastiku.
Gdy P. wypowiada to zdanie dzwoni jego komórka. Gospodarz mówi A., że teraz nie może rozmawiać, bo ma gości i rozmawiają o "nim", po czym się rozłącza. Okazuje się, że dzwoniła była żona Hiacynta.
Pablo kontynuuje opowieść. Po kilkunastu minutach już wiem, że był on fotografem znanych osób i miłośnikiem rozmaitych historii. Jednak z drugiej strony to także istna ćma barowa, "bohater", który nie różni się niczym od poety-pijaka z książki Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem". J. na pewno zmarnował swoje życie, a trzeba zaznaczyć, że był to wieloletni proces. Gdy fotograf był młodszy zaliczał wszystkie imprezy w okolicy i nie tylko - dlatego tak doskonale zna historię knajp, barów i innych pijalni spirytualiów oraz ich bywalców. Nasz "bohater" przepracował w swoim trwającym jak dotąd 57 lat życiu zaledwie 11, a obecnie w wolnych chwilach trzeźwieje i stara się nie popaść w delirium tremens. Do tego sprzedał większość swoich rzeczy, z aparatem na czele, aby mieć za co pić. Fatalna sprawa.
Pablo, aby zdemaskować Hiacynta, na komputerze odtwarza nam filmik nagrywany komórką. Z tego co widzę na monitorze, główny bohater (Hiacynt) kompletnie zalany próbuje wstać z podłogi w przedpokoju, co wcale mu nie wychodzi, bo co jakiś czas osuwa się na ziemię waląc przy tym głową w szafkę na buty. J. ma na sobie stare gacie, szarobury podkoszulek i brudne skarpety, jest grubszym mężczyzną i nosi okulary. Najsmutniejsze jest to, że operatorką telefonu, który nagrywał cały film była żona A.
Pablo mówi o swoim zapijaczonym współokatorze bez ogródek i nie muszę dodawać, że nie są to filozoficzne epitety świadczące o dobrej postawie Hiacynta.
- Dobrze, że nie miał z A. syna - mówi gospodarz - ten człowiek jest zwykłą kurwą, muszę po nim sprzątać, bo bywa, że jest obsrany, albo zarzygany. Trzeba go zaganiać do mycia, bo on sam ma to gdzieś.
- Czyli dobry fotograf stał się zwykłym bejem? - pytam, choć odpowiedź jest chyba oczywista dla wszystkich w pokoju.
Nawet M., której udało się przeprowadzić wywiad z Hiacyntem (jak sama twierdzi zmieniający jej życie), wydaje się coraz bardziej zmieszana. Pablo nie przerywa.
- Potrafi wychodzić z domu w nocy nawet kilkanaście razy, nie mogę przez niego spać. - żali się na nam Pablo. - Chodzi w tych swoich sandałach, chyba nawet damskich, nie wie gdzie ma iść. Czasami widzę, jak mówi do siebie, macha rękami i zaczepia na chodniku ludzi, żeby dali mu drobne na plastikowe piwo. Najgorsza jest ta suka ze sklepu, która daje mu za darmo piwa, które są kilka dni po terminie ważności, a on później rzyga.
W przedpokoju coś trzasnęło.
- O, przyszedł - uśmiecha się kwaśno Pablo. - Ale tu nie wejdzie, tak go nauczyłem.
Gospodarz w przeciwieństwie do swojego idola, czasami naucza drogą siłową, jeżeli zostanie doprowadzony do ostateczności. Jak sam mówi, pewnego dnia, kiedy Hiacynt wrócił upodlony do mieszkania i się stawiał, gospodarz obdarował go kilkoma razami w gębę. Od tego czasu Hiacynt spokorniał i jak zauważa Pablo, zna swoje miejsce w domu, częściej się myje, a od czasu do czasu zrobi nawet normalne zakupy. Jak dowiedziałem się z dalszej historii, A., która była kiedyś w kajdanach swojego męża alkoholika, jest teraz pod opieką tego z bardziej trzeźwych domowników, a każdy wybryk Hiacynta w stosunku do A. kończy się stanowczą interwencją Pablo.
Już wiem, że J. vel Hiacynt to człowiek zagubiony w swoim nałogu, tonący w odmętach pijackiej nieświadomości, a toksyny nie dopuszczają go do rzeczywistości. Gardzą nim nawet jego koledzy-żule. W zasadzie nie wylądował na ulicy tylko i wyłącznie ze względu na życzliwość Pablo oraz zapewne pobłażliwość A., która i tak już z nim wiele przeszła.
Palimy papierosy i rozmawiamy dalej. M., która nie może się odkleić od swojej komórki, ma coraz tęższą minę, ja natomiast w skupieniu i spokoju słucham historii o synu marnotrawnym. Tak należy określać Haicynta, bo gdyby nie finansowa pomoc rodziców opłacających jego rachunki, mandaty i piekło wie co jeszcze, fotografa-alkoholika najprawdopodobniej nie byłoby na tym ziemskim padole.
Pora się zbierać. Jestem wewnętrznie poruszony i czuje się źle z tym co usłyszałem. Wiele razy w swoim życiu spotykałem alkoholików i sam mogłem stać się jednym z nich, ale żaden z nich nie przypominał postaci, którą jest Hiacynt. Obiekt dziwnej fascynacji M. to jednostka, która płynąc przez życie na pewnym etapie rejsu rozbiła się o skały i teraz tonie.
Wychodząc w przedpokoju spotykamy "bohatera" posłyszanych opowieści, człowieka zmarnowanego, ale jeszcze w miarę trzeźwego. J. wita się z nami, a na jego twarzy nie ma zupełnie żadnych emocji, oczy patrzą nie na nas, ale przez nas. We czwórkę wchodzimy do windy i opuszczamy budynek niedaleko "Czułego".
- Kiedy będziemy robili zdjęcia? - M. pyta jakoś smutno Hiacynta.
Ten milczy. M. po raz kolejny częstuje nas papierosem. W tej chwili dzieje się coś innego. Hiacynt wyciąga z kieszeni zapałki i szybkim ruchem podpala M. papierosa. Prawie tak szybko, jak on wyciągam z kieszeni telefon i uwieczniam tą scenę na zdjęciu (ku uciesze M.).
Żegnamy się zarówno z Pablo, który poszedł po papierosy oraz J./Hiacyntem, który wyszedł sam nie wiem po co. W zasadzie, po tym co usłyszeliśmy to się domyślamy. Upadły fotograf podaje mi rękę, a M. całuje w dłoń. Rozchodzimy się w różne strony.
To kolejna lekcja dla mnie i wszystkich innych poszukujących. Nie możemy zabrnąć za daleko w czerpaniu z życia pełnymi garściami, bo się wykoleimy i stracimy cel. Staniemy się tacy jak Hiacynt, który zwariował w cyrku zdarzeń i utracił wszystko, pokazując światu, że będąc uzależnionym pokonujemy się sami.
Jakkolwiek nie przedstawił bym J. vel Hiacynta w tej opowieści, życzę mu wszystkiego najlepszego i trzymam za niego kciuki. Może kiedyś znajdzie szalupę ratunkową i znowu zacznie robić zdjęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz