Blok, w którym mieszkam
i który miałem przyjemność opisywać już dawno temu, to standardowa konstrukcja
zbudowana w dekadzie Gierka. Przestarzała duża płyta i oszczędzanie na
materiałach podczas tworzenia „betonowych molochów” sprawiło, że tematem
zainteresowały się media i inżynierowie z różnych politechnik.
***
Internet, który w
wersji niepublicznej rozpoczął swoje życie ponad czterdzieści lat temu był ówcześnie
narzędziem dla naukowców i geeków,
którzy chwytali wszystko co związane było z nowymi technologiami i szybkim
przesyłem danych. Była to na pewno rzecz (i idea), która umożliwiała lepsze
spojrzenie na przyszłość.
***
Bloki i Internet łączy
kilka kwestii. Najważniejszą z nich jest to, że będąc w nich nierzadko widzimy
i słyszymy to co robią inni ludzie, którzy myślą, że nikt nie dostrzega ich
działań. To straszne i fascynujące zarazem. W pewnym momencie zacieranie i
zanikanie intymności kontaktów w „realu” i poza nim może doprowadzić do korozji
systemu.
Betonowe olbrzymy, źródło: http://wygodniej.files.wordpress.com |
Zacznijmy jednak od
bloku, w którym mieszkam, choć wnioskuje, że może i również Ty drogi
czytelniku. Mój bloczek, bo nie jest to wielki, multiklatkowy mrówkowiec
budowany kiedyś dla robotników, skrywa wiele historii. Cienkie ściany nie
chronią przed falami emocji innych lokatorów. Czasami odnoszę wrażenie, że w
bloczku, w którym mieszkam jest zbyt wiele negatywnej energii. Choć brzmi to
może ezoterycznie, to nie można przecież przymknąć ucha na niesamowitą złość,
która w pionie i poziomie roznosi się po piętrach.
Dziś na przykład mój
sąsiad z dołu, groził sąsiadce na przeciwka, że ją zabije. Sąsiadka natomiast,
lubi tak samo wypić jak ów sąsiad i niewątpliwie
obie strony są nietrzeźwe podczas kłótni, jednak ona w alkoholowym amoku
dosłownie strzela drzwiami i lamentując woła o pomoc policji. Warto dodać, że
takie wydarzenia dzieją się w sposób cykliczny i nigdy nie doszło między nimi
do żadnych rękoczynów. Co więcej, obie strony są całkiem miłe dla mnie i innych
sąsiadów.
Sytuacja „nade mną” jest równie ciekawa. Wszyscy domownicy
zakładają maski uczciwych, miłych i przyjaznych ludzi, jednak kiedy drzwi ich
mieszkań się zamykają, wtedy budzą się uśpione demony. Nie będę pisał o
wylewanych furiach i obgadywaniu połączonym z wielką niechęcią bo mój blog nie
stanowi centrum plotkarskiego, jednak czasami przez ich „rozmowy” ciężko mi
zasnąć.
Warto zatem zauważyć
jedną prawidłowość. Sąsiedzi w nieświadomy sposób, poprzez wyrażanie swoich
emocji w najrozmaitszy sposób dają świadectwo o swoim prawdziwym obliczu, a
ściany z płyty, o których przyszłość drżą obecni inżynierowie nie chronią przed
napływem informacji, które chcąc nie chcąc są przyswajana przez innych „blokowiczów”.
Zdecydowany defekt konstrukcyjny.
Internet to także
interesujący obszar. Od bloku różni go oczywiście wiele, między innymi to, że
może przebywać w nim o wiele więcej osób w tym samym czasie. No i znacznie
ciężej jest tam w prosty sposób odebrać niezaburzony przekaz.
Łatwo jest za to z
Internetu czerpać wszystkim, którzy stanowią odpowiednik domowych akwizytorów
lub osoby wykonujące dogłębny spis powszechny. W sieci nasze dane i informacje
o nas samych są w powszechnym obiegu. Kilka miesięcy temu nazwałem to zjawisko
po prostu transparentnością, ale taka jawność może posłużyć także do
całkowitego odkrycia siebie i swoich preferencji – świadomie lub nieświadomie.
Fecebook, Nasza Klasa,
Twitter, Allegro, iTunes i inne serwisy, w których codziennie się logujemy są
doskonałą platformą do pozostawienia po sobie widocznego śladu, ba, nawet
swojego pełnego profilu. Sam portal Facebook, który codziennie gromadzi o
swoich użytkownikach terabajty informacji jest idealnym partnerem dla
wszystkich firm, które zajmują się przetwarzaniem danych o konsumentach. Nieświadomie
(bo nie wierzę, że każdy czyta długie
umowy podczas rejestracji, instalacji i aktualizacji tj. terms&conditions)
przekazujemy obcym ludziom fragment swojej historii.
Google i Apple należą w
kategorii „zbieractwa” do prawdziwych mędrców. Czy zastanawiałeś się kiedyś
drogi czytelniku, co dzieje się z hasłami, które wpisałeś w wyszukiwarce? Są
one magazynowane, pozycjonowane, a Ty sam jesteś lokalizowany na mapie świata –
to nie takie trudne, choć gorzej jest z „obróbką” tych danych. Portale
społecznościowe wiedzą kiedy, gdzie i czym zostało zrobione zdjęcie – nie
musisz kręcić teraz głową, wystarczy poprosić portal o przesłanie całej swojej
aktywności od chwili zalogowania. Co prawda trzeba trochę na to poczekać, ale
opasły plik odświeży nam naszą pamięć.
Informacje o nas
gromadzone są w calach marketingowych, research’owych czy też w poszukiwaniu
aktualnych trendów na rynku. Nasza aktywność w sieci nie jest tajna, na to pozwolić
sobie mogą jedynie rządowe instytucje. Choć nie zawsze. Ciekawym przykładem
jest kasowanie wpisów przez kancelarię premiera RP na portalu Facebook za
czasów sprzeciwu wobec ACTA. Strona rządowa mówiła wtedy, że komentarze
zawierały wulgaryzmy - dlatego je kasowano. Program Sotrender służący do analizy danych z portalów społecznościowych, a
stworzony przez zespół Jana Zająca
wykładającego na Uniwersytecie Warszawskim (wszelkie zagadnienia związane z
nowymi mediami) odkrył, że na funpage’u kancelarii premiera wpisy nie były
obelżywe, a zwyczajnie antyrządowe. To się nazywa działanie w białych
rękawiczkach!
źródło: http://images.businessweek.com |
Do potężnych firm zajmujących
się przetwarzaniem pozyskanych danych należą Oracle i Salestore, które w sposób ekspansywny pochłonęły inne
firmy specjalizujące się w tym zakresie. Warto wspomnieć, że wraz z
zapotrzebowaniem na dane o użytkownikach Internetu zwiększa się innowacja w
tworzeniu narzędzi ułatwiających i ulepszających ten proces. Nie wspominając
już o teleinformatycznym skanerze w postaci wspominanego kilka postów wcześniej
Echelon’a.
No i na sam koniec chciałbym
jeszcze rozwiać mit o naszej swawoli w Internecie, w obronie której
protestowali przeciwnicy ACTA. Internet to wielka farma – pisze Sylwia Czubkowska z Dziennika Gazety
Prawnej (25-27 stycznia 2013) – na farmie hoduje się, sadzi, zbiera i doi
ludzi. To jeszcze nie koniec podsumowania dzisiejszego wywodu, autorka pisze
dalej: „Na jakie strony wchodzą [ludzie], gdzie się rejestrują, jakie filmy
oglądają, jakiej muzyki słuchają, co kupują, za ile, z kim się kontaktują,
gdzie się znajdują…” To wszystko jest „powszechnie dostępne” w Internecie.
Przedmiotem dostępności jesteśmy my.