W pogoni za wiedzą i informacjami, w natłoku tylu rzeczy "do zrobienia na wczoraj", nie zauważyłem nawet, że to mój 201 post. Mam nadzieje, że będzie ich jeszcze więcej, a Ty, mój drogi czytelniku, będziesz odwiedzał tą stronę tak często jak uznasz za stosowne. A najmilej dla mnie - codziennie.
W myślach i filmami powracam do lat 60 i 70 trochę żałując, że nigdy mnie "w nich" nie było. Ale nie da się tego nijak tego zmienić, chyba że podczas trwania mojego życia jakiś geniusz, bądź ich sztab wymyśli "time machine", a ja będę dysponował taką ilością gotówki, że wydanie kilku kilogramów banknotów nie zrobi mi różnicy i wtedy cofnę się w czasie. Rozumowanie czysto absurdalne. Można jednak zastanawiać się co takiego nastąpiło wtedy, a czego nie ma dzisiaj i nad czym warto się głębiej zastanowić.
Lata 60, a dalej 70 XX wieku to okres ogromnych przemian, wytwarzania się nowych ruchów i grup społecznych, to czas nowego definiowania skali mikro (własnego "ja") i obszarów makro (rzeczywistość międzynarodowa), to okres "post-", o którym tyle teraz się mówi w różnych sferach i kategoriach - postapokaliptyczna wizja świata, postmodernizm, postindustrialność, ruchy postsolidarnościowe itp. Szafujemy przedimkiem "post-" nie zważając na jego wielkość i nieadekwatność do wszystkiego co zdarzyło się wcześniej. Może logicznie wszystko by się zgadzało, lecz jest to określenie wykraczające poza procesy analizy logicznej. W społeczeństwie postindustrialnym (tu zwrot wydaje się być adekwatny do zjawiska) nastąpiło wiele zmian, które były odczuwalne w kolejnych dekadach (i są do dziś). Era wojny w Wietnamie (1964-75) i pierwsza spektakularna klęska Amerykanów i tym samym ich stabilizujących świat doktryn pokazała, że nie można się angażować wszędzie i za wszelką cenę - "To nie była ich wojna" - pisze Norman Podhoretz. Podczas pobytu wojsk USA w Wietnamie i tuż po nim obserwujemy zjawisko buntu społecznego - z jednej strony pokojowy "kwiecisty" sprzeciw, era hipisów i narkotyków, a z drugiej radykalny sprzeciw studentów we Francji, RFN, USA, Meksyku i krwawo tłumione demonstracje w Czechosłowacji (1968) i Polsce (XII 1970). Świat nie mógł być wtedy bardziej podzielony, dwa bloki były rzeczywistością - kapitalizm kontra centralne zarządzanie gospodarką, posttotalitarne autorytaryzmy kontra Wolny Świat, muzyka kontra sztampowa mowa propagandy. Na całym globie, od Północy do Południa, od Wschodu na Zachód.
Niestety inaczej niż w "Gwiezdnych Wojnach" nie pojawiła się w latach 60 i 70 "Nowa nadzieja", a sytuacja na świecie wyglądała coraz gorzej. Już od 1962 przez Rosję i Stany, dwóch gigantów areny międzynarodowej, świat stanął na skraju wojny atomowej, ale na szczęście dla wszystkich, obie strony zachowują powściągliwość w "zniszczeniu wszystkiego" i odnajduje się jakiś kompromis. Rok później w USA w mieście Dallas ginie osoba, która nie tak dawno powstrzymała siebie i Chruszczowa od wciskania guzików "zagłady", tym samym tworząc swoją śmiercią największa z zagadek zamachów na głowy państw. No a dale już lawinowo, w 1967 na Bliski Wschodzie w ramach wojny sześciodniowej ziemia, która przechodzi z rąk do rąk znowu zostaje skąpana we krwi w imię szaleńczych ideologii i religii. Rok wcześniej komunistyczne Chiny robią ogromne czystki w ramach wypranej z moralności "rewolucji kulturalnej". Mao Zedong "wiedział co robi", kiedy w zawoalowany sposób niszczył rodzimą kulturę i struktury opozycji, aby odbudować wszystko od zera. Wschód i tereny na Południe od żelaznej kurtyny ociekają łzami i krwią zamordowanych przez reżimy, Zachód w ramach doktryn i moralności działa "tam-gdzie-się-da".
Czy było zatem coś pozytywnego oprócz hipisów? Odpowiedź brzmi "tak". Opisywany przeze mnie okres to nie tylko kryzys naftowy, afera Watergate, czy piekło Indochin, to również lądowanie promu "Apollo 11" na księżycu w 1969 roku i znamienity cytat Armstronga, to również ogromny koncert Woodstock w USA, gdzie śpiewają spiżowe legendy muzyki - Santana, Joplin, Cocker, The Who, Hendrix i wiele wiele innych. Pięć lat później od tych wydarzeń ma miejsce niesamowita rewolucja goździków i pada dyktatura Salazara w Portugalii. W 1960, czyli na początku opisywanego fragmentu historii, ma miejsce spektakularny etap dekolonizacji - Rok Afryki - 17 państw zyskuje wolność od białych ciemiężców, w tej samej dekadzie darmowe narkotyki zalewają stany, powstają Beatlesi, Jan XXIII wydaje znamienite encykliki Pacem in terris. Lata 70 to również nie tylko sama rozpacz: rozpoczyna się automatyzacja i polepszenie produkcji dóbr (post-fordyzm), usługi osiągają lwią część dochodów państw rozwiniętych, gastarbeiterzy zjeżdżają z Turcji do Niemiec i z byłych kolonii do Francji w poszukiwaniu lepszego życia, dając przy okazji stymulant dla gospodarek tych krajów. No i ostatecznie w 1975 w Helsinkach z pośredniej inicjatywy Polaka (plan strefy bezatomowej Rapackiego) odbywa się Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Wydany zostaje fundamentalny dokument dla etapu "odwilży" na linii Wschód-Zachód jak i rozwoju praw jednostki - Akt końcowy KBWE.
Jak widać czas ucieka, a lata 60 i 70 XX wieku dawno za nami. Czy zostawiły jakieś pozytywne wspomnienia? Oczywiście. Czy były krwawe i pełne "brudnych sztuczek"? W perspektywie globalnej, niestety tak. Taka jest jednak cecha świata - dynamiczność i harmoniczność, lub przejściowy chaos. W jednej części globu w tym samym roku ma miejsce zarówno krwawe zjednoczenie Wietnamu (Północy z Południem), a setki mil dalej odbywa się pokojowa Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (1975), albo inny przykład, trwa koncert Woodstock, a w Europie ma miejsce początek wojny domowej między katolikami i protestantami w Irlandii Północnej (1969). Niesamowite, ale rzeczywiste. Niemniej jednak zwariowany rok 2011 również przyniósł mnóstwo zarówno dobrych jak i złych przemian - ale o tym innym razem.
"Już od 1962 przez Rosję i Stany, dwóch gigantów areny międzynarodowej, świat stanął na skraju wojny atomowej, ale na szczęście dla wszystkich, obie strony zachowują powściągliwość w "zniszczeniu wszystkiego" i odnajduje się jakiś kompromis. Rok później w USA w mieście Dallas ginie osoba, która nie tak dawno powstrzymała siebie i Breżniewa od wciskania guzików "zagłady""
OdpowiedzUsuńTy naprawdę możesz być magistrem skoro takie proste błędy historyczne piszesz ?
Super pomylenie przywódców radzieckich od razu mnie dezawuuje tak? Polecam pisać chociaż śladowe nicki abym wiedział z kim mam przyjemność
OdpowiedzUsuń"Urodziliśmy się w latach 80-tych, wychowywaliśmy się w latach 90-tych. Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które grało na podwórku, jako pierwsze w gry wideo i jako ostatnie, które nagrywało piosenki z radia na kasetę, jesteśmy pionierami ery Walkman. Nauczyliśmy się, jak obsługiwać magnetowid i grać w Atari, Super Nintendo oraz Game Boy[...]Nie mieliśmy 99 stacji telewizyjnych, płaskich ekranów, dźwięków przestrzennych, MP3, iPod, Facebook czy Twitter ... ale świetnie się bawiliśmy!" taki POST wrzuciła moja bliska znajoma na jednym z portali i nie powiem żebym się z nią nie zgadzał. W czasach gdy dorastałem nie miałem się czym martwić, a dzieciaki XXI wieku tym bardziej. Młodzi ludzie żyjący w latach 60-tych i 70-tych mieli o wiele więcej zmartwień niż my obecnie. Potrafili jednak znaleźć pozytywne strony życia, potrafili się zjednoczyć i wspólnie o coś walczyć, o lepszą przyszłość dla siebie i swoich dzieci.. dla nas ! My już nie musimy robić nic. Dzisiejszy świat robi się trochę zwariowany i trochę żałuję, że nie mogę przenieść się choć na chwilę do tamtych czasów. Mimo tych pragnień staram się wykorzystać szansę jaką dało mi tamto pokolenie. [elej]
OdpowiedzUsuń