Widziałem, że kobieta która zbiera pieniądze na przeszczep szpiku dla swojego syna (wnuka?) wróciła na "swoje miejsce" - brudne, ciemne przejście PKP Pruszków. Spływają po niej spojrzenia wszystkich zabieganych "z" i "do" pociągu, nikt nie przeczytał do końca o co chodzi z jej misją, ja również. Czasami z rana, na gitarze w tym samym okropnym miejscu, mężczyzna gra na gitarze niezrozumiałą piosenkę śpiewając jakby w obcym języku, choć z tego co "słyszałem" to ciągle nasza mowa ojczysta. Co za ponure miejsce. Jednak zarówno kobieta i mężczyzna mają cel i są zdeterminowani.Gdzie indziej w Polsce celebryci i samozwańczy artyści decydują o tym, co jest dziś passe a co można włożyć na idealną sylwetkę. Mój dom pozostaje jednak spokojny od chaosu pieniądza i obłędu bycia na topie, choć ostatnio jakoś tak dziwnie cichy wraz z chorobą matki. Jak to wszystko się dziwnie plecie, kiedy byłem mały świat był kolorowy i prosty. Teraz to realpolitik decyzji i pęd do wiedzy który trzyma wszystko w ryzach. Przypomina mi to pewien wiersz z tomiku ormiańskiego piosenkarza Serja Tankiana znanego szerzej z śpiewania w System of a Down, oto "Biznesmen kontra bezdomny" dla ciebie drogi czytelniku:
Mężczyzna, będący symbolem koła sterowego i umów zawieranych podczas obiadu
Kontra bezdomny będący uprzejmym, zorganizowanym.
Pierwszy kłamie i oszukuje by zabezpieczyć swoje dobra,
Drugi żyje prawdą postindustrialnej ludzkiej rzeczywistości.
Pierwszy przejmuje mienia, wyrzuca z pracy i używa przebiegłych metod, by osiągnąć swój cel,
Podczas, gdy drugi łagodzi cierpienie przy użyciu zwykłej ludzkiej uprzejmości
Pierwszy mieszka w godnym króla miejscu posiadającym wszystkie luksusy,
Drugi na ławce w alejce, Z deszczem jako swym towarzyszem.
Pierwszy podróżuje przez strefy czasowe,
Drugi podróżuje poprzez czas,
I pozostawia wszystko praktycznie nietkniętym.
Pierwszy dostarcza wyrazy uszanowania,
Drugi swój wgląd,
Pierwszy samolotem przewozi homary z Maine,
Drugi przelatuje przez szklane okno restauracji podającej owoce morza,
Jego głównym wykroczeniem, dotykanie homarów.
Obydwaj mogą kochać muzykę,
Lecz tylko ten ostatni słucha,
Ponieważ ma czas by być,
Zamiast być na czas.
* * *
Mokry śnieg padami na gębę, płaszcz już cały mokry, wiatr wieje w plecy. 117 miał przyjechać, a już 10 minuta po czasie i ja zdenerwowany tylko kurwię na cały świat. Nie potrafię znieść zimy, to dla mnie nie naturalny stan. Mówią, że na samym dnie piekła wszystko jest zamarznięte, bo ciepło symbolizuje coś przyjemnego i wywołującego nadzieje. Coś w tym jest. Idę po wysiadce z autobusy w stronę Centrum Kultury Korei. Most Poniatowskiego jest nieprzyjemny dla pieszych i niebezpieczny dla rowerzystów, to droga-monopol dla pojazdów silnikowych, które chcą się przedostać przez Wisłę.
Kiedy wchodzę do placówki kulturalnej przy ambasadzie Republiki Korei w Polsce, wszystko wydaje się inne. Zostaje przywitany tuż przy drzwiach, uśmiechy wymiana grzeczności, po rozpłaszczeniu i powieszeniu się na wieszaku kieruje kroki w stronę biblioteki. Koreańska bibliotekarka wita mnie uśmiechem i polskim "dzię dobry". Przerzucamy się na angielski. Przy jej biurku (w nowoczesnej sali) siedzi dziewczyna w hidżabie i wyrabia kartę biblioteczną, uśmiechnięta i rozgadana. Co za pokrzepiająca inność. Szukam książek o społeczeństwie koreańskim, aby wlać je do mojego dzieła życia. Kiedy tak stoję przy półkach, najpierw podchodzi do mnie dziewczyna z Dalekiego Wschodu (jak mniemam) i pokazuje gdzie są książki których szukam, bo tak się składa, że ona też piszę o społeczeństwie i kulturze Korei Południowej. Po kilku minutach, kiedy tak grzebię i czytam spisy treści dzieł zagranicznych pisarzy, podchodzi bibliotekarka-Koreanka i oferuje swoją pomoc, którą z uśmiechem przyjmuję. Nie znam koreańskiego, więc koncentruje się na dziełach po angielsku. Udało się, mam, wychodzę. Jeszcze tylko pytanie o moje imię ze strony koleżanki bibliotekarki (równie młodej jak ona). Mówię, że Edgar i nie jest polskie i że tata miał taką fanaberię, obie chichoczą zabawnie i mówią do siebie po koreańsku. Proszę jeszcze, żeby przetłumaczyła moje imię na karteczce. Problem jest z nazwiskiem, ale po jednym telefonie (nie wiem gdzie) jakoś się udaje. Mówię "cześć" i wychodzę. Ponieważ dziś mam czas by być i kiedyś zwiedzę Seul.