Wszystko zaczęło się od
dwóch czynników, które uświadomiły mi, że nie wszyscy mają powody do
narzekania. Po pierwsze, wczoraj widziałem się z Białorusinką Alesią, która
zapoznała mnie z rzeczywistością panującą w jej niezbyt przyjaznym kraju. Po
drugie, czytając artykuł w „Dzienniku Gazecie Prawnej” pt. McKorporacje, po raz kolejny uświadomiłem sobie, że każdy wybór
musi być przemyślany i dokonany samodzielnie (szczególnie jak jest się młodym)
i nie ma co sugerować się trendami i modą psującą naszą optykę.
Młodzi
Białorusini nie mają łatwo
Łukaszenko i jego syn Mikołaj - źródło: wiadomości.wp.pl |
O ich losach
dowiedziałem się z moich rozmów, które wielokrotnie przeprowadzałem z kolegami
i koleżankami z państwa Łukaszenki. Młodzi, którzy mają pęd do zdobywania
wiedzy wyjeżdżają za granicę i tam szukają „europejskiego” dyplomu i pracy.
Pracownicy fizyczni udają się za to w stronę Rosji, gdzie zarobią pieniądze o
niebo lepsze niż w kraju dręczonym centralnie sterowaną gospodarką i
totalitarnym systemem państwowym. Sam Baćka
dobrze się trzyma, a jego młodszy syn Mikołaj jest namaszczany na spadkobiercę
reżimu – to przypomina mi obłędną sytuację z Korei Północnej. Sama Białoruś to
miejsce bardzo nieprzyjazne dla wszystkich opozycyjnych zrywów i innowacyjnych
działań – nie dziwi mnie więc fakt, że ludzie z tamtą uciekają. Alesia nie jest
wyjątkiem.
Co innego jest w
przypadku młodych Europejczyków, do których poprzez fakt bycia członkiem Unii
zaliczają się także Polacy. Pomimo bezrobocia wśród młodych Polaków, które
wynosi obecnie 28 proc. (w porównaniu do Grecji i Hiszpanii jest u nas bajkowo),
ciągle jest dużo miejsc pracy i możliwości rozwoju zawodowego w kraju. Zweryfikować
należy jednak wszystkie „umiejętności”, które zostały zdobyte przez absolwentów
na studiach. Niech każdy wreszcie sobie uświadomi, że uczelnie nie służą do
przygotowania na wejście do rynku pracy, ale nauczenia studenta myślenia oraz
wyrobieniu u niego podstawowych wartości i mechanizmów działania. Mit o
„modnych” kierunkach, które zapewniają zatrudnienie (i tych „niemodnych”, po
których nigdzie nie ma pracy) to największa bzdura – wszystko czego
potrzebujemy jest w nas samych. Oczywiście doświadczenie i znajomość języków
nie zaszkodzą.
Należy obalić mit o modnych kierunkach studiów - źródło: polskieradio.pl |
Bohater filmu „Matrix”
o pseudonimie Cypher (grany przez Joe Pantoliano) powiedział, że nieświadomość
to błogosławieństwo i że bardziej woli żyć w wyimaginowanym świecie niż w tym
prawdziwym. Odnoszę wrażenie, że wielu Polaków także wybiera matrix. Dając się skusić na stanowiska
okraszone angielskimi tytułami, tj. supervisor, staff manager, young assistant,
czy junior helpdesk, młodzi wpadają w korporacyjny młyn i natrafiają na
gówniane firmy, które nie oferują im awansu, rozwoju, solidnej umowy i
perspektyw na przyszłość. Jedynym
constans w tym przypadku jest praca w McKorporacji,
gdzie czas stażu pracy jest przekładany na hierarchię. W zatrudnieniu bywają
też wyjątki, jednak jest ich niewiele, bo w ich przypadku mamy do czynienia z
sytuacją, gdzie dzieci zostają zatrudnione u swoich rodziców na bardzo dobrych
stanowiskach. Ot, taki neonepotyzm tworzący miejsce pracy o nazwie „syn” /
„córka”.
Rozwój młodych ludzi
zmierza w kierunku, który trzeba wziąć pod lupę. Z jednej strony można się wypalić
zawodowo do 30 roku życia, a z drugiej, wcale nie pracować i skakać po
praktykach i stażach aż do osiągnięcia wieku chrystusowego. Rynek pracy wcale
nie pomaga – każdy chciałby przyjmować kandydata-cyborga z umiejętnościami
przekraczającymi zdolności samych zatrudniających. Pracodawca wymaga od młodego
człowieka wszystkiego (włącznie ze znajomością wielu języków obcych, stażem
zawodowym i kilkoma dyplomami) w zamian za niewiele do zaoferowania. W całym
procesie nie można wyłączać jednak także
własnej samooceny i popadać w konformizm.
Szczególnie poruszył
mnie komentarz we wspominanym artykule z „DGP”, że najlepszy student z roku „wziął
odmóżdżającą” pracę w call center i ciągnie ją przez cztery lata. To
potwierdza, że nie był pn najlepszym studentem, ale kujonem, bo taki konformizm
zaprzecza działaniom jednostek wybitnych. Inna bohaterka artykułu, 26-letnia
Karolina (po stosunkach międzynarodowych) narzeka, że po stażu w Brukseli,
robiąc doktorat musi wykonywać „małpią” pracę za trzy tysiące złotych
miesięcznie. Karolino! Nie od razu Rzym zbudowano – wszystko powoli. 26 lat to
nie 66, no i jeszcze 3 tys. PLN. Bez przesady. W przypadku niektórych, ambicje
zdają się przerastać ich zdolności adaptacyjne. I tak to jest kiedy skusimy się
na pracę w call center, „firmach outsourcingowych”, telemarkecie, copywritingu
czy w serwisach internetowych. Trochę wyobraźni i zasięgnięcia opinii nie
zaszkodzi, aby się uchronić przed McKorporacjami.
Poprzez
niedopasowanie do społeczeństwa powstają kreatury społeczne
Jednak najpierw warto
skupić się na stwierdzeniu pisarza Paula Beremana, który zauważa tragiczną
postawę w młodych radykałach (lewica) lat 80 XX wieku, które może być paralelą
do tego co dzieje się dzisiaj. Według Bermana młodzi lewicowcy „w imieniu
młodego pokolenia, które nie było w stanie przystosować się do własnego
wygodnego życia” szuka lekarstwa na „kompleks niższości moralnej, która w
większym lub mniejszym stopniu dotyka wszystkie zamożne demokratyczne
społeczeństwa”.
Yuppies - źródło: details.com |
Tak jest też dzisiaj. Jakiś
czas temu utworzyła się grupa społeczna nazywana w książce Benjamina Barbera
mianem Yuppies (young urban professionals – młodzi przedstawiciele wielkomiejskiej
klasy średniej). Jak dla mnie bardziej adekwatna i popularna nazwa to „bananowa
młodzież” (ale nie ta z PRL lat 60). Yuppies kręcą drogie restauracje,
luksusowe produkty i apartamenty w wielkich miastach. Żyją oni w american dream, który potęgowany jest
przez ciągle powstające pragnienia konsumpcyjne. W nieodległej przeszłości „wykluły”
się także Soccer moms – kobiety z
przedmieść, które są zawodowo aktywne i chcą pogodzić bycie matką z byciem
pracownikiem. Barber twierdzi, że Soccer Moms dużo kupują i starają się pojednać
„wszystkie funkcje społeczne” przez swój multitasking. Dodam, że owe kobiety
jeszcze więcej czasu spędzają w Internecie pisząc blogi i testując produkty,
które dostają jako sample od małych i dużych firm. Trzecia grupa to Bobo (określenie wymyślił David
Brooks). Są to ludzie stanowiący „miejską bohemę” - łączą hipisowskie trendy
kulturowe, ciężką pracę i co ciekawe występują we wszystkich rozwiniętych
społeczeństwach konsumpcyjnych. Lubią pić drogie kawy i ekodrinki, kupują kosztowne
i tak na prawdę nikomu niepotrzebne elementy wystroju wnętrza oraz ulegają
obłędnej modzie na wszystkie (modne) elektroniczne nowinki, które zobaczą na
reklamach. Czy określenie ich hipsterami (abstrahując od ciężkiej pracy) byłoby
krzywdzące?
Bobos - źródło: salon.com |
Kiedy przebrnęliśmy
przez opis kondycji ówczesnego społeczeństwa globalnego, które z pokolenia X zmieniło się w Yuppies i Bobos, mogę wyciągnąć
pewne wnioski z procesu, który jest podstawą dla zmian społecznych XXI wieku.
Barber (ponownie przywołując) nazwał zjawiska jako Dżihad (nie odnoszący się w żaden sposób do Islamu) i McŚwiat.
Pierwszy termin opisuje wszystkie społeczeństwa (państwa) i grupy skrajne
ideologicznie, ekstremistyczne, skonfliktowane z pozostałymi nie skore do
asymilacji, z kolei McŚwiat to „wytwór
kultury masowej napędzanej przez niepohamowaną komercję (…) Wzornik jest
amerykański, forma- szykowna, towarami są obrazy”. Konkludując, w przypadku obu
terminów autor zauważa, że „nie trzeba wielu słów, by logiczny wywód ukazał
przerażającą prawdę: zarówno Dżihad, jak i McŚwiat osłabiają państwa. Dżihad
rozbija je na drobne kawałki, lecz zwiększa ich zależność od McŚwiata. McŚwiat
wyciąga je ze stanu izolacji i autarkii, ale czyniąc zależnymi ogranicza ich
potęgę.”
Makdonaldyzacja
społeczeństw państw rozwiniętych jest patentem, który zyskuje swoją historię.
Młody bez pracy w USA jest tak samo sfrustrowany jak ten w Europie czy Azji (wschodniej).
Wzorce zachowań i kultury są także outsourcingowane – to wielka akulturacja.
Zwiększa się szybkość życia, wzrasta odsetek ludzi na studiach, spadają płace,
rynek pracy się kurczy, a w raz z tym młodzi lądują na bruku. Upadla się także
strefa intymna i kulturowa, a „krach” jest tożsamy nawet dla kultury spożywania
posiłków. Styl spożywania, pisze B. Barber w książce sprzed 16 lat, „w
McDonaldzie to styl życia, ideologia o wiele bardziej inwazyjna, choć przy tym
nieporównywalnie subtelniejsza, niż jakikolwiek marksizm czy maoizm”. Patent „szybko,
tanio i nowocześnie” zdominował większość obszarów życia, spłycając tym samym
odczucia estetyczne.
Pod koniec można
stwierdzić więc parę rzeczy. Po pierwsze, co już było wspominane, szkoły wyższe
nie mają na celu przygotować człowieka do wejścia na rynek pracy, lecz
spowodować, że horyzonty i percepcja studentów zostaną poszerzone, a taki zabieg ułatwia pośrednio funkcjonowanie w
środowisku pracy. Po drugie, zmiany pokoleniowe zachodzą w dziwnym kierunku. W
przypadku młodszych grup społecznych widać tendencje do przewartościowania
swoich umiejętności i skoncentrowaniu się na sobie (w Korei mówi się na to „me-generation”).
No i po trzecie, aby nie ulec zarówno niedemokratycznym i ubezwłasnowolniającym
McŚwiatu i Dżihadowi powinniśmy żyć świadomi zachodzących wokół nas procesów,
bo kiedy będziemy tylko i wyłącznie elektoratem lub konsumentem, okaże się
drogi czytelniku, że zamiast rządzić się sami i/lub wybierać tych, którzy mają
nami rządzić, pozostaniemy bez podmiotu, do którego możemy się zwrócić. To
będzie upadek społeczeństwa obywatelskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz