Bruno
Zamów buty do
golfa, bo nie wyjdziemy stąd żywi.
Raul
Duke, Fear and Loathing in Las Vegas
W sali zrobiło się nieznośnie. Duchota
potęgowana oparami alkoholu potrafiła doprowadzić do szaleństwa nawet
zatwardziałych pacyfistów. Tłumek przy głównym wyjściu z Gehenny, akademika, w
którym mieszkały kujony, a imprezowały demony, gęstniał z sekundy na sekundę. Tak
wiele twarzy patrzyło teraz na Bruna, który mozolnie przeciskał się do drzwi
torując tym samym drogę poznanej tego samego wieczora Dianie, dziewczynie mocno
wstawionej i raczej nie pasującej pod względem ubioru do reszty otoczenia. Choć
w zasadzie to nie Bruno był sprawcą całego zamieszania (no może pośrednio,
jeżeli weźmiemy pod uwagę zarzyganie bruneta w męskiej toalecie) czuł on na
sobie świdrujący wzrok co najmniej kilku osób, które nie były pokojowo
nastawione do nieznajomych. Kątem oka dostrzegł, jak z korytarza prowadzącego
do toalet wychodzi Edward trzymający się za krwawiący nos. Serce Bruna
zwiększyło częstotliwość bicia, co w połączniu ze zmęczeniem, wypitym alkoholem
i wypalonymi skrętami nie było tym, co zalecali lekarze i poradniki medyczne w
Internecie, które z nudów czasami czytał chłopak. No i chyba nikt nie chciałby
dostać w gębę w takim stanie, a wszystko się na to się zanosiło. Do prawdy, na
głównej sali było nieznośnie.
- Uwaga! – krzyknął Bruno,
starając się przebić przez ogłuszającą muzykę, która dudniła z głośników
ustawionych na głównej sali – Ona zaraz będzie haftować, dajcie jej pooddychać
świeżym powietrzem! Kurwa ludzie, litości!
- Co ty pieprzysz, przecież czuje
się św… - zaczęła Diana, ale Bruno złapał ją za usta i spojrzał jej w oczy tak
stanowczo, jak tylko mógł.
- Nic nie mów, a zaraz stąd
wyjdziemy – powiedział ciszej otyły chłopak, wpatrując się w szeroko otwarte ze
zdziwienia oczy dziewczyny.
Tłumek fanów wódki i innych
napojów poniewierających, zachowując resztki przyzwoitości rozstąpił się na
tyle, na ile było to możliwe i pozwolił przedrzeć się parze do drzwi. Nie
zmieniło to faktu, że ciągle niektóre pijane gęby odprowadzały dwójkę wzrokiem.
- Skąd się wzięło tyle ludzi w
tak zapyziałym miejscu? – zastanawiał się Bruno będąc bliski opuszczenia tłumu,
ale odpowiedź przyszła tak szybko, jak tylko chłopak przypomniał sobie o
wszystkich butelkach z nalewkami, które jeszcze kilkadziesiąt minut temu
wypełniały stare lodówy sklepowe stojące w rogu głównej Sali. To był przecież
karnawał picia.
Bruno i Diana stali przy
drzwiach, które prowadziły do korytarza wychodzącego na główną ulicę przed
akademikiem. Wszystko byłoby w porządku, a wieczór, to znaczy to co z niego
zostało, upłynąłby bez napięć, chamstwa oraz brutalności. Tak, wszystko byłoby
dobrze, a wydarzenia mogłyby potoczyć się inaczej, gdyby nie spostrzegawczość
bruneta z kibla, który tego wieczora postawił sobie za cel dać komuś w mordę.
To dość zabawne, bo ten sam chłopak, który postanowił sobie, że podejmie
wendetę na Brunie, usłyszał wcześniej od Nat, że jest frajerem i powinien „pierdolić
się ze swoimi kumplami”. Nie trzeba dodawać, że obrzygane przez Bruna ubranie
zniszczyło jego resztki spokoju. Choć jak na razie, to on miał rozkwaszony nos
i kiepski wieczór. No ale od czego są przyjaciele.
- To on! – krzyknął chłopak,
który miał pecha spotkać Adama w męskiej toalecie – To ten gruby chuj, którego
kumpel skurwiel mi zajebał
Bruno złapał dziewczynę za
przedramię i pobiegł przez drzwi korytarzem w stronę wyjścia z Gehenny. Serce
waliło mu jak oszalałe, pot zalewał oczy. Trzeba było się wydostać z tego
zwariowanego akademika i udać w jakieś bezpieczniejsze miejsce. Wybiegli na
ulicę. Bruno oddychał szybko i płytko, Diana wypiła kilka łyków z butelki,
którą jakimś cudem zdążyła zabrać ze środka.
- Ej, wszystko w porządku?
Wyglądasz, jakbyś miał umrzeć. Lepiej tego nie rób, bo nie jestem dobra w
ratowaniu życia – powiedziała Diana patrząc nietrzeźwo na czerwonego na twarzy
chłopaka i czknęła dwa razy podkreślając niski poziom swojej przytomności.
- Wszystko w porządku, sorry za
zamieszanie – wydyszał Bruno – Chodźmy do sklepu muszę kupić sobie jakąś wodę,
albo najlepiej browar. Albo pięć.
Gdy skończył wypowiadać te słowa
przez główne drzwi akademika wypadły trzy osoby, które raczej wyszły na
zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. To było do przewidzenia, że
Edward i jego byczkowaci koledzy pójdą za parą. Bruno nie miał więc szans, aby
ze swoją tuszą i pijaną Dianą uciec daleko.
Puls Bruna = 110 trzepnięć serca
na minutę
- Tu jesteś grubasie – powiedział
Edward, który żeby zatamować cieknącą krew wsadził sobie w nos dwie chusteczki,
przez co wyglądał dość komicznie – Chłopaki zostawcie temu skurwielowi kilka
pamiątek ode mnie.
Po tych słowach nie było odwrotu.
Bruno, który nie lubił uciekać się do rozwiązań siłowych musiał reagować. Jakkolwiek.
Diana, choć nie za bardzo trzeźwa patrzyła na spektakl z otwartymi ustami.
- Odsuń się pijana cipo, bo ty
też dostaniesz – powiedział do zdezorientowanej Diany jeden z kumpli chłopaka z
tunelami, który miał na sobie bluzę z kapturem z herbem jakiejś lokalnej
drużyny piłkarskiej.
Na te słowa dziewczynie wypadła
butelka z rąk i roztrzaskała się na ziemię. Czerwona substancja zalała chodnik,
a szkło rozprysnęło się na wszystkie strony. Nie przyzwyczajona do tego typu
zwrotów Diana stała dalej już nie tylko z otwartymi ustami, ale także z
czerwonymi wypiekami na twarzy i złością w oczach.
W głowie Bruna przeszło bardzo dziwne tornado
myśli. Zapomniał, że jest zmęczony, zapomniał, że tego wieczora sporo wypił i
wypalił. Natomiast przypomniał sobie jedną rzecz, a raczej pojedyncze zdanie,
które powiedziała do niego wcześniej Diana: „Ty mnie pilnujesz i jesteś za mnie
odpowiedzialny.” Jeżeli chłopak nie miał jeszcze szans, żeby się wykazać przed „piękną
damą”, która może i teraz wyglądała na nieco zmęczony obiekt pożądań
klubowiczów, to teraz nadeszła jego chwila. Chyba u każdego w życiu przychodzi
taki moment, który pomimo chaosu wydarzeń zostaje później w głowie na całe
życie. Dla Bruna taki moment właśnie nadszedł mógł on wybierać – albo zostanie
zmasakrowany na oczach dziewczyny, która sprawiała, że miał problem z
opanowaniem swojego fiuta, albo, co w każdej innej sytuacji wydawałoby się nie
do pomyślenia, będzie bił się dwóch (albo i trzech) na jednego. Bruno wybrał
szybciej niż kiedykolwiek wcześniej i później w swoim życiu.
Nie czekając na pierwszy krok gruby
chłopak rozpędził się i rzucił na bliższego karczka w bluzie. Dla kumpli
Edwarda bicie się nie było czymś niezwykłym, więc cel ataku otyłego chłopaka z
łatwością odskoczył i wymierzył kopniaka w nerki Bruna. Ból był silny, ale nie
tak silny jak chęć dotrzymania słowa Dianie. Bruno odwrócił się w stronę autora
ciosu i zrobił coś o czym zawsze marzył, gdy był młodszy i wyszydzany przez
kolegów z klasy – złapał przeciwnika pod kolanami i mocno pociągnął do siebie
tak, że rywal stracił równowagę. Nie czekając ani sekundy, chłopak dosiadł
leżącego napastnika. Drugi z karczków, ubrany we flanelowe spodnie i brzydką
kraciastą koszulę był już prawie przy nim. Wystarczy wyobrazić sobie całą
sytuację, aby wiedzieć, że nie było najmniejszych szans, aby leżący pod Brunem
chłopak mógł go szybko zrzucić. To jak próbować przepchnąć samochód z
zaciągniętym hamulcem ręcznym. Dlatego leżący byczek zamiast próbować się
wyślizgnąć zdecydował się atakować. Ciosy, które zadawał trafiały w klatkę
piersiową i brzuch Bruna, jednak to w cele nie przeszkadzało mu młócić w
leżącego kumpla Edwarda. Ciosy spadały jak kamienie ze skarpy. Nawet pomimo
braku jakiejkolwiek taktyki czy umiejętności bicia się, nie było rady, aby
zatrzymać wielkie pięści Bruna, które w kilka sekund prawie zmasakrowały twarz leżącego
pod nim napastnika.
- Nie, przestań… - wysyczał przez
połamane zęby fan lokalnego footballu. Krew płynęła mu z rozciętego łuku
brwiowego i rozwalonych warg.
- Ty skurwielu – powiedział drugi
chłopak, taki elegancik, widząc co stało się z jego kolegą i strzelił pięścią w twarz Bruna,
który ciągle jeszcze siedział na znokautowanym przeciwniku, patrząc z
niedowierzaniem na owoc swojej furii. Pięść, która wylądowała na prawej stronie
jego twarzy przypomniała mu, że to jeszcze nie koniec kultywowania zachowań
praprzodków.
Chłopakowi pociemniał obraz, później
zaczęły spadać przed jego oczami gwiazdy. Ten cios był dokładny, silny i
wymierzony, nie to co desperackie szturchańce tego pierwszego, który teraz nie
będzie mógł już pozować do zdjęć z szerokim uśmiechem. Bruno przypomniał sobie,
że kiedyś na jednej z imprez przypadkowo dostał butelką w głowę, przez co do
dziś, kiedy przejeżdża palcami przez włosy, czuje mały łysy placek powstały po
zdjęciu szwów. Także parę lat temu, w liceum, nie złapał palantówki rzuconej
przez Majka (wtedy jeszcze zaangażowanego sportowca), która trafiła go prosto w
czoło. Sprzężony ból rozbitej na łowie butelki i uderzenia twardej piłki, który
chłopak nosił gdzieś z tył głowy podobny był do tego, który powstał w wyniku
ciosu cwaniaka w koszuli. Bruno wstał z pierwszego napastnika kwilącego na
chodniku. Zachwiał się na nogach, ale nie upadł. Świat jeszcze trochę wirował.
- Tylko tyle śmieciu? – zapytał
zamroczony Bruno udając twardziela z filmów z Clintem Eastwoodem – nie lubię
się bić, ale zobacz co się dzieje, jak się brzydko mówi do dam.
Typ w koszuli najpierw z
szaleństwem w oczach spojrzał na rozwałkowanego na ziemi kumpla, a później obaj
skierowali wzrok na Dianę, która pod wpływem emocji i widoku pierwszego
napastnika rozsmarowanego na chodniku wymiotowała wszystkim, co wcześniej
przyjął jej organizm.
Bruno chciał być jak bohater,
który udowodni niczym ci z amerykańskich filmów o zbawianiu świata, że jest
wartościowym człowiekiem, a wygląd nie zawsze jest determinantem zwycięstwa.
Jednak rzeczywistość była odmienna i nie każdy mógł być jak Indiana Jones,
Rocky Balboa czy Wolverine. Drugi napastnik wpadł w amok i po pierwszym
wycelowanym ciosie zaczął bić na oślep. Kilka razy trafił Bruna w ramiona,
klatkę piersiową i szyję, a kiedy osłabł chciał wyprowadzić sierpowy cios,
którego głowa Bruna mogłaby już nie wytrzymać. Pięść drugiego z kumpli Edwarda
otarła się Brunowi o głowę. Znowu poczuł ból, choć nie tak mocny jak poprzednio.
Gruby chłopak wykorzystał moment dekoncentracji przeciwnika, złożył ręce, tak
jak składa się je do modlitwy i jak młotem przyłożył mu z całych sił (a raczej
ich ostatkiem) w tył głowy. Ostatni z „walecznych” kumpli bruneta z tunelami
padł na chodnik z wydając przy tym głuchy odgłos „łup!”.
- Dwa zero – wysapał Bruno, a pot
zalewał mu czoło - I kto jest teraz pizdą? - Zapytał chłopak zwracając się w
stronę Edwarda, który postanowił nie włączać się do bijatyki i obserwował
wszystko z pozycji schodów przy dużych drzwiach do akademika.
Lewa część twarzy przyjaciela
Adama mocno spuchła, jednak byczki nie rozwaliły mu głowy. Ręce miał natomiast
czerwone od krwi chłopaka, który miał nieprzyjemność obrazić Dianę. Obraz jak z
filmów Tarantino.
– Teraz pora na Ciebie –
powiedział z dziwną radością w głosie Bruno i powoli ruszył w stronę głównych
drzwi do Gehenny. Tam właśnie stał Edward, który nie do końca zdawał sobie
sprawę z tego co właśnie się stało.
Chłopak nie zdawał sobie sprawy,
że jego koledzy, którzy nie szczędzili czasu na siłowni, skończą w taki sposób
- nieprzytomni lub półprzytomni na chodniku przed twierdzą kujonów. Edward
musiał zachować zdrowy rozsądek i ratować własną skórę. Gdy Bruno zaczął się do
niego zbliżać, brunet otworzył drzwi i wbiegł do środka, z przeświadczeniem, że
w tłumie będzie mu łatwiej przetrwać furię rozwścieczonego kolesia z nadwagą. Widocznie
utracił chęć na jakiekolwiek komentarze i działania.
- Typowe – wysapał Bruno.
- Niech spierdala – powiedziała
Diana, która wycierała usta chusteczką – a Ci tutaj – wskazała ręką na dwóch
leżących chłopaków – mają problem i jutro obudzą się z czymś o wiele gorszym
niż kac. Choć, idziemy, zaraz może zrobić się tu jeszcze gorzej jak przyjadą
psy. A i dzięki za to, że skasowałeś gębę temu kolesiowi. Jednemu i drugiemu.
Nienawidzę, jak ktoś tak do mnie mówi. Masz, wytrzyj sobie ręce i twarz –
powiedziała dziewczyna i podała Brunowi nawilżoną chusteczkę.
Bruno, któremu szumiało w głowie
przeżył właśnie najgorszą konfrontację w swoim życiu, choć wcześniej wątpił, że
skończy się to „tylko” na siniakach i pulsującym bólu po lewej stronie głowy,
który za parę chwil zacznie najprawdopodobniej zamieniać się w śliwę. Powolnym
krokiem wraz z Dianą oddalali się od akademika.
- Co to było za nieznośnie
miejsce – pomyślał Bruno i przeczesał włosy ręką czując pod palcami bliznę
sprzed lat.
Mały czyściec
I wanna do bad things with you.
Bad Things,
Jace Everett
Diana zdawała się przetrzeźwieć,
na co wpływ miały na pewno trzy czynniki: świeże powietrze, gwałtowne emocje
oraz wyrzyganie całego alkoholu, który wcześniej wypiła. Lepiej jednak nie
powtarzać zbyt często takiego maratonu.
- Gdzie idziemy? – spytała dziewczyn,
która chyba zupełnie zapomniała, że mieli rzekomo iść na inną imprezę – bo nie
wiem czy pamiętasz, ale nie mieszkam blisko.
- Jeżeli jesteś zmęczona, można
iść na chwilę do mojego akademika, mam jeszcze jakiś alkohol i bardzo chętnie
bym się przebrał – Bruno spojrzał na swoje ubrania i zdał sobie sprawę, że
niewiele dzieli go od tego, aby dołączyć do ekipy spod pomnika Zwycięzców.
- No to fakt, nie mam już siły na
nic innego, ale z tego co mówiłeś w środku, to razem z yyy, Adamem? Mieszkacie
w Purgatorium…
- No tak, ale nie jest tam tak
źle jak mówią, no i na pewno grozi nam mniej niebezpieczeństw niż w tej
pierdolonej Gehennie – ripostował Bruno ścierając resztki krwi z rąk.
- W innych okolicznościach nie
byłoby szans, żebym tam poszła. Ale nie chcę nocować w jednym z tych zawszonych
hoteli, w których uliczne szmaty i kokainiści wynajmują pokoje na godziny. Dziś
jest mocno popieprzony dzień i nie wiem jeszcze co może się wydarzyć –
powiedziała Diana i uśmiechnęła się delikatnie do Bruna – można w zasadzie iść
do twojego „super-akademika”.
- Tylko bez takich proszę –
powiedział Bruno z udawaną powagą – to bardzo zacne miejsce, w którym mieszkają
szlachetni ludzie.
Oboje wybuchli śmiechem.
Gdy szli powoli, zbliżając się do
parku, który nie tak dawno był miejscem spotkania Bruna i Adama z Nat i Kają, ich
oczom ukazał się dziwny obiekt, który idąc tak samo wolno, szedł w ich stronę.
Gdy postać była już kilka metrów od dwójki, oświetliło ją światło padające z
latarni stojącej przy ogrodzeniu parku. Był to jeden z bezdomnych, który
najprawdopodobniej nie miał ochoty nocować z innymi swojego pokroju przy
pomniku Zwycięzców. Jednak Bruno dostrzegł coś dziwnego w mężczyźnie. Nie miał
on siatek ani tobołków, w których przenosiłby swój dobytek, nie powłóczył
nogami w charakterystyczny sposób, no i nie dawało się go „wyczuć” z kilku
metrów tak, jak innych kloszardów. Szedł wyprostowany, a gdy był bardzo blisko
naszej dwójki, Diana zauważyła, że ubrany jest w stary prochowiec, zniszczone
wojskowe buty, na głowie ma czapkę, a na nosie okulary. Cały strój był dość nietypowy jak na
tak ciepłą porę roku.
Bruno, będąc już bardzo blisko
mężczyzny, dostrzegł coś innego. Miał on gęstą białą brodę i niesamowicie
przenikliwe błękitne oczy o odcieniu lodu. Zarówno bezdomny, jak i Bruno i
Diana stanęli w świetle latarni wpatrując się w siebie. Chłopak, nie wiedzieć
dlaczego, sięgnął do tylnej kieszeni swoich dresowych spodni, wyciągnął banknot
oraz jakieś monety i dał go do ręki mężczyźnie. Ten przyjął pieniądze, jego
twarz rozpromienił uśmiech, a błękitne oczy oprócz radości wynikającej z
niespodziewanego podreperowania funduszy, wydawały się skrywać więcej tajemnic,
niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
- Pozostań szlachetny młody
człowieku i nie daj sobą pomiatać – powiedział brodacz chowając pieniądze do
kieszeni płaszcza – a Ty młoda damo – tu zwrócił się do Diany, która wykrzywiła
twarz hamując niesmak związany z kontaktami reprezentantem tej grupy społecznej
– uważaj na to co mówisz, bo słów nie rzuca się na wiatr. Suum cuique, sum cuique…
Spotkanie z żulem w płaszczu i
sam fakt, że wypowiedział coś po łacinie, co nie kojarzyło się ani Brunowi ani
Dianie z niczym, sprawiło że para stanęła jak wryta i nie wiedziała co
powiedzieć. Sam kloszard po kilku zbyt ceremonialnych, głębokich ukłonach w
kierunku darczyńców, po chwili poszedł żwawszym krokiem znikając w ciemnościach
nocy. Bruno, nie wiedzieć czemu, poczuł, że ten człowiek jest szlachetny. Sam
nie wiedział skąd naszła go myśl, żeby oddać bezdomnemu wszystkie swoje
pieniądze, ale czuł wewnątrz, że brodaty nieznajomy to osoba, która nosi w
sobie wiele dobrego niż wszyscy, których spotkał tego dnia. Z kolei Diana była
zmieszana całą sytuacją, bo nie przepadała za kontaktami z bezdomnymi, którzy w
jej oczach byli nosicielami chorób. Jednak nawet dziewczynę wryło, w trakcie
spotkanie z nieznajomym.
- Dlaczego dałeś mu pieniądze? –
przemówiła wreszcie Diana zwracając się do Bruna.
- Nie wiem, wydawało mi się, że
kiedyś gdzieś go widziałem – powiedział Bruno, w którego głowie odbijał się
jeszcze łaciński zwrot – Widziałaś jego oczy? Nie mogłem się ogarnąć jak na
mnie spojrzał.
- Yyyy, dziwna sprawa. Dobra,
nieważne, choć idziemy, bo nie dotrzemy przed świtem do twojego „królestwa” –
powiedziała z przekąsem dziewczyna, po czym oboje znowu ruszyli chodnikiem
biegnącym wzdłuż parku.
Tutaj wypada powiedzieć więcej o
kontaktach Bruna z płcią piękną. Bruno nie znosił romantyzmu tak samo, jak
komedii romantycznych, Hugh Granta, kolorowych drinków i par, które spotykał
codziennie na ulicach. Może wywołane było to zazdrością, a może zwykłym
przysposobieniem do świata Bruna. Sam też kiedyś starał się o jedną dziewczynę.
Jednak kiedy ona pokazała swoim koleżanką wiadomości i zdjęcia, które wysyłał
jej walczący z nadwagą chłopak, wszystko się rozsypało, a życie zmieniło swoje
kolory na odcienie szarości.
Bruno chciał wtedy umierać, wpaść
w największe kłopoty i stracić wszystko, z życiem włącznie. Myślał wtedy, że w
zasadzie może zostać terrorystą, który obwiązany pasem szahida wybuchem
wprowadza chaos i zniszczenie. Chciał być żołnierzem w kolejnym bezsensownym
konflikcie. Chciał oddychać spalinami i pić toksyny całego świata, tak jak
nigdy przedtem. Ale z czasem wszystko minęło i a życie powróciło do chłodnej
neutralności. I tutaj różnili się z Adamem.
- O nie znowu jacyś bezdomni –
powiedziała Diana z niesmakiem, dostrzegając w oddali trzy zbliżające się do nich postaci.
Bruno wytężył wzrok.
- To nie bezdomni – powiedział
wesołym głosem – to Majk i jego koleżanki.
- Chyba raczej koleżanki do
towarzystwa – skwitowała uszczypliwie Diana.
Majk i dwie dziewczyny także
dostrzegły Bruna. Przyspieszyli tempa.
- Kogo ja tu znowu widzę! Elo
Bru… - powiedział Majk i przerwał w połowie zdania a jego uśmiech zniknął z
twarzy, gdy Bruno wszedł w światło latarni – o kurwa, co ci się stało? Kto ci
tak dopierdolił?
- Wyglądasz na porządnie
zmęczonego życiem – powiedziała pierwsza blondynka
- Aha, i przydały by ci się nowe
ciuchy – dodała druga i roześmiała się piskliwym głosem.
- Mówcie do mnie jeszcze –
odpowiedział Bruno ze zmęczeniem w głosie – w mordę dostałem w Gehennie, ale na
szczęście oni skończyli gorzej, temat zamknięty.
- Stary, trzeba było zadzwonić,
wiesz, że znam ludzi – powiedział Majk i porozumiewawczo puścił oko do Diany –
mówiłem kurwa, żebyś nie chodził do tej jebanej Gehenny to popierdolone
miejsce! No, ale skoro sobie poradziłeś mordo, to, jak mówisz, temat zamknięty.
My wyszliśmy z jakiejś gównianej domówki przy fabryce, wszyscy się narąbali, a
my zasmakowaliśmy trochę kolumbijskiego śniegu i nie możemy tak łatwo zasnąć,
jeżeli wiecie o czym mówię – tym razem porozumiewawcze mrugnięcie skierowane zostało
do Bruna.
- I nie mamy się gdzie podziać –
powiedziała bardziej ogarnięta koleżanka Majka, po czym zrobiła wystudiowany
gest „smutnej minki”.
- No nie jest najlepiej, chyba
będziemy musieli poszwendać się po tym zasranym parku – powiedział kwaśno Majk.
- Dobra pieprzyć to, chodźcie z
nami do jego akademika – powiedziała Diana zrezygnowanym tonem, nie mogąc już
słuchać spotkanych i spojrzała przepraszająco na Bruna, który wydawał się
raczej cieszyć z tego faktu.
- Serio? – ożywił się Majk, a
jego koleżanki zaczęły skandować „Impreza u studentów, impreza u studentów!” –
No dobra, powiem tak – na pewno tego nie pożałujesz, a teraz ruszajmy dupy, bo
nie znoszę okolic tego parku o tej godzinie.
Czyściec
Żartuje
z blizny, kto nie zaznał rany.
William Shakespeare
Akademik Bruna i Adama nie
zasnął, a grająca w wielu pokojach głośna muzyka przybierała kakofoniczny
poziom, gdy dźwięki różnych gatunków muzyki mieszały się ze sobą. Na zewnątrz
przy ławce niedaleko wejścia, gdzie kilkanaście godzin temu Bruno czekał na
Adama, grupy studentów wchodziły i wychodziły. Jednak w środku i na zewnątrz
atmosfera była zupełnie inna niż w Gehennie. Wszyscy znali tutaj Bruna i Majka.
Grupa minęła studenciaków z
pierwszych lat i powoli wspinała się na piętro, gdzie Bruno dzielił pokój z
Adamem. Trzeba zaznaczyć, że Purgatorium nie dorównywało pod względem poziomu
mieszkających w nim studentów Gehennie, nie miało także niezliczonych zapasów
wódki, ale na pewno było bezpiecznym miejscem, gdzie ludzie woleli pośpiewać i
wspólnie zapalić skręta niż dawać sobie w gębę.
Pomimo faktu, że diler, dobry
przyjaciel Adama, nigdy nie studiował, a edukacja przestała interesować go w
podstawówce w Purgatorium także każdy go kojarzy. Nie trudno się domyśleć, że
były to kontakty czysto biznesowe, bo Majk zaopatrywał wszystkich we wszystko,
w zasadzie o każdej porze dnia i nocy. Taka jednoosobowa firma, która nie miała
pośredników, potrafiła wymigiwać się przed konsekwencjami prawnymi i zawsze
„pracowały” w niej dwie blond sekretarki. Niektórzy śmiali się nawet, że to
dwie dziewczyny Majka, choć chłopak uśmiechał się wtedy szczerze i mówił, że na
dziewczyny to trzeba się dorobić i mieć czas, a to są jego koleżanki.
Bruno szanował Majka za jego
elastyczność, bo dzięki jego pomocy mógł załatwiać dosłownie wszystko dla osób,
z którymi tworzyła się później sieć kontaktów, coś na zasadzie przysługa za
przysługę. Potrzebowałeś zielska, żeby się zrelaksować po ciężkim dniu pracy
czy sesji? Nie ma sprawy, Majk miał tego dużo. Chciałeś przyspieszyć swoją
głowę i dłużej nie spać? Bez problemu - proszki, pigułki, leki gościły w
apteczce Majka. A może by tak pozwiedzać świat nie wstając z kanapy? Nic prostszego,
diler załatwiał wszystko od kwasów po meskalinę i tryptaminę. Ciężej było tylko
ze wszystkim co się wstrzykuje, ale Majk się w to nie bawił mówiąc, że „To
gówno jest dla śmieci, a nie dla porządnych ludzi, takich jak my”.
- Ej Bruno, powiedz co się stało
z naszym Romeo Adamem? – spytał się Majk dając dużego kroka nad śpiącym na
korytarzu studentem w niebieskim swetrze i czapce uszatce.
- Eeee, trudno powiedzieć, bo jak
szliśmy na tą imprezę, co brałem trawę od Ciebie, to się rozłączyliśmy i Adam
wypadł drugim wyjściem z jakąś blond dupeczką. – powiedział Bruno, a Diana
spiorunowała go wzrokiem.
- No Kaja miała na imię, ale kto
to był, nie mam pojęcia, bo je poznaliśmy wcześniej w parku – skwitował
speszony spojrzeniem dziewczyny.
- Cały Adaś! Nikt go nie
odgadnie, a pomyśleć, że jeszcze jakiś czas temu można było z nim normalnie
pogadać i w ogóle – powiedział Majk i zamyślił się chwilę – zresztą nieważne,
przecież się nie zgubi. Powiedz mi lepiej wariacie zwariowany, gdzie jest wasze
cudne lokum. Bruno wskazał ręką na koniec korytarza na drugim piętrze, gdzie
przebywali.
Obie koleżanki Majka szły i tylko
wykrzywiały twarz widząc to co działo się wewnątrz. To samo była z Dianą, która
nerwowo miętoliła swoją beżową tunikę. Nowopoznana koleżanka Bruna nie czułą
się najlepiej w takich miejscach, bo sama mieszkała w stancji kilka kilometrów
za fabryką, w bogatszej dzielnicy, gdzie ludzie tacy jak Adam, Majk i Bruno nie
udawali się zbyt często. Z kolei dwie blondynki, które szły kilka kroków za
resztą zdawały się świetnie bawić, co jakiś czas zaczepiając mijanych po drodze
studentów i siebie wzajemnie. Diana raczej nie przypadła im do gustu.
- Zobacz na jej buty –
powiedziała do drugiej jedna z nich – wygląda jakby chciała uciec stąd Harleyem
– obie zachichotały.
- Ale popatrz na nią, ma super
cycki, chciała byś je wytarmosić, albo wylizać co? – powiedziała koleżanka
Majka z lubieżnym uśmiechem i szturchnęła swoją znajomą łokciem.
- No pewnie, że bym chciała –
odpowiedziała krótko blondynka.
Wreszcie znaleźli się przed
drzwiami do pokoju chłopaków. U progu walały się puste puszki po piwie, bo
kilka dni temu Bruno zrobił postanowienie, że będzie starał się segregować
odpady. Koniec końców wyszło na to, że zamiast zbierać je do jakiegoś worka,
aby potem wynieść w określone miejsce, chłopak po prostu wyrzucał je z pokoju,
aby nie trafiały do i tak przepełnionego śmietnika w pokoju.
Bruno nacisnął klamkę i wszyscy
weszli do środka. Grająca z sąsiednich pokojów muzyka dostawała się przez
otwarte okno, więc wszyscy słyszeli kompilację „The Ave” Run-D.M.C. oraz
„Somebody That I Used To Know” Gotye.
- Dobra oldschoolowa nutka –
powiedział Majk rozsiadając się wraz z koleeżankami na łóżku, które należało do
Adama – szkoda, że zagłusza ją jakieś gówno.
- Niestety, tak to już tu mamy,
że od czwartku wszyscy napierdalają wszystko – skomentował Bruno i ciężko
usiadł na swoim łóżku. Obok niego usiadła Diana i założyła nogę na nogę.
Pokój chłopaków nie przypominał
raczej miejsca do wygodnego życia. Ba, nie stanowił miejsca dobrego do
egzystowania, w ogóle, ale Bruno i Adam tak już się do niego przyzwyczaili, że
nie sprawiało im różnicy, czy butelki i puszki są w śmietniku czy pod łóżkiem.
Na całe szczęście dla wewnętrznego honoru Bruna, łóżka były w miarę pościelone,
a przedwczoraj Adam w przypływie entuzjazmu wyrzucił śmieci, które powoli zmieniały
się w bombę smrodu.
- Widzę, że u was sucho z
alkoholem – powiedział Majk i rozejrzał się po pokoju natykając się spojrzeniem
tylko na puste butelki na stole – ale nie martwcie się! – rzekł triumfalnie
diler – mam coś magicznego.
Tutaj włożył rękę w spodnie
(Diana otworzyła szeroko usta) i wyciągnął sakiewkę. Chłopak przysunął do
siebie stół i zdjął kilka butelek, aby mieć miejsce do „pracy”. Z woreczka
wyciągnął jeszcze mniejszy woreczek, żyletkę i małe lusterko. Wysypał zawartość
na lusterko i pieczołowicie zaczął dzielić biały proszek.
- No to tak – powiedział teatralnie
Majk – dzisiaj za waszą gościnę, na koszt firmy, najlepsze koko w mieście,
pobudzi was, podnieci (blondyny zachichotały spazmatycznie), rozbawi i
przywróci do życia!
- Co wy na to? – Majk zwrócił się
do Bruna i Diany – na pewno nie pożałujecie, a tobie by się przydało, żeby
wyleczyć obity łeb – skwitował diler i szeroko uśmiechnął się do chłopaka.
- W zasadzie nie mam nic
przeciwko, nie wiem jak Diana - Bruno spojrzał się na dziewczynę.
- Ja dzięki, wolałabym coś
przypalić. Jeżeli mowa o dragach, to po koksie mi odbija – powiedziała Diana i
spuściła wzrok.
- Hmmm, przypalić mówisz, zobaczę
co da się zrobić. Oto kolejny magiczny trik! – powiedział Majk i po raz drugi
sięgnął do spodni, wyciągając z nich kolejny pakuneczek.
- Stary, co ty tam kurwa masz,
worek świętego Mikołaja? –Bruno nie mógł powstrzymać śmiechu.
- No coś w tym rodzaju – odparł
Majk i wysypał kilka zbitych ciemnozielonych kosteczek na stół obok białych
ścieżek na lusterku obok – Bruno obsłuż koleżankę, a my sobie zrobimy katar.
To powiedziawszy Majk wyjął z
portfela bibułkę i kawałek biletu. Diler zabrał lusterko i odsunął nogą stół w
kierunku Bruna. Butelki zabrzęczały. Bruno zaczął skręcać, a Majk i jego
koleżanki zwiniętym banknotem napełniali nos białym proszkiem wydając głośne
odgłosy wciągania. Gdy na lusterku została ostatnia kreska dla Bruna, skręt był
już gotowy. Chłopak podał go Dianie, a sam przez pustą fifkę, którą znalazł na
stole wciągnął „koko”. Diana odpaliła skręta i wygodnie rozsiadłą się na łóżku.
Everybody’s
free mode on
Po kilku minutach proszek zaczął
działać. Nie był to jednak standardowy kop po zwykłej kokainie, którą Bruno
bardzo rzadko, ale jednak zażywał. Działanie tego narkotyku było odmienne, bardziej
inwazyjne, sprawiające, że każda część
ciała stawała się bardzo czuła, a zmysły wyostrzały się. Bruno poczuł także, co
w ogóle zdawało się nie pasować do kokainy, że jego fiut twardnieje, a ręce
zaczynają się pocić.
- No może z tym czystym „koko” to
trochę oszukałem – powiedział ze śmiechem Majk, kierując w stronę Bruna swoje
szerokie oczy – dodałem jeszcze trochę tego i owego. Ale! - krzyknął gwałtownie
- nie masz się co martwić, jam jest rycerz, który cię ochroni. Nie dziewczyny?
Dziewczyny?
Wszyscy spojrzeli się na prywatne
„sekretarki” Majka, a można było patrzeć, bo chyba proszek zadziałał na nie
podobnie jak na Bruna, bo blondynka o dłuższych włosach całowała po szyi swoją
koleżankę masując jej przy tym piersi. Diana przez dym ze skręta i bielmo
czerwonych oczu też widziała tą scenę i tylko cicho chichotała. Po kilku
chwilach dziewczyny poczyniły krok dalej, bo obie zostały znalazły się w
stanikach.
Majk, który przyzwyczajony był do
działania swoich produktów tylko uśmiechał się szeroko patrząc raz na Bruna i
Dianę siedzących na łóżku naprzeciwko, a raz na swoje koleżanki. Diler wyjął z
kieszeni telefon i puścił głośno jakiś drum and base’owy kawałek. „Pachnie mi
tu ostrym erotyzmem” powiedziałby zapewne Adam, gdyby był w pokoju.
Dziewczyny pozbyły się staników.
Krótkowłosa blondynka zaczęła lizać sutki swojej koleżanki, a druga jeździła
ręką po jej kroczu. Obie stękały przy tym cicho. Majk gapił się tępym wzrokiem
na obie dziewczyny trzymając w jednym ręku telefon, który wydawał z siebie
więcej szumu niż muzyka z pokoi obok.
Ktoś zaczął pukać do drzwi. Bruno
i Majk odwrócili swoje głowy w kierunku wejścia, a pieszczące się dziewczyny
nie zamierzały przestawać nawet na chwilę. Co więcej, jedna usiadła nawet
okrakiem na drugiej i przyciskała głowę koleżanki do swoich piersi.
- Kto? – krzyknął Bruno.
- To ja Kciuk – powiedział głos
zza drzwi.
- Niech wejdzie chłopaczyna -
powiedział rozbawiony Majk widząc wcześniejsze przerażenia w oczach kumpla.
- Wchodź kurwa! – krzyknął Bruno
i sam zastanawiał się, dlaczego jego głos brzmi jak zwielokrotnione echo.
Drzwi otworzyły się a w progu
stanął Kciuk, kumpel Adama, który zyskał swoją ksywę po tym, jak będąc
kompletnie pijanym odciął sobie palec gilotyną do papieru w introligatorni,
gdzie pracował w minione wakacje. Palec oczywiście przyszyto, ale jego znajomi
rozpuścili o tym wici po całym mieście i ksywa sama przylgnęła.
- O kurwa jego mać… - Kciuk
otworzył oczy i usta, gdy zobaczył co dzieje się w pokoju.
- Wpierdalaj się i zamknij drzwi
– powiedział krótko diler – czego chcesz szczęściarzu?
Chłopak nie mógł jeszcze nic
powiedzieć, bo był dosłownie zatkany widokiem dziewczyn, ale gdy odwrócił wzrok
w stronę Majka powrócił mu rozum. A to nie było łatwe, gdy ma się już za sobą kilka
wypitych półlitrówek.
- Chciałem się zapytać Bruna o
coś – powiedział zdezorientowany Kciuk
- No to chcesz napisać listownie
czy powiesz mi to teraz? – spytał się Bruno.
- No dobra. Masz może jakieś
jaranie, bo z chłopakami z parteru wywaliliśmy już wszystko – powiedział powoli
sąsiad.
Bruno, podczas gdy Kciuk stał i
przybrał błagalny wyraz twarzy, wpadł na ciekawy pomysł.
- Kciuk, weź zobacz czy nie ma
cię przed drzwiami, a ja muszę zamienić słowo z Majkiem – powiedział Bruno i
zastanawiał się czy to były jego słowa. A może powiedział to Majk, a może nikt
tego nie powiedział i Kciuk sam wyszedł?
- Co? – zapytał się Kciuk - Czyli
jednak ktoś to powiedział – pomyślał Bruno .
- No spierdalaj za drzwi na
chwilę mordo moja kochana, Bruno ma romans do mnie – powiedział Majk i
wycelował palcem w drzwi.
Kciuk zdezorientowany wyszedł z
pokoju zamykając za sobą drzwi jak najdelikatniej potrafił.
- Słucham Cię mój gruby
przyjacielu – powiedział Majk i puścił oko do Bruna.
- No to tak widzę, że robi się
tutaj bardzo lepko i w ogóle, wy zostańcie sobie tu, a my pójdziemy do pokoju
tego gamonia. No i daj mu trochę zielska na mój rachunek – powiedział Bruno,
zdając sobie sprawę, że jego plan mógł być genialny. Lub przynajmniej teraz tak
mu się to wydawało.
- Dobra luz, to nawet lepiej –
powiedział Majk i pochylił się w kierunku Bruna – bo wiesz, mój mały przyjaciel
lubi trójkąty – to powiedziawszy diler uśmiechnął się szeroko.
Bruno czuł, że jest coraz bliżej
tego, żeby zostać sam na sam z Dianą w pokoju lepszym niż jego własny i
krzyknął:
- Właź!
- Słuchaj ty mnie uważnie –
zaczął Bruno, któremu zdawało się, że Kciuk pojawił się nagle na środku pokoju
– mam dla Ciebie zielone niespodzianki, ale musisz się ewakuować ze swojego
pokoju na chwilę. To znaczy na ten wieczór.
- Nie ma sprawy – odparł
pospiesznie chłopak – a gdzie te niespodzianki?
- Tutaj – powiedział Majk i
rzucił w kierunku Kciuka woreczek, który wyciągnął ze spodni, a przynajmniej
wydawało mu się, że rzuca w dobrym kierunku, bo zawiniątko trafiło zupełnie
gdzie indziej.
Kciuk podbiegł szybko do miejsca,
gdzie upadła paczuszka i machnął ręką na Bruna, żeby ten się zbierał. Bruno
spojrzał na Dianę, a ona tylko się uśmiechnęła i wstała z łóżka na tyle
sprawnie, na ile pozwalał jej na to zamulony stan. Gdy wychodzili Bruno
dostrzegł kontem oka, że dziewczyny zmierzają chyba raptownie do jakiegoś
finału swojej erotycznej macaniny, bo ta z dłuższymi włosami szamotała się
teraz z paskiem i rozporkiem koleżanki.
- Kurwa, jak one mają na imię? –
pomyślał Bruno, widząc już tylko zamykające się za jego plecami drzwi i
uśmiechniętego Majka, który machał mu ręką na pożegnanie.
Kciuk, Bruno i Diana poszli
powolnym krokiem na dół i po parunastu sekundach znaleźli się przed drzwiami do
docelowego pokoju.
- Bruno wiesz, że jesteś moim
kumplem, ale niczego nie rozpierdol – powiedział błagalnym tonem Kciuk.
- Nic się nie martw mistrzu
gilotyny – odparł Bruno, a twarz kolegi z akademika posmutniała.
- A i jeszcze jedno, kto ci tak
mordę obił? – zapytał spokojnie Kciuk.
Bruno zupełnie zapomniał o tym co
stało się przed wejściem do akademika kujonów. Pomacał swoją twarz i poczuł, że
jedna część jest stanowczo bardziej spuchnięta od drugiej. Jednak nie czuł
bólu, a uczucie macania się po twarzy nawet mu się spodobało.
- Weź spierdalaj – powiedziała Diana,
a Bruno zamknął drzwi przed nosem młodziaka, gdy oboje weszli do środka.
Pokój Kciuka był troszkę większy
od tego, w którym mieszkał Adam i Bruno. Co więcej, był w miarę posprzątany i ciekawie
urządzony. Na jednej z półek przedpotopowej meblościanki stał telewizor, wieża
Hi-Fi i książki, tematycznie nie związane z niczym co interesowałoby
kogokolwiek poza Kciukiem. I pełno afrykańskich akcesoriów: masek figurek
kadzidełek i suwenirów.
- Całkiem tu znośnie –
powiedziała Diana i położyła się bezwładnie na jednym z dwóch łóżek, które
stały w pokoju.
- Może być - powiedział Bruno i
włączył wieżę, z której nomen omen zaczęła płynąć jakaś dziwna muzyka
przypominająca etniczne zespoły z Afryki.
- Widzę, że twój kolega ma
specyficzny gust – powiedziała Diana – nie szkodzi, ważne, żeby nie było tutaj
grobowej ciszy. Słuchaj chciałabym ci podziękować w jakiś sposób – dziewczyna zmysłowo
rozciągnęła się na łóżku, zdejmując przy tym swoje buty - ale może najpierw
odświeżysz się i przebierzesz, co?
W głowie Bruna eksplodowała
doznaniowa bomba. Jego mózg wysyłał informację do reszty ciała, która brzmiała
„dziewczyna!”, „bierz ją!”, „natychmiast!”. Chłopak zaczął coś mówić, ale z
jego słów nie wychodziło żadne słowo, wszystko zaczęło mu się mieszać.
Potrząsnął więc energicznie głową, aby przywrócić resztki zdrowego rozsądku.
Prochy od Majka wchodziły chyba w szczytową fazę.
Nic nie mówiąc Bruno podszedł w
niezgrabny sposób do komody, w której pamiętał, że Kciuk trzyma podkoszulki i
wyjął taką, która była w rozmiarze XXL. To samo ze skarpetami i majtkami. Na
spodnie nie miał co liczyć, to byłoby już za dużo szczęścia. Zebrawszy nową
garderobę wszedł do łazienki i zamknął drzwi.
- O w dupę dziewicy – wysapał
chłopak ściągając pospiesznie swoje ubrania, które nadawały się już chyba tylko
do spalenia po tak intensywnym wieczorze – ja pierdolę, kurwa, ja pierdolę.
Bruno cisnął brudne ciuchy w kąt
łazienki i stanął przed lustrem. Biała substancja od Majka buzowała w jego
żyłach, a rzeczywistość po woli odpływała, dając miejsce dziwnym wizją. Gdy
Bruno spojrzał się w lustro wiszące nad umywalką, nie ujrzał swojego pokaźnego
brzucha, obitej twarzy i fiuta. W lustrze odbijał się bezdomny z długą białą
brodą, świdrującymi niebieskimi oczami, który patrzył na niego i mówił:
- Suum cuique młody człowieku, Suum
cuique młody człowieku, Suum cuique młody
grubasie…
- Co jest kurwa grane?! – wysapał
przerażony Bruno nie mogąc powstrzymać intensywności wizji.
Chłopak cofnął się gwałtownie od
umywalki, jednak w swoim przerażeni nie zauważył jednej małej rzeczy, która
dosłownie wytrąciła go z równowagi. Kciuk, jako fan Afryki i wszystkiego co
było z nią związane, lubił gromadzić różne olejki zapachowe, które zostawiał w
łazience gdzie popadnie. Niestety otyły chłopak wbiegając do pomieszczenia
musiał przewrócić jeden ze stojących na ziemi specyfików. Bardzo oleisty i
słodko pachnący płyn wylał się na kafelki tworząc sporą plamę, a Bruno cofając
się od lustra, gdzie zobaczył coś wysoce nierealnego, poślizgnął się i z dużym
impetem rąbnął głową w krawędź wanny.
To było za dużo dla i tak jego
obitej części ciała, więc nagle wszystko pociemniało i rozmyło się.Tak jak po
wyciągnięciu wtyczki od monitora. Diana nie mogła tego słyszeć, bo muzyka grała
głośno, do tego sama była już prawie nie przytomna. Chłopak leżał więc goły na
podłodze w łazience Kciuka, a wokół niego unosił się intensywny zapach specyfiku
z Afryki.
***
- O kurwa, gruby chyba nie żyje –
mówił pierwszy głos.
- Przecież oddycha, to jak może
nie żyć ciemniaku jeden – odpowiedział drugi.
- No ale zobacz na jego głowę,
cała poobijana.
- No ale zobacz na jego kuśkę,
taka mała – zażartował pierwszy.
Oba głosy zarechotały.
- Na jakiego chuja pozwoliłeś mu
tutaj nocować z tą laską? Teraz mamy trupa w łazience.
- Zamknij wreszcie ten ryj. Po
pierwsze, on żyje, a po drugie, skołował nam wczoraj tyle zielska, że chyba
ciągle jestem najarany.
Po głosach Bruno mógł rozpoznać
ich właścicieli. To był Kciuk i jego współlokator Lolo, chłopak nad wyraz nie
pasujący do Purgatorium.
- Mogłem mieszkać w Gehennie… -
jęknął kolega Kciuka.
- Będę cię lał, gdy zaśniesz,
jeżeli się nie zamkniesz – powiedział zdenerwowanym głosem Kciuk – ty, zobacz,
budzi się.
Głowa Bruna pulsowała nieznośnym
bólem, na który składało się bardzo wiele czynników, począwszy na alkoholu,
przez bójkę i „koko” Majka, a skończywszy na spotkaniu z umywalką. Gruby
chłopak powoli otwierał oczy i poruszał rękami.
- Kto wy jesteście – powiedział
powoli Bruno, walcząc z pustynią, która panowała w jego ustach.
- To ja Kciuk i Lolo, nocowałeś u
nas, bo w Twoim pokoju zachodziły sceny z jakiegoś pornosa – powiedział sąsiad
Bruna - Co ja kurwa robię nago? Gdzie jest Diana? – pytał zdezorientowany
chłopak podnosząc się gwałtownie z posadzki łazienki.
- No to tak – zaczął Kciuk
siadając obok Bruna – na pierwsze pytanie nie znam odpowiedzi, ale chyba
chciałeś się wykąpać i straciłeś przytomność, a wnioskuję to po kilku rzeczach
– tutaj pokazał palcem najpierw na rzucone w kąt ubrania Bruna, a następnie na
rozlany olejek zapachowy. – Co do twojej dziewczyny, to jak przyszliśmy nad
ranem, czyli z piętnaście minut temu, to się obudziła i półprzytomna naskrobała
coś na kartce i powiedziała mi, żebym zadzwonił dla niej po taksówkę.
- To nie jest moja dziewczyna. Dawaj
tą kartkę. – powiedział Bruno zakrywając się ręcznikiem.
Kciuk poszedł do pokoju, a Lolo
ciągle gapił się na Bruna.
- Proszę – powiedział Kciuk i dał
Brunowi skrawek papieru.
Bruno skupił wzrok, a było to
bardzo ciężkie, w sytuacji, w której ktoś obił ci gębę poprzedniego dnia.
Zaczął czytać.
„Pruno wielki dzięki z a wieczóp.
Zadzwoń do nie kiedyś”
Szczęka Bruna opadła. Chłopak
wstał i prawie wybiegł z pokoju, nie mogąc uwierzyć w to co się stało, a raczej
co się nie stało nie tak dawno temu.
Może jeszcze była nikła szansa.
- Co mu jest? – zapytał Lolo
Kciuka, który podniósł kawałek kartki z ziemi, gdy za progiem zniknął ich
kolega z piętra wyżej.
- Napisała, że dzięki za
„wieczóp” i żeby do niej zadzwonił. – odparł Kciuk.
- No i?
- Numer, który zostawiła składa
się z pięciu cyfr, znaku zapytania i krzywego serduszka…