"Zima jest to musi być zimno." Ten patetyczny slogan uderza wprost w mój czuły punkt, w moje lipcowe wnętrze, ale nie paraliżuje i nie odbiera resztek zapału. Nie jestem jednak całkowicie załamany z powodu zimy czy mrozu, ale wolałbym żeby już powoli robiło się ciepło, również w komentarzach medialnych jak i życzliwości naszych krajan.
Obecne czasy pokazują wiele zależności, które można ławo wykryć i opisać, a do tego wystarczy tylko odrobina chęci. U siebie zauważyłem pierwsze objawy strachu przed nadchodzącymi zadaniami do wykonania. Dwie prace dyplomowe konferencja międzynarodowa i dwie krajowe, organizacja tego i owego, pisanie bloga, czytanie książek, prasy itp. i mógłbym jeszcze powymieniać, ale po co.Nie będzie tu użalania się nad czymkolwiek, pora twórczości i działań przypada bowiem na czas, kiedy nie tylko ja, ale również Ty mój czytelniku, jesteśmy w stanie osiągnąć zamierzone cele. Złapać boga za palec i pokazać że się da.
Mała Madzia stała się najciekawszym tematem czwartej władzy (mediów). To dla mnie strasznie smutne, bo już widać jak załącza się społeczna niechęć i serwilizm w stosunku do plotek i pomówień. Każdy nagle wie jak było naprawdę, każdy obarcza matkę za jej winy i śmierć dziecka, ale nie każdy potrafi zdać sobie sprawę z tego jak nieprzewidywalnie działa matka po śmierci własnego dziecka, które przypadkowo straciło przez nią życie. To musi być głęboki szok. Ale w czasach wyjałowienia uczuciowego nie ma miejsca na smutek i doraźną pomoc rodzinie (tak jak to działało kiedyś). Młode małżeństwo traktowane jest jak banda morderców, która co najmniej z pomocą złych sił doprowadziła do śmierci Madzi. Trochę to kuje w oczy, że ciągle głośno przez tą sprawę o Rutkowskim, samozwańczym detektywie-renegacie. Nie pozwala mi znaleźć jakiegoś rozładowania wewnętrznego nagonka internetowa widniejąca w komentarzach na portalach społecznościowych, blogach i forach dotyczących matki i ojca dziecka, ludzie potrafią bowiem wykpić dziś wszystko, od śmierci dziecka po prezydenta kraju (choć jemu czasami się należy). Boli również stwierdzenie Pana Prezesa, w którym zakłada, że pomimo tego, że Służby Bezpieczeństwa były złe, to jednak dobrze radziły sobie z takimi problemami. Obłęd i szaleństwo nie są już domeną tylko wariatów.
Ktoś wie co to są Falklandy? Ktoś coś słyszał na historii, coś tam się nasuwa na myśl, ale nikt do końca nie jest w stanie ująć problemu prawda? Niestety nie dowiemy się o tym z oficjalnych przekazów medialnych. A na tej wysepce niedaleko Argentyny, gdzie podczas rządów "żelaznej Thatcher" była wojna źle się dzieje. Pali się flagi brytyjskie i brzydko mówi o Anglikach. Wykryto tam bowiem złoża błękitnego złota w płynie - ropy. I już argentyńscy oburzeni przywracają animozje sprzed wielu, wielu lat (i słusznie) o zajęty w walce zbrojnej teren. Cameron broni się, mówiąc, że kolejne starcia byłyby wyrażaniem agresji i kolonializmu ze strony Argentyńczyków. Jakoś jednak nie mogę sobie przypomnieć, żeby Argentyna miała jakieś terytoria zamorskie. A Wielka Brytania? Ho, ho to chyba nawet kiedyś z tego słynęła: od "perły w koronie" czyli Indii przez Kanadę po kraj Aborygenów, kangurów i bumerangów czyli Australię. Przygadał więc kocioł garnkowi. Obecnie Falklandy po wcześniejszym zajęciu i skolonizowaniu przez Brytyjczyków (jeszcze w XVIII wieku) i pomocy marynarki USA w celu odbicia ich od argentyńskich więźniów, którzy opanowali te tereny w 1821, są terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii. I na nic błagania Argentyńczyków, że mają oni bliżej i zajmowali je przez kilka miesięcy w 1985. Silny może więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz