"Gdyby ktoś postanowił zaatakować Niemcy, tylko będę kibicował." Tak mówi jeden z muzułmanów działający na terenie tego kraju, znajdujący się pod ścisłą kontrolą niemieckich służb. Skrajność religijna mąci ludziom w głowach - to odnosi się do wszystkich wyznań, a przykładów na co dzień są setki, jeżeli nie tysiące. Fanatycy znajdą swój narybek łatwo, bo ci, którzy zostali odtrąceni przez społeczeństwo ze względu na wiele czynników (np. problemy z nauką, prawem, swoje pochodzenie, brak socjalizacji czy ubóstwo) są łatwym łupem dla radykałów (nie tylko religijnych). Są także wyjątki, a wystarczy spojrzeć na sekciarzy z kościoła scjentologiczny, który jest jedną wielką maszynką do zarabiania pieniędzy i prania mózgów swoich członków. Gdyby nie elitarność przystąpienia, scjentolodzy nie różniliby się za bardzo od salafitów, żydowskich syjonistów czy radykalnych katolików.
Niemcom nie udało się stworzyć sprawnie funkcjonującego społeczeństwa multikulti, wina leży zarówno po stronie państwa i jego instytucji, jak i napływających obcokrajowców i ich oporów przed przyjęciem postawy "uprzejmego gościa". Gastarbeiterzy, którzy napływali licznie za pracą w latach 60 XX wieku rozpoczęli cały proces, w którym na początku panowała gra o sumie dodatniej, bo obie strony odnosiły korzyści. Wszystko zepsuło się wraz ze "ściąganiem" całych rodzin i innych pobratymców, którzy nie za bardzo chcieli się asymilować i rozpoczęli tworzenie gett. Miejscowi akceptowali to do pewnego stopnia.
Lewacy, a później islamiści
To zabawne, że większość konwertytów to byli lewacy (działacze/bojówkarze), którzy stali się piewcami Islamu. W przypadku naszego sąsiada, wskazuje to na pewną tranzycję z lewicowych bojówek RAF przez neonazistowskie bojówki ugrupowań jakich jak Narodowodemokratyczna Partia Niemiec, aż po salafitów chcących wprowadzić szariat w państwach, które zasiedlają. W Polsce nie ma żadnego podłoża (historyczne, prawne, obyczajowe) dla rozwoju Islamu na taką skalę w państwach, które mają problem z fanatykami.
Salafici stanowią wypaczenie Islamu, a szariat to wypaczenie (dyskryminacyjne) prawno-politycznego funkcjonowania państwa lub jego obszaru. Jako obserwator zewnętrzny widzę, że oba te pojęcia nacechowane są nietolerancją i brakiem poszanowania innych. Co do Islamu, tak samo, jak w przypadku wszystkich innych religii abrahamicznych, mam swoje zdanie - demokratyczna i konstytucyjna wolność wiary i wyznania jest ok, bo jeżeli ktoś chce mieć boga, bogów i wszystkie ich historie gdzieś to, jego sprawa, jak z kolei chcesz wierzyć, w porządku, ale wara od przymusu i przejmowania kontroli nad pierwszą grupą (czyli tymi, którzy mają to gdzieś).
W przypadku drapieżnych reprezentantów innych narodów, religii czy ras, za pewnik trzeba przyjąć, że gospodarza demokratycznego i wolnego państwa trzeba szanować, z kolei gospodarz ma za zadanie obronę interesów swoich obywateli, jak i również zapewnienie odpowiednich warunków dla gości. Obowiązki i przywileje przy odpowiednim sterowaniu procesem płyną dla obu stron.
Islam w swojej normalnej postaci zabrania tego samego co inne religie oraz prawo miejscowe odwołując się do moralności. Nie ma w nim miejsca dla prostytucji, pijaństwa, narkotyków oraz pornografii. Zauważ drogi czytelniku, że te płaszczyzny w ogromnej większości państw także nie są społecznie i prawnie dopuszczane.
Dlaczego zatem boimy się Islamu?
Odpowiedzi jest kilka, jedną z nich na pewno będzie patrzenie na tą religię przez pryzmat fanatyków. Po drugie, obawiamy się utraty swojej kultury oraz wartości - te cechy szczególnie widoczne w krajach, gdzie islamiści są wieloletnimi gośćmi a czasami pełnoprawnymi obywatelami (USA, UK, Niemcy). W mojej optyce Islam ma dobre i złe strony, dobre to uczciwość i wspólnotowość w ramach grupy i nie spożywanie czerwonego mięsa, złe - zerojedynkowe podejście do człowieka (islamista/nieislamista/niewierny), fanatyzm, ograniczenia nie wpisujące się w rzeczywistość Zachodu (zakaz palenia, hazardu, odsłaniania kobiecych wdzięków itd..), rytualny ubój i wąska perspektywa pojmowania rzeczywistości.
Zamiast hejtować próbuję zrozumieć, jednak nawet mi, jako osobie sprzeciwiającej się wkraczaniu religii w sferę intymną człowieka, zapala się alarm, kiedy słyszę o tym, co dzieje się u naszych sąsiadów. Potrzeba na pewno większej ilości rozmów i zrozumienia i o wiele mniej emocji. Czy się uda, nie wiem.
Zainspirowany do refleksji artykułem "Polacy, niesiemy wam szariat" Bartosza T. Wileńskiego http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141586,16993204,Polacy__niesiemy_wam_szariat.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz