Witajcie drodzy czytelnicy, dziś będzie trochę o świecie, oraz o tym co dzieje się poza Polską, ale poprzez system naczyń powiązanych wpływa też na nasz kraj. O co dokładnie mi chodzi? Zapraszam do czytania!
(Piosenka do puszczenia w tle :) )
Nie sposób nie zauważyć, że żyjemy w dynamicznych czasach niekończących się zmian. Bella epoque, Pax Americana i Pax Romana to teraz jedynie pojęcia historyczne, godne uwagi, lecz pozbawione aktualności. Trzeba dynamicznie myśleć i elastycznie analizować. Świat z dostępem do informacji 24/7 stwarza z jednej strony idealną dźwignię dla poszerzania horyzontów, ale z drugiej, ze względu na jakość nośników przekazu medialnego i jego wszechobecność, postawieni przed setkami wiadomości i danych nie przyjmujemy do siebie niczego, nie dokonujemy analizy i wyborów treści - "Człowiek, który traci zdolność myślenia abstrakcyjnego jest eo ipso, niezdolny do racjonalności, staje się zwierzęciem symbolicznym, które nie jest już dłużej w stanie podtrzymywać, ani tym bardziej ożywić, świata stworzonego przez gatunek homo sapiens."(G. Sartori, Homo Videns, 2005). Zachęcam Cie jednak drogi czytelniku, abyś czytał i był nieufny, drążył powierzchownie przedstawiane tematy, nie zgadzał się na wszystko - bądź głodny wiedzy, bądź spragniony informacji. Era odgrodzonych od siebie, niemych państw dawno minęła, a globalna wioska McLuhana Wkroczyła już dawno na nasze zielone poletko.
Amerykańskie i europejskie czasopisma i dzienniki posyłają czarne prognozy w stronę strefy euro. To prawda, że nie jest dobrze, że kraje (szczególnie grupa PIIGS) mają fatalną sytuację finansową, ale nie oznacza to rozpadu całej unii walutowej, a już na pewno nie dorobku cywilizacyjnego, którym jest Unia Europejska. Zalecam trochę zimnej krwi i roztropności. Wspólnoty Europejskie, a później Unia Europejska przechodziły już przez podobne kryzysy, wychodząc bogatsze zarówno w blizny jak i doświadczenia. Cykl koniunkturalny to takie coś, co sprawia, że raz jest bardzo dobrze a raz niezwykle ciężko, choć Polska nie odczuwa specjalnie załamania Zachodu, czy to przez roztropną politykę, czy też zwyczajnie przez nie bycie w eurolandzie, trzeba pamiętać, że ta funkcja ekonomiczna nie jest kategorycznie wieszczącą koniec - od dna się odbija.
Niemcy i Francuzi mają za to nóż na gardle i nie wiedzą do końca co robić. Z jednej strony wpompowywanie euro w gospodarki mniej sprawnych finansowo członków nic nie daje, a działa jak działka hery "trzymając dogorywające kraje-narkomanów przy życiu (nie-bankrutowaniu). Druga pomysł tworu MerKozy (od połączenia nazwisk dwóch "sterników" UE, prasa to lansowała, więc zapożyczyłem) to zmiana traktatów i dostosowanie ich do sytuacji gospodarczej, moim zdaniem kiepski pomysł, bo nie trzeba zmeniać prawa aby dostosować go pod własne, ekonomiczne widzimisię. UE dwóch prędkości to już rzeczywistość - pytanie teraz, czy Europa nie znajdzie się na większej ilości ścieżek, którymi kroczyć będą państwa. Zresztą, UE jest organizacją dobrowolną, komu nie pasuje może wystąpić, droga wolna (patrz art. 49a Traktatu Lizbońskiego poniżej). Istnieje oczywiście seria "utrudnień" ex post w postaci ponownego formułowania wielu polityk no i utraty ogromu przywilejów, które ma się będąc w ugrupowaniu.
Artykuł 49a
1. Każde Państwo Członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi,
podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii.
2. Państwo Członkowskie, które podjęło decyzję o wystąpieniu, notyfikuje swój zamiar
Radzie Europejskiej. W świetle wytycznych Rady Europejskiej Unia prowadzi negocjacje
i zawiera z tym Państwem umowę określającą warunki jego wystąpienia, uwzględniając ramy
jego przyszłych stosunków z Unią. Umowę tę negocjuje się zgodnie z artykułem 188n ustęp 3
Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Jest ona zawierana w imieniu Unii przez Radę (...)
Kolejna kwestia warta zwrócenia (tym razem krócej) uwagi to szczyt UE - USA. Ta forma współpracy została zinstytucjonalizowana po Deklaracji Transatlantyckiej 22 listopada 1990 roku. Oprócz poprawy bilateralnych stosunków na wielu płaszczyznach dokument zakładał też powstanie owych spotkań, w których uczestniczą przewodniczący Komisji Europejskiej, przewodniczący Rady Unii Europejskiej oraz prezydent Stanów Zjednoczonych. Jednak ostatni Waszyngtoński szczyt UE-USA (28.11.2011 r.) nie wniósł nic odkrywczego do wzajemnych relacji. Amerykanie nie pomogą Unii ze względu na swój własny fiskalny bałagan (Chińczycy stwierdzili za to że nie pomogą ze względu na bałagan w Europie), a kraje wspólnoty mogą stracić bo po pierwsze agencje ratingowe (przede wszystkim Moody's) straszą perspektywą obniżki ratingów wszystkich krajów UE, a po drugie nie dostaniemy wsparcia w postaci gotówki (co zresztą zrozumiałe). Co do ratingów, nie ma się jednak czego obawiać, agencje ratingowe dawały ocenę AAA (najwyższa) dla banku Lehman Brothers tuż przed jego upadkiem, w czasie gdy dzień później zdobył ocenę 0 (dno, spekulanci, akcje śmieciowe).
No to teraz popatrzmy na Durban (co to ? gdzie to ?), czyli miasto w Republice Południowej Afryki, gdzie odbywa się konferencja klimatyczna mająca fundamentalne znaczenie dla wielu innych płaszczyzn. Za rok przestanie obowiązywać protokół z Kioto, który po 15 latach wymagać będzie dostosowania do zmienionej rzeczywistości. Potrzeba podpisania nowego dokumentu przez wszystkie 182 państwa (obecny protokół nie ma ratyfikacji USA i ChRL - największych trucicieli środowiska) i realnego przestrzegania jego zapisów jest coraz bardziej zasadna.
Mieszkańcy globu ery postindustrialnej wytwarzają przez swoją technologię i przemysł ogromne ilości CO2, więc teraz przez zaledwie dwanaście dni trzeba podjąć stanowcze decyzji, które miejmy nadzieje, będą procentować w przyszłości dla klimatu i środowiska naturalnego. UE w tym celu w ramach finansowych 2014-2020 poświęci 17 mld EUR, czyli prawie dwa razy więcej niż w poprzedniej perspektywie finansowej. Jednak sama Europa (a głównie kraje skandynawskie i Niemcy) do naprawy świata nie wystarczy, konieczna jest kooperacja wszystkich. Jakie więc argumenty przemówią - ekonomiczne, czy moralne?. Osobiście wyznaję idee zrównoważonego rozwoju - zaspokajajmy potrzeby własnej generacji, bez ograniczania przyszłym generacjom zaspokajania ich potrzeb. Szkoda, że podstawowa edukacja ekologiczna kojarzy się w Polsce z podstawówką, a nie dalekosiężnym myśleniem.
No i na koniec rzućmy jeszcze okiem w stronę Egiptu. Choć uważam, że każdy z przytoczonych tutaj wątków wymaga co najmniej arkusza tekstu do przedstawienia, sam zrobię to krócej i niestety bardziej powierzchowniej (mam nadzieje, że to zachęci cię, drogi czytelniku, do indywidualnego pogłębienia tych, jakże palących kwestii) . Faraonowie zapewne przewracaliby się w sarkofagach, gdyby usłyszeli o tym co dzieje się na ich ziemi. Po wyborach w Tunezji, przyszła pora na najstarszą z cywilizacji, teraz Egipcjanie w trwających w sumie do marca wyborach, namaszczą (miejmy nadzieje demokratycznie) członków parlamentu pierwszej kadencji. Wciąż istnieje jednak ryzyko fałszowania wyborów, co było standardem za czasów Mubaraka oraz dojścia do władzy radykalnych ugrupowań islamskich, które z kolei za czasów wieloletniego prezydenta trzymane były na smyczy. Egipt głosować będzie w kilku turach, pierwsza miała miejsce wczoraj (28.11.2011 r.), głosowały Kair i Aleksandria, druga odbędzie się 5 grudnia, następna 14 (obszar Suezu i Asuanu), później 3 stycznia do urn pójdą mieszkańcy Delty Nilu i Synaju. W połowie stycznia powinniśmy poznać wyniki głosowania, a od końca pierwszego miesiąca 2012 roku do połowy marca wybierani będą senatorowie. Jak widać sporo czasu upłynie zanim wszystko będzie wiadome, jest to również powiązane ze skomplikowaną ordynacją wyborczą i ogromem partii politycznych, stanowiących całe spektrum ideologiczne. A mówią, że u nas zrobienie dwudniowych wyborów jest zbyt kosztowne i ryzykowne. To jaką pewność mają mieszkańcy Egiptu?
Kolejny problem społeczeństwa w Egipcie to wojsko, które działa tak jakby chciało (a nie może) dostosować się do sytuacji - stąd nikłe poparcie dla wojskowych ugrupowań startujących w wyborach. Egipcjanie stanowczo sprzeciwiają się przedłużania tymczasowych rządów junty wojskowej i demonstrują to na placu Tahrir. Zdaje mi się, że jednak lepsi mundurowi przywódcy, niż religijni fundamentaliści odcinający Egipt od reszty świata, stwarzający niebezpieczeństwo ograniczenia przepustowości Kanału Sueskiego, zaostrzenia kontaktów z Izraelem (umowa z Camp David ciągle w mocy), no i oczywiście radykalizacji nastrojów społecznych.
Na naszym globie dzieje się coraz więcej i szybciej. Oczekując zmian pozostaje mi wierzyć w ludzi i liberalną wizję stosunków międzynarodowych, choć w środku czuję, że realizm triumfatorsko pokazuje mi środkowy palec i budzi mnie ze snu o pokoju. Jak będzie - zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz